Wiele sfer Strona Główna Wiele sfer
Mało gier
 
FAQ :: Szukaj :: Użytkownicy :: Grupy
Rejestracja :: Zaloguj


Poprzedni temat «» Następny temat
Tedi'a, the Lone Wanderer.
Autor Wiadomość
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Sob Lut 04, 2012 5:09 pm   Tedi'a, the Lone Wanderer.

Nieumiejętność przypomnienia sobie własnej przeszłości. Swego pochodzenia, dzieciństwa... przodków. Wielka dziura w pamięci, dziwne obrazy zasłonięte mgłą gęstszą nawet od śnieżnej zamieci która wcale nie jest w Nortlandzie rzadkim widokiem. Coś takiego jest rzeczą, która sprawia, że ciężko jest się człowiekowi odnaleźć. Nie można się odnaleźć wśród innych ludzi, nie da się z nimi zjednać bez wciąż powracającej niepewności i nieznanego żalu. Trudno myśleć o jakiejkolwiek przyszłości. Trudno odnaleźć swoje przeznaczenie. Wszystko to sprawia, że życie staje się pozbawione sensu. Wszystko to sprawia, że człowiekowi na życie brakuje chęci. Wszystkie te uczucia są spotęgowane jeszcze bardziej... gdy nie jest się człowiekiem.

Zgrubiałe łuski przeszkadzały w założeniu rękawic. Rękawic, które były niezbędne przy tak niskiej temperaturze. Jaskinia była w stanie osłonić postać przed szalejącą burzą, przed morderczym natarciem śniegu mogącym pozbawić życia nieprzygotowanego podróżnika. Ale nie chroniła przed przenikliwym mrozem, który sprawiał, że stawy zamierały w sztywnym bezruchu, a każdy wdech niemiłosiernie rozdzierał płuca niczym tysiąc lodowych igieł. By przetrwać w takich warunkach, potrzeba było ognia. By mieć ogień, niezbędne było drewno. Drewno, o które tak ciężko na tych górzystych i nieprzyjaznych terenach. Było się wielkim szczęśliwcem znalazłszy drzewo, które mogło nadać się do użytku. Znajdując więcej niż jedno, można się już było nazwać świadkiem cudu. Cud mógł rozgrzać zastygłe dłonie. Ale znikał też niesamowicie szybko, tak jak i kolejna ułamana gałąź właśnie wrzucona w jęzory płomieni. Snop iskier, który wystrzelił w górę po trzasku zawirował przez chwilę w powietrzu i opadł powoli na zimną skałę, zamieniając się w popiół.

Skąd się biorą tacy, jak ona? Czy to jest kara? Klątwa za coś, co zrobiła, a czego nie pamięta? Natłok pesymistycznych myśli powracał za każdym razem, gdy znów nadchodziła chwila którą powinno się wykorzystać na odpoczynek. Brzydziła się tej słabości, ale nie była w stanie z nią walczyć. Wśród wszystkich niebezpieczeństw mroźnej północy, ogromnych niedźwiedzi, wściekłych wilków, był to jedyny przeciwnik któremu nie mogła się przeciwstawić.

Jedynym ratunkiem mogła być ucieczka od tych myśli. Wyprzeć je z głowy innymi. Ale jakimi? Nie było miała zbyt wielkiego asortymentu. Wszystko co pamięta, mogło przypominać jedynie nudną, monotonną historię kiepskiego pisarza. Ale nic lepszego nie miała. Odświeży pamięć... może w jakimś stopniu pomoże jej to na przywrócenie wspomnień ze swego zapomnianego życia. Kiedyś, w dalekiej przyszłości...

* * *

To było daleko stąd. Jak daleko, nie wie. Ile dni już upłynęło, również nie miała pojęcia. Ale działo się to na pewno. Blizny na jej ciele nie pozwalają jej zapomnieć. Stała na skalnym wzniesieniu. Był to okres, w którym cierpiała z nadmiaru głodu. Przez wiele dni nie napotkała żadnego stada. Szczęściem na potkała jakieś zabłąkane, małe zwierzę, które chowało się przed chłodem w jakiejś norze. Jednak głównym pożywieniem były jej skromne zapasy, które zawsze skrupulatnie sobie przyrządzała. Trzeba było coś znaleźć. Cokolwiek. Jak najszybciej. I znalazła.
Najpierw był to tylko dym, który dostrzegła już z daleka. Tam gdzie dym, tam musi też być ogień. A gdzie ogień... tam i ludzie. Ludzie na pewno muszą mieć jakieś zapasy. Z naciągniętą na głowę szmatą imitującą kaptur, z porwanym płaszczem okrywającym całe jej ciało bez wątpienia wzięliby ją za jedną z nich. Za jedną z ludzi. Wystarczyłoby, aby odzywała się jak najmniej. Poprosiłaby o to, czego potrzebuje. Jeśli żądaliby w zamian zapłaty, dałaby im ją. Nierzadko znajdywała zwłoki podróżników zaskoczonych przez śnieżycę. A wśród zwłok zawsze można było znaleźć złote jak i jej włosy monety, które niemal każdy człowiek cenił sobie nawet bardziej niż własne życie. Osobiście, uważała to za głupie. Niesamowicie. Moneta nie ochroni przed mrozem. Nie zasłoni przed szponami sokoła, ani pazurami niedźwiedzia. Nie da siły, by przeć dalej, jest jedynie obciążeniem które uwłacza. Ale to nie przeszkadzało ludziom uważać, że posiadanie ich w znacznym nadmiarze jest wyznacznikiem ich siły, wysokiego statusu oraz niesamowitych możliwości. Żałosne istoty. Do tego głupie. Nigdy nie docierają do nich argumenty. Widzą tylko to, co chcą widzieć.

Dym był niezwykle gęsty. Nawet mimo silnego wiatru, jego smuga ciągnęła się daleko w dal, czarna i nieprzejrzysta. Był symbolem tragedii, która działa się na dole. Wioska... czy może raczej, palisada. Kilka domów, mniejszych, większych... wszystkie stały w płomieniach. Małe istoty biegały wewnątrz drewnianych murów we wszystkie strony, próbując ratować swój dobytek. Rozlegały się najróżniejsze wrzaski, przekleństwa pełne żalu, wołania o pomoc i paniczne krzyki. Sam widok ich zachowania był obrzydzający. Ludzie, którzy prężą się dumnie ze wszystkich swych osiągnięć, z ogromnym wyrzutem przypisują wszystkie tragedie swym zmyślonym bogom. Obrażają za swe niepowodzenia istoty, do których namiętnie modlą się każdego dnia. Dlaczego, za co? Nie potrafią znaleźć winy pośród siebie samych. Niektórzy bezczelnie zwracają się ku niebu, błagając o zbawienie. Myślą, ze bogowie ich usłyszą. Nie, nie mają na to szans. Jak w starej pieśni. Bogowie nie złapią cię, kiedy upadniesz. Będziesz żałować tego, co zrobiłeś.

Zeskoczyła w dół, co nie było najlepszym pomysłem. Ciężar oporządzenia przygniótł ją do ziemi. Stary, szczerbaty i tępy już topór wyleciał jej z ręki. Równie dobrze mogła tu umrzeć. Leżąc w śniegu, w końcu przykryłaby ją zamieć i pewnie nikt nigdy by jej nie odnalazł. Ale nie mogła tego zrobić. Narastający głód w tym momencie przyćmiewał nawet najbardziej pesymistyczne myśli. Poza tym, nawet przy skostniałych stawach, dźwignięcie się z ziemi nie zajęło jej wiele trudu. Siła, którą posiadała, nawet dla niej była nienaturalna. W tej kwestii nie dziwiła się nawet żadnemu człowiekowi, który oblewał się potem przy jakiejkolwiek jej demonstracji. Nie wiedziała, skąd ją ma. Nie wiedziała, dlaczego. Ale tak długo, jak pomagało jej to przeżyć, nawet nie myślała o tym, by na to narzekać.

Wolnym krokiem ruszyła ku ścianie ognia; pośpiech nie miał sensu. To nie jest tak, że chciała ich ratować. A mogłaby. Nigdy nie musiała się bać płomieni tak, jak ludzie. Nie zwęglały jej skóry tak jak ich. Może dlatego, że jej skóra znacznie różniła się od różowej, delikatnej powłoki każdej z tych strachliwych istot. Przypominała bardziej gada. A przynajmniej to usłyszała kiedyś, dawno, dawno temu... od kogoś, kto nie będzie w stanie już tego powtórzyć.

Krzyki były coraz wyraźniejsze. Nie wszystko rozumiała. Nie dlatego, że była głupia. Nigdy nie potrzebowała uczyć się mowy. Żadną mową nie zatrzymasz wiatru, nie rozpalisz ogniska, nie powstrzymasz górskiego trolla przed zadaniem śmiertelnego ciosu. Mowa potrzebna jest tylko tym, którzy nie potrafią przeżyć samemu. Tak jak ci przed nią, rozpaczający z powodu tragedii która ich spotkała.

Była już u celu. Brama palisady dawno już leżała w gruzach. W trakcie jej chodu biegiem minęło ją już kilka osób, dźwigając na barkach co udało im się uratować. Bez żadnych emocji obserwowała każde pojedyncze zdarzenie które miało tu miejsce. Widok spopielonych zwłok wcale jej nie wzruszył. Nie ich poszukiwała. "Uciekaj stąd!", "Ratuj się!", "Klątwa i nieszczęście!" nie zatrzymały jej w wolnym marszu. Może uda jej się tu jeszcze znaleźć coś, co może się jej przydać. Z tą, i tylko tą na ten moment myślą ruszyła ku najbliższej z płonących chat. Drzwi zwaliły się od byle pchnięcia. Wkroczyła do wewnątrz, wodząc wzrokiem po zawartości rudery. Smród dawał znać, że nie jest tu pierwsza. Był już tu ktoś, kto próbował ocalić swój dobytek. I nie udało mu się to. Wyszczuplony, poczerniały korpus w kącie, przywalony drewnianą belką, mimo długiego już braku życia nie zamierzał opuścić złotego pucharu, ściskanego w resztkach dłoni. Nie wyglądał na przydatny, ale skoro ktoś wrócił się tu po niego zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa... musi być cenny. Dlatego ruszyła w jego stronę, uprzednio odgarniając na bok co się dało, by nie zająć się płomieniami. Bądź co bądź, jej szaty wciąż były łatwopalne. A bez ubrania nie da się przeżyć na mroźnych pustkowiach.

Wyszła na zewnątrz, gdy stwierdziła, że nie ma tam już nic co mogłaby wykorzystać. Było tu już dużo... puściej. Ludzie pouciekali... choć nie wszyscy. Na środku niewielkiego placu para kobiet obściskiwała się nawzajem, zanosząc się od płaczu. Głupie istoty. Zaczęła wodzić wzrokiem głębiej w zabudowania, zawiedziona tym, że niemal wszystkie domy leżą już w gruzach. A wśród gruzów... tak, teraz zauważyła, ze ktoś był tam uwięziony. Mężczyzna. Jego nogi były zmiażdżona fragmentem ściany, która na niego upadła.
Jęczał, wił się, darł się wniebogłosy. I to właśnie w jego stronę skierowała swoje strony. Nie obdarzyła spojrzeniem ryczących kobiet, choć te to zrobiły. Zastanawiała się. Nie miałaby najmniejszych problemów by go uwolnić. Tylko, czy to było tego warte? Wiedziała, że jeśli nic z tym nie zrobi, ten jeszcze długi czas nie przestanie się drzeć. Nie było tu nikogo, kto mógłby mu pomóc, każdy był zajęty tylko i wyłącznie sobą. Mogła ukrócić jego żałość jednym opuszczeniem tępego topora. Ale z jakiegoś powodu, zdecydowała się dać ludziom jeszcze jedną szansę. Być może truła się skrytą nadzieją, że to zakończy jednak jej cierpienia. Jej samotność. Że ktoś zechce wreszcie odwzajemnić pomoc i pomoże jej się dowiedzieć, czym naprawdę jest. To było głupie, jasne. Zupełnie sprzeczne ze wszystkim, o czym do tej pory pomyślała. Ale... tej jeden raz. Ostatni. Spróbować nie zaszkodzi.

Zrozpaczony wzrok przestał wodzić po okolicy, a skoncentrował się na niej. To w nim widziała najwięcej żałosnego błagania o ratunek. Nie w mowie, której języka zupełnie nie rozumiała. Schyliła się, wyciągając wolną rękę w jego stronę. Uchwycił się jej błyskawicznie, tak jak wygłodniały wilk rzuca się na bezbronną zwierzynę. Pociągnęła. Choć nie można powiedzieć, że bez wysiłku, zaczęła wyciągać go z jego niedoli. Najwyraźniej jednak los nie chciał go po prostu wypuścić z objęć śmierci. Poruszony fragment ściany który przyciskał mężczyznę do ziemi, zahaczył o inny fragment konstrukcji. Resztki dachu zaczęły się walić. On zauważył to szybciej od niej. W strachu złapał się czego mógł, tchórzliwie zasłaniając się przed opadającą belką jej własnym ciałem. Otrzymała srogie uderzenie w plecy, ale niewystarczające by ją powalić. Kolejne, słabsze ciosy strzechy nie były już żadnym zagrożeniem. Człowiek był wolny. Wolna była też jej twarz. Uwolniona od starej szmaty która dotychczas była jej kapturem i maską, a która teraz wisiała w zaciśniętej dłoni uratowanego. Jego coraz bardziej przestraszone spojrzenie spotkało się z dwójką żółtych oczu o zawężonych źrenicach. Jego skóra stała się jeszcze bladsza, w przeciwieństwie do jej, pokrytej drobnymi łuskami, z niezmienionym, obojętnym grymasem na twarzy. Na jego czole wystąpiły głębokie zmarszczki, wskutek wysokiego uniesienia brwi. Na jej, niezmiennie od sporej już ilości lat, wznosiła się w górę i w tył para zakrzywionych, solidnych rogów. Jego panika była uzasadniona. Głośny krzyk, który powrócił do języka ludzi północy, powtarzał ciągle jedno słowo. Słowo, które zdążyła już tak bardzo znienawidzić podczas swojego żywota. "Demon". Nie było to nic, co mogła uznać za podziękowanie. Podziękowanie, które należało się jej za ocalenie mu życia. Po raz kolejny się zawiodła. Nie, nie kolejny. Ostatni. Ludzie wcale się tak nie różnią. Wszyscy oceniają swoje otoczenie jedynie po jego wyglądzie. Wszystko, czego nie znają, jest złe. Jakim cudem te istoty zdobyły taką przewagę nad innymi? Jak uzyskały swoją dominację? Świat jest pełen absurdu. Myśl o tym, że ci właśnie ludzie chcą zwać się władcami tego świata, zawsze wprawiała ją w niemałą złość. Tak było też i tym razem. Pięść sama zacisnęła się na rękojeści wielkiego topora. Czuła, jak jej siły zwielokrotniły się z każdym kolejnym wypowiedzeniem tego słowa przez niewdzięcznika. Nie było szans, by się zawahała. Niczym kat, uniosła uzbrojone ramię wysoko w górę. Choć używając tylko jednej ręki, wymierzyła potężny cios prosto w głowę tej obrzydliwej istoty wijącej się przed jej nogami. Nie było wątpliwości, że jego życie się w tej chwili zakończyło. Rozpoczął się za to pisk. To te dwie kobiety, które minęła chwilę wcześniej. Ich słowa zostały szybko rozniesione dalej. Dotarły do uszu tych, którzy zdołali już opuścić palisadę. I wszyscy ci, którzy dotychczas uciekali w panice, nagle zawrócili po skojarzeniu faktów. Miast strachu, ich serca wypełnił gniew. Zwrócili się przeciw jej jaszczurzej sylwetce, z kolejnymi przekleństwami na ustach. Wszyscy zgodnie uznali, że ona jest demonem. Wszyscy zgodnie uznali, że to właśnie ona jest przyczyną ich nieszczęścia. Wszyscy zgodnie uznali, że jeśli jej się teraz pozbędą, nigdy więcej ich już to nie spotka. Ślepo rzucili się przed siebie w biegu dobywając każdy swojej broni, wiedzeni głupotą i zabobonami. Jak mogła mieć nadzieję, że to się zmieni? Nadzieja naprawdę jest silnym przeciwnikiem. Ogłupia, przyćmiewa rozsądek. Nigdy więcej się na to nie nabierze. Nie miała co do tego wątpliwości. Ale teraz ma większe kłopoty niż dysputy z samą sobą na temat uczuć. Musiała zacisnąć i drugą dłoń na toporze, by wykonać szeroki zamach, który posłał kolejną głowę na wydeptany śnieg, zabarwiając go barwą szkarłatu...

Nie zostawiła nikogo. Wszyscy mężczyźni polegli jako pierwsi, sami pchając się pod stępione ostrze. Kolejne były kobiety, których żałosne jęki doprowadzały ją do furii. Nie oszczędziła nawet dzieci, które nie miały żadnych szans się obronić ani uciec. W szale zniszczyła wszystko, co tylko była w stanie. Wozy. Kufry. Pozostałości domów. Na końcu, została zupełnie sama. Ponownie. Sama, pośród zgliszczy praktycznie już nieistniejącej osady. Gdy emocje już opadły, mogła chociaż przejąć się tym, co zrobiła. Ale nie, nie zamierzała niczego żałować. Tak bardzo nimi gardziła. Ludzka rasa zasługuje na potępienie. Pobieżnie opatrzyła swoje rany, które byłyby śmiertelne dla każdego z nich. Nie zamierzała czekać na nieznane. Natychmiast wyruszyła w dalszą drogę, która nie miała żadnego celu. Drogę, która najpewniej nigdy się nie skończy. A przynajmniej nie, póki żyje.

* * *

Ogień zaczął powoli przygasać. To był znak, że potrzebuje więcej cennego drewna. Choć skąpo, dokarmiła płomienie. Drewna musiało jej starczyć do końca zamieci. Nie miała zamiaru skończyć tak, jak ten szkielet leżący obok niej. Czy i ona wygląda wewnątrz tak samo? Czy może rzeczywiście różni się bardziej od ludzi, których tak nienawidzi? Spojrzenie na dłonie nie mogło przynieść jej odpowiedzi. Tak jak i na żadne inne z pytań, które sobie zadawała. Nie, tutaj niczego się nie dowie. Już jakiś czas temu zdała sobie sprawę, że jeśli chce kiedykolwiek odkryć swoją tajemnicę, musi stąd wyruszyć. Daleko stąd. ale nie zrobi tego podczas tej zawieruchy. Czas postoju musi spożytkować, tak, jak powinno się go pożytkować - spoczynek. Dorzuciła jeszcze jeden urąbany kawałek drewna i przechyliła się w tył, układając głowę na starej torbie. W tej chwili nie miała nawet siły narzekać na to, że robi się to niewygodne z jej nowym garbem na plecach. Starała się teraz nie myśleć o niczym, choć to trudne. Rozluźnić ciało. Skupić się na tym, co z każdym dniem przychodzi coraz trudniej. Oddalić się ku krainie snu...



Nowy dzień przywitał ją irytującym piskiem orła przelatującego w oddali. Zamieć ustała, a to był wystarczający sygnał do wyruszenia dalej. Podnosząc się z miejsca wypluła to, co zebrało jej się w ustach. Cokolwiek to było, było nieprzyjemne. I miała pewność, że wcześniej u niej nie występowało. Zastanawianie się jednak czym to jest, nie miało najmniejszego sensu. Zaczęła zbierać swoje rzeczy, umieszczając ekwipunek na należytych miejscach. Owinęła twarz, spoglądając z góry na resztki niewykorzystanego drewna. Tak, to się jej jeszcze przyda. Pozbierała nierówne gałęzie, biorąc je pod jedną rękę. W drugą pochwyciła swój pordzewiały już topór. Ostrożnie, nasłuchując, opuściła niewielką jaskinię. Chłód nie był dziś tak straszny jak potrafił, więc rozpoczęła marsz bez standardowych przygotowań. Kierunek... jedyny, który kojarzył się jej ze znalezieniem jakichkolwiek odpowiedzi. Tam, gdzie rozpoczyna się każdy dzień. Tam, skąd nadlatują mniejsze ptaki, gdy zaczyna się cieplejsza pora roku. Tam... gdzie wschodzi słońce.
_________________
. . .
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  



smartDark Style by urafaget
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 10