Wiele sfer Strona Główna Wiele sfer
Mało gier
 
FAQ :: Szukaj :: Użytkownicy :: Grupy
Rejestracja :: Zaloguj


Poprzedni temat «» Następny temat
Preludium - Krew nie woda
Autor Wiadomość
Tidus
Jebany farciarz


Wiek: 31
Dołączył: 25 Paź 2010
Posty: 693
Wysłany: Nie Maj 25, 2014 6:13 pm   Preludium - Krew nie woda

Waszyngton, 18 maja 2014, 6:00, dom na przedmieściach miasta
BGM


-Spokojnie. proszę się nie wierzgać...
Siedziałeś na fotelu w salonie zupełnie obcego ci domu, gdy gospodarz, ubrany w narzucony na piżamę kitel, ziewając co parę chwil, zaszywał ziejącą ranę w twoim prawym udzie. Rana postrzałowa, nawet jeśli pocisk w niej nie pozostał, budziłaby aż za dużo pytań na oficjalnej wizycie lub w szpitalu. Pocieszającym na swój sposób było, że prawą podporę twojego ciała byłoby znacznie trudniej uszkodzić jeszcze bardziej. Z powodu obrażeń na poziomie neuronalnym nie odczuwałeś przez ową ranę silnego bólu. I nawet jeśli samemu zatamowałeś krwotok i obwiązałeś udo bandażem, brat William wciąż nalegał by na ranę spojrzał jego znajomy chirurg.
Było to twoje pierwsze spotkanie z tymi potworami po latach i było wiele różnic między twoimi wspomnieniami z dzieciństwa i faktycznym stanem rzeczy. Po pierwsze, wasz cel nie był bezmyślnym, wygłodniałym zwierzęciem, rzucającym się na was niczym wilk - wręcz przeciwnie, był wręcz nieodróżnialny od zwykłego człowieka. Godnie ubrany, dystyngowany księgowy pracujący po nocach dla lokalnych grup przestępczych. Dopóki nie poczuł się zagrożony, nie ujawnił swojej prawdziwej natury - potwornie szybkiego, zimnego mordercy żywiącego się krwią. Szczęśliwie, jego nieżycie kończyło się w tym samym momencie, co istnienie dowolnego smiertelnika - po odcięciu głowy rozpadł się w proch, jakby klątwa na nim ciążąca wraz z końcem jego istnienia oddała mu te wszystkie lata, które zagrabiła zatrzymując jego ciało w czasie.
-Gotowe. - lekarz w piżamie podniósł się z klęczek, wycierając ręce o kitel. -Jeśli to wszystko, wielebni, proszę wyjść tylnymi drzwiami. I proszę spróbować nie obudzić moich dzieci.

Gdy znaleźliście się już poza budynkiem, brat William zwrócił się ku tobie. Był znacznie niższy od ciebie, jednak jako twój bezpośredni przełożony patrzył na ciebie z pewnością i spokojem. Był łysy i miał ostre rysy twarzy. Poznałeś go niecały rok temu, gdy wyciągnęła ku tobie dłoń Długa Noc, i przez cały ten czas szukaliście poszlak i tropiliście tego właśnie nieumarłego, by mieć absolutną pewność jego niewybaczalnych grzechów. A mimo to, było to jedynie preludium, chrzest ognia przed nadaniem ci prawdziwego przydziału...A przynajmniej tak ci mówiono. Trzymano jednak detale w tajemnicy.
-Jak się czujesz, bracie Brann? To było twoje pierwsze spotkanie z wampirem, nieprawdaż?
Słońce wschodziło leniwie, malując przedmieścia leniwą, brudnawą żółcią.
_________________


>Karta postaci.
 
 
Vilquor


Dołączył: 23 Maj 2014
Posty: 11
Wysłany: Nie Maj 25, 2014 10:47 pm   

Westchnąłem przeciągle. Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem Lucky Strike'i. Wyciągnąłem jednego papierosa, puknąwszy lekko w spód paczki i chwyciłem wargami. Druga kieszeń skrywała zapalniczkę. Wiem, że palenie zabija. Wiem, że właściwie popełniam samobójstwo pompując w moje płuca to świństwo. Spodziewam się, że, w związku z tym, nie będzie dla mnie miejsca w Królestwie Niebieskim. Gdyby to był film rodem z Hollywood, powinienem teraz powiedzieć, że mam to gdzieś i inne tym podobne bzdury. Nie, nie mam tego gdzieś. Właściwie to cholernie się tego boję. Jednak za każdym razem, gdy krzemień mojej zapalniczki krzesze iskrę, krzesze ją także w moim sercu. A kiedy iskra zapalniczki trafia na opary paliwa i powstaje jasny, chybotliwy płomień, płonie także moja dusza. Płonie radością z godnie przeżytego dnia i nadzieją, że jutro będzie równie udane. A może nawet lepsze? Przyłożyłem płomień do papierowej tutki i zaciągnąłem się dymem. Smolista trucizna wypełniła moje płuca. Uniosłem głowę i z drugim już, od momentu wyjścia z domu lekarza, długim westchnieniem wypuściłem szary, śmierdzący obłok.
-Spotkałem już jedną taką bestię, bracie Williamie. Kiedy byłem dzieckiem. Więcej wtedy miałem szczęścia niż rozumu.
Opuściłem spojrzenie z jaśniejącego powoli nieba i spojrzałem na mego przełożonego, uśmiechnąłem się. Miałem nadzieję, że był to uśmiech pełen rozbawienia, zawadiacki nieco, ale ciężko było oszukać kogoś, kto znał cię od roku.
-Właściwie nie wiem czy wtedy to była wampirzyca. Zachowywała się inaczej niż ten, którego tropiliśmy. Była jak wściekły pies. Zabiła moich rodziców. I chyba siostrę.
Starałem się mówić cicho tak, by tylko brat William mnie usłyszał. Nie chciałem obudzić dzieci doktora, ale także, a raczej przede wszystkim, nie chciałem, by niepowołane uszy mogły nas usłyszeć. Wszyscy przecież wiedzą, jakie są te przedmiejskie dzielnice. Monitoring i nasłuch lepszy niż w Forcie Knox.
Ostatnio zmieniony przez Vilquor Pon Maj 26, 2014 1:57 am, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Tidus
Jebany farciarz


Wiek: 31
Dołączył: 25 Paź 2010
Posty: 693
Wysłany: Nie Maj 25, 2014 11:37 pm   

Twój przełożony pokiwał, odsuwając nieco głowę gdy dym począł wędrować ku jego twarzy. Idąc powoli przez ogródek w stronę czarnego BMW zaczął mówić, równie cicho co ty.
-Słyszałem o tym incydencie. Wciąż posiadamy kartoteki świętej pamięci brata Aleksandra. Nadal nie wiemy, od czego zależy podobieństwo tych potworów do nas...niektóre z nich są bliskie, jak to ująłeś, psów w skórach ludzi, gdy inne tak się wtapiają w nasze społeczeństwo, że nie zauważamy ich całe stulecia. Nie wspominając o tym, że i zwyczajni grzesznicy częstokroć im pomagają. - otworzył drzwi samochodu breloczkiem - Zgaś to nim wsiądziesz, proszę. W schowku na rękawiczki są informacje dotyczące kolejnego zadania.

Gdy tylko dostałeś w swoje ręce teczkę, pierwsze co rzuciło ci się w oczy to bilet lotniczy na samym wierzchu dokumentów - ważny dzisiaj, o 18, do Las Vegas. Brat William odpalił samochód i zaczął powoli, korzystając z wolności zupełnie pustych ulic, jechać ku centrum miasta.

Dokumenty przedstawiały nierozwiązaną sprawę morderstwa z maja 2011, które zdarzyło się we wspomnianym mieście, w tanim hotelu na obrzeżach miasta. Ofiarą był turysta, mężczyzna około trzydziestki. Poderżnięto mu gardło, a krwią na ścianie wymalowano odwrócony krzyż i napis "Si deus pro nobis, quis contra nos?" (Jeśli Bog jest z nami, któż przeciwko nam?). Ostatnia z kartek była oficjalnym pismem wystosowanym przez zakon sióstr Michalitek, z prośbą o pomoc wszystkich innych wierzących w związku z załączoną sprawą.
_________________


>Karta postaci.
 
 
Vilquor


Dołączył: 23 Maj 2014
Posty: 11
Wysłany: Pon Maj 26, 2014 2:18 am   

Odgasiłem, jak zwykle, spalonego ledwie do połowy papierosa o podeszwę buta i wyrzuciłem jak do najbliższego śmietnika, któregoś z sąsiadów doktora. Może za dbanie o środowisko moja kartoteka u Świętego Piotra będzie nieco lżejsza?. Wsiadłem do samochodu na miejscu pasażera i sięgnąłem do schowka.
-Jeśli Bóg jest z nami, któż przeciwko nam?
Przetłumaczyłem cicho pod nosem. To stwierdzenie było stare, jak sam świat, albo tak mi się wydawało. Nie potrafiłem powiedzieć, kto użył go po raz pierwszy, ale znałem je doskonale Czyżby sprawca tego brutalnego mordu twierdził, iż sam Zły bierze udział w nieustannej, odwiecznej batalii, jaką toczymy każdej nocy? Nie sądziłem, by to była prawda. Zły może pojawić się na naszym świecie jedynie w określonych warunkach, jak mówią wszelkie pisma, dyktowanych przez Boga i nikogo więcej. Przyglądałem się uważnie dokumentom, starając się zapamiętać najdrobniejszy szczegół tego, co przedstawiały. Napis na ścianie z krwią, która przejęła rolę atramentu... Czy wampir byłby zdolny do czegoś takiego? Zdołałby oprzeć się zewowi i kuszącym podszeptom krwi?
-Czy mamy kogoś podejrzanego? Jakieś poszlaki? Ślady włamania, albo walki?
Przeglądając dokumenty nawet nie zorientowałem się z początku, że te pytania zadałem głośno, zamiast we własnej głowie. Starałem się ukryć moje zażenowanie/ Wszak, czy można było zadać bardziej głupi i pełen ignorancji zestaw pytań?
 
 
Tidus
Jebany farciarz


Wiek: 31
Dołączył: 25 Paź 2010
Posty: 693
Wysłany: Pon Maj 26, 2014 12:01 pm   

-Podobno. Siostry Michalitki twierdzą, że mają nowe dowody w tej sprawie, jednak obawiają się przejęcia wiadomości. Dlatego proszą o przybycie osobiście i potencjalną pomoc. Biskup wyznaczył ciebie, nie wiem czy decyzją własną czy ślepo losując kartę.- łysy zakonnik wszedł delikatnie w zakręt, nie odwracając ani na chwilę wzroku od drogi. - Chcą też, byś wspomógł tam ogół działalności Nocy. Zbliża się koniec świata, a te miasto wciąż jest jedną z największych siedzib grzechu na świecie. Być może uda tam się odnaleźć chociaż setkę niewinnych, wartych ocalenia. W innym wypadku, w dniu ostatecznym Pan zgotuje tej metropolii ten sam los co Sodomie. - słońce już w pełni widoczne, zaczęło ogrzewać zimne ulice stolicy. Powoli zbliżaliście się ku Bazylice Niepokalanego Poczęcia, która była centrum operacji Nocy w Waszyngtonie. Wydzielono ci pokój w zakrystii, w którym były wszystkie twoje dobra doczesne, jakby niewiele ich nie było.
-Przygotuj się do podróży. Jeśli jesteś zmęczony, muszę cię prosić o wytrwanie w trzeźwości umysłu dopóki nie wsiądziesz na pokład samolotu. Transportem twojej broni zajmiemy się z pomocą innych metod transportu.
_________________


>Karta postaci.
 
 
Vilquor


Dołączył: 23 Maj 2014
Posty: 11
Wysłany: Wto Maj 27, 2014 8:56 pm   

Skinąłem jedynie głową nic już nie mówiąc. Las Vegas. Miasto świateł, hazardu, rozpusty i pychy tak wielkiej, że niemal namacalnej. Istnienie jakiejś komórki służącej Panu w takim miejscu można było jedynie porównać do Fortu zaciekle broniącego się w czasie oblężenia Indian. Nie wiem czy coś takiego w ogóle miało miejsce w dziejach Stanów, ale jedynie taka myśl przyszła mi do głowy i wyjść za żadne skarby nie chciała. Nie mówiąc już nic więcej, pogrążony w lekturze, pozwoliłem się dowieźć do Bazyliki. Podziękowałem serdecznie bratu Williamowi i ruszyłem do środka. Do zakrystii dotarłem chwilę później i tam pogrążyłem się w modlitwie.
-Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny. Dziękuję Ci za Twą łaskę, Panie, którą mnie wypełniasz i tym samym pozwalasz karcić tych, którzy nie chcą zwrócić się do światła. Prowadź mój miecz, bym mógł dalej być Twym karzącym ramieniem.
Przeżegnałem się, wstałem z klęczek, usiadłem na łóżku i wyjąłem jedyną książkę, obok pisma świętego, którą posiadałem. "Pan jest z Tobą, dzielny wojowniku." Książka autora o nazwisku, którego nie jestem wstanie poprawnie wypowiedzieć, przetłumaczona dla mnie z języka Polskiego przez pewnego znajomego Polaka, który przeprowadził się do Waszyngtonu z Chicago. "I ukazał mu się Anioł Pana. "Pan jest z tobą - rzekł mu - dzielny wojowniku!". Odpowiedział mu Gedeon: "Wybacz, panie mój! Jeżeli Pan jest z nami, skąd pochodzi to wszystko, co się nam przydarza?" (Sdz 6, 12-13)
Często w tych najtrudniejszych chwilach życia, kiedy tracimy już nadzieję, w nasze serca wkrada się zwątpienie. Gdzie jest Bóg? Dlaczego na to pozwala? Czy zapomniał o nas? Wtedy najbardziej tęsknimy za Jego obecnością, ale nie starcza nam sił nawet na to, by się pomodlić. Wszystko stracone. A jednak właśnie wtedy, w najbardziej ponurych ciemnościach naszego zwątpienia, najłatwiej przeoczyć cichą i wierną obecność Pana. Wtedy, kiedy nie ma już żadnej nadziei, On przychodzi i mówi do nas jak do Gedeona: "Pokój z tobą! Nie bój się niczego! Nie umrzesz". "
Długo czytałem, pozwalając napełnić się słowami Polskiego Księdza, autora książki. A raczej słowami Ducha Świętego, który kierował jego ręką. Książkę przeczytałem po wielokroć, ale niezmiennie dodawała mi otuchy niemal równie mocno, co Pismo. W końcu założyłem wymiętym paragonem z jakiegoś sklepu stronę, na której skończyłem, po czym oddałem się zadumie. Nie spałem. Skierowałem mą świadomość do wnętrza, by tam wsłuchać się w głos Ducha Świętego. Głos mówiący o tym, że kiedyś całe zło na tym świecie zostanie zwalczone, a ja, prosty żołnierz Pana, będę mógł napawać swoje oczy widokiem Ziemi wolnej od grzechu. Kiedy nadeszła odpowiednia pora, otworzyłem oczy, spakowałem skromny dobytek (Dwie książki, odrobinę zaskórniaków, Lucky Strike'i, znoszony płaszcz i kapelusz o szerokim rondzie). Do skórzanej teczki włożyłem dokumenty, bilety oraz kilka innych drobiazgów, między innymi bieliznę i skarpetki. Po co nosić oddzielny bagaż na takie drobnostki? Ruszyłem powoli w kierunku wyjścia.

W pół twojego pakowania się, rozległo się pukanie do drzwi. Usłyszałeś za nimi znajomy ci głos brata Williama.
-Bracie Bjornsonn, czy mogę wejść? Nie będę cię zatrzymywać na długo.


Spojrzałem na drzwi, zaskoczony. Nie spodziewałem się tej wizyty, ale także nie spodziewałem się, że zostanie mi przydzielona tak ważna misja, oby Pan w swej łaskawości pozwolił mi ją zakończyć pomyślnie.
-Ależ oczywiście, bracie Williamie, wejdź, proszę.

Łysy zakonnik otworzył drzwi i wstąpił do twej celi, rozglądając się powoli. W lewej dłoni trzymał beżową kopertę, którą po chwili ciszy wyciągnął ku tobie.
-Notatki świętej pamięci brata Aleksandra dotyczące incydentu z twoją rodziną. Nikt ze zrzeszonych z nami wyznawców nie chciał podjąć się tej sprawy, uznając ją za zbyt dawną by odkryć coś nowego. Uznałem, że decyzja co począć z nimi powinna należeć do ostatniej żywej osoby, która była uwikłana w tę sprawę.
Jeśli wyciągniesz dłoń po kopertę, dodaje jeszcze:
-Proszę byś wstrzymał się z lekturą aż nie będziesz zupełnie odosobniony. To poufne dokumenty. Nie wiem też, jak zareagujesz na ich zawartość.
Jeśli odmówisz, cofa jedynie rękę i kiwa powoli głową w akceptacji.

Niezależnie od twego wyboru, obraca się ku drzwiom bokiem i zwraca raz jeszcze do ciebie.
-Jeśli nie masz do mnie ostatnich pytań, bracie, oczekuje cię taksówka na zewnątrz.


Spojrzałem na kopertę, a poziom mego zdziwienia rósł z każdą chwilą. Dlaczego brat William przychodzi z tym do mnie akurat teraz? Czyżby spodziewał się, że znajdę odpowiedzi tam, dokąd zmierzam? A może sam wiedział coś więcej? Niezależnie od tego jak było naprawdę, znałem brata Williama na tyle, by wiedzieć, że nie dowiem się od niego niczego wprost. Sięgnąłem po kopertę, starając się powstrzymać łzy. W tej kopercie, jeśli nie liczyć szabli, znajduje się wszystko, co mi pozostało z dawnego, błogiego życia w nieświadomości. Życia, które straciłem bezpowrotnie, które gwałtem zostało wyrwane ode mnie. Ktoś mógłby powiedzieć, że od tamtej pory prowadzę mściwą krucjatę przeciw wampirom, ale to nie do końca prawda. Czynię to dlatego, że czuję, że tak czynić powinienem. Jednak cień dawnego życia wciąż nade mną wisiał i bardzo zapragnąłem w końcu przegnać tą zmorę raz na zawsze, a swą rodzinę wspominać w chwilach szczęśliwości. Sięgnąłem po kopertę, gdyż w przeciwnym razie, nigdy nie zaznałbym spokoju. A niespokojny umysł, jak mawiał brat Alexander, to martwy umysł.
-Dziękuję za wszystko, bracie Williamie. Niech Bóg ma Cię w swej opiece.
To powiedziawszy ruszyłem w stronę taksówki.
Ostatnio zmieniony przez Tidus Śro Maj 28, 2014 11:11 pm, w całości zmieniany 4 razy  
 
 
Tidus
Jebany farciarz


Wiek: 31
Dołączył: 25 Paź 2010
Posty: 693
Wysłany: Pią Maj 30, 2014 5:36 pm   

Podróż na lotnisko i lot samolotem przebiegły ci bez jakichkolwiek problemów. Ominęły cię również słynne amerykańskie niemiłości inspekcji na lotniskach - zapewne z powodu zaufania i godności, jakie niósł ze sobą habit, nawet w dzisiejszych, smutnych czasach. Sam pokład samolotu był pełen po brzegi ludzi, najprawdopodobniej turystów lecących na jedną noc do miasta grzechu. Było jednak na tyle spokojnie, byś mógł bez jakiegokolwiek kłopotu oddać się w objęcia snu czy zabrać się za lekturę Pisma.

Las Vegas, 18 maja 2014, 22:00, lotnisko międzynarodowe McCarran

Była już noc, gdy dotarłeś do swojego celu. Nie posiadając innego bagażu niż podręczny, od razu udałeś się ku trzymanemu przez kogoś kawałku kartonu z napisanym nań "Societas Divini Salvatoris". Gdy podszedłeś, zauważyłeś zakonnicę w pełnym habicie, która skinęła ku tobie. Sugerując się rysami twarzy i lekko matową skórą, miała coś około sześćdziesiątki. Jej głos był ciepły, lecz w jakiś dziwny sposób zarazem nieco szorstki, jakby co drugie słowo starała się zdusić krztuszenie. Miała dość słyszalny, brytyjski akcent.
-Brat Bjornsonn z Waszyngtonu, jak mniemam? Opis twej postury i wielkości nie kłamał. Witaj w Las Vegas. - wyciągnęła ku tobie prawicę w istnie biznesowym przywitaniu. - Siostra Elizabeth Willow, zakon Sióstr Michalitek, podległy diecezji Las Vegas, o ironio znajdującej się w San Francisco. Jak minęła ci podróż, bracie? Mam nadzieję, że nie będzie przeszkadzał ci spacer?
_________________


>Karta postaci.
 
 
Vilquor


Dołączył: 23 Maj 2014
Posty: 11
Wysłany: Pią Maj 30, 2014 8:49 pm   

Uśmiechnąłem się szeroko w sposób, jaki to często robiłem, rozmawiając z ludźmi. Podziwiałem kobiety, pełniące funkcje duchowne. Zarówno w przeszłości, jak i w czasach dzisiejszych, nie mają one łatwo kroczyć ścieżkami Psów Pasterskich, jak lubię myśleć o duchowieństwie. Ponieważ czy nie własnie tym jesteśmy przy Pasterzu Naszym, Jezusie Chrystusie? My, duchowni, którzy głosimy Jego Słowo i pomagamy Mu strzec ukochanej trzódki. Uścisnąłem podaną dłoń.
-Siostro Willow, to dla mnie zaszczyt i przyjemność. Podróż minęła bez niespodzianek, dzięki Woli Pańskiej. A co do spaceru, niech Siostrę nie zmyli moja kontuzja. Wprost je uwielbiam
Odparłem, uśmiechając się szczerze, po czym dodałem.
-Jak Michalitkom udaje się prowadzić wiernych przez to grzeszne miasto, nie zdołam zgadnąć. Szczerze podziwiam zapał i wytrwałość
 
 
Tidus
Jebany farciarz


Wiek: 31
Dołączył: 25 Paź 2010
Posty: 693
Wysłany: Sob Maj 31, 2014 2:13 pm   

Wyszliście z terenu lotniska, jasno oświetlonymi ulicami miasta idąc powoli w stronę północy, tam, gdzie jest ulokowany niesłynny Strip. Koło was przejechała ciężarówka, znikając zaraz za rogiem. Zamiast kontenera, miała do przyczepy przywiązany linami prostokątny kawał skały, z jakimiś zdobieniami wyglądającymi na egipskie...Czyżby jakaś ozdoba do muzeum?
-Pozostaje mi tylko podziękować za twój komplement, bracie. Jednak nawet w najgłębszych odmętach piekła na ziemi można znaleźć duszę wartą ocalenia i o to też zamierzamy walczyć. Nawet jeśli Vegas jest pełne przeklętych i pozbawionych wiary w Pana, tak długo jak istnieje nasz zakon, istnieć będzie dla nich nadzieja. Nawet jeśli momentami jest to walka stracona.
Po chwili dotarliście do pulsującego, rozświetlonego serca miasta. Pełnego pijanych turystów i skąpo ubranych lokalnych dam, kasyn kuszących nie tylko oczy ale również uszy jak i nozdrza, strategicznie pozwalając zapachom z kuchni dostawać się poza budynek. Ludzie byli uśmiani, rozradowani, niektórzy głośno klnęli lub byli właśnie wyrzucani na bruk przez któreś z drzwi. Istny kalejdoskop dźwięków, obrazów i ludzkich uczuć. Siostra Willow zatrzymała cię gestem dłoni.
-Słyszałam, że to twój pierwszy pobyt w naszym mieście. Przyjrzyj się więc uważnie, bracie Bjornsonn. I powiedz mi proszę, co widzisz.
_________________


>Karta postaci.
 
 
Vilquor


Dołączył: 23 Maj 2014
Posty: 11
Wysłany: Sob Maj 31, 2014 10:41 pm   

Skinąłem głową i rozejrzałem się uważnie. Ciężko opisać, co spostrzegłem. Wciąż byłem oślepiony przez światła, ogłuszony przez dźwięki, odurzony zapachami. To miasto wydawało się nie być realne. W istocie było klejnotem na środku pustyni. Klejnotem o tyleż okazalszym, że lśniącym szczególnie mocno w nocy. Jakby cały dzień zbierał światło słońca tylko po to, by wypuścić je po zmroku. Tak zapewne widzieli je zwykli ludzie i nic w tym dziwnego. Klejnot ten, choć piękny i okazały, miał swoje zadanie. A zadaniem tym było wabienie ludzi, jak kwiat wabi owady. Spojrzałem na wyrzuconego na bruk człowieka, który gramolił się właśnie na nogi. Kwiat ten wabił owady pięknym zapachem i plejadą barw, ale wabił je ku ich zgubie. Wysysał z nich wszystkie soki, po czym odrzucał niepotrzebną skorupkę chitynową. To właśnie zobaczyłem, ale dostrzegłem także jeszcze coś, przyglądając się, prawdopodobnie pijanemu, mężczyźnie. Owad pozbawiony został wielkiej ilości soków, wyssano z niego energię życiową niemal w całości, ale tylko niemal. Kwiat zachowywał się, jak pasożyt. Karmił się swoimi ofiarami, ale nie był drapieżnikiem. Zabierał jedynie tyle, ile potrzebował w danej chwili. Resztę zostawiał. Wszak po co zabijać kurę, skoro można podebrać jej jajka? Zastanowiłem się, jak ubrać to wszystko w słowa.
-Widzę miasto, piękny klejnot, który jest jednocześnie pułapką. Wydaje się być ogromną istotą, ze świadomością pasożytującą na tych, którzy dali się skusić na jej blask. Jednak widzę także, że ten pasożyt żeruje na swych żywicielach stopniowo, po trochu. To daje bestii możliwość karmić się w sposób niedostrzegalny, ale także osobom takim, jak Ty, Siostro Willow i Siostry zakon, czas na ocalenie ofiar tej nienasyconej istoty.
Tu tupnąłem lekko okaleczoną nogą, podnosząc ją nieznacznie nad ziemię, by wskazać, że mówiąc o bestii mam na myśli miasto.
-Proszę mi wybaczyć, Siostro Willow, czasem mnie ponosi wyobraźnia
Uśmiechnąłem się nieco zażenowany.
 
 
Tidus
Jebany farciarz


Wiek: 31
Dołączył: 25 Paź 2010
Posty: 693
Wysłany: Nie Cze 01, 2014 2:21 pm   

Skinęła głową, samej zapatrując się na widok przed wami.
-Ciekawa obserwacja. Co przyjezdny, to Vegas ma inny opis. Dlatego uznałam, że warto będzie spytać cię o twoje spostrzeżenie sytuacji, nim przejdziemy dalej. Wiesz co ja widzę? Widzę serce tego miasta. Pulsujące, ciepłe, żywe. Niestety, zarażone - tłoczące truciznę w resztę organizmu, jakim jest miasto. Nie da się go odłączyć ani wyrwać, nie powodując przy tym śmierci całej reszty. Jedyne co możemy robić, to zwalczać truciznę najlepiej jak umiemy, próbując przy tym ratować całą resztę organizmu. Strip jest jedynie jedną z części Vegas - nawet jeśli najważniejszą. Nie zapominaj o tym proszę, gdy spotkasz swoją partnerkę w wyznaczonym zadaniu. Chodźmy, noc jeszcze młoda, może uda się wam coś zdziałać nim wstanie słońce. Mam nadzieję, że nie masz problemów z ustaniem w autobusie? Niestety umiejscowienie miasta na stercie piasku nie pozwoliło nam na posiadanie metra.
To rzekłszy, siostra Willow obróciła się na pięcie i poszła ku południu. Zanim obróciłeś się by iść za nią, zauważyłeś jeszcze kątem oka, jak jakiś mężczyzna niezbyt trzeźwo się wam przygląda, jakby próbował wymyślić jakiś dowcip zaczynający się od "Zakonnica i ksiądz wchodzą do kasyna..." ale nie mógł wymyślić części dalszej.

(Póki co STOP póki panna Belmont i potencjalnie pan Layton nie skończą swoich części intro)
(Albo i nie)

Nie minęło wiele czasu nim wsiedliście do autobusu, podjechaliście parę przystanków w kierunku zachodnio południowym i wysiedliście, powoli idąc w stronę wskazaną przez siostrę Willow. Ulice były już opustoszałe...a przynajmniej tak się wam wydawało, nim drogi wam nie zagrodził chłopak, wychodząc z uliczki zza mijanego przez was sklepu. Młody, pewnie jeszcze chodzący do liceum. Niższy od ciebie...lecz koniec końców tobie równy - na jego głwie widniał pomalowany na zielono irokez, który mógłby obić się o rondo twojego kapelusza.
-Dobra, wyskakiwać ze zbiorów z tacy, klechy. Bóg zapłać.- wyciągnął z kieszeni i rozłożył nóż motylkowy, celując nim w waszą stronę.
-Dziecko, wstydziłb- zaczęła z poruszeniem siostra Willow.
-Morda, stara ruro, bo dorobię ci o parę cip więcej.
_________________


>Karta postaci.
 
 
Vilquor


Dołączył: 23 Maj 2014
Posty: 11
Wysłany: Sob Cze 21, 2014 8:00 am   

-Oh...
Uniosłem brwi. Młodemu zawadiace nie mógł ujść fakt, że kulałem. Do tego moją towarzyszką była starsza kobieta. Nic dziwnego, że połasił się na łatwy, jego zdaniem, łup. Uniosłem ręce na boki powoli, by nie prowokować nagłych ruchów. Miałem nadzieję, ze nie był głodny. Nie to, żebym bał się, iż mnie zje, o nie. Jednak, gdy człowiekowi doskwiera głód, potrafi walczyć bardziej zajadle niż dziki zwierz i bardziej jest przy tym nieprzewidywalny. Toteż modliłem się, żeby po prostu brakowało mu na wino czy też papierosy.
-Jestem kaleką, chłopcze. Ale proszę, weź co chcesz. Przecież nic nie mogę Ci zrobić, prawda?
Starałem się nadać memu głosu jak najwięcej drżenia, jak najwięcej strachu. Jeśli fortel się powiedzie, chłopak podejdzie tak blisko, bym mógł z łatwością go obezwładnić. Wystarczy tylko kilka kroków...

(Chance roll: 9. Porażka.)

-Ee, czy ja wyglądam na kretyna? Zmiażdżyłbyś mnie gdybyś nagle na mnie chociażby usiadł. Mowy nie ma. - wyciągnął lewą dłoń przed siebie - Co łaska, złapię
Ostatnio zmieniony przez Tidus Pon Cze 30, 2014 12:10 am, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Vilquor


Dołączył: 23 Maj 2014
Posty: 11
Wysłany: Pon Cze 30, 2014 12:36 am   

Uśmiechnąłem się szeroko. Jeśli miałbym szczerze odpowiedzieć na zadane mi pytanie, prawdopodobnie doszłoby do rękoczynów. Na szczęście Bóg w przykazaniu "Nie czyń fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu" nie wspominał nic o milczeniu. To bardzo ułatwiało księżom życie.
-Pochlebiasz mi, chłopcze, ale spójrz na mnie. Jestem kalekim księdzem bez broni. W dodatku nie młodym. Cóż może uczynić ktoś taki, jak ja komuś takiemu, jak ty? Czy widziałeś albo słyszałeś, by w kościele uczyli księży się bić? - To także nie było kłamstwem. Nie w ścisłym sensie. Przecież w kościele nie pobierałem nauk, a w Zakonie, czyż nie? Zakon to nie kościół, prawda? Prawda? Westchnąłem. Gdybym tylko miał moją szablę przy sobie.
-Dobrze. Widocznie Bóg tak chciał - Pochyliłem się, by odstawić swoją walizeczkę. Nie trzymałem pieniędzy w sutannie, bo niby po co? Zaskórniaków na piwo nie potrzebowałem. - To zajmie tylko chwilę.
Każdy ruch wykonywałem powoli i z niejakim namaszczeniem. Nie musiałem tu udawać. Moja noga nie ułatwiała mi podobnych manewrów. Zwykłe skłony, które dla zdrowego człowieka były błahostką, dla mnie zakrawały o wyczyn akrobatyki cyrkowej. Otworzyłem walizkę i sięgnąłem do środka. Robiłem to powoli, ale nie za bardzo. Nie chciałem, by młody wpadł w furię. Wtedy stałby się nieprzewidywalny. Cały czas narzekałem na moje kalectwo i czyniłem to dosyć głośno. Chwyciłem portfel. Stary, wykonany z materiału skóropodobnego był reliktem jednej z poprzednich epok, kiedy to nie znano pojęcia minimalizmu. Oznacza to, że był całkiem spory. I całkowicie wypełniony paragonami, wizytówkami i przeróżnym śmieciem. Pieniędzy w nim było niewiele, ale łączna waga przedmiotu była znacząca. Chwyciłem go mocno w dłoni i wyciągając, szarpnąłem ręką, ciskając nim tak mocno w twarz młodzieniaszka, jak tylko zdołałem. Nawet jeśli bym go nie trafił, jest spora szansa, że odwróciłbym jego uwagę. Sekunda, może dwie - tyle mi potrzeba.
 
 
Tidus
Jebany farciarz


Wiek: 31
Dołączył: 25 Paź 2010
Posty: 693
Wysłany: Pon Cze 30, 2014 12:51 am   

(Rzut bronią miotaną: 4+1+1(celowanie) - 3 = 3
6, 3, 10 - 1 sukces
10ag: 8 - 1 sukces
Łącznie 2 sukcesy)

-Do cholery, pospiesz się dzia-
Szybko i pewnie rzuciłeś skórzanym pojemnikiem, trafiając pana irokeza w nos z impetem wystarczająco silnym, by od uderzenia cofnął się o krok. Był widocznie zdziwiony takim przebiegiem zdarzeń. Między wami było pięć, może sześć metrów różnicy. Nawet mimo twojego kalectwa, jeden sus i byłbyś przy nim. Zamknięcie szybko walizki i ucieczka z zakonnicą pod pachą też wchiodziła, oczywiście, w rachubę. Niestety nie było gdzie uciekać w bok, chyba że na drugą stronę dość opustoszałej ulicy.

(Masz przewagę zaskoczenia, co daje ci pierwszeństwo ruchu i brak obrony przeciwnika. W następnej turze rzucane są kostki na inicjatywę i zgodnie z nią przebiega kolejność ruchu)
_________________


>Karta postaci.
 
 
Vilquor


Dołączył: 23 Maj 2014
Posty: 11
Wysłany: Nie Lip 13, 2014 11:54 pm   

Ha! Udało się! Młody pewnie jest ode mnie szybszy, ale ja jestem cięższy, silniejszy i zdecydowanie bardziej doświadczony w walce niż on. No i on własnie dostał w nos. Mimo wszystko, nie chciałem go skrzywdzić. W końcu on także jest Stworzeniem Bożym, jego owieczką. Może czarną i umorusaną od grzechu, ale tylko dlatego, że zabłądziła na mokradłach życia. A ja, jako dobry pies pasterski, zamierzałem zawrócić tą owieczkę do stada. Nawet, jeśli będę musiał gryźć przy tym po pęcinach. Doskoczyłem do niego tak szybko, jak tylko byłem wstanie. Jedną ręką chwyciłem Irokeza za przegub dłoni, w której trzymał nóż i odsunąłem jak najdalej od nas. Drugą chwyciłem go za gardło i ścisnąłem, ale nie za mocno.
-Pan jest miłosierny i niezbadane są jego ścieżki. Kroczysz synu ciemną aleją, ale nie obawiaj się, bowiem ja będę Twoim kijem. Przyjdź po jutrze pod drzwi sióstr michalitek. Otrzymasz pieniądze, jakie chcesz, ale zapracujesz na nie. Czy zrozumiałeś synu? Wyraziłem się jasno, jak na mszy?
Zadając pytanie, ścisnąłem mocniej nieco jego krtań, jednocześnie starając się zacisnąć drugą dłoń na jego przegubie tak mocno, by wypuścił broń.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  



smartDark Style by urafaget
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 11