Jedius 9 Baka
Pierdolony leń
Wiek: 34 Dołączył: 26 Lut 2009 Posty: 1394
|
Wysłany: Sob Lut 11, 2012 8:49 pm Aacvi Shiel Cosi Laurena Francésca le Veiré - Kronika.
|
|
|
Ignace Leclerc, 31 III 1610 r.
Zgodnie z moim najnowszym poleceniem, spróbuję przedstawić historię Panienki.
---
Porządna historia powinna się zaczynać od początku. Idąc za tą zasadą, początkiem powinny być narodziny. Stare małżeństwo bez wątpienia z radością przyjęło wieść o nadchodzącym dziecku. Bogowie zdecydowali się docenić wiele lat starań. Tainir Foile III le Veiré, najstarszy syn Sennara Patricka Louisa, radością swą nie omieszkał dzielić się z każdym ze swych krewnych. Był nawet bardziej niż przygotowany na nadejście dziedzica dworu, którego właścicielem po śmierci ojca, podróżnika, stał się właśnie on, nie żaden z dwójki jego braci. Choć od poczęcia do porodu czasu miał aż nadto, natychmiast rozpoczął wszelkie możliwe przygotowania. Nie znając nawet terminu nadejścia potomka, ogłosił wielkie i huczne przyjęcie, mające być powitaniem na tym świecie najnowszego członka rodu. Zaproszony na bal był każdy, choćby najsłabszą więzią połączony z jego osobą. Nie tylko krewni. Wszyscy zaprzyjaźnieni kupcy. Doradcy. Starzy przyjaciele z Armii. Również służba. Również i ja.
Czas upływał nadzwyczaj powoli, ku niezadowoleniu zniecierpliwionego ojca. Łono jego małżonki, Lainy, która była niedoszłym adeptem szanowanego kręgu Magów Ognia, nabierało rozmiarów zdecydowanie wolniej niż by sobie tego życzył. Doszukiwał się wielu możliwych sposobów na ukrócenie swego oczekiwania, jednak poszukiwania spełzły na niczym. Nie dlatego, że nie znalazł zupełnie nic. Dlatego, że każde z możliwych rozwiązań wiązało się z ryzykiem, na które zaradzić nie mógł nawet całym swoim majątkiem. Ryzykiem, którego nie odważył się podjąć. Zbyt długo czekał na ten cud. A skoro czekał już tyle, może poczekać jeszcze więcej...
Prawda?
Wszyscy zaproszeni zaczęli zjeżdżać się z całego kontynentu na długo przed czasem narodzin. Z wielkim entuzjazmem witali niedoszłego jeszcze na świat następcę, pełne szczerości gratulacje składali zatroskanemu Tainirowi który z szeroko otwartymi rękoma zapraszał ich w swe włości. Dwór nigdy nie był tak gwarny, jak tego czasu. Nie znalazłeś w ogrodzie wolnej ławy. Nie było kąta, w którym nie słyszałeś podekscytowanych rozmów. Nawet prywatny gabinet Lorda nie był wolny od wciąż przewijających się przez niego gości, przychodzących tu choćby z prywatnymi sprawami do ich gospodarza. I na mnie, większość swego życia tam przesiadującego, spadała część ich zainteresowania. Szary człowiek, nie robiący nic prócz zapisywania morza złotych kart, mimo wielu lat doświadczenia przy uwiecznianiu rozmaitych spotkań i dysput został nieraz postawiony sytuacji, w którym zabrakło mu słów. Nawet znajomość czwórki języków nie wystarczała, bym swej odpowiedzi mógł wyrazić dokładnie to, co wyrażały moje myśli. Zaduma? Podziw? Zaskoczenie? Na spisywaniu wszystkich przedstawionych mi historii mógłbym spędzić cały wiek, a i tego było by mało. Ale ta historia nie jest o mojej osobie.
Wszystko, co tak wyczekiwane, musi w końcu nadejść. Niezliczone ilości brzęczących florenów wydanych na napitki i pożywienie musiały się w końcu opłacić. I opłaciły się, gdy tylko wzeszło słońce kolejnego dnia nieprzerwanej biesiady. Był to siedemnasty czerwca według naszego kalendarza, tysiąc pięćset siedemdziesiąty rok czwartej ery naszego świata.
Wieść roznosiła się niesamowicie szybko wewnątrz pełnego dworu. Ciekawość zebranych była na tyle wielka, że potrzeba było straży pilnującej wrót Lordowskiej sypialni. Lekarz był od dawna na miejscu. Grupa służek od kilku dni czekała w pełnej gotowości. I ja tam trwałem, z ciążącym na mym karku poleceniem uchwycenia każdego, nawet najbardziej ulotnego momentu na pozłacanych stronicach Kroniki. Miałem zamiar wykonać moją pracę najlepiej, jak potrafiłem.
Tym, czego nigdy nie zapomnę, był ból. Choć nie byłem w stanie go odczuć, na pewno dzieliłem jego brzemię z dzielną Lainą. My wszyscy go dzieliliśmy. Choć z wyglądu przypominaliśmy pewnie zaklęte posągi wsłuchane w przeraźliwe okrzyki wywołane jej cierpieniem, całym sercem życzyliśmy Pani powodzenia. Życzyliśmy jej siły, której potrzebowała by przetrwać ten trud. Ostatni trud na drodze do nadania nowemu istnieniu daru życia. Do otworzenia drzwi na nieznany świat nowemu dziedzicowi...
Dziecięciu nie podobało się na zewnątrz. Choć niemowlęca krtań nie była w stanie dorównać głosem matce, w jego płaczu można było wyczuć tyle samo niezadowolenia. Ciepło mokrego jedwabiu nie było w stanie zastąpić łona matki. Nawet jej objęcia nie były wystarczające, by przywrócić spokój tej najmłodszej duszy. Każdy z nas zadał sobie w tym momencie pytanie o własne uczucia. Czy winniśmy czuć żal wraz z płaczem dziecka, czy szerokim uśmiechem zawtórować uradowanej Lainie, której łzy szczęścia rozświetlały zaczerwienione lica?
I Lord nie był pewny swych uczuć. Nie zamierzał nam ich okazać. Przysiągłbym, że zobaczyłem przebłysk zawodu na jego twarzy, jednak nim byłem w stanie się co do tego upewnić, gdyż w milczeniu opuścił sypialnię siłą przepychając się przez czekający tłum. Nie wiedziałem, dlaczego tak zareagował na wyczekiwane dziecko. Nikt nie wiedział. Nie, póki lekarz nie ogłosił swojego werdyktu.
"Dziewczę".
Wiele głów schyliło się ku ziemi. Wzrok zebranych szukał łatwej ucieczki od jakiegokolwiek innego wzroku. Pierwszy raz od chwili zebrania się wszystkich zaproszonych, na dworze zapanowała absolutna cisza, której nikt nie odważył się przerwać. Puchary przestały napełniać się winem. Lokaj Lorda opuścił dłonie z szyjki pękatej butli, która czekała zakurzona w piwnicy przez te wszystkie lata właśnie na ten moment. To właśnie wśród tej ciszy, po raz pierwszy zostało wypowiedziane imię, które należy do właścicielki tej historii. Głos Lainy był niezwykle silny jak na osobę, która zaledwie moment temu cierpiała katusze. Pamiętam tę chwilę do dziś. Krótkie słowo, które wywołało lawinę szeptów.
"Aacvi". |
_________________ . . . |
|