Wiele sfer Strona Główna Wiele sfer
Mało gier
 
FAQ :: Szukaj :: Użytkownicy :: Grupy
Rejestracja :: Zaloguj


Poprzedni temat «» Następny temat
Kantia.
Autor Wiadomość
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Czw Mar 03, 2011 1:23 am   Kantia.

- Trzy - ce.
- Mam.
- Sześć - de.
- Mam...
- Osiem - a.
- Też.
- Dziewięć - be.
- No... wszystkie cztery mam i pasują. Tylko czemu to cholerstwo się nie chce otworzyć?
- Nie wiem. Walnij.

Rudzielec uderzył dłonią w blachę stanowiącą drzwi wejściowe przedwojennego magazynu. Mimo środka dnia było dość ciemnawo z powodu chmur, które przesłoniły słońce. Ale na pewno nie na tyle, żeby nie móc odczytać prostej inskrypcji z tablicy. Sprawdził raz jeszcze, czy na pewno porządnie podłączył kable panelu.
- Griss, coś źle przetłumaczyłeś, nic się nie stało.
- Niemożliwe, to jest zbyt proste by się w tym pomylić.
- nieco wyższy brunet wskazał brodą trzymany w dłoni metalowy prostokąt, tabliczkę. - Pytanie, czy na pewno włączyłeś zasilanie jak byłeś przy konsoli.
- Eee... sugerujesz, że to moja wina?
- Po prostu biorę pod uwagę wszystkie możliwości.
- A PIES by to wszystko JEBAŁ!
- rudy znów się zamachnął, tym razem uderzając w rozebrany panel. - Dlaczego inicjacja musi być czymś tak posranym? Przecież nie jesteśmy od grzebania w przedwojennych śmieciach, tylko od rozjebywania mutan...
Przerwał, zauważając skutek swego ostatniego uderzenia. Trzy diody zaświecił zielonym światłem, usłyszeli syk siłowników, po czym masywne drzwi rozłączyły się i poczęły rozsuwać na boki.
- Widzisz? Mówiłem, walnij. I po co się irytować.
- T-taaa... Dobra, znajdźmy ten głupi czepek i wracajmy, ja mam już dosyć. I robię się głodny.
- To tiara, nie czepek.
- W dupie mam jak to się nazywa, ruszaj się.
- rudzielec uruchomił pstryknięciem latarkę na hełmie, wchodząc do środka magazynu. Brunet wzruszył ramionami.
- Jasne, Denny. Za tobą wszędzie. Tylko się nie zgub.
- Aj, zamknij się.


-----------------------------------------------------------------------------------

[ A guy walks up the stairs while I play some unfitting music ]

To tylko plotka.
Nie ma czegoś takiego jak duchy, magia, demony i cholera wie co jeszcze.
Całe to "Przeklęte Miasto" to jedna wielka bujda.
I on jest tu, żeby to udowodnić.
To już czternaste piętro, zostało tylko sześć. Jednak już stąd było widać sporo. Wieżowiec znajdował się na skraju miasta, dzięki czemu nie było podobnych budowli w pobliżu, więc widok był odsłonięty. Tak jak się spodziewał, w tej budowli nie ostały się żadne szyby. Wiatr hulał na każdym jego poziomie przez wszystkie pomieszczenia, przez co kurz nie miała prawa się tu zalęgnąć. Co wcale nie znaczy, że było tu czysto. Rdza i pleśń dawały o sobie znać na każdym kroku.
Nie przejmował się chłodem. Był wystarczająco dobrze odziany, a do tego zgrzany marszem po schodach. Właśnie wkroczył na piętnaste piętro. Ponownie rozejrzał się po korytarzu, przeszedł kawałek do przodu i zbadał najbliższe pomieszczenie. Wszystkie biurka były na swoim miejscu. Ścianki działowe, zniszczona kserokopiarka. Identyczny układ jak sali piętro niżej. Wysunął szufladę pierwszego lepszego biurka, zaglądając do środka. Papiery, spinacze, długopis... zawiedziony wysunął ją do samego końca i z hukiem upuścił na podłogę. Może i ta wyprawa niczym mu się nie opłaci, ale udowodni wszystkim że nie ma się tu czego bać. Może wreszcie uda się przekonać innych by wykorzystać zabudowania do stworzenia prawdziwego miasta, które będzie w stanie obronić się przed atakami zwierząt i ghouli. Wyrwawszy się z zamyślenia uchwycił ponownie w obie ręce swą dwururkę i skierował kroki ku schodom.
Szesnaste. tutaj korytarz biegnie już trochę inaczej. I nie ma takiego przewiewu.
Ponownie sprawdził pomieszczenie za najbliższymi drzwiami. Ciemny brąz regałów przy ścianach, czerwień dywanu, spokojne światło wpadające przez okno... bogato zdobione mahoniowe biurko, przed nim krzesło, a na tym krześle... ktoś siedzi? Ruda głowa odwraca się w jego stronę, uśmiech...
Zamknął oczy, potrząsnął głową i po odliczeniu do trzech ponownie je otworzył. To... ech. Wszystko zwidy. Może jednak powinien przespać się przed podróżą miast wyruszać z miejsca. No, ale to niedługo. Wpierw dojdzie do szczytu, potem ogrodzi się ściankami na jednym ze środkowych pięter.
Rozejrzał się znów po sali. Musiało być to czyjeś prywatne biuro. I to raczej kogoś zasobnego w pieniądze. Biurko... szuflady. Jedna, druga, trzecia... puste, wszystkie całkowicie puste. Właściciel musiał być na tyle sprytny, by zabrać wszystko przed ewakuacją. Nawet na biurku została tylko lampka.
Zwrócił się ku regałom. Żadna z książek nie wyglądała na cenną. Zresztą, w dzisiejszych czasach służą one głównie za podstawki pod stoły albo jako opał. Odszedł więc od nich, a czując mocniejszy powiew podszedł do wielkiego na całą ścianę okna. Chmury zdążyły już pokryć całe niebo, chyba zbiera się na deszcz. No nic, czas trochę przyspieszyć tempo. Obrócił się na pięcie, lecz nim zdążył zrobić kolejny krok naprzód, to...
Znów zobaczył tę samą twarz. Przed sobą. Tuż przed sobą. Przestraszony podniósł broń i strzelił bez słowa. Odrzut pchnął go w tył, but pośliznął się na fragmentach potłuczonego szkła, poczuł, że wylatuje...
Chwyt.
Zdążył w ostatniej chwili.
Z niemałym przerażeniem obserwował, jak jego broń leci piętnaście pięter w dół, a potem głośno roztrzaskuje się na betonie gdzieś poza jego możliwościami wzrokowymi.
Co to u licha było!? Nigdy wcześniej nie widział tej twarzy, tego jest pewien. Nie jest to więc normalny zwid. Będzie musiał się później spytać kogoś w Dourtsonn.
Usiłował podciągnąć się do góry, ale nie mógł. Plecak za bardzo mu ciążył. Ale... nie ma innego wyboru. Bez prowiantu nie da rady. Odetchnął, poprawił chwyt na dolnej krawędzi okna, poszerzając go nieco. Zebrał wszystkie siły i zaczął się wciągać, wolno, ale uparcie. Pierwsze krople deszczu spadały mu już na głowę. Zarzucił nogą w bok, ledwie sięgnąwszy nią progu. Jeszcze tylko chwila wysiłku... i znów jest na stałym podłożu. Uważnie przebadał gabinet wzrokiem - pusty. Na pewno pusty. Wstał na nogi, otrzepał się... spojrzał na dłonie. Ostre szkło przebiło w dwóch miejscach skórzane rękawice. Poza tym, stracił broń. Niedobrze. Musi znaleźć jakiś środek zastępczy, albo nie uda mu się powrócić bezpiecznie do miasteczka.
Wtem, trzask. Drzwi gabinetu. Zamknęły się gwałtownie. Co znowu? Ostrożnie ruszył do przodu. Tym razem co krok obiegał wzrokiem swoje otoczenie, tak na wszelki wypadek. Chociaż przecież duchy nie istnieję, to na pewno tylko mu się wydaje, ale... ostrożności nigdy za wiele. Z wolna wyciągał już przed siebie rękę. Chwycił klamkę. Przekręcił...
Drzwi otworzyły się dokładnie takim tempem, jakie im narzucał. Skrzypiały przy tym okropnie ze starości. I... nie tylko one skrzypiały. Trzy kroki dalej wgłąb korytarza, i jeszcze jedne dalej, i jeszcze jedne, i jeszcze... Wszystkie drzwi na tym piętrze zaskrzypiały niepokojąco, by po chwili, kolejno z hukiem się zatrzasnąć. Przełknął ślinę w momencie, kiedy zorientował się, że... przecież one wszystkie BYŁY zamknięte kiedy wszedł na to piętro. Ale... to pewnie tylko wiatr. Prawda?
- H-halo...? - zauważył, że głos mu drży. Niby dlaczego? Przecież nie ma czego się bać. Diabły, demony, czarty... to wszystko nie istnieje, zostało wymyślone przez ludzi a teraz te wszystkie historyjki nakłaniają go do tego, żeby wyobrażał sobie nie wiadomo co. Jakaż to żałosna chwila, przyznać się przed samym sobą że boi się swojej wyobraźni. Dlaczego więc szedł do przodu? Tylko do końca korytarza, z ciekawości, zobaczyć co jest za rogiem. Tak, tylko po to. słyszał narastający szum, na dworze widać się rozpadało. W miarę jak zbliżał się do rozwidlenia coraz wyraźniej zauważał obiekt, który go zainteresował. W podłużnym, metalowym pudle ze szklanym wiekiem na ścianie wisiał topór... topór do usuwania przeszkód w wypadku pożaru, zwany strażackim. Przyspieszył kroku, dopadając do pudła.
Nie był w stanie przebić szyby własnymi rękoma, za bardzo go bolały po chwycie za framugę okna. Zsunął plecak z pleców, ścisnął złączone szelki i biorąc zamach uderzył nim w pojemnik. Nie trafił tam gdzie trzeba, dlatego za chwilę ponowił uderzenie. Szyba stłukła się, otwierając drogę do nowej broni. Rozglądnął się zadowolony. Może nie jest to coś, co chciałby mieć, ale powinno mu pomóc w walce ze zwierzętami podczas drogi powrotnej. Włożył ponownie plecak. Sięgnął dłonią po topór.
- Zostaw.
Chwyciwszy rękojeść oburącz uniósł go nieznacznie od razu wykonując szerokie cięcie za siebie, skończywszy ciosem w ścianę. Był przekonany, że usłyszał kogoś tuż za sobą, ale... nikogo tu nie było. Chyba naprawdę jest przemęczony. I przewrażliwiony. Ściemnia się, powinien już chyba pomyśleć nad miejscem do spoczynku.
Trzask, trzask, trzask.
Na drugim końcu korytarza... właściwie, to na jego początku znów coś się odezwało. Drzwi. Drzwi od gabinetu, w którym był, co chwila otwierając się i zamykają. To pewnie... wiatr. Po prostu nie domknął tych drzwi jak trzeba wychodząc, a teraz wichura się nimi bawi. Wiatr to takie dobre wytłumaczenie na wszystko, co się tu dzieje. Pewnie gwiżdże gdzieś pod drzwiami, a jemu wydaje się że to czyjś głos. Pieprzona wyobraźnia.
Pod koniec jego drogi drzwi zamknęły się nareszcie do końca. Pomijając szum deszczu zapanowała cisza. Mimo wszystko, sprawdzi jeszcze raz ten gabinet. Tak na wszelki wypadek. Przeszedł jeszcze kilka kroków i zakładając topór na ramię sięgnął lewą ręką do klamki. Nacisnął, pociągnął lekko. Odetchnął, i zebrawszy się na odwagę pociągnął mocniej. Drzwi stawiły opór, pociągnęły w druga stronę i zamknęły się ponownie zanim zajrzał do środka. Ponownie najlogiczniejszym wytłumaczeniem był wiatr. Spróbował więc raz jeszcze - to samo. Jeszcze raz, jeszcze mocniej - cholera, siłuje się z nimi jak by po drugiej stronie stał ktoś inny robiąc to samo. Zaparł się nogą o ścianę, szarpie z całej siły, co chwila kończąc znów trzaskiem, szarpie raz jeszcze...
Nie da rady. Nerwy i przemęczenie dają się już we znaki. Puścił więc klamkę, przyjrzał się raz jeszcze drzwiom. Zrezygnowany odwrócił się i ruszył ku schodom. Ledwie zrobił trzy kroki... znajomy skrzyp. Z wolna zerknąwszy przez ramię zauważył otwierające się drzwi gabinetu. Zatrzymał się. Z niemałym zdenerwowaniem przesunął druga rękę do chwytu na drzewcu swej nowej broni. Obracał się ku drzwiom, słysząc pod podeszwami butów chrzęst potłuczonego szkła. Był... ciekawy. Dlaczego dzieje się to, co się dzieje? Jak brzmi to racjonalne wytłumaczenie? Czyżby jednak zwątpił w to, że powodem jest jego zmęczenie? Dlaczego tak się nad tym zastanawia, przecież zaraz wszystko się wyjaśni...
To był ten moment, w którym wszystkie drzwi na piętrze otworzyły się jednocześnie, z impetem. Dosyć, miał już dosyć. Pierwszym impulsem było wyrzucenie ciężkiego topora. Kolejnym, odwrócenie się... i bieg. Bieg przed siebie. Po prostu chciał się stąd wydostać, wyjść i mieć już spokój. Wpadł do klatki schodowej. zbiegł dwa stopnie w dół, kiedy gaśnica na półpiętrze wystrzeliła, buchając białym proszkiem w powietrze. Zawrócił. Dlaczego? Sam nie wiedział. Ruszył biegiem w górę. Pokonał jedno piętro, drugie... zdawało mu się, że słyszy czyjś śmiech. Zdawało. Zdawało, prawda?
Nawet nie zauważył, kiedy był już u samej góry. Pojedyncze, blaszane drzwi na szczycie wszystkich schodów...
Zamknięte. Jasna cholera. Jakoś musi je otworzyć... wiedział, że musi przez nie przejść. Czuł to w kościach. To uczucie już nie raz uratowało mu skórę. Tylko... jak? Spróbował uderzyć z barku. Nic z tego. Może ten zamek... nie jest skomplikowany? Schylił się, spoglądając pod metalową rurkę stanowiącą uchwyt. Dziurka od klucza była wąska, zbyt mała by zajrzeć do wnętrza. To na pewno nie na jego umiejętności. Wtem... uderzenie. Coś go uderzyło w plecy. Odwrócił się natychmiast, ale... nikogo tu nie było. Cholera, przecież teraz na pewno mu się nie wydawało! Wydostać się, wydostać się ale prędko...
...eureka! Topór... powinien być taki na każdym piętrze. Także i na najwyższym. wystarczy, że zejdzie ten kawałeczek w dół, znajdzie go... przebije się. Tak, na pewno. Nie ma czasu do stracenia.
Rzucił się w dół. Staranował drzwi z opisem dwudziestego piętra. Ledwie wypadł na korytarz, od razu zauważył pudło, które tak bardzo chciał zobaczyć. Trzy kroki naprzód-
Drzwi. Po raz kolejny. Tym razem dużo bardziej dotkliwie. Otworzyły się, gdy koło nich przebiegał, uderzając go krawędzią. Nie zatrzymało go to jednak. zdecydował, że będzie to po prostu ignorował. Tak, jakby wokół nic się nie działo, po prostu zrobi to, co chce zrobić. Osłaniając rękoma głowę biegł wciąż naprzód. Nawet jeśli cały korytarz był wypełniony hałasami trzaskających drzwi i szalejącej ulewy, dla niego liczył się tylko dźwięk jego własnych kroków. Widok coraz bliższej skrzyni z "kluczem" dawał mu nadzieję. ...Nadzieję? Kiedy właściwie zaczął myśleć, że potrzebuje nadziei? Przecież... wokół... nic... się... nie... dzieje.
Z rozpędu wbił się łokciem w szybkę zabezpieczającą topór przed przypadkowym użyciem. Kompletnie pomijając fakt że zranił się przy tym dotkliwie szarpnął siekierę i odwrócił się, od razu ruszając w drogę powrotną. Jeszcze tylko jeden korytarz. I kilka schodów. Biegł co sił w nogach, drąc się przy tym wniebogłosy. Po co? Sam nie wiedział.
Wbił się w drzwi, przełamując je na zewnątrz. Czarne, pokryte ciężkimi chmurami niebo powitało go pocałunkiem grubego gradu. Przebiegł raptem metr, zanim nie zatrzymał się na barierce. Gdyby jej tu nie było, zapewne byłby teraz w połowie drogi w dół. Co zresztą niewątpliwie skończyłoby się jego śmiercią.
Nie potrzebował długiej chwili by zauważyć żółta drabinkę zaraz obok drzwi, przez które się przebił. Natychmiast do nich doskoczył, nie dając sobie nawet chwili na uspokojenie oddechu. Czy on... ucieka? Niby przed czym? Daje się ponieść wodzom fantazji, jak małe dziecko po wysłuchaniu historii starca? Czyż to nie żałosne? Mimo podobnych myśli, nie zatrzymywał się. Pokonał te dwanaście szczebli stając na szczycie. Zbiorniki ciśnieniowe wody, antena, jakaś nadbudówka...
- HA! - wykrzyknął jakby zadowolony z siebie, choć sam nie wiedział dlaczego. Zaraz po tym usłyszał charakterystyczne bębnienie... gdzieś za nadbudówką. Słyszał ten dźwięk wystarczająco wiele razy w życiu, by móc go bez trudu rozpoznać - pusta, blaszana beczka. Taka sama, w jakiej przywozili benzynę do jego dystrybutorni. Złapawszy topór pewniej oburącz od razu ruszył w stronę źródła dźwięku, chcąc się upewnić w swym przekonaniu. Wiatr niemiłosiernie smagał jego płaszczem, ledwie w stanie był utrzymać się na nogach. Okrążył nadbudówkę... Faktycznie, było tu kilka beczek otoczonych drucianą siatką. Wiatr miotał owymi beczkami z coraz to różniejszych kątów, zmieniając co chwila ich położenie i wywołując niemały hałas. Jakby mu... ulżyło. Ulżyło, bo miał rację. Na pewno cały czas miał. Nie byłby przecież sobą, gdyby się mylił. Zawsze, na wszystko potrafił znaleźć odpowiedź i zawsze miał rację. Tam, trochę niżej... na pewno także. Ale... wystraszył się nie na żarty.
Zaśmiał się. Coraz głośniej, zaczął śmiać się z własnej głupoty. Wyobraźnia naprawdę jest straszliwą siłą. Z tym rozbawieniem rozejrzał się po horyzoncie w poszukiwaniu miasteczka, w którym dane mu było dotychczas mieszkać.
- Widzicie? - wykrzyknął w kierunku, w którym powinno się ono znajdować. - Wszystkie te wasze historyjki... to jedna, wielka bujda! "Przeklęte Miasto"... Ha, akurat! - sięgnął ręką do zwiniętego kaptura, który dotychczas służył mu za kołnierz i szarpnięciem nasunął go na głowę. - Nie ma czegoś takiego jak duchy, magia czy demony. - pociągnął nosem, znów się zaśmiawszy. - Słyszycie!? Nie ma! - rozluźnił ręce, uderzając przy tym toporem o podłogę. - I jeśli się mylę, niech mnie piorun...!
Obróciwszy się by skierować znów ku drabince, cichszemu wnętrzu i spoczynkowi, zatrzymał się... zauważając przed sobą czarnego kota.

-----------------------------------------------------------------------------------

- Łooooho! Ale trzasło! Widziałeś?
- Ehe. Kilka razy już widziałem, jak trafiało ten wieżowiec. Dlatego właśnie bez sensu jest żyć w czymś tak wysokim... że też ci przed wojną tego nie zauważyli. Dobra, zamykaj.
- Ehe, ehe. Ale nieźle się rozpadało.
- Denny podszedł do panelu, zaczynając żonglerkę kablami. - Zielony do którego?
- Teraz... do ósmego. I nie "zielony", tylko "C".
- Zwał jak zwał.
- przystawił kabel w wyznaczone miejsce i zaczął wkręcać śrubę. - Raaany, ale naprawdę porządnie zaciemniło. Gdyby nie latarki to gówno byłoby widać.
W tym momencie, między nimi pojawiło się trzecie światło. Oboje natychmiast upuścili na ziemię trzymane w rękach przedmioty i sięgnęli po broń, celując w jego źródło. Zaraz... ten sam mundur, hełm, maska... tylko wzrost nikły.
- Veiré? Ja pierdolę, mało bym ci nie zajebał, nie strasz mnie tak!
- Co ty tu robisz? ...Veiré? Słyszysz mnie?
- Griss złapał niską postać za ramię - dopiero wtedy ta wykazała jakąkolwiek reakcję, odwracając się w jego stronę i cofając rękę od przełącznika latarki na hełmie. - Co jest, komunikator ci się zepsuł? Wszystko w porządku? Ej, widzę, ze masz krew na płaszczu!
Chichot dopełnił dźwięki otoczenia. Wyraźnie rozbawiony rudzielec starał się swymi ruchami przedrzeźniać bruneta.
- Nic ci nie jest? Wszystko w porząsiu? Och, krew na płaszczu! Na pewno stoczyłaś epicki bój z dzikim psem, och jaka ty dzielnammmnmbuziubuzibuzi!
Głośne, wyraźne prychnięcie na pewno należało do Veiré która jedną tylko ręką wyrwała pistolet z dłoni Grissa i rzuciła nim w zanoszącego się od śmiechu Denny'ego. Niestety, spudłowała.
- Aleś zabawny. - brunet nie wyglądał na zadowolonego ani z fakty wyśmiewania go, ani z tego że tak łatwo został rozbrojony. - Masz klucz? - zwrócił się do dziewczyny, schylając się by podnieść własną broń po podejściu do niej. W odpowiedzi ta otworzyła lewą pięść, ukazując kołyszący się zawieszony na krótkim łańcuszku na palcu wskazującym niewielki, złoty klucz. - Świetnie... to idziemy po Małego i wracamy do sztabu.
- Ha, haaa... jaasne. Prowadź, liderze! - rudy zasalutował niedbale, podnosząc z ziemi strzelbę. Dziewczyna westchnęła tylko, czekając aż dwójka się ruszy. Gdy skierowali swe kroki na wschód, zatrzymała się jeszcze na chwilę. Odwróciła się w stronę Kantii, "Przeklętego Miasta", zatrzymując wzrok na najbliższym wieżowcu, postawionym na samym brzegu zabudowań. Jeden z niewielu, które zachowały się w całości. Po chwili obserwacji westchnęła raz jeszcze i pokręciła głową. Podważyła nieznacznie maskę i włożyła pod nią dwa palce drugiej ręki. Mlasnęła, po chwili wyjmując małą, białą kulkę. Obróciła ją w palcach, a następnie wyrzuciła.
- Veiré, idziesz? - zabrzmiało w komunikatorze. Spojrzała w prawo - światła latarek były już dość daleko. Musiała więc zacząć biec pod wiatr, by ich dogonić.

Błyskawica rozświetliła krótko całą okolicę, ukazując na moment przed zamkniętymi drzwiami magazynu zapomnianą tabliczkę z kodem, dziwną, biała kulkę oraz kucającą postać, której dwójka żółtych oczu złowrogo odbiła światło błysku.
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Pon Mar 21, 2011 3:04 am   

Lejący się wciąż z nieba deszcz sprawiał, że tabliczka zapadała się powoli w błocie. Kolejny błysk rozświetlił okolicę. Czarny cień postaci zniknął z tego miejsca, jakby nigdy go tu nie było. Gdyby nie hucząca burza, miejsce można byłoby nazwać oazą spokoju. Tu, gdzie od wielu lat nie było żywej duszy i stan ten powrócił. Niedawno utorowana wśród blach zwalonych przez potężne wichury zepsutych pojazdów droga z wolna zaczęła po raz kolejny przypominać metalową dżunglę. Oparty o magazyn słup zwalił się z plaskiem na błoto, po drodze uderzając o drugi, podobny. Wywołało to brzęk, który nawet nie przebił się przez monotonny szum ulewy. Za to grzmot - ten z łatwością przekrzyczał hałas smaganych przez wiatr zerwanych drutów linii wysokiego napięcia uderzających wciąż o siebie nawzajem. Poprzedzający go błysk odsłonił istotę usiłującą dotrzeć do centrum niedawnych wydarzeń. Wypełzająca na wszystkich czterech kończynach z pozbawionego oszklenia okna niedalekiego budynku istota będąca paskudną karykaturą człowieka w szczątkowej odzieży rozejrzała się krótko wokół wybałuszonymi, pozbawionymi źrenic oczyma. Niemal pozbawione warg usta rozwarły się wysuwając długi, wiszący do ziemi jęzor kołyszący się swobodnie na boki wraz z resztą ciała. Zachowując niską posturę kreatura zwinnie doczłapała przed wejście magazynu pokonując po drodze wywrócony na bok autobus. Przebierając kościstymi palcami w błocie zaczęła poszukiwania. Poszukiwania... czegoś, o czym tylko ona wiedziała. Co jakiś czas wydawała gardłowe charknięcie zmieniając obszar poszukiwań. To musi gdzieś tu być. Przecież widział, na pewno tu zostało...
W kolejnym miejscu natrafił na coś twardszego. Jeszcze zbyt głęboko by wyjąć... ale to... chyba to. Ściągnięcie pomarszczonej skóry w tył było synonimem uśmiechu. Zaczął używać obu rąk, by dokopać się do przedmiotu. To on. To na pewno on.
Jego skarb! Jeszcze łapczywiej rozgrzebał ziemię, złapał za metalowy uchwyt i z całych sił pociągnął do góry...!
Jego krzyk nie był w stanie pokonać decybeli ulewy. Nie dlatego, że była ona aż tak głośna, by zagłuszyć całkowicie jego typowe zawodzenie. To... ten wielki kawał szkła, który przebił jego klatkę piersiową na wylot. Teraz... kiedy już go znalazł!
Ciało nie zdążyło nawet paść na błoto, kiedy pojawiła się kolejna dwójka. Czekali już od długiej chwili. Teraz, gdy ten został śmiertelnie zraniony, nie dali mu nawet dojść do momentu śmierci. Wiedzeni myślą o łatwej wyżerce dopadli upadającego, szarpnęli jednocześnie w obie strony. Zanim jeszcze zdołali rozerwać na dwoje jego wychudzone ciało, już wgryźli się łapczywie to w bark, to w bok pod żebrami. Jeden oderwał rękę w łokciu, ale niezadowolony tak małym łupem chwycił jeszcze-nie-zwłoki w innym miejscu i począł dalej ciągnąć, by nie dać za wygraną rywalowi. Głód przyćmiewał ich zmysły w stopniu tak wysokim, że nie byli w stanie domyślić się, ze ten kto trafił ich ofiarę nadal się tu znajduje. Nie zwrócili najmniejszej uwagi na plask, który wydobył cień wypadający z drugiego pięta budynku. Nawet nie dlatego, że był on ledwie słyszalny. Mieli inne zajęcie. Zapewnić sobie jak najwięcej pożywienia. Nie dać za wygraną...
Cień zbliżał się do nich w zadziwiająco szybkim tempie. Zatrzymał się na krawędzi niewielkiego placu, na którym prowadzili swój bój. Żółte ślepia poświęciły dłuższą chwilę na ocenę zagrożenia ze strony dwójki. Niedługo po tym przemknął tuż obok dwójki, gdy ta dalej toczyła swoją szarpaninę, poczynając już rozrywać korpus w pół. Kierował się w stronę porzuconego przedmiotu. Już miał go dopaść, gdy... wyczuł zagrożenie. Ale było już zbyt późno, by zareagować.
Rozległ się huk. Cień padł na ziemię. Walcząca dwójka uciekła w popłochu, nie zostawiając jednak za sobą na wpół rozerwanego ciała. Czmychnęli ciągnąc je za sobą, opuszczając teren przed magazynem. Zostawili dużo miejsca dla tego, co nadchodziło...
Ciężki krok wgniótł blachę przewróconego autobusu. Gdy trzymetrowa postać zeskoczyła z niego, wbiła się po kostki w błoto. Dla pewności pociągnęła raz jeszcze zamek strzelby powtarzalnej, po czym zaśmiała się grubym, chrypliwym głosem. Wydostając nogi z błota poczęła zbliżać się do leżącego cienia, trzymając broń w gotowości. Będąc już dostatecznie blisko, trąciła go lufą. Zero reakcji. Czyli tak, jak powinno być. Chciał dostać tą zabawkę... co? W swej głupocie zapomniał o własnym bezpieczeństwie. Nie był w stanie tego przetrwać, bo był słaby. a to miejsce nie toleruje słabych.
Olbrzym schylił się, by złapać jedną ręką cień za fraki. Ten zwisł bezwładnie trzymany za czarną koszulę. Może być z tego porządne trofeum. Nie wygląda na zniszczony. Co więcej... widział w ciemności bardzo dobrze, i widział też, że... nie jest nawet uszkodzony...? Kiedy obdarzona długimi, czarnymi włosami głowa uniosła się a w jego stronę spojrzała dwójka żółtych ślepi wiedział już, że zorientował się za późno. Choć mógł pluć sobie teraz w brodę, że nie upewnił się iż trafił pierwszym strzałem, albo że nie poprawił mając ku temu okazję... zdecydowanie nie miał teraz na to czasu. Chciał szybko przycelować bronią w trzymaną postać, ale czuł już jej chwyt wokół lufy. Puścił strzelbę wiedząc, że tak się nie uda. Nóż.... Musi dobyć noża. Wolną już od broni palnej ręką sięgnął do swojego biodra, gdzie powinna znajdować się rękojeść krótkiego ostrza. Nie było jej tam jednak. Zamiast tego poczuł ogromny ból w klatce piersiowej. Dłoń niedoszłej ofiary uciskała go na pierś, dźgnąwszy w samo serce. Stracił momentalnie wszystkie siły. Przez jedno niedopatrzenie nastąpił jego koniec. Ręce cofnęły się odruchowo, sięgając wystającej rękojeści. Ręki cienia już tam nie było. Uwolniony... zniknął z jego pola widzenia.
Poczuł wtedy niemałą złość. Nie może tak tego zostawić. Te małe, chude twory nie mogą wygrywać z prawdziwą siła. Nawet jeśli dla niego miał nastać teraz koniec, nie zostawi tego jako przegranej. Zdąży jeszcze zakończyć to remisem.
Ścisnął mocniej uchwyt noża i pociągnął. Pod wpływem cierpienia. Skróci to jeszcze jego czas życia, ale da mu broń, którą może zadać niszczący cios. Skoro bowiem nie widzi cienia przed sobą, znaczy... że znajduje się on za nim. Uniósł więc uzbrojoną dłoń, przyszykował się do ciosu, i...
Kolejna fala bólu go sparaliżowała. Nóż powoli wysunął się z dłoni. To... uczucie... jakby ktoś wbijał mu druty w szyję, druty przez całe ciało prowadzące do jego serca. Tak bardzo bolało! Chciał jakoś zareagować, ale wszystkie jego siły, wszystkie uczucia, wszystkie myśli... powoli zanikały. Obraz przed oczami rozmazywał się i zaczerniał. Ciężar na jego plecach zaczął go przytłaczać. Świadomość stracił już zanim padł na kolanach, a następnie zarył twarzą w błoto.

Cień przyjrzał się własnej nodze niedowierzająco. Pocisk, który rozszczepia się w powietrzu zdołał jedynie smagnąć udo, ledwie naruszając skórę. Przeżycie można zawdzięczać jedynie szczęściu. Ale... udało się. W dodatku... to masywne ciało na pewno można spożytkować. Zorganizować pierwszy porządny posiłek od miesięcy. Rozwierając szeroko szczęki nachylił się, by ponownie zanurzyć kły w karku giganta...
Ale nie było mu to dane. Szarpnięcie za kołnierz momentalnie zmusiło do cofnięcia się. I zanim jeszcze jakkolwiek zareagował, czyjaś pieść spotkała się z jego twarzą. Siła uderzenia byłą wystarczająca, by cień odrzucony został na kilka metrów, wliczając w to kawałek przebyty poślizgiem na błocie. Z doświadczenia wiedząc, że chwila słabości w takim momencie może prowadzić do zguby, natychmiast zrywa się z powrotem na nogi. Przed kontratakiem powstrzymał go jednak widok dwójki czerwonych jak sama krew oczu, oraz znajomy śmiech który nie raz spędzał mu sen z powiek. Dobrze wiedział że należy on do postaci z którą nie należy zaczynać, mimo, że swą posturą na taka nie wygląda. Ponadto, dostrzegł też niedaleko drugą postać, która towarzyszyła pierwszej. Coś... mówiła. Pierwsza się odwróciła. Porozumiewali się ze sobą za pomocą mowy. Nie będzie im przeszkadzać. Po prostu podejdzie, weźmie co swoje...
Jednak nie było mu do dane. Gdy tylko łukiem zbliżył się znów do wielkiego ciała, chcąc zadowolić się jego ręką, zam za ramię został chwycony. W mig przygwożdżony do ziemi nie zdołał się nawet zasłonić przed kolejnym ciosem, który trafił w brzuch. Był on na tyle silny, że zamroczył go na długą chwilę.
Jak długą, tego sam nie wiedział.
Dopiero szemrania obwąchującej go hieny przywróciły cień do świadomości. Sam widok żółtych oczu wystarczył, by ta uciekła w popłochu, potykając się po drodze kilkakrotnie. Deszcz już nie padał. Burza oddalała się.
Podnosząc się z ziemi, cień nie mógł się oprzeć odruchowi przyciśnięcia dłoni do brzucha. Ból pozostał, i pewnie pozostanie jakiś czas. Ale on nie może zostać w tym miejscu. Samemu, osłabiony nie przetrwa kolejnej walki. Rozglądnąwszy się stwierdził, że nie ma tu tego, po co przyszedł. Nie ma też śladu po trzymetrowym olbrzymie. Sama myśl o tym zresztą przypomniała o odczuwanym głodzie. Rozejrzał się raz jeszcze. Uważniej. Tam, na lewo od magazynu...
Doczłapał w to miejsce na czworaka. Chwycił dostrzeżoną 'zdobycz'. Była to urwana w łokciu ręka hieny, która wcześniej została zabita celnie rzuconym kawałkiem szkła. I było to jedyne, co mógł dostrzec, a co nadawało się do zjedzenia. W normalnych warunkach wahałby się, ale...

*

Słońce wyszło zza chmur. Oświetliło drzwi magazynu, przewróconą obok konstrukcję, kilka zniszczonych i poprzewracanych pojazdów. Układ złomu miał w sobie pewien dynamizm, ale odwiedzający to miejsce mógł z całą pewnością stwierdzić, że nie było ono odwiedzane od bardzo dawna. Nie było tu żadnych śladów czyjejkolwiek aktywności, rdza w spokoju konsumowała wszystkie odsłonięte przez lakier konstrukcje. Także ptaki, nie mając tu czego szukać nie zatrzymywały się w tym miejscu ani na moment, omijając szerokim łukiem zaciemniony, dwupiętrowy budynek stojący naprzeciwko. Kolejny dzień upływał w spokoju, który nie był przez nikogo ani nic naruszony.
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Śro Sty 11, 2012 8:03 pm   

[ BGM: Discolor (Endless) - bo lubię i już ]


- Sektor C18, żadnych zmian.
Stary wizjer znów zaczynał szwankować. Przynajmniej stłumiona głodem irytacja zabijała monotonność patrolu zrujnowanej ulicy. Poszukiwania części zamiennych nigdy nie przynosiły żadnego skutku. To miasto było już prawdopodobnie ograbione do granic możliwości. Wszystko, co dało się wykorzystać, zostało już wykorzystane. Nie pozostało tu już nic, co mogłoby się nadać do czegokolwiek. Powierzchnia ziemi pokryta była tylko i wyłącznie pozostałościami starego świata, z którego nie będzie już żadnego pożytku. Zostały jedynie śmieci. Zarówno te martwe... jak i żywe. Kolejna ludzka abominacja myślała, że się przed nimi ukryje. Zarażony umysł nie był w stanie pojąć możliwości techniki. Nie potrzeba było nawet szybkiego ruchu. Chowający się za czterema ścianami był przekonany o własnym bezpieczeństwie. Nie był bezpieczny. Nie zdążył zrobić nic przed głośnym grzmotem, którego nadejścia nie spodziewał się ani przez chwilę. Półkilogramowy pocisk, który rozszczepił się dokładnie w momencie w którym wwiercił się w jego głowę zniszczył ponad połowę jego ciała. Obłok kurzu wzbity przez walący się budynek przykrył jego ciało. Nie będzie już sprawiać więcej kłopotów.
- Trzy tysiące dwieście dwadzieścia osiem.
Głos był nadzwyczaj spokojny jak na te okolice. Mechaniczne oko chłodno przypatrywało się skutkom destrukcji. Widok nie był w stanie wywołać w tym spojrzeniu żadnych emocji. Nawet, gdyby był, i tak nic by to nie zmieniło. Nie można zmusić maszyny do okazywania uczuć. Maszynie nie wolno ich uzewnętrzniać. Nawet, jeśli została zbudowana na ludzkim ciele.
Czwórka stóp ponownie oderwała się od powierzchni skruszonego asfaltu. Wolna podróż tuż nad powierzchnią ziemi rozpoczęła się na nowo. Sonar powrócił do swojego pisku. Kolejny snop iskier wystrzelił z pęknięcia na starym wizjerze.
- Sektor C19, żadnych zmian.
Od kilku lat meldunki nie miały już żadnego sensu. W tym mieście nic się już nie zmieni. Hieny, zarażeni, zmutowani... ich liczba nigdy nie zbliży się do zera. Do ruin zawsze napływać będą ci, którzy nie dowierzają sile tego miejsca. Nie wierzą w demony, które nim zarządzają. A demony będą to wykorzystywać. To się nigdy nie zmieni... nigdy, aż do końca tego świata.
Wiatr nawet z całą swoją siła nie był w stanie znieść ich z kursu. Metal jest zbyt ciężki, by powietrze mogło na niego działać w ten sposób. Nie ma siły, by natura mogła pokonać technikę. Nie w tym miejscu.
- Sektor C20, żadnych zmian.
Ogromna eksplozja, która na pewno przeraziłaby każdego człowieka nie wpłynęła nawet w najmniejszym stopniu na wypowiedź. Nie spowodowała nawet obrócenia w swoją stronę głowy. To było daleko stąd. W górach. Zbyt daleko, by miało jakiekolwiek znaczenie. Nie zmieni to nijak życia wewnątrz tego grobowiska cywilizacji. Nawet kolejne bombardowanie tego nie zmieni. Tak długo, jak Serce istnieje, to smutne miejsce będzie trwać niezmienione. A Serce nie da się zniszczyć. Będzie żyć. Aż do końca tego świata.
Myśli się zapętlają. Po tysięcznym razie ten sposób przestaje być wystarczający by zabić monotonność upływającego czasu. A gdy istnieje się wystarczająco długo i pomysły się wyczerpują. Ale to nie jest i nie powinna być żadna wymówka. Dumne "Z-7" i Z-8" na metalowych piersiach obojga nie może być tylko na pokaz. Mają powierzoną misję i będą ją wykonywać. Aż do końca tego świata.
- Sektor C21, żadnych zmian.
Nie było sensu spoglądać po sobie. Nie trzeba było się odzywać. Jedna myśl to było wszystko, co potrzebne by się porozumieć. Wszystko co wymagane, by czwórka stóp ponownie spoczęła na nierównym podłożu. Lufa metrowego działa uniosła się raz jeszcze. Jej wylot wodził po ścianie przedwojennego supermarketu. Jednak protokół zabraniał wystrzału. Cel nie spełniał norm żadnego z wzorców. Nie był zarażonym. Nie był mutantem. Nie był insektem. Nie był jednym z demonów. I nie był człowiekiem. Jednak był żywy. Pozostaje czekać. Jeśli zaatakuje, wyeliminować. Czas pośredni wykorzystać na analizę.
Postura humanoidalna. Układ kości zgadza się z ludzkimi. Wzrost w granicach normy. Ruch mięśni powodowany impulsami układu nerwowego o niskim napięciu. Jest to jedyne źródło jego ciepła. Temperatura ciała w całości pokrytego skórą nie przekraczała dziesięciu stopni Celsjusza. Dotychczasowe informacje mogłyby pasować do człowieka. Martwego. Sterowanego pluskwą. Jednak ten nie posiadał żadnej elektroniki.
Cel opuścił budynek. Spostrzeżenie obu obserwatorów zajęło mu trochę czasu. Możliwe, że zdołał to zrobić tylko dzięki ponownemu iskrzeniu wizjera przechodzącego z jednego trybu widzenia na drugi. Reakcja obiektu... nierozpoznana. To nie był strach. To nie była agresja. Nie było również mowy o udawaniu martwego. Zbliżał się. Powoli. Zatrzymywał się co kilka kroków. Wykaz emocji nie posiadał zgodnych danych. A wizjer nie był w stanie przeskanować twarzy. "Ciekawość", jakimś cudem przeleciało przez myśl. I właśnie to słowo zostało zanotowane na cyfrowej karcie obserwacji.
Odległość się zmniejszała. Nie zmieniało się jednak nic poza nią. Żadna z akcji nie mogła zostać określona jako wroga. Pozwolenia na strzał wciąż nie było. Udało się jedynie zmusić wizjer do prawidłowej pracy. Zostało to wykorzystane do wykonania fotografii. Zdjęcie celu, który według prawidłowej terminologii powinien zyskać nazwę "dziewczyna", zostało oznaczone numerem trzysta siedemdziesiąt trzy. Wektor celu został skorygowany zgodnie z jego poruszaniem się. Jeszcze chwila i będzie zbyt blisko by móc bezpiecznie otworzyć ogień.
Było to jak sygnał. Dwójka mechanicznych ludzi przechyliła się w tył i nieznacznie oddaliła od czarnowłosej dziewczyny. Tuż przed tym, ta wyciągnęła w ich stronę rękę.

[ C. D. N. ]
_________________
. . .
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  



smartDark Style by urafaget
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,02 sekundy. Zapytań do SQL: 10