Wiele sfer Strona Główna Wiele sfer
Mało gier
 
FAQ :: Szukaj :: Użytkownicy :: Grupy
Rejestracja :: Zaloguj


Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: Jedius 9 Baka
Wto Wrz 18, 2012 2:27 pm
Metaworld - The Nine Ladies of the Round Table.
Autor Wiadomość
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Pią Lis 25, 2011 5:43 pm   Metaworld - The Nine Ladies of the Round Table.

[ BGM: GC-01 (endless) ]

- Wyżej! No wyżej trochę!
- Nie da się wyżej, stoję już na palcach! - dwa przekrzykujące się głosy miały swe źródło w ludzkiej wieży stojącej na brzegu pomieszczenia. Choć może "ludzkiej" to trochę nietrafne określenie. W końcu jej podstawą był rdzawy smok który mimo przybrania ludzkiej postaci wciąż różnił się od człowieka rogami, długim ogonem oraz szerokimi skrzydłami. Zwieńczeniem zaś był nikt inny jak anioł, starający się sięgnąć jak najwyżej stojąc na barkach smoka. Kolorowemu łańcuchowi z cukierków wciąż jednak nie udawało się sięgnąć haków na kotary wielkiego okna, na których miał zostać zaczepiony. Obojgu brakowało odrobiny wzrostu.
- Raju... podnieś mnie na rękach.
- Głupiaś? Zlecisz!
- Oj nie zlecę, no! Podnoś!
Smoczyca wciąż nie była przekonana co do pomysłu, ale cała jej niezgoda sprowadziła się tylko do krzywej miny. Złapała anielicę za kostki i ostrożnie zaczęła unosić. Nie przychodziło jej to z trudem, ale wyraźnie bała się o równowagę tej u góry. Bacznie obserwowała jej ruchy patrząc nad siebie ze swej pozycji. Wreszcie udało się umieścić łańcuch na swoim miejscu. Ogoniasta widząc pozytywny skutek operacji zaczęła powoli, drobnymi krokami przesuwać się w prawo.
- Oi. Tak teraz patrzę i ciekawi mnie... czy ty w ogóle zmieniasz kiedykolwiek bieliznę?
- E-ej! Nie rozpraszaj mnie, bo spadnę...! - niemal wykrakała, bo zachwiały się obie niebezpiecznie. W porę udało się jednak odzyskać stały pion.
- Zadałam tylko jedno głupie pytanie, a ty już panikujesz. Może powinnaś jednak dać sobie spokój z tą bandą idiotów, co? Od kiedy rudy maszkaron...
- Nie! Nie będę się poddawać tylko dlatego, że mi się oberwało. Poza tym, umowa to umowa. Lika nie łamie danego słowa, hehe!
- Mm-hm. Jasne. - Rogata głowa okryta blond włosami obróciła się kawałek w bok, spoglądając na jedne z dwóch drzwi w pomieszczeniu. Dziewczę westchnęło głęboko, po czym znów uniosło wzrok do asekuracji.
- Ale wam to powoli idzie. Pomóc?
- ...Ajj! - wystraszona obecnością trzeciego głosu, Lika pisnęła z przerażeniem gdy wskutek swego wzdrygnięcia straciła równowagę przechylając się mocno w tył. Jej lot w dół zapewne zakończyłby się bolesnym upadkiem na kamienną posadzkę, gdyby nie wpadła w ramiona stojącej tam osoby. Złote loki, złote oczy, złote pióra wielkich skrzydeł. Również w białej odzieży pełno było złotych zdobień. Postać naprawdę przyciągała uwagę. Nie tylko wyglądem, ale także mile brzmiącym głosem.
- Mam cię. Wszystko w porządku?
- Em...
- Byłoby w porządku, gdyby cię tu nie było. I ja mogłam ją złapać jakbyś się nie wepchała. - z niezwykle niezadowoloną miną, stojąc aż na palcach smoczyca fuknęła groźnie na najnowszą postać, wciąż trzymając jedną nogę anielicy.
- Nie no... nic się nie stało. Tylko, że teraz trzeba zaczynać od początku. Ech, gdyby tu można było normalnie latać... - zauważyła Lika, będąc odstawiana na ziemie. No tak, podczas spadania wciąż ściskała w dłoni łańcuch, więc oczywiste było, że go zerwała.
- To żaden problem. Nie wiem, czemu tak się męczycie. Daj, pokażę. - złota wyciągnęła dłoń, w którą najniższa tutaj anielica od razu włożyła koniec cukierkowego sznura. Ta z niegasnącym uśmiechem odwróciła się w stronę okna. Wyciągnąwszy drugą dłoń w bok, zmaterializowała w niej po chwili długi kij z haczykiem na końcu. Bez słowa zaczepiła na nim kolorowy łańcuch i uniosła go wysoko w górę, bez żadnego problemu mocując go na hakach.
- ...kij.
- Uuu... nie wpadłam na to.
- Tch. Teraz będzie się puszyć i myśleć, że jest specjalnie obdarzona intelektem.
- Oj no, Tedi'a, bez takich. Ty też o tym nie pomyślałaś, hehe. - obie patrzały się w górę, jak łańcuch który sprawił im tyle trudu krok po kroku umiejscawiany jest tam, gdzie powinien. Stali tak chwilę w ciszy, póki złota nie zabrała znów głosu po ukończeniu mniej więcej połowy aktualnej pracy.
- A jak tam książki, Tedi'o?
- Będą na czas, Shalisso.
- Cudnie. Przy okazji, przyniosłam litery. - Shalissa skinęła głową na stół, wciąż wieszając sznur cukierków. Na stole znajdował się duży karton. Nikt wcześniej nie zwrócił na niego uwagi.
- Litery? ...o! - z nowym przypływem radości anielica doskoczyła do pudła, natychmiast je otwierając. Zaczęła z niego wyjmować starannie wycięte i bogato zdobione różnymi kolorami litery, układając je na stole. A, B, C, D... Zajęło jej to trochę czasu. Złota zdążyła w tym czasie wieszać łańcuch. Cała trójka zebrała się się po tym przy stole, spoglądając na spory zbiór.
- Jak to się właściwie pisze?
- H... A... L... O... ...umm.
- No... właśnie. Co jest dalej? - zadając pytanie ułożyła już przed sobą pierwsze cztery litery w początek słowa.
- To z innego języka jest. Jak postawisz obok siebie dwa 'O'... - przesunęła litery po stole - ...to czyta się to jako 'U'. To musisz zrobić to tu, i jeszcze jedno 'O' przed tym...
- ...i wtedy wychodzi trzy 'O' pod rząd. Skąd będzie wiadomo które dwa to 'U'?
- Hmm... ciężka sprawa.
Łagodny śmiech Shalissy wypełnił pomieszczenie. Tedi'a natychmiast zareagowała na niego zeźlonym spojrzeniem.
- Pani kronikarz i nie potrafi zapisać pojedynczego słowa. Ładnie.
- Szukasz guza? Takaś cwana to powiedz jak powinno być!
- M-m. Zostawię was z tym problemem. Do zobaczenia, moje kochane.
- Kochane psia mać! Sama nie wiesz to i uciekasz! - choć smoczyca próbowała wykrzyczeć to jak najszybciej, złotej nie było już w pomieszczeniu. Fuknęła więc na koniec, kręcąc głową z niesmakiem. Lika w ogóle nie zwracała uwagi na kłótnię, całkowicie zaabsorbowana układaniem liter na stole.
- To chyba będzie... tak. - odezwała się, poprawiając swoją finalną wersję. - Haloułin.
Tedi'a spojrzała na napis, zastanawiając się chwilę.
- ...No. Wygląda w porządku. Tylko jak chcesz to powiesić?
- Emm... no to kolejny problem.
- Yhy. Sam kij tu nie wystarczy. Trzeba jeszcze mieć na czym powiesić. Te litery nie mają żadnego zaczepu... Cholera.
- Hm. Chyba, że...
_________________
. . .
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Pią Lis 25, 2011 6:47 pm   

[ Notka OOC: Na rozmówki można się załapać po umówieniu w NWN bądź spontanicznie na IRC. ]


- Yo.
- O. No hej. Co tam?
- Gdzie?
- No, u ciebie.
- A dlaczego się tym interesujesz? Jesteś obrzydliwy.
- Co w tym obrzydliwego?
- To samo co w upierdliwym komarze którego nie wolno się pozbyć.
- Gdyby nie było z tego konsekwencji to byś się mnie pozbyła raz na zawsze...?
- Pewnie.
- No wiesz co?
- Nie mam pojęcia.
- Az mi się przykro zrobiło.
- No chyba się popłaczę, taaaakie to wywarło na mnie wrażenie.
- Wolałbym nie. Lepiej ci z uśmiechem niż łzami. No i trudno być złośliwym gdy się ryczy.

Blondynka przewróciła oczami.
- Opowiedz mi lepiej, skąd te urocze rożki, skrzydła i ogon.
- Mówiłam już, nie twój interes.
- Sama mówiłaś, ze jestem jak komar. I nie przestane o to kąsać póki się nie dowiem.
- I tak będziesz kąsać. Jak odpowiem to będziesz grzebać dalej albo zmienisz temat. Znałam już tysiące takich jak ty.
- Co jest złego w grzebaniu dalej w historii osoby, która cie interesuje? W mojej historii to pogrzebaliście wszyscy bez mojej zgody, nie miałem nic do powiedzenia.
- Nic. Musisz tylko znaleźć inny sposób, bo ja nic ci nie powiem.
- Ooch. Czyli mam się postarać, bo na ładny uśmiech to nie ma szans, tak?
- Może.
- No to się dowiem. Ale jak będę wiedział to powiesz mi więcej, dobrze?
- Nie.
- Aleś ty zamknięta w sobie, reety
- Hmh! Żyje taki ledwie dwie dekady i już próbuje oceniać innych.
- Żyje taka nie powie ile i patrzy na mnie z góry, no rety. Jeszcze się własnego programu dorobiła.
- No widzisz.
- Taka interesująca osoba, a jak książka zamknięta na osiemset spu... Zamków.
- Nie masz klucza ani wytrychów, wiec zapomnij.
- Nie przepadam za wytrychami. Będę musiał sobie zasłużyć na klucz. Nie ma rzeczy niemożliwych, o.
- Ehe.
- To może ty o coś zapytasz?
- Nie mam o co.
- Przepraszam, nie jestem interesujący.
- Nie ma sprawy, nie ty jeden.
- Jakie są właściwie według ciebie kryteria bycia interesującym?
- To jest kolejne pytanie dotyczące prywatnych spraw.
- Oj, nie przesadzaj. Jak mi powiesz tylko trochę to krzywda ci się nie stanie.
- Dużo przyjemniejsza jest obserwacja twojego zawodu i irytacji.
- Brzmisz, jakbyś lubiła bawić się jedzeniem.
- Jedzeniem?
- No wiesz,
- Ludzie są ohydni. Ty szczególnie.
- Próbuję się z tobą zapoznać, dowiedzieć się, mecze się, wypytuje, wysilam... A wszystko w twoich rekach, na twojej lasce. Jak na talerzu.
- Powtórzę to po raz kolejny. Obrzydzasz mnie.
- Lubisz to powtarzać.
- Nie lubię, po prostu na to zasługujesz.
- Bo jestem upierdliwy?
- Tez.
- Oho. Jakie jeszcze zbrodnie popełniłem?
- Wiele. Nie będę wymieniać.
- Oj, nie sprawisz mi nawet tej przyjemności?
- Nie.
- Jesteś obrz...pfff...pphh... phhahahahahaa! Nie, nie mogę!

Tedi'a uniosła brwi, spoglądając na chłopaka.
- Nie, nie mogę, wybacz. Hehe. Zakaz mówienia i tyle, pfft. Przypomniało mi się coś.
- Jasne.

Hiroshi poklepał ją po ramieniu, na co ta zareagowała pedantycznym otrzepaniem się.
- Nie przejmuj się. Może kiedyś będę w jednej z książek? Cóż, um. Jak to powiedzieć, by nie strzelić sobie w stopę. Bardzo się ciesze, ze znajdujesz czas by ze mną poględzić o niczym, szczególnie ze nie jestem ani trochę interesujący. Ze jeszcze nie zniknęłaś stwierdzając, ze masz ciekawsze rzeczy do roboty. ... choć pewnie teraz to zrobisz.
Bez żadnej odpowiedzi blondynka założyła ręce za głowę, usadawiając się na miejscu wygodniej. Hiroshi spojrzał na nią z nieznacznym uśmiechem, ale ta nawet tego nie zauważyła ze wzrokiem wbitym w sufit.
- Właściwie, czemu tu jesteś?
- Nie mamy wspólnych tematów z Zanboku, dla Hitomi będzie lepiej jeżeli nie będzie się zbytnio do mnie zbliżać, a Florance potrzebuje samotności. A ja właśnie jej nie znoszę. I coś, bez przerwy, przyciąga mnie tutaj.
- Czemu nie podręczysz rudego maszkarona?
- Mogę. Ale jak mam wybierać, to zdecydowanie wole podręczyć ciebie.

Tedi'a westchnęła gdy chłopak rozłożył ręce na boki.
- C'est la vie. A właśnie. Znów pytanie w sferę prywatna: Czemu tu przebywasz?
Rogata założyła nogę na nogę.
- Bo lubię to miejsce.
- Ma swój urok, zgodzę się. Pewnego dnia będę tu przybywał kiedy chce, a nie podświadomie.
- Zobaczymy.
- Mówią, ze to na tych najbardziej niepozornych trzeba uważać.
- Czarna twierdziła podobnie.
- Czarna?
- Zombie.
- Nie znam. Pewnego razu po prostu przestała się pojawiać?
- Znasz. Jesteś jednym z jej zabójców.
- Czarna, to jest...Aacvi?
- O, ona.
- Ona... pojawiała się tu przed nami?
- Żeby to raz.
- Tez otrzymywała możliwość wybrania sobie umiejętności?
- A co, uważasz się za wyjątkowego?
- Gdzie tam. Powiedziałbym raczej, że jesteśmy wybierani w grupkach, i jak jedna się znudzi to biorą następna. Nie wiedziałem, ze są "indywidualni".
- Mhm.
- Sadzisz, ze mam możliwość osiągnięcia jakiś super umiejętności nie z tego świata? Czy raczej nie dla psa kiełbasa?
- Nie masz.
- Nie jestem wyjątkowy, to na pewno, ale jak nie zadbam o to by się takim stać to mogę tylko sobie tu gadać o tym co to nie zrobię kiedyś. Może nawet wypracuje takie umiejętności, a wtedy się zdziwisz.
- Sam z siebie nie masz najmniejszych szans. Nie urodziłeś się takim, jak ja.
- Mm? Urodziłaś się wiec wyjątkowa? A nawet jak z sam siebie nie mam szans, to może namowie kogoś, by mi w tym pomógł.
- Możesz co najwyżej próbować coś po kimś odziedziczyć. I tak.
- Ja zawsze mówiłem, ze magia istnieje, to się ze mnie śmiali.
- Dobrze ci tak.
- Ale jeżeli coś zdobędę bądź odziedziczę jakoś... To chyba arcynajtrudniejsza przeszkoda z góry, nie?
- Nie.
- ... Whaaa? Jest jeszcze gorzej? W sumie, dobrze mi tak, za mówienie o tym jakby to było proste. Przecież jakby tak było to by było was na pęczki.
- Otrzymasz tylko miecz. Nie wiesz nawet jakiej jakości. Musisz nim jeszcze pokonać smoka.
- ... Smoka?
- Mm.
- Wiem, ze to metafora, ale nie chciałbym "pokonywać" smoka. W historii mojego świata wiele się o nich mówiło, wiesz? Niby to bajka, wierzenia mityczne...
- Coś takiego.
- Ale co, jeżeli po prostu człowiek był taki głupi i zachłanny, ze wszystkie pozabijał? Tak samo, jak zniszczyliśmy nasz świat bombami, decydując o jego losach jakby był tylko nasz. Ech, odbiegam od tematu. Często mi się to zdarza

Tedi'a przeciągnęła się.
- I czym jest ten smok, jeśli można wiedzieć? ... Nie można, prawda?
- Nie można.
- Szkoda. Nie mogę być ten zbyt zachłanny, w pełni zadowolę się możliwością przebywania tu z tobą.
- Jasne.
- Co, nie wierzysz mi?

Milczenie było odpowiedzią.
- Miotacie nami po świecie, dajecie nam umiejętności, pewnie tez odbieracie, możemy przestać istnieć, gdy już wam się jednogłośnie znudzimy. Panujecie nad nami, jakby na to nie patrzeć. Naprawdę uważasz, ze nie wiem, ze gdybyś chciała, to możesz zweryfikować moja prawdomówność? Nie mam ani celu, ani nawet możliwości was okłamać.
Tym razem za odpowiedź posłużyło ziewnięcie. Hiroshi wzruszył tylko ramionami.
- Milczenie tez potrafi przybrać formę złośliwości.
- Prawda.
- Masz ta sztukę opanowana do perfekcji, co?
- Skąd.
- Nie mogę się doczekać jakiegoś dnia na opak. Mila i otwarta Tedi może być wyjątkowym widokiem.
- Obrzydliwy jesteś.
- O, ciekawe co mi wtedy powiesz. "Słodki jesteś?" Nahaha.
- Naprawdę.
- Skoro tak mówisz. Jeszcze zasłużę sobie na szacunek i traktowanie na równi, zobaczysz.
- Puste słowa.
- No to zobaczymy. Jeszcze będzie ci głupio, że ten najobrzydliwszy będzie na równi z tobą.
- Ech. Nie sadze.
- Niech zgadnę. "Słyszałam to już setki razy, nigdy się nie sprawdziło"?
- Tez.
- A wiec coś więcej. Słucham.
- Nie sadze bym miała żałować tego co mowie.
- Pfft. Wiesz co? Pogadam z Liką. Mam ochotę na herbatkę w naszym wspólnym gronie.
- Nie pogadasz.
- Bo?
- Śpi.
- To będzie brzmiało naprawdę głupio: To wy potrzebujecie snu?
- Nie 'my'. Ona.
- Anioły potrzebują snu... muszę zapamiętać. A na herbatę jeszcze znajda się okazje. A i pewnie będziesz przy Lice bardziej rozmowna.
- Kto wie.
- Uch, mam wrażenie ze zaczynasz mnie zbywać, takie... "Może" "Kto wie"
- Może. Kto wie.
- Paskudnie uroczy złośliwiec.
- Beznadziejnie patetyczny obrzydliwiec.
- Jestem aż taki podniosły i poważny?

Hiroshi zrobił głupią minę i wytknął język.
- Skąd.
- Sama powiedziałaś, patetyczny.
- Jesteś tylko beznadziejnie wzruszający. Niemal budzący litość.
- Co jest we mnie takiego wzruszającego?
- Twoja nieudolność w dowiedzeniu się czegokolwiek.
- Och? Więc naucz mnie, wielka i wspaniała. Będę wdzięczny.
- Nie mam zamiaru. Nieudolność pasuje do twojego gatunku.
- Ciągle powtarzasz mojego gatunku. To niby jakiego ty jesteś?
- Czy ludzie wyglądają tak, jak ja?

Wyszczerzyła szpiczaste zęby.
- Poza ogonem, skrzydłami, różkami i kłami? Tak, tylko są brzydsi.
- No dobrze. To wiedz, że i ja tak nie wyglądam.
- ... nie?
- Nie. To jest tylko... ciało zastępcze.
- To jak wyglądasz?
- Może kiedyś zasłużysz na to, by zobaczyć.
- Oj, bardzo chcę zasłużyć, nawet nie wiesz jak.
- Nie wiem.
- To co muszę zrobić, by się spisać?
- Kto wie.
Hiroshi łypnął na nią spod oka, ale ta go nie widziała wciąż patrząc w sufit. Ten gapił się dalej nie wiedząc jak "to ugryźć", aż w końcu westchnął, wstał i podszedł bliżej.
- Ciekawe, czy masz łaskotki.
Blondynka zerwała się nagle z miejsca, znikając w czarnym obłoku.
- ...Och. Chyba masz.
_________________
. . .
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Pią Lis 25, 2011 11:47 pm   

[ BGM: 洋雅楽揺籃歌 ~ feast of passing away palace ]

- ...Nyo proszę. Ktoś tu jednak jest.
- Od stwórca wie ile czasu.
- Nye nudzi ci się?
- "Nuda" to pojecie względne. Czemu pytasz?
- Z ciekawości.

Ruda podeszła powoli do stołu i zajęła swoje miejsce.
- Myślałem, ze jesteśmy dla was równie ciekawi, co kurz na blacie.
Kocica położyła głowę na wierzchach splecionych dłoni i przygląda się Hiroshiemu wnikliwie, z uśmiechem. Chłopak podszedł do jednego z krzeseł i siada, spoglądając na nią bez większego wyrazu.
- Nye pamiętasz mnye, co?
- Czemu tak uważasz?
- Widać bylo przy pierwszym spotkanyu w twojej sferze.
- Och... mówisz o tym. Rzeczywiście, zdajesz się mnie znać skądś. Wspominałaś coś o tym, że jest wiele światów.
- Nyeskonczenye wiele.
- Wiec... domyślam się, ze gdzieś stamtąd.
- Gdzieś stamtąd.

Przytaknęła głową.
- Zapewne podpadłem. Coś musiałem zrobić, że chcesz w ogóle ze mną rozmawiać.
- Właściwie to mam po prostu chwilę wolnyego. A ty jesteś pierwszym, którego spotykam nya drodze. Ale masz racje. Podpadłeś.
- Wiec statystycznie prawdopodobienstwo, ze znowu to zrobie jest wysokie.
- Owszem. Aczkolwiek słyszałam wiele slow o poprawie.
- Ze się poprawie? Nie wiem co zrobiłem źle, dlaczego... Nie wiem nic.
- Hmm.

Nekoromancer pstryknięciem palców przywołuje błękitna postać.
- Wiesz, kto to jest?
Hiroshi przyjrzał się, próbując rozpoznać postać, jednak nie było to możliwe. Po prostu nigdy wcześniej takiego kogoś nie widział. Przecież to nie ma twarzy.
- Um... nie.
- Nyazywa się Akaru Hiroshi. Nye żyje od kilku lat.
- Kilku... lat.

Chłopak przełknął ślinę.
- Zgadza się. Źle wymierzył siły na zamiary. Był nya tyle pewien swych umiejętności, ze wszedł prosto w ogień miast próbować gasić go stojąc obok. Nye dosłownye, oczywiście.
- Tez przebywał w tym pokoju?
- Nye miał okazji. Nikt tego nye używał. Kto inny kontrolował pobliskie sfery. Wiele rzeczy było wtedy inne. Nyawet ja nye byłam kim jestem teraz.
- To w ciągu kilku lat tyle się zmieniło? Ja myślałem, ze ten wasz świat jest stały od eonow.
- Nye do końca od kilku lat. Widzisz, on zginał kilka lat temu. Ja widziałam jego śmierć blisko wiek wstecz od teraz. Czas nye jest równy we wszechświecie.
- Różne ramy czasowe? ...Właśnie. Cóż, byłoby fajnie jeżeli kiedykolwiek bym mógł osiągnąć wasz poziom. Nie uważam się za wyjątkowego, ale sam fakt już ze mogę tu przebywać jest jakimś krokiem.
- To nye takie proste. Sam nye dasz rady nic osiągnąć, to domena jedynye swego rodzaju genyuszy, urodzonych talentów. Twoje przebywanye tutaj rownyeż nijak nye jest zależne od ciebie.
- Znalazłbym wśród was kogoś, kto by został moim, uch... Promotorem?
- Bardzo możliwe. Ale nye jest to tez tak proste jak nyauka matematyki.
- Największy problem to raczej czas.
- Tez. Twoje życie nye należy do nyajdłuższych.
- Dlatego będę musiał się starać. No, ale muszę o tym pamiętać na dole. A by o tym pamiętać ktoś musi mi powiedzieć. A by ktoś mi powiedział, muszę sobie...

Uśmiechnął się.
- ... zasłużyć, czyż nie?
- Jeśli o mnye chodzi, raczej nye jestem przekupna. Ale nye lubię, gdy ktoś nye przystaje na moje prośby.
- Nie wiem, czy "będę na twoje polecenia, a w zamian chciałbym twojej pomocy" kwalifikuje sie jako przekupstwo. To raczej współpraca.
- Zaiste. Raczej nye zostawiam z niczym tych, którzy mi pomogli.

Zastrzygła uchem.
- Miałem czas, by przemyśleć parę spraw. Nie jesteś zła, masz tylko bardzo "okrutna" prace.
- Doprawdy.
- Swoją drogą - Zauważyłem, ze Tedi'a bardzo za tobą nie przepada.
- Zgadza się.
- O co w tym chodzi?
- Wciąż jest szczenięciem wśród swoich. Dzieckiem, które panicznye boi się śmierci.
- Wybacz, ze rzucam pytanie za pytaniem, ale mając mniej niz dwadzieścia lat... Czuje się absolutnie zagubiony. "Szczenięciem wśród swoich"?
- Ma nie więcej jak tysiąc lat. Jest smokiem, a te posiadają wieczne życie.
- ... Smokiem. No tak. Ogon, skrzydła, rogi, kły. Jest "trochę" złośliwa i patrzy na mnie z góry, ale lubię ja. Szkoda tylko, ze nie wszyscy się ze sobą dogadują.
- A jak ty byś się zwracał do kogoś, kto był o krok od wymazanya cie z historii wszechświata? Nye byłoby dzis po nyej zadnego sladu, gdyby nye pewien anyol oslanyajacy ja wlasnym cialem i dusza.
- Lika, prawda?

Przytaknęła.
- Co takiego zrobiła, że chciałaś to zrobić?
- Nye mogę tego powiedzieć. Ale zasłużyła.
- Cóż, może kiedyś sama mi opowie tą historię.
- Zabawne, ze w takiej sytuacji zawsze wychodzę na te złą.
- Mogę posuwać się za daleko, ale... jeżeli bym miał Likę jako anioła stróża i Ciebie jako sojusznika, to zgubić mogłaby mnie tylko moja głupota.

Kocica westchnęła, przymykając oczy.
- Może rzeczywiście masz większe szanse od... starszej wersji.
- Nie chwalmy dnia przez zachodem słońca.
- Racja.
- Jestem tu krotko, ale zdążyłem się tu jednej rzeczy nauczyć. Spoczywanie na laurach to zły pomysł.
- Nya pewno.
- Ale to mila odmiana, wiesz? Jak rozmawiałem z Tedi'ą, to spoglądała gdzieś w sufit, mówiła przy każdej okazji, ze jestem najobrzydliwszy, o co nie spytałem mówiła "może" "kto wie" albo milczała.
- Nye dowiesz się wiele od kogoś, kto sam nyewiele wie.
- Jestem trochę zdziwiony, bo daje mi sprzeczne sygnały. Z jednej strony zachowuje się, jakbym był tak obrzydliwy ze nie chce mieć ze mną do czynienia, z drugiej rozmawia ze mną i czasami nawet sama zagaduje. Ten świat jest fascynujący, a jeszcze bardziej fascynujące są osoby, które tu przebywają.
- Może nye wiesz jak to jest, ale mając nyeskończenye dużo czasu każdy zacznye w końcu narzekać nya monotonność otoczenya.
- I dlatego robicie sobie z nas "gry"?
- Możnya tak powiedzieć. Chyba nye jesteś tym zdziwiony?
- Niespecjalnie. Duża moc, nieskończenie wiele czasu i ogromne spektrum możliwości. Zaciera się granica miedzy tym, co moralnie można robić, a co nie. Nagle można bawić się w boga, nie przykłada się takiej uwagi na życie swoich tworów. W końcu maja służyć do gry.
- To nye do końca tak.

Hiroshi uniósł brew.
- Nie?
- Sam sprawiałeś sobie podobna przyjemność.
- Chodzi ci o moj symulator?
- Tworzysz własny świat, oddzielasz w nim swoja część i starasz się by wypadła jak nyajlepiej w kompetycji z innymi. Tak, chodzi o ten twój symulator.
- Aczkolwiek, tam są tylko cyfry i litery. A tutaj? Śmiem stwierdzić, ze jestem czymś więcej.
- Cyfry i litery. Mówisz tak, bo istnyejesz w wyższym wymiarze niż twój stworzony świat.
- Hmm... Coś w tym jest.
- Są jednak wymiary wyższe niż sfera w ktorej istnyeje kraj zwany Turia. Powiem więcej... Ta sfera została przez kogoś stworzona. Kogoś, kto ukrywa się za imienyem 'stwórca'.
- Interesujące. Wasz znajomy stworzył ja i zaprosił was, byście dołączyli do jego zabawy?
- Znyayomy to nyenajlepsze określenye. Jeśli pamiętasz wcześnyejsza rozmowę... Nye jestem kimś, kto potrafił sam siebie wynyeść na wyżyny. Potrzebowałam tej pomocy.
- A wiec "stwórca" był twoim promotorem.
- Przewodnikiem. Zgadza się.
- Jest was pewnie dużo więcej, niż zdążyliśmy poznać.
- W to nye ma co wątpić. I ja nye znam każdego, kto potrafi podróżować miedzy sferami.
- Skoro zostałaś wypromowana... i nie ty jedyna. To znaczy, ze szanse dla mnie są większe od zera. Byłoby całkiem... niesamowicie.
- Skoro tak uważasz.
- Co właściwie robisz cały ten czas?
- Zazwyczaj sprowadzam zabłąkane dusze do miejsca, w którym spędzą resztę swojego istnienia. Nie mogę narzekać na nadmiar rozrywki.
- Resztę swojego istnienia? Dusze maja daty waznosci?
- Nye maja. Nigdy nye powiedziałam, ze w końcu przeminą. Nyeskończoność to też "reszta". Czasami zdarza się, ze ktoś żywy wywołuje czyjąś dusze w jakimś celu. To równyeż należy do moich kompetencji. Ocenić zamiary i zdecydować, czy zasługuje nya kontakt. Czasami to nyełatwe.
- Mm. Zdecydowanie ponad to, co kiedykolwiek musiałem robić w życiu. A myślałem ze jak kazali mi popilnować elektroniki z Hitomi to trafiło mi się zadanie które może przesądzić o życiu i śmierci.
- Nya pewno istnyeja zadanya trudnyejsze i od tego. Kto wie, może to i moje życie jest tylko częścią czyjegoś wyobrażenya.
- Nie sadze, by to sięgało aż tak daleko. Istoty tworzące potężne istoty tworzące kolejne istoty... Potrafisz sobie wyobrazić jaką by musiały mieć potęgę?
- Większą niż coś, nya co mogę wpłynąć.
- Brrr. Jest mnie więcej?
- Nya pewno. Ale nye znam żadnego innego Hiroshiego prócz dwóch w tym pomieszczenyu.
- Jestem zdziwiony, że ze wszystkich dusz trzymasz ta przy sobie. Chyba, ze możesz nimi obracać na zawołanie.
- Powiedzmy, że... pracuje on na swoją pomoc.
- Huh?
- Wie o tobie. Wie, jaki masz cel. Chce pomóc...
- I jaką mam gwarancje, ze nie powtórzy się przez to historia?
- ...Ale wiem, co zrobił za życia. Nye mogę spełnić jego życzenya póki jest jaki jest.
- I co, pokornieje przez siedzenie w piekle?
- Nye martw się. Nye dopuszczę go do zniszczenya czegokolwiek.
- Mhm. Ufam ci.
- Stopniowo odbieram mu wolę. Stanie się tym, za kogo zawsze się uważał. Narzędziem, służącym czyimś celom. Nye znającym sprzeciwu, wykonującym co do nygo należy.
- Ja bym nie wyraził na to zgody. Jest bardzo oddany tej sprawie, choć już nie jest jego.
- Nye wyraził zgody nya co?
- Odebranie sobie woli. Choć pewnie w piekle nie ma się za wiele do powiedzenia.
- Hmm. Rzeczywiście nye jesteście tacy sami. Być może po prostu jeszcze nye doświadczyłeś tego, co on.
- Czego?
- Utraty kogoś, kogo znasz jedynie w postaci ulotnego cienia.
- Nie wiem, kto to jest, nie wiem, czemu miałbym łamać sobie kark by ta osobę ratować. Słyszałem coś o historyjce miłosnej. Podążę za tym tropem, ale z innego powodu. Podejrzewam, że znajdę tam odpowiedzi.
- Nye mogę powiedzieć ci nic więcej na ten temat.
- Domyśliłem się. Jest jeszcze coś, co powinienem wiedzieć?
- Raczej nye. A jest coś, co chciałbyś wiedzieć?
- Wszystko i nic.
- Mało precyzyjnye.
- Co właściwie możemy potrafić? Wiesz, z każdym zebraniem coś otrzymujemy.
- To, co otrzymujecie od anyola nigdy nye będzie przekraczać tego, co 'ludzkie'. Aczkolwiek... Jak już mówiłam wcześnyej. Gdyby zawrzeć umowę z przewodnikiem, wasze możliwości mogą się zwiększyć. Ogromnye.
- A przewodnikiem jesteś ty, tak?
- Nyazywa się tak osobę, która użycza ci cześć swej mocy byś mógł rozwinąć własne zdolności. Nye jestem nim, ale mogę zostać.
- A wiec będę czekał, aż uznasz, ze jestem już warty zawarcia takiej umowy.
- Nya pewno wiesz, ze samo czekanye nye wystarczy.
- Oczywiście. Ale jakbym poprosił, byś powiedziała mi już teraz co mam zrobić, to usłyszałbym zapewne, ze to kwestia czasu. A wiec i tak i tak muszę czekać.
- Hm. Masz racje.
- W sumie, to jeszcze dwie rzeczy mnie ciekawią,
- Słucham.
- Przewodnik może być tylko jeden, czy można posiadać kilku, każdy użyczyłby części swojej mocy, by kontraktowany miał większe możliwości?
- Oddanye części mocy to już duże wyrzeczenye dla przewodnika. Malo kto się na to zgadza. Utrzymanye nawet skrawka mocy w ciele tak słabym jak twoje, jest jeszcze trudnyejsze. Możesz nawet zginać od jej nadmiaru. W skrócie - ponyekad to zależy od ciebie.
- Rozumiem. Nie mówimy tu wiec o pól procenta, tylko o konkretnym, rozsądnym kawałku.
- Zgadza się.

Hiroshi zamilkł na chwile, gładząc podbródek.
- To jakbyś oddal komuś swoje ręce i płuco, że tam wyrażę się nyeładnym przykładem.
- ... "kłopotem" Tedi'i nie był przypadkiem taki nadmiar? Jesli to nie za osobiste pytanie.
- Nye wiem, czy powinnam o tym mówić. Może lepiej będzie, jeśli to ją przekonasz do wyznań.
- Taki mam zamiar. Nie chce w żaden sposób tutaj urazić twoich możliwości, wiec z góry przepraszam, po prostu się zastanawiam... Osiągnąć zdolności to jedno, ale wejść na taki poziom egzystencji, czy to nie wymaga jeszcze większej mocy? Otrzymujesz miecz, nie wiesz jakiej jakości, a musisz nim jeszcze pokonać SMOKA.
- Ładna metafora. Rzeczywiście, to nie jest proste.
- Niestety nie mogę sobie przywłaszczyć jej stworzenia. To chyba jedyna konkretna rzecz, którą usłyszałem od Tedi'i.

Przytaknęła.
- Wiec pomyślałem, ze by otrzymać nie tylko miecz, ale i cały potężny ekwipunek, by smok był przygnieciony możliwościami.
- Otrzymać cześć wyższej świadomości to jedno. Zrozumieć jej działanye i wykorzystać ją do uwolnyenya się z ciała, to drugie. A zbyt ciężki ekwipunek może cie tylko pfzygniesc.

Kocica odchrząknęła.
- ...przygnieść.
- Naturalnie, nie planowałem biegać i namawiać każdego, kogo tu złapię. Pomyślałem po prostu o tym, że... Jeżeli to nie będzie wystarczało, można odrobinę zwiększyć moc. I nie jest to wątpienie w to, co mogłabyś mi użyczyć. To kwestia wzięcia pod uwagę wszystkich scenariuszy.
- Czas pokaże. To już wszystkie pytanya?
- Jeszcze jedno, choć się domyślam.
- Mm?
- Czemu ta oferma, która mnie stworzyła po prostu sama nie odda mi części swojej mocy, bym mógł wykonać to co chce bez problemu?

Kocica uśmiechnęła się szeroko.
- Kto wie, mój drogi. Kto wie.
Chłopak odwzajemnił uśmiech.
- Rozumiem. Kolejna zagadka do rozwikłania z czasem.
Skinęła głową.
- Miałam od pewnyego czasu przekazać wiadomość.
- Mhm?
- Stwórca chciałby, byś zachował sobie tą rozmowę. Najlepiej zapisując ja na przyszły użytek.
- Nie mam na czym zapisać. Cóż, nie martw się.

Postukał się palcem wskazującym w skroń.
- Nie zapomnę.
- Nyech i tak będzie. Cóż, muszę powrócić do swoich zajęć. Martwym nie wytłumaczysz ze mogą zaczekać, a nye ufam innym... pracown--
- Och, właśnie.
- Tak?
- Wiesz może, jak do tej Tedi'i przemawiać, by się otworzyła? Nie musisz mi teraz odpowiadać. Nie spieszy mi się.
- Musiałbyś się czymś u nyej zasłużyć. A tak nyaprawdę, to nye mam pojęcia. Musiałbyś kiedyś spotkać się z jej idolem. Sariel. Nyaprawdę stary smok.
- Postaram się to jakoś załatwić. Dzięki!

Ruda odwróciła lekko głowę i skrzywiła się, wystawiając na moment język.
- ...nye ma sprawy.
Uśmiechnął się.
- Do następnego spotkania?
- Nya pewno.

Pożegnała się krótkim machnięciem dłoni.
_________________
. . .
 
 
Tidus
Jebany farciarz


Wiek: 31
Dołączył: 25 Paź 2010
Posty: 693
Wysłany: Nie Sty 08, 2012 2:07 am   

(Chaotyczna narracja zasponsorowana przez IRC. Deal with it.)

BGM: Nakagawa Kotaro: Pessimistic Time(endless)


Nie miałeś wiele do roboty w czasie, gdy twój brat zaczął swoje podrywy podczas rozmów z gospodarzami waszych spotkań, a właściwie - z gospodyniami. Wcześniej zostało ci wskazane miejsce, które możesz uznać za interesujące po zakończeniu lektury - tak wiec udałeś się w tę stronę gdy tylko zapoznałeś się z treścią podsuwanych wam ksiąg. Długi, biały korytarz kończył się ciężkimi, dwuskrzydłowymi drzwiami. Mimo, że wyglądały na kilkanaście razy cięższe od ciebie, nie miałeś z otworzeniem ich żadnego problemu. Wszedłeś do gigantycznej, okrągłej sali, która posiadała niezliczona ilość mniejszych wyjść, każda para dębowych drzwi miała na sobie plakietkę. Zaciekawiony przeszedłeś kawałek wzdłuż brzegu sali, póki nie napotkałeś na jednym z wyjść znajomego podpisu - 'Krypta IX'. Drzwi aż się prosiły, by je otworzyć - wiec i to zrobiłeś. Nic jednak za nimi nie ujrzałeś, póki nie przeszedłeś przez prog. Zaraz za wyjściem, twoim podłożem był dymiący się stos gruzu. Mimo, ze odłamki wyglądały na mocno niestabilne, nic nie obsuwało ci się spod stóp. Cały świat stal jakby w bezruchu. Upewniłeś się co do tego, gdy ujrzałeś kilka nieruchomych postaci u stop 'wzniesienia'.
-Ugh...Widzę, trzymają nieprzyjemne pamiątki- skrzywił się na sam widok ciał.
Część z nich była ludźmi. Poznałeś nawet mundury, identyczne jak żołnierzy których napotkaliście przy zawalonym moście. Zamarli w połowie ruchu, w trakcie szarpaniny, czy może raczej rozpaczliwej walki z czymś, co było niewidoczne dla oka. Jakby grawitacja się ich nie imała, wisieli zatrzymani w trakcie upadku, podczas biegu, ucieczki, spadania ze zbocza. Bez wątpienia, czas stał w tym miejscu. Mimo wszystko, mogłeś mieć wrażenie, że ktoś cię w tym momencie obserwuje. Nikogo ruchomego jednak wokół ciebie nie było.
-Federacja...Wpakowali się do Krypty zaraz po eksplozji?- przechylił głowę na bok, mruknął cos pod nosem i ogarnął wzrokiem postaci.
Mężczyzna koło czterdziestki z desperackim wyrazem twarzy, uciekająca kobieta w podobnym wieku przejawiająca jeszcze resztki nadziei, upadający mężczyzna bez przytomności... jeśli przyjrzysz się bliżej, zauważysz wąską, długą strużkę kropel krwi wylatującą z hełmu w powietrze.
Kobiecy, nieznany glos:
-Nic w tym dziwnego. Ci ludzie starają się kontrolować wszystko, bez wyjątku. To naturalne, ze taka eksplozja ich przyciągnęła.
Młody Akaru nie zwracając uwagi na glos rozglądał się dalej po zgliszczach.
-Bądź tak mila i pokaz się. Nie lubię enigmatycznych głosów znikąd, przypominają mi codzienne przemówienia Nadzorcy w radiu.
Wśród gruzu znajdywałeś coraz więcej pogiętego metalu, a także... szczątków, bez wątpienia ludzkich. Fragmenty ubrań, które jakoś uniknęły płomieni ukazywały niebieska barwę.
-Cholera...Nawet na moment nie zatrzymałem się, by pomyśleć o wszystkich tych, których zostawiliśmy w sali.- powstrzymał wzrok od błądzenia i skrzywił się.
Ciche westchnienie które teraz usłyszałeś, było umiejscowione kawałek niżej, po twojej lewej. Stopniowo, twoim oczom ukazały się plecy kobiety w granatowej sukni o długich, srebrnych włosach. Siedziała na jednym z większych kamieni.
-Sadzisz, ze to twoja wina?
Florance potrząsnął głową.
-Nie. Dobrze wiem, ze nie miałem jak pomoc. Po prostu...dręczy mnie to. Kiedyś na to chyba mówili 'wyrzuty sumienia ocalonych'.-obrócił wzrok do drugiej osoby, by ujrzeć ja w pełni.
-Wiec sumienie nie daje ci spokoju. Gdybyś mógł zamienić swoje życie na życie kogoś kto nie dal rady... zrobiłbyś to, hmm?
Mruknął pod nosem, zastanawiając się.
- Nie. Najprawdopodobniej nie. Jest...jedna osoba, dla której bym to rozważył. Ale ona straciłaby w takim rozrachunku znacznie więcej ode mnie. Miałaby jeszcze gorsze myśli.- Wolnym krokiem podszedł do nieznajomej, by chociaż ujrzeć jej twarz.
-Hmm. Masz do tego o wiele inne podejście niż większość ludzi.
Bez problemu schodzisz kawałek w dół. Zauważasz, ze ma ona bardzo bladą...właściwie, trochę nawet niebieska twarz. Spod zasłaniającej jej twarz długiej grzywki widzisz błękitne oczy, którymi z wielkim spokojem, a może nawet odrobina smutku wpatruje się w żołnierzy przed sobą. Nie zwraca na ciebie uwagi.
-Może i. Może po prostu resztki empatii się we mnie spaliły wraz z tym wzgórzem. Nie wiem. Trudno jest mi jeszcze to wszystko ogarnąć myślami.
- Nie wątpię. Dla ciebie nie minął jeszcze nawet dzień.
Chłopak zaśmiał się pusto.
- Dla niektórych to nie przeszkadza. Trudno, życie idzie dalej, handluj z tym!
-Zdaje sie, ze chodzi ci o twojego brata.
-Głównie
-Jest ktoś jeszcze?
-Na dobrą sprawę wszyscy, którzy przeżyli, nie licząc Hitomi. Po prostu w przypadku Hiroshiego najbardziej mnie to przeraża.
-Uważasz, ze powinni cały czas rozpaczać nad tym, co się stało?
Chłopak milcząc wpatrywał się w dymiące zgliszcza nad nim.
-Nie. Ale wciąż zachowują się, jakby to był wypadek, w który nijak nie byli wplątani. Ot, eksplozja w oddali, która nijak nie wpłynęła na ich życie. Ich domy stoją spokojnie w innym miejscu, razem z ich rodzinami i przyjaciółmi.
Dziewczyna westchnęła ponownie, unosząc jedna z dłoni ku swojej twarzy.
-Nadmierne zamartwianie się jest czymś, co tylko nam uwłacza. Ale brak szacunku dla tych, którzy dotychczas byli nam każdym dniem... zgodzę się, ze to nie w porządku.- uniosła wzrok w niebo, gdy jej towarzysz rozmowy usiadł obok na ziemi i przeniknął dłonią przez śnieg, jakby ta nie istniała, wyraźnie niezadowolony.
-Ale świat jest tak skonstruowany, że wszystko się zawsze równoważy. Ci, którzy pamiętają, będą zapamiętani. Ci, którzy zapomną, będą zapomniani.
-Wierzysz w taką poetycką sprawiedliwość?
-Staram się w nią wierzyć. Być może dlatego, ze jest to dla mnie wygodniejsze niż uznanie własnego złego szczęścia...wierzyć, ze kiedyś mi się to zwróci.
-Jeśli masz racje, to mam przekichane. Do tej pory szczęście zawsze mi sprzyjało.
-Wykorzystuj to jak mozesz. Moze nie staniesz w takiej sytuacji, jak ja teraz. Po raz kolejny.-opuściła dłoń. Florance spojrzał się na nią.
-Ech, idiota ze mnie. Rozmawiamy już jakiś czas, a nawet nie pomyślałem, by się przywitać. Zapewne dobrze o tym wiesz, ale jestem Florance. Milo poznać.
Odwróciła delikatnie głowę w jego stronę, spoglądając na niego. Uśmiechnęła się, choć wciąż nie wyglądała na wesołą.
-Nie mam własnego imienia, ale zwą mnie tutaj Tashi.
-Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem. Przebywasz cały czas tu?
-Od czasu... wybuchu, tak. Straciłam tu kogoś, na kim mi zależało.-zwróciła się znów przed siebie.
-Mam nadzieję, że nie obrazisz się, jeśli spytam kogo? Nie musisz odpowiadać. Dość...dobrze wiem, ze to drażliwy temat.
-Dziewczyna, która w swym życiu przeszła piekło. Pomogłam jej z nadzieją, że będzie mogła pomoc mi. Na imię miała Aacvi.
Chłopak odwrócił wzrok, wyraźnie zmieszany.
-Aacvi...Mówiła nam, że za nic nas nie obwinia, ale...-potrząsnął głową-Była dobrą osobą. Zasługiwała na lepszy los niż to.
-O wszystko zawsze obwiniała siebie. Precyzyjniej, to, jak wyglądała. I tak, to nie jest koniec jaki się jej należał. Niestety, nic nie mogłam z tym zrobić.
Chłopak westchnął.
-Jeden dzień. Niesamowite, ile gówna może się zdarzyć w tak krótkim okresie czasu.
-Wydaje mi się, ze to jedynie szczyt góry lodowej.
-Jeśli te...powieści jakkolwiek odnoszą się do tej rzeczywistości to pewnie masz rację. Chociaż może to i dobrze.
-Dobrze?
-Nie zniósłbym spokojnego, powolnego życia w tym całym Źródle. Mam wrażenie, że w końcu to wszystko wróciłoby do mnie z podwojona mocą, a z braku innych środków ukojenie dawałoby mi tylko dalsze trucie własnego ciała czymkolwiek, co będę miał pod ręką.
-Rozumiem. Kłopoty są nawet bliżej niż myślisz. Vivy była tak mila, ze już mi powiedziała. Spotkaliście się już z... nią.
-Hmm…Najwidoczniej zapomniała się przedstawić. Nic mi te imię nie mówi.
-Nie, nie. Nie chodzi mi teraz o Vivy. Marianella Suel de Chardin.
-Ach. Marianella. Miła kobieta. Wydaje się być zawsze gotowa by kogoś przytulić...A następnie zapewne wbiłaby ci nóź w plecy.
-Byłaby w stanie to zrobić. Do tego jej kompanka...
-Mam nadzieje, ze Hiroshi będzie na tyle rozważny, by nie pakować się w jej objęcia, dopóki wiedza 'stad' nie przejdzie do naszych umysłów 'tam'.
-To mi o czymś przypomina.-przeniosła na niego wzrok.- Wiem, ze zauważyłeś opatrunek na jej ręce. Nie wierzę, że nie jesteś w stanie go z niczym skojarzyć.
-Skojarzyć? Rana jak wiele innych. Nie dziwię się, że można się skaleczyć w tym świecie. Jakaś ostra krawędź albo wypadek z no…-Nagle wyrzucił do góry głowę wpatrując się przed siebie ze zwężonymi źrenicami- Jasna cholera. Ten w czerni był ranny w tę samą rękę, gdy trzymał brata nad przepaścią.- złapał się za głowę prawą ręką, wciąż patrząc w dal.
- Zgadza się. Ponadto, ciężko uwierzyć by nieznany wam język był tylko na pokaz.
-Nigdy chyba nie żałowałem braku integracji miedzy światami bardziej niż teraz.
-Pozostaje mieć nadzieję, że i u siebie do tego dojdziesz. W końcu szczycisz się posiadaniem dobrej pamięci wzrokowej.
-Od jakichś paru godzin. Wciąż do tego nie przywykłem.-wygiął usta w pseudouśmiechu-Są powiązane z Federacja i to na dość wysokim szczeblu...Na tyle, by zaufali tej drugiej, że samotnie odzyska tę część. Wyjaśnia to tez, czemu maja wstęp do górnego miasta, Marianella była tak dobrze znana przez tego strażnika...-zamilkł na chwilę, gdy Tashi powoli przytaknęła.-I cały oddział tamtych żołdaków jest teraz z nami w tym mieście.-zaśmiał się, przesuwając dłoń z czoła na oczy.-Mamy bardziej przekichane, niż sądziłem.
-Najprawdopodobniej.- powoli przetarła czoło dwoma palcami, wracając po tym do obserwacji nieruchomych żołnierzy.
-Wyjątkowo dużo wiesz na temat tego, co się teraz z nami dzieje jak na kogoś, kto siedzi tu od eksplozji. Ktoś cię tu odwiedza?
-Vivy, jak już wcześniej wspomniałam.
-Może i ją kiedyś spotkam. Niewiele tu osób jak na...czyściec? Jak można w ogóle nazwać to miejsce?
-Ciężko powiedzieć. Nie jest to międzysferze, choć łączy wasz świat z kilkoma innymi sferami. "Meta-świat", może. Przynajmniej póki nie posiada własnej nazwy.
- Zawsze to coś.-obrócił się, znajdując wzrokiem otwarte drzwi na szczycie gruzu-Mam nadzieję, że nie zapomną o mnie wychodząc.
-Nie zapomną.
-Skąd ta pewność?
-Nie mogą kontynuować póki wszyscy nie powrócą na planszę.
-Plansza.- zamyślił się, patrząc się w niebo.
-...wybacz. Wszyscy tu tak się zwracają... i mi się udziela.
-Czy...ten świat, świat który do tej pory traktowałem jako codzienność, jest prawdziwy? Czy istnieje tylko tak długo, dopóki jest potrzebny do gry, a potem zostanie zamknięty?
-Ciężko zdefiniować prawdziwość. Wątpię, by zostawał, jak to ująłeś, zamknięty. Nawet gdy wszyscy stracą nim zainteresowanie, pewnie wciąż będzie istniał, wciąż cos się tu będzie dziać.
-Tyle mi chyba musi wystarczyć.-skinął głową, opuszczając wzrok.
-Więcej raczej nie mogę wyjawić.
-Mówi sie trudno. I tak chyba wolałbym więcej na ten temat nie wiedzieć.- podniósł się z ziemi i rozciągnął.
-Skoro tak uważasz.
- Jeszcze jedno pytanie, zanim wrócę by dostać opieprz za przeciąganie naszego pobytu tutaj. Oczywiście, jeśli tylko możesz odpowiedzieć.
-Słucham.
-Czy moje poszukiwanie odpowiedzi będzie miało jakikolwiek sens? Z tego, co mi wiadomo, wszyscy którzy mieli jakieś powiązania z Kryptą mogą leżeć martwi pod jej zgliszczami. Nie wiem, czy chce marnować czas na szukanie odpowiedzi, by znaleźć tylko więcej pytań, na które nikt nie będzie w stanie odpowiedzieć.
-Niedługo kto inny ci na to odpowie. Jestem pewna.-podniosła nieco wzrok, spoglądając w niebo. Chłopak westchnął.
-Cóż, niech będzie. Mam czas.-obrócił wzrok w stronę srebrnowłosej i uśmiechnął się.- Dzięki. Nawet nie sądziłem, że dłuższa rozmowa z kimś może przynieść taką ulgę.
-Nie ma za co dziękować. Poniekąd, po to tu jestem. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, zawsze możesz tu przyjść ponownie.
- Jeśli moje życie będzie równie obfitujące w wydarzenia co do tej pory, to jeszcze tego pożałujesz. - skinął głową.-Do zobaczenia- obrócił się i udał na szczyt wzgórza.
-Zobaczymy. I do zobaczenia.
Jak nietrudno się domyślić, wróciłeś do wielkiej, okrąglej sali. Tylko, ze tym razem...był tu ktoś oprócz ciebie i setek drzwi. Kolejna dziewczyna. Wyglądała na dość młodą, nie była tez wysoka. Do tego dziwacznie ubrana. Niedługie włosy w ciemnym fiolecie skryte były pod luźnym... kapeluszem, czy czapką białego koloru tak jak niemal cala reszta jej ubrania. Czarny, krótki top i krótka biała spodniczka, na to narzucony biały, wybrakowany płaszcz. Czarne buty, na nich aż za kolana czarno-białe getry w poziome paski. I bawełniany karwasz na prawym przedramieniu, przewiązany bordową wstążką z kokardą. Twarz trochę dziecięca, wielkie, szmaragdowe oczy, pod którymi na policzkach miała dziwne fioletowe... trójkąty. Ciężko powiedzieć, czy to jakiś tatuaż, czy alternatywny makijaż. W każdym razie, wyglądała na zaskoczona twoja osoba, gdyż uniosła drżąca rękę wskazując cię palcem.
-T... t... t-tt...
-Ja?- nie mniej zdziwiony powiedział wpatrując się w dziewczynę.
-T-tyt... c-co ty-ty... jes, ty co ty jesteś!?
- Akaru Florance, gość w tych stronach.-uśmiechnął się nieznacznie słysząc cały ten słowotok i, po przedstawieniu lekko się skłonił. Dziewczyna zacisnęła usta opuszczając dłoń, wydobyła ciche prychniecie.
-A-ahaha! P-pewnie jestes jed-jednym z tych... tych...bez-beeeeznadzi, dziejnych pioonkoow...!-zaczęła się śmiać bez przekonania.
-Coś w ten deseń. Niech zgadnę...Ty musisz być Vivy?
-E, c-co? H-aaaa...! Ja m, miałabym być jakąś g-głupią, głup-głu...Od raz, razu widać ze w, w ogóle nie potrafisz nic rozrr, rróżnić!
-Mylę się?
-T-tak! De, deb, deb... idiot-ta!-znów zacisnęła usta.
-Wiec z kim mam przyjemność?
-Ha...! Cz-czemu niby miałaby-bym powiedzieć jakiemuś pion, pionkowi?
-Nie to nie.-wzruszył ramionami.W takim układzie pozwolisz, ze sobie pójdę.- skierował się bez dalszego czekania w stronę wyjścia.
-At-t-tn-nnghh...!
Florance zatrzymał się i obrócił w stronę nieznajomej.
-Tak? Cos jeszcze?
-G-głupi j-jesteś!- Wypowiedziała to niemal ze łzami w oczach, na co chłopak odparł uśmiechem.
-Wiem.
Dziewczyna w bieli przez chwile zastanawiała się nad odpowiedzią, ale widać zabrakło jej argumentów, więc jej towarzysz ‘dialogu’ machnął ręką w pożegnalnym geście i znowu udał się do wyjścia.
-E-eee-e-emons-sei...! I so, sobie to lepiej zap-pamiętaj!
-Zapamiętam.- kiwnął głową po czym prześlizgnął się przez gigantyczne wrota
-D-debil.
_________________


>Karta postaci.
 
 
Firanke
Tygrys


Wiek: 32
Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 643
Wysłany: Wto Sty 10, 2012 11:51 pm   

Hiroshi Akaru siedział wygodnie na jednym z wielu fotelów dookoła stołu w metaświecie. Przyzwyczaił się już do wizyt tutaj, nie wiedział dokładnie, co je powoduje – być może jego własna chęć bycia blisko tego miejsca, lub, jak ktoś zasugerował – wyższa siła sobie z nim pogrywa. Ze znudzeniem oparł brodę o stół i rozejrzał się po jak zwykle pustym pomieszczeniu, gdy wtem, usłyszał trzask, następnie namiętnie wykrzyczone „KURWA”, a spod stołu wydostał się Vaynard Zanboku, masując tył głowy.
- Huh? … Och. Ciebie… - Hiroshi uniósł wbrew i leniwie wyprostował się na krześle - Ciebie… się tutaj bym nigdy nie spodziewał.
- Yyyy…. No przyjebałem trochę kurwa. Yyyy…. Co tu robisz?
- Napawam się samotnością. Mam nadzieję, że spotkam w końcu kogoś z tego świata, bym mógł dowiedzieć się więcej oraz poznać ich kulturę, obyczaje i osobowości. Ty... - rozłożył ręce ze zrezygnowaniem - … pewnie tu po zupę.
- Czekaj, czekaj… Nie jestem pewien co ja tu robię. Jakim świecie…? A zupa, yyy… no dobra, zjadłbym kolejną!
- Niestety, nie posiadam zdolności, by ci taką sprowadzić. A co do tego świata – myślałem, że już o to nie zapytasz. - chłopak uśmiechnął się tajemniczo - Ten świat jest zupełnie odmienny od naszego. Jak się zapewne domyślasz po otoczeniu, to tutaj spotykamy się od czasu do czasu wspólnie z Liką i Rin. Czasami można tutaj spotkać osoby, które pełnią role zaproszonych obserwatorów, by podziwiać nasze życie. Po co? Sam nie wiem. Możliwe, że traktują to jak grę. Taki wniosek przynajmniej wyciągnąłem razem z jedną z osób, które tu spotkałem. - Hiroshi spojrzał na rozmówcę. Widząc jego głupawy wyraz twarzy wiedział, że może kontynuować - Czas płynie tutaj zupełnie inaczej niż u nas. Tu mijają godziny, a u nas? Sekunda. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, bo i tak na dole o tym nie pamiętamy. Nie dziwię się, takie skoki sprawiłyby, że stracilibyśmy panowanie nad sobą, świadomością otoczenia i przestrzeni. … Nic z tego nie dotarło, prawda?
- Yyy… Mówiłeś o kulturze, no to ten, z moją całkiem nieźle, nie? - przyjazny osiłek podrapał się w tył głowy - Tak czy inaczej, no ten, gdzie ta zupa?
Akaru westchnął tylko, spoglądając z anielską cierpliwością na kolegę. Odchrząknął i odpowiedział:
- Mówiłem – nie potrafię jej stworzyć. Może zjawi się ktoś, kto spełni twoje życzenie? Podobno jeśli w coś bardzo wierzysz, staje się prawdą. Ale ja tam już nie wierzę w takie bzdury. Chcesz – próbuj.
No to ten… - Vaynard podniósł nieco głos - Haaaaaalo? Można prosić zupę?
Wtem, pod postacią czarnego kota, powoli wyszła z cienia Orin, stopniowo rosnąc i przybierając wygląd znany im dobrze z poprzednich spotkań.
- Prosić możnya zawsze. Nye zawsze jednak wiadomo czy uzyska się odpowiedź. Jak to się dzieje że coraz częściej spotykam tu osoby inne niż ów anyoł będący waszym stróżem bądź smok żywiący do mnye śmiertelną urazę?
- To musi być przeznaczenie.
- Yyyy… - nastała chwila milczenia - Znaczy, że zupy… yyy… nie ma?
Kocica westchnęła głęboko, kręcąc głową
- Wybacz, nye będę w stanye pomóc ci w tym problemie. Nya chwilę obecną nye mam do dyspozycji żadnego z mych podwładnych. Rozumiecie, praca. obeszła powoli stół, gładząc dłonią jego blat, po czym doszedłszy do swojego miejsca, odsunęła powoli krzesło i usiadła na nim. - Nye przyzwani przez nikogo zapewne potrafilibyście sami stąd odejść. Nye czujecie się tu nieswojo?
- Yyyy…. Więc ja rozumiem, że… no… ten... - osiłek zrobił smutną minę i pociągnął nosem - Dobrej zupy nie ma. Aaa…. Emmm…. A coś... - teraz z kolei zrobił głupawą minę - Coś do picia?
Słysząc to Akaru powoli wyciągnął dłoń przed siebie i delikatnie, z gracją zaaplikował ją do swojej twarzy, przejeżdżając coraz niżej.
- Wybacz mu. Nie jest wyjątkowo bystry, ale nadrabia wielkim sercem. Co do Twojego pytania, czuję się tu nawet przyjemnie. Czasami doskwiera nuda, ale wtedy pojawia się ktoś taki jak Ty i już nie żałuję, że spędzam tu czas. - mówiąc to uśmiechnął się do kocicy, jednak, że Vaynard był bliski kolejnego zwrócenia na siebie uwagi spojrzał na niego, powstrzymując dozę irytacji w głosie:
Vaynardzie, mój przyjacielu. Nie ma zupy. Nie ma picia. Nie będzie niczego.
Vaynard w czasie wywodu kolegi był mocno zaabsorbowany dłubaniem w nosie, wytarł palec pod stołem, acz po jego minie dało się wyczytać, że zrozumiał, iż nie dostanie żadnego jedzenia i picia
To ja… mam w sumie ten no… pytanie. Bo ja widziałem kiedyś taką gazetkę z obrazkami, gdzie… emm… taki gościu, nie? Tak całkiem nieźle się naparzał, nie? Znaczy no, miał to pierwsze pierdolnięcie jak ja to mówię, ale… ten no.. on umiał zrobić takie cóś, nie? Że no… to jego ramię nie? Robiło się takie ten, nie? No… takie inne i miał z niego takie jakby to ten… ująć… no… em…. Yyyy…. Mega jebnięcio-pierdolnięcie, o? Nie wiem czy to ten… no… - spojrzał na Hiroshiego jakby szukał słów które chce wypowiedzieć - … możliwe? Bo ja na serio chciałbym tak, nooo… napierdalać, o!
Orin już w połowie opowieści osiłka skrzywiła się z niesmakiem, zastygłszy uchem.
- …nyaprawdę, doceniłabym gdybyś nye karał mego słuchu tym słownictwem. -wyprostowała się nieco, po czym oparła plecami o oparcie krzesła - Świat, wszechświat złożony jest z wielu elementów w które ciężko uwierzyć. Mogę nya podstawie tego wysunąć teorię, ze wszystko jest tu możliwe. Tyczy się to także waszej sfery. Wiecie? To będzie pewnye już z… millenyum. Przynajmnyej. W każdym razie, po tych samych ziemiach po których sami stąpacie, wcześnyej chodzili tacy, którzy samym spojrzenyem potrafili powalać legiony. - mówiąc to zakręciła palcem kółko na stole - Nye, żebym pochwalała takie rozrywki.
Nie jestem zainteresowany potęgą, by dominować i innymi takimi, chyba o tym wiesz. Przemoc i walka powinny mieć miejsce tylko wtedy, gdy nie ma już innej drogi. Muszę przyznać, że trudniej się trzymać tej ideologii poza kryptą, ale niemniej jednak, mam zamiar pozostać jej wierny. Poza tym, jeżeli miałbym do czegoś wykorzystać nadprzyrodzone zdolności, to do ochrony tych, na których mi zależy. Możliwe, że kiedyś byłbym w stanie wstąpić na Twój poziom i wykorzystać tą moc, by przywrócić mój świat do stanu, w jakim był zanim my, ludzie, go zrujnowaliśmy swoimi durnymi wojenkami.
- Czyli, że… chcesz powiedzieć, że… eee… no… wszystko jest możliwe, że tak? A jak tak, to… em… yyyy…. Dałoby się, żebym potrafił mocniej przyjebać? Znaczy, nie chodzi o to, że nadużywam siły, bo można yyy… wszystko rozwiązać eee…. Słowami, no dobra, prawie wszystko, ale czasem trzeba umieć jebnąć, jak słowa nie dają tych… rezultatów. Poza tym, emmm… jakby nie było, cała ta reszta za którą chodzę, nooo… nijak pierdolnąć nie potrafi, więc, no, emmm… ktoś umieć musi. Jeśli jest to jakkolwiek możliwe, tooo… warunki bym jakoś spełnił! - klepnął Hiroshiego w plecy - A on mi na pewno by pomógł w nie nadużywaniu większej siły, nie?
- G-GAAH! - chłopak poleciał do przodu, łapiąc się kurczowo stołu. Ruda tylko przewróciła oczami.
- Brutalna siła nigdy nye była najlepszym z rozwiązań. Każdy problem można obejść korzystając z własnego sprytu. Nye ukrywam, że konflikty są nyeuniknyone. Nye tylko ludzie, wszystkie myślące istoty od zawsze ze sobą rywalizują. O cokolwiek. Nikt nye będzie rozwiązywać ich problemów za ich samych. Jednak nyektórzy po prostu nye wiedzą, co to umiar. Uważają, że dzięki swojej sile, nye zawsze uczciwie zyskanej, mogą odbierać cudze życia wedle własnej woli. Nya takich własnye czekam ja.
- Mam nadzieję, że nie stanę się jedną z tych osób. Chętnię cię odwiedzę u Ciebie, ale w ramach towarzyskiej wizyty, a nie „spoczynku”.
- Kto wie. Twój poprzednik świetnye pasował do powyższego opisu.
- Nigdy, no, nie uważałem, że mogę odbierać ludzkie życie według swojego no… widzi mi się, ale co innego jak ktoś nastaje na moje życie lub kogoś ze znajomych, ale jednak musi być ktoś, kto ten… obroni resztę w razie zagrożenia, nie? Nie każdemu da się powiedzieć nie szczelaj czy coś. Poza tym… od tego umiaru mam tego tu. - chciał klepnąć Hiroshiego ponownie w plecy, tym razem jednak się powstrzymał w ostatniej chwili - Tak mówiąc po normalnemu, po prostu ktoś musi umieć przpier… przywalić gdy przyjdzie taka potrzeba, a od tego tu zdaje się, jestem… no ten, ja, nie?
Hiroshi na wspomnienie o tym, że jest od umiaru momentalnie stracił uśmiech na twarzy.
- „Kret”. Aacvi. Jestem paskudną porażką. Dopiero jeden dzień a już dwoje zginęło, bo nie potrafiłem odpowiednio zareagować. Szczególnie Aacvi – nie zapomnę o tym. Możesz mówić, że piekło nie jest tak straszne, jak się mówi, ale żyję ze świadomością że nie potrafiłem zapobiec jej śmierci mimo tego, że powinienem był to zrobić. - zamilkł na chwilę, jak gdyby się nad czymś zastanawiał - … ale użalanie się nad sobą nie zwróci jej życia. Nie ważne, jak bym się starał tego dokonać, prawda?
- Ludzie umierają gdy ich ktoś zabije. Tak działa ten świat. Dusza nye wróci do martwego ciała. W samym piekle nikt jej nye znajdzie, jeśli nye posiada… jakiegoś konduktora. - uniosła dłoń opartej łokciem o stół ręki – po chwili zmaterializowała się na niej czaszka. Ludzka. - Dlatego po każdym z moich celów zostawiam sobie pamiątkę. I jeśli sobie na to zasłużycie, wasze głowy mogą równyeż dołączyć do mojej kolekcji. - przejechała palcem po czole kości, stopniowo zjeżdżając w dół - Czaszka jest bardzo uniwersalnym trofeum. Każda istota z całego swojego ciała najbardziej przywiązana jest właśnye do głowy. Do tego, nyawet jeśli wraz z upływem czasu opięta skórą twarz może się zmienyać, kość zostaje taka sama. Z jej rysów dużo łatwiej rozpoznać nawet osobę, której nye widziało się od wieków. Można też wyczytać, kim była za życia. O ile wyzbędzie się ziemskiego odruchu obrzydzenya.
- Cóż… muszę przyznać, że to intrygujące, choć… musisz przyznać, drastyczne dla nas, zwykłych ludzi. Nie wiem, czy powinienem wiedzieć, ale… czyja to czaszka?
- Yyy….
- Nye potrafisz powiedzieć przy byle spojrzeniu? Zaokrąglony łuk brwiowy, drobne skruszenie u nyasady czoła. Budowa żuchwy, zwężone kości jarzmowe… Nyadgorliwość, brak powściągliwości… głupota. - wsunęła palec w pusty oczodół - Nikt inny jak Akaru Hiroshi.
Chłopak zbladł.
- Czemu… nosisz moją czaszkę przy sobie? G…gdybym… nie wiedział lepiej to bym po… pomyślał… -przełknął ślinę, najwyraźniej próbuje się pozbierać z szoku obracając to w żart - …że… że to wyraz sympatii i za-zainteresowania, ha… ha ha… u-uuu….uch.
Hiroshi zaczął szybciej oddychać, próbując uspokoić skołatane nerwy i odzyskać stabilność psychiczną.
- Yyy…
- Wydaje mi się, że już to mówiłam. To pokuta. Potrzebuję tego by mógł się zjawić zawsze, gdy tego potrzebuję.
- A… a. N-no, było coś o pokucie. T-tak, było. He… he. Uch… wybacz. Jednak automatycznie skojarzyłem tą czaszkę ze sobą. D-dusza na ramieniu. Uch. Ale już… już się uspokajam. Rety, ale głupio spanikowałem. Jednak potrafisz robić wrażenie. - poprawił swoje ułożenie na krześle - Pewnie jeszcze kilka naszych… spotkań i przywyknę, ale gdy recytujesz to imię tym głosem. Ha… ha. - uśmiechnął się słabo.
- Skoro tak uważasz. - dmuchnęła krótko, po czym czaszka poczęła rozpadać się niczym drobinki papieru, znikające powoli w powietrzu - …chyba zboczyłam z tematu.
- A-ale to nie problem. Naprawdę. Temat do rozmowy musi być, a domyślam się, że masz dosyć wysłuchiwania naszych fantazji o tym, czego to nie chcielibyśmy zrobić, prawda? Liczą się czyny, nie słowa.
- Y… to gdzie ta zupa?
- Możesz spytać tej za sobą.
- …
Hiroshi widząc ją gwałtownie podniósł się z miejsca, stanął na baczność, pochylił głowę pokornie.
- U-uch. Ja… mogę zająć Ci tylko chwilkę, Ted’io? Obiecuję, że tylko chwilę.
- Eee, no… dasz mi zupę?
Ted'ia skrzywiła się po obu wypowiedziach, kończąc spojrzeniem na kocicę.
- Oczywiście, że mogę już sobie pójść. Do zobaczenya. - Orin podniosła się z miejsca i powoli ruszyła odeszła, w czasie gdy Tedi'a w milczeniu i niedbale upuściła na blat przed Vaynardem pustą miskę, kolorowy foliowy woreczek i czajnik, jeszcze parujący. Nie wyglądało na to, by miała się sama odezwać.
- Ja, ja…. Ja chciałbym przeprosić Cię za moje ględzenie i zawracanie ci stale głowy. Nie powinienem był zamęczać cię wtedy, kiedy wyraźnie sobie tego nie życzyłaś. Mam nadzieję, że będziesz w stanie mi wybaczyć moją głupotę, po prostu jesteś… bardzo ciekawą osobą, a ja zanadto próbowałem się spoufalać. Czy… możemy zacząć od nowa?
- Yyy… Dziękuję! Pięć minut tak? - Zanboku w zaabsorbowaniu czekał na to jak zupa będzie gotowa.
- Nie. Zapomnij. Nie bawię się w te ludzkie gierki.
Hiroshi nie zmienił wyrazu twarzy. Powoli usiadł na swoim miejscu i zamilkł, wymawiając tylko jedno słowo, ciszej.
- … przepraszam.
- I przestań być jeszcze bardziej żałosnym niż jesteś. - podeszła do jednego z okien, mówiąc do siebie - Coraz trudniej zastać to pomieszczenie puste.
- Ummm… Może to mało istotne co sobie myślę, ale... - siorbnął w połowie wypowiedzi - Umm… no to było niemiłe.
- Starałam się.
- Emm… no jak miałbym być szczery to słabo? A zupa jak zwykle dobra! Można dokładkę?
Na te słowa Ted'ia prychnęła, po czym szerokim zamachnięciem skrzydeł wrzuciła na stół spory stos różnokolorowych opakowań oraz baniak z wodą, który przeturlał się po nim spory kawałek. Za krzesłem Vaynarda stanął nagle dystrybutor wody razem z opcją podgrzewania.
- Masz. I nie zawracaj mi już głowy. -wróciła do jednego z okien, spoglądając na drugą stronę.
Akaru przez resztę czasu milczał, bo i co innego miał robić. Nie chciał narażać się na jeszcze większe obrzydzenie smoczycy.
_________________
Hiroshi Akaru
Arcana: ?

> Karta postaci.

"You look like you were born with a face meant to deceive cute little girls in order to molest them, mr Pervert Hiroshi! Even I am having a hard time resisting it!"
OH, HEY, IT'S KASSIN!
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Sob Lut 11, 2012 6:54 pm   

- Wy. Obaj.
- Huh.
- Chciałabym, by było to jasne.
- Jestem obrzydliwy, wiem. Mówiłaś mi to setki razy.
- Jest obrzydliwy, wiemy.
- ...Obrzydzacie mnie, tak.
- Kiedyś ci udowodnię swoja wartość.
- "Kiedyś".
- fuknęła. - Najpierw spójrz na koniec swojego nosa.
- Uch...?
- spojrzał na swój nos.
- Jesteś na prostej drodze do zakończenia swojej parodii życia. Rudy maszkaron nie wypuści nigdzie duszy o zniszczonej woli.
- Chodzi ci o... ta walkę?

Tedi'a pstryknęła palcami. - Brawo. Zajęło ci to tylko blisko minutę.
- Domyśliłem się wcześniej, ale wole nie kłapać dziobem zanim nie pomyślę chwilę dłużej. Robiąc to ostatnio tylko cię zirytowałem.
- Przyzwyczajenia godne porażek.
- burknęła. Florance ziewnął tylko.
- A wiec ma to coś wspólnego z wyniszczeniem woli duszy. Dziękuję.
- Cóż, zbyt materialny toto ten świat nie jest.
- Może zróbcie mi przysługę i zamiast skończyć na talerzu rudej małpy, dajcie się zeżreć jeszcze na dole.
- Kuszące, ale nie znam jej chyba na tyle dobrze.
- A może nie skończymy ani tu, ani tam?
- Wy? Nie daję wam żadnych szans.
- Miło z twojej strony.
- Znaj swoje miejsce.
- Jeszcze cztery grupowe spotkania. Jeżeli do tego czasu przeżyje, uznasz, że mam jakiekolwiek szanse się wykazać?
- Nie będzie a-ni-jed-ne-go.
- ...Znam. Jest na dole. Ale nie mam nic przeciwko siedzeniu tu, nie muszę każdej sekundy myśli przeznaczać na myślenie o tym, jak przetrwać. Jak to mówią, 'refreshing'.
- Mówisz, że już teraz zginiemy, tak?

Rogata zmarszczyła brwi. - Ile razy jeszcze mam powtórzyć?
- Heh. Heh heh.
- Lubi dźwięk twojego głosu.
- chłopak wzruszył ramionami. - Co poradzisz?
- Heh heh he--- ...Florance!
- Co?
- P... przestań, dobra?
- Tch.
- Smoczyca odwróciła się z obrzydzeniem ku wyjściu. - To jest wasz koniec.
- Obserwuj nas. Pokażę ci, jak bardzo się mylisz, Tedi'a.

Florance przewrócił tylko oczami.
- Naoglądałam się już wystarczająco dużo śmierci.
- Jak uważasz. Do zobaczenia.
- Hiroshi uśmiechnął się.
- Pytaaaaaaaaanie! - Florance uniósł dłoń, zatrzymując blondynkę wpół kroku. Nie odwróciła się do nich, ale najwyraźniej czekała.
- Skoro to wszystko dzieje się na dobra sprawę w naszych umysłach, to jedynie złamiemy ich wole, oni zdejmą iluzje i uciekną, prawda? 'Iluzja' to termin roboczy, jeśli chciałabyś czepiać się szczegółów.
- To wy zostaniecie złamani. Dusze nie odnajdą drogi do ciała. A ciała bez dusz zgniją jak na to zasługują.
- Florance. Zostaw ja.
- Mowie o sytuacji hipotetycznej.

Milcząc, znów ruszyła naprzód, oddalając się. Szła jednak nieco wolniej niż poprzednio.
- Nie widzisz tego?
- Chce dowiedzieć się jak najwięcej nim, jak to ujmiesz, umrę. Niech odpowie i dam jej spokój.
- Ta wiedza nie jest ci potrzebna. Nic po tobie nie zostanie.
- otworzyła drzwi, do których zdążyła już dojść.
- Chcesz odpowiedzi na swoje pytania, bracie. Pokażmy jej, ze potrafimy na nie zasłużyć.
- Będziemy i tak martwi, a ja chce chociaż wiedzieć, czy walka jest w tej kwestii wyrównana. Czy to tak cholernie dużo?

Trzask drzwi był znakiem, że nie ma jej już w pomieszczeniu.
- Najwidoczniej. - prychnął.
- Dużo przeżyła. To nie jej wina, ze teraz tak się zachowuje wobec ludzi. Nie wiem dokładnie, co się stało, ale...
- Implikowanie, że mnie to obchodzi.
- Nie wiem, czy ty jesteś taki nieczuły, czy to ja...
- Jeśli nie potrafi nawet odpowiedzieć na durne pytanie, to tak już będzie zawsze. Sama sobie winna.

Siedząca przy stole niska dziewczynka wiekiem równa chyba Szy, przytaknęła skinieniem głowy. Z wolna odstawiła trzymaną filiżankę na spodek, nie przestając patrzyć się na nią czerwonymi oczyma. Długie do pasa włosy uwiązane w dwie kitki były całkowicie białe - jak śnieg, albo kartka papieru.
- Erm. Sądzę, że się mylisz.
- ...Oh. Em, witam?

Florance uniósł dłoń w stronę nieznajomej. Ta nie zmieniła wcale swojej pozycji, trzema palcami wciąż trzymając ucho filiżanki.
- Witam. - odparła cichym, spokojnym głosem całkowicie pozbawionym jakichkolwiek emocji, czy zmiany intonacji. Bez emocji była również jej twarz, zastygła w wyrazie obojętności. Hiroshi przyjrzał się jej uważnie.
- Hiroshi Akaru. Milo mi poznać.
- Florance, brat tego tu.
- Vivy.
- Hej... To przecież... ... ile razy ty zmieniasz wygląd?
- Zależy od nastroju.
- Dawno się nie widzieliśmy.
- Milo poznać. Po raz pierwszy, w przeciwieństwie do brata.
- Rzeczywiście. To już kilka lat.

Hiroshi zajął miejsce przy stole i uśmiechnął się do niej jak gdyby nigdy nic. - Jak Ci się powodzi?
- Po prostu cudownie. Chyba nigdy nie było lepiej.
- Cudownie-cudownie czy Cudownie-sarkastycznie? Wybacz, zawsze miałem problem z wyczuwaniem ironii.
- Dlaczego wszyscy mnie o to pytają.
- Ma to chyba związek z brakiem ekspresji.
- Ja jestem trochę ułomny. Jak będziesz używać sarkazmu to wyświadcz mi przysługę i mów wpierw "Teraz będzie sarkazm".
- W każdym razie, co takiego ciekawego się działo?

Vivy uniosła odrobinę swój obojętny wzrok.
- Bardzo dużo rzeczy. Dużo ciekawych ksiąg. Przyjęć. I dobrej herbaty.
- Jak kiedyś będę na tym samym poziomie egzystencji co wy to tez urządzę przyjecie. Czuj się zaproszona.

Florance postarał się jak najlepiej odwzorować obojętność Vivy na swojej twarzy. Nawet mu wyszło.
- Szczerze zazdroszczę. U nas ciągle nuda przeplatana z tańcem na krawędzi miedzy życiem a śmiercią. Nawet teraz.
- No, no, teraz mamy walkę na śmierć i życie w jakimś świecie umysłu.
- To straszne.
- Prawda?
- Jaka walkę. Mam zaległości.
- Pojawiła się jakaś o czarnych, krótkich włosach z halabarda... I jakiś gość, co zamienił się w modliszko-podobne coś. I to się dzieje w jakimś innym świecie, bo nagle zajęła się jedna ogniem, potem mnie pociągnęło, wszystko zaczęło się tłuc jak szkło... I jesteśmy nagle gdzie indziej, a niebo jest czerwone.
- Szczerze mówiąc, zajęła się ogniem przed tym. To chyba było naprawdę.
- Tedi'a mówiła że nas zabija i stracimy wole.
- To musi być pieczęć.
- Było coś mówione o pieczęci. Rin mi mówiła.

Florance spojrzał na brata
- I w ogóle, Marianella... Kurcze. Ale teraz glupio sie czuje.
- Nie mów, ze Rin cie odwiedza?
- Odwiedza. Gadamy często.
- Byliście tam kolejno.
- ... Dlaczego ja nie mam osobistej ostrzegaczki? Ale z Rin bym tego pewnie nie wytrzymał. Może gdyby to była Tashi albo ktoś.
- ...Aha. To było pytanie.
- Czy ja wiem? Póki co wszyscy których tutaj spotykam są wspaniali. ... O, Tashi nie znam.
- No proszę. Jedyna, z którą miałem tutaj w miarę ludzka rozmowę.
- Zgadując po schemacie, to tez jest kobieta.
- Z tego co widziałem. Nie mogę ci powiedzieć z całą pewnością.
- Dobra, to teraz pytanie do znawczyni. Vivyyy! Czemu oni mogą znikać i się pojawiać, kopać z jakimiś błyskami światła, robić jakieś pieczecie... A ja to nie mogę nawet sprawić, ze zawieje? To radioaktywnosc?

Vivy upiła spokojnie łyk.
- ...to łowcy. Nie maja ciał.
- I w ogóle...
- To...milo.
- Ale nie odpowiedziałeś.
- Mam wrażenie, ze oni chcą coś ode mnie albo tej rudej.
- Ciekawy wybór pracy, nie powiem.
- Hmm.
- Ach, musiało mi umknąć. Przepraszam. Mogłabyś powtórzyć?
- Byliście tam kolejno. Czy jednocześnie.
- Obecnie jesteśmy tam jednocześnie.
- Znaczy, nie wiem... Zajęła się ta ruda ogniem, potem mną szarpnęło...
- Jeśli mówisz o...tym...tam... Cokolwiek to do cholery jasnej jest.
- Było czarno. Tylko z Rin rozmawiałem. Po czym sie juz tam zjawiliśmy.
- Ostatnie co pamiętam to wszyscy padający na ziemie.
- Florance wskazał Hiroshiego. - Ty pierwszy, ciapo.
- Czyli kolejno.
- Oj no. Mówili coś, ze chcieli "tylko jego".
- Najprawdopodobniej o tobie mówili.
- Dziwne.
- I co ja im zrobiłem? Ale tak, raczej o mnie.
- Masz niesamowity dar robienia sobie złych przyjaciół i jeszcze gorszych wrogów, wiesz bracie?
- Podejrzewałem to... Uch. Wcale nie.

Młodszy z dwójki podniósł ręce.
- Vivy nie jest zła znajoma. Bardzo ja lubię i szanuje.
- Niech ktoś! Powie! Marianella! Suel! de Chardiiiiiin!
- Aaale...
- Metaświat się nie liczy.
- Aaaale.
- Nie ma ale.
- Nie, jest ale.
- Nie, nie ma ale.
- Nic złego nam nie zrobiła.
- Jesteście bardzo zabawni.
- Jej rudowłosy pomagier prawie rzucił cie w przepaść.
- Przecież walczyliśmy z facetem ty kołku. Poza tym poznalibyśmy go. Bo go ciapnęliście w łapę.
- ...

Florance przejechał sobie dłonią po twarzy.
- Ma rozcięte lewe przedramię. Dość widocznie.
- ...Tak?
- Nie mów mi, ze tego nie zauważyłeś
- Ojej.
- przyłożył rękę do ust.
- Jak to możliwe, ze ty opiekowałeś się mną a nie na odwrót? Powiedz mi. Brałeś jakieś leki na inteligencje?
- Nie zaczynaj tego tematu.

Vivy siorbnęła z filiżanki.
- Zapominasz, ze jest nas tu trojka. - spojrzał na Vivy. - Wybacz nam.
- Nie mam chyba co wybaczać.
- Fakt.
- Proszę, kontynuuj. Czemu jest to dziwne?
- Dałem się ponieść przypominaniu sobie, ze mam za brata idiotę.

Florance przyłożył palec do ust.
- Ona tez tam jest. Tak.
Chwila ciszy.
- Aha. I to było pytanie.
- Ją zaatakowali w pierwszej kolejności.
- Tez tam jest.
- To znaczy. Chyba ze.
- odstawiła filiżankę.
- Używali rodzaju męskiego określając swój cel. No chyba, że to jednak facet.
- Powiedzcie jeszcze.
- Może chcieli ja wyeliminować z gry, by się nie wtrącała.
- Jak wyglądał ten pierwszy raz.
- I nie żartuj nawet.
- Ten pierwszy raz?

Vivy wskazała Florance'a palcem
- Ją w pierwszej kolejności.
- A, to. Nagle zajęła się czarnym ogniem. I kazała nam uciekać. ...Chociaż, czekaj.
- Zemdlała.
- Tego nie słyszałem.
- Leżała długo.
- Znaczy, coś tam zaczęła dukać.
- Wydawali się zaskoczeni, gdy pojawiła się tam.
- Ale od razu zgasło światło.
- To tez były pytania.
- Domyślam się. Nie, chyba nie zemdlała przed nami. A ja bylem ostatni z naszej grupy, który stracił przytomność.

Znów cisza.
- Zawiesiła się.
- Myśli.
- Za dużo informacji do nie-emocjonalnego przetwarzania naraz?
- Nie bać złośliwy.
- To chyba tak. Jesteście wewnątrz słabej pieczęci. Bezgranicznej. Można łatwo wejść i wyjść. Wam może mniej łatwo.
- Ooooooczywiscie.
- Ale to nie jest nawet pułapka.
- Przecież ten dzień był za łatwy.
- Cóż. Rin mnie wyśmiała.
- To jak dol w ziemi. I wygląda na to. Ze czerwona spotyka się z nimi drugi raz.
- To było pytanie?
- Skoro wcześniej nie zemdlała. To nie było pytanie. Tłumaczę.
- Cóż, byli ze sobą na 'ty szmato' czy jakoś tak. Wiec chyba spotkali się chociaż raz.
- Skoro nie zemdlała. To był to inny rodzaj pieczęci. Wywołujący dusze dużo dalej. To jest prawdziwa pułapka. Rok wewnątrz może potrwać sekundę poza nią.
- Oj.
- Wyrazy współczucia dla rudej. Ale widać wyrwała się, skoro przybiegła nam na pomoc.
- Używa się jej do różnych celów.

Dziewczynka wyciągnęła palec do góry.
- Ale to jest nieuczciwe, wiesz, Vivy? Przed tym nie ma nawet szans się obronić. Tylko taka ciemność.
- Stamtąd, jedyne wyjście to zmiana woli tego kto ja rzucił.
- I po krzyku
- Nie rozumiem.
- Uczciwość. Na polu walki.

Florance przewrócił tylko oczami, Vivy opuściła rękę.
- No wiesz... Ja nie wiedziałem co się właściwie dzieje. Zajęła się ogniem, I BUCH! Ciemno.
- Szybcy są. Pieczęć jest bardzo wyczerpująca.

Florance przechylił głowę na bok.
- Czy ja wyczułem w poprzednim zdaniu... Ironię?
- Ale coś tu jest niejasne. I, nie.
- Tak?
- Mówisz ze chcieli kogoś z was.

Florance pokazał na Hiroshiego, który odchrząknął.
- "Jesteś beznadziejny śmieciu. Drugi raz już zawiodłeś. Chciałam tylko jego."
- Po co mieliby zajmować się czerwona za pomocą pieczęci która jest dużo pewniejsza od tej, w której teraz jesteście. To nielogiczne.
- Coś tam było o tym że nie miał siły. I jakieś Srakali. A może Sraikaili?
- Chodzi mi o to.
- Albo dwóch pieczętujących. Jeden silniejszy, na sama czerwona. I...ta dwójka.
- Mogli ta pierwsza złapać od razu ciebie.
- Nie zdziwiłbym się, gdyby taki był zamiar. Ale rudowłosa jest...dość silna

Mała znów uniosła filiżankę.
- I ciężko ranna.
- Potrafi jedna ręką trzymać dorosłego mężczyznę.
- znowu pokazał na H. - Może spanikowali. I postanowili wpierw zająć się nią. Dla pewności.
- Kurna, naprawdę coś jest ze mną nie tak.
- Siła fizyczna się na to nie przekłada. Jesteście tam duszą, nie ciałem.
- Próbowała mnie zrzucić w przepaść.
- Nie masz szczęścia do kobiet.
- Czemu mam wyrzuty sumienia ze jest ranna i mogliśmy pogorszyć jej stan wtedy?
- Hmm. Nie wiem.
- Ale gdyby zwrócili się tylko na brata, mogłaby to przerwać będąc tam obecna ciałem, prawda? Może tego się bali.
- Jeszcze raz powiem.
- Mam na myśli wyrwanie go z transu czy coś takiego.
- Ta silniejsza pieczęć.
- Tylko na wole rzucającego. Hm.
- Nie zdążyłaby mrugnąć okiem gdy... Ale wy szybko mówicie.
- Taki nasz, ludzi tuz przed śmiercią, urok.
- Zaraz. Przecież wy nie umiecie wnikać w pieczęć. Umiecie.

Cisza.
- To było pytanie.
- Ee... Nie wiem czy to się liczy... Ale...
- Zaznaczaj może kontekst zdania przed wypowiedzeniem go, ułatwisz nam prace.
- Chwycony był tylko on.
- Tak jakby regularnie gadam z Rin.
- A wy tez jesteście w środku.
- Może coś przez przypadek zrobiłem?
- Jakiś głos nas prowadził.
- Rin.
- Próbowałem się oprzeć, ale bezskutecznie.
- Mam nadzieje ze to nie ona.
- Myślisz, ze to ona nam to zrobiła?
- No kto by pomyślał.
- Cóż, jeśli zrobiła to byśmy uratowali brata... Do diaska, nigdy jej tego nie wybaczę.
- Zamiast wyciągnąć jedna osobę, wpycha trzy.
- No i przeze mnie jeszcze ktoś zginie.
- Najprawdopodobniej wszyscy.
- Nie ma mowy.
- Z drugiej strony.
- Wiem jak wrócić.
- Wiesz teraz jak wrócić. Porozmawiajmy o tym na dole, to ci uwierzę.
- Pieczęć trzyma ten robal. Wiem na dole jak wrócić.
- Robal.
...
-...to było pytanie.
- Gdy ona mówiła, że mieliśmy spadać... To on powiedział, że nie ma mowy tak długo, jak on żyje.
- Stwierdzenie: Naprawdę, kontekst przed wypowiedzią.
- I tak, ten Robal. Jest ich dwoje. Czarnowłosa z halabarda i gość, który się zamienił w robala. Coś jak modliszkę.
- Już rozumiem.
- Czarnowłosa wydaje się potencjalnie niebezpieczniejsza.
- Wiem, kto to.
- Mimo wszystko, należy uważać.
- Ale jeżeli ta ruda ja chwile powstrzyma...
- Ale nie mogę tego powiedzieć.
- A my ubijemy robala. To wtedy możemy wrócić.
- Tak.
- Widzisz, bracie? Mówiłem, wiem to na dole.
- Cóż. Dobrze, ze mamy Vaynarda i nóż. Jeśli dobrze trafi, gra skończona.

Vivy spojrzała w górę.
- Hmm. Tego tez nie mogę powiedzieć.
- Domyślam się, ze nie mam szans robić magicznych rzeczy jak oni, póki nie zawrę paktu.
- Magicznych.
- odsunęła krzesło i wstała.
- A, pytanie. No wiesz... Znika, pojawia się nagle. Jak kopnęła to błysło światło. Pieczecie. I tak dalej.
Moment później, w czasie zaledwie mrugnięcia okiem jej sylwetka się zmienia. Dwie kity wydłużają się niemal do ziemi, wzrost rośnie do bliskiego Hiroshiemu, również i klatka piersiowa się nieznacznie uwypukliła.
- ...Łał.
- O. I znowu to zrobiłaś.

Jedynie jej wyraz twarzy się nie zmienił. Wciąż obojętny.
- A myślałem, że to że zmiana wyglądu to kwestia farb, makijażu i tak dalej.
Usiadła znów i przysunęła się.
- Nie, nie. To nie jest bardzo trudne. Nie potrzeba tez do tego przewodnika. Ja już chyba wiem, dlaczego cię chcieli.
- Tak?
- A to oznacza, ze będą chcieli tez innych.
- wskazała Hiroshiego. - Nie nosisz rękawic.
- Znaczy, resztę z nas? Nie, nie nosze.

Pokręciła głową
- Zagadka.
- Czy chodzi o to, ze czegoś dotknąłem?
- Co dziwnego ostatnio dotykałeś. I zacząłeś od tego... świecić się jak latarnia w ciemności. Nie dosłownie.
- ...
- Piec kapsli na Aacvi.
- .......
- Nie.
- ........... Oj.
- Oj.
- Oj co.
- To... Mówisz, ze będą chcieli tez innych?
- Mogę chociaż się dowiedzieć, z czym przegrałem piec kapsli?
- Nie tylko ty nic nie nosisz. Na dłoniach.

Uniosła dłonie z rękawicami 'bez palców', opuszczając je po chwili przyjrzenia się im.
- Nie mogę nic z przeszłości powiedzieć dosłownie.
- Mhm.
- Hi-ro-shi.
- Nie to, co nie zostało wcześniej przez was odkryte.
- Jeśli się zorientowałeś, to powiedz.
- I skoro to nie jest bardzo trudne, to muszę się tego nauczyć. Bo Rin chyba jeszcze długo będzie mnie obserwować, zanim podejmie decyzje.

Kiwnęła głową.
- Ale cisza.
- Zastanawiam się.
- Wciąż się zastanawiam.
- Nie wiem już, komu ufać.
- Pomyślmy.
- Rin mówiła, żebym zawsze polegał na instynkcie.
- To dziwne cos, co Ukari, As i Richt próbowali ukryć? Nie jestem pewien, czy tego dotykałeś.

Hiroshi spojrzał krotko na brata, po czym znów na Vivy.
- Hiroshi, może zabrzmię jak stereotypowy bohater kryminałów, które czytaliśmy jako dzieciaki, ale... Nie ufaj nikomu.
- W takich chwilach zawsze ciężko mi ukryc emoc...
- Vivy.
- Przepraszam.
- Powiedz mi.
- Zawsze mnie to bawi.
- Czy ty nie okazujesz emocji od zawsze, czy od jakiegoś momentu?
- Ojej. Kogoś to interesuje.
- Owszem.

Florance przewrócił oczami, ale nie odezwał się.
- Mogę na razie zostawić to tajemnica.
- To pytanie?
- Tak, jeśli to było pytanie.
- Tak.
- Przecież się jeszcze zobaczymy.
- ...Jak umrzemy to przecież tu trafimy.
- Jak umrzemy to trafimy do Piekła. A co do pytania,
- Niekoniecznie.
- Oczywiście, ze tak.
- Ale zrobią nam pożegnalne przyjecie tutaj. ...Prawda?
- Ale bądźmy dobrej myśli. Bo to jest tak. Pochłoniętej duszy właściwie nie da się odzyskać. Dusze bez woli zaś są jak baterie bez zabawki.
- Och. Czyli jak tam zginiemy, to nawet nie będziemy się widzieć.
- a takie dwa zakończenia wam zagrażają.
- Mogą być użyte w czymś innym?
- Tak. Inaczej mówiąc, są pożywieniem. Dla takich jak Rin.

Ponownie, cisza.
- Oj. Teraz chyba trochę namieszałam.
- Wątpię, by brat narzekał gdyby chciała się nim pożywić.
- Erm. Robisz ze mnie jakiegoś dewianta.
- Hm. Shalissa by to najlepiej wytłumaczyła. Najczęściej ma z tym do czynienia.
- Bracie, robiłeś mi za opiekuna paręnaście lat. Czy tego chcemy czy nie, skazani jesteśmy znać się na wylot.
- Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć, Florance.
- Ależ absolutnie nic. Tak tylko mowie.
- ...Jak to jest. Mieć brata.

Hiroshi uśmiechnął się.
- Wspaniale uczucie.
- Mhm.
- To jak mieć drugiego siebie, który cie notorycznie wnerwia, a pomimo to samo to, ze jest, sprawia ci radość i satysfakcje.
- Hm. To trochę jak Tashi.
- Tashi cie denerwuje?
- Strasznie mnie denerwuje.
- Mówiła mi o tobie same dobre rzeczy. Acz niewiele.
- W ogóle się nie uśmiecha.
- Ty tez mnie denerwujesz a mowie o tobie same dobre rzeczy. Wiec wiesz bracie. Swoja droga...
- Może ja ją tez.
- Vivy, macie tu kogoś, kto się doskonale zna na relacjach z innymi osobami?
- To zależy. O jakich relacjach mówisz.
- No bo... właściwie to nie wiem. Mam czasami wrażenie, ze ludzie mnie nie lubią. A ja zawsze staram się być miły.
- Wątpię, by metaterapia pomogła ci w ściąganiu do siebie ton złych kobiet.
- To raczej Rin. Ale nie wiem czy pomoże.
- Jak mnie jakiś gość widzi, tak jak ostatnio, to często jest czepliwy. Nigdy nie miałem dziewczyny, popatrz, nawet brat się ze mnie nabija.
- Może Sariel.

Florance westchnął i przejechał dłonią po twarzy
- Z nią jeszcze nigdy nie rozmawiałem.
- Ja również.

Vivy przypomniała sobie o filiżance, uniosła ją w ręku.
- Mmm.
- Bo ona. Hm. Nie przepada za spotkaniami.
- Jest jak Tedi'a?
- Nie. Nawet na odwrót.
- Mila, pomocna i otwarta?
- Lubi innych?
- Chyba tak. Ale chodziło mi o co innego. Jak ktoś lubi odpoczywać.
- Leniwy?
- Właśnie.
- Bratnia dusza.
- Dusza.

Chwila ciszy.
- To też było śmieszne.
- Zaczyna mnie ciekawić, jak wygląda opowiedziany przez ciebie dowcip.
- Nie wygląda. Dowcipów się słucha.
- Hehehe.
- Oj.

Hiroshi parsknął.
- Naprawdę cię lubię.
- Zacznę kiedyś prowadzić listę, gdybyś zaczynał zapominać imion.

Dziewczyna dopiła do końca zawartość filiżanki, uniosła ja poza stołem i upuściła, tłukąc ją z trzaskiem.
- ...
- Nie szkoda filiżanki?
- Dlaczego.
- Była ładna.
- A kto powiedział ze nadal nie jest. Widzisz gdzieś tu odłamki.
...
- Aha. To było pytanie.

Hiroshi uśmiechnął się tylko, gdy Florance spojrzał pod jej nogi by zauważyć czystą podłogę. Żadnych szczątków.
- Nadal wydawało się to dość zbędne. Chyba, ze chciałaś wyrazić przez to złość czy coś takiego.
- Nie będzie trzeba zmywać.
- Coś w tym jest. Szkoda, ze na dole to tak nie działa. Świat zamiast zostać zniszczonym zostałby tylko posprzątany.
- Powiedz mi, Vivy.
- Taki mały świat łatwo odbudować.
- Wspominano, że jesteśmy tylko czyimiś pionkami. Czyimi. Znasz te osoby. Tak, to pytanie.

F skrzywił się.
- Widziałam tylko raz.
- Nadal nie lubię tego terminu. 'gra'.
- I co?
- Kłócili się o coś z pa... ze 'Stwórcą'. Nie podsłuchiwałam. Nie lubię kłótni.
- Kto się kłócił? A, oni. Znaczy... Nie ważne, nie podsłuchiwałaś. Wiec pewnie nie wiesz o co.

Vivy pokręciła głową.
- Ale nie wiem, co to za stwórcy, skoro nie dali nam NIC.
- Wredni.
- Nie wiem czy nic.
- Albo lubią patrzeć na to, jak wijemy się dramatycznie walcząc o życie.
- Jesteś tutaj.
- Dla ich zabawy. I to chyba za sprawa Stwórcy-stwórcy, nie tych od nas.
Może. Tak naprawdę to nie wiem.

Florance ziewnął.
- A.
- Jeden problem naraz. Jak trafimy do piekła to raczej nie będziemy przejmować się tymi sprawami.
- Ale jest coś o czym wiem.
- Oh?
- Wiem ze się z nimi spotkacie.
- Doskonale.
- Ale coś się musi wcześniej stać.
- Okazja, by nawtykać śmieszkom.
- Nie mogę powiedzieć co.
- Mam nadzieje, ze nie zaczyna się na 'ś' i kończy na 'ć'.
- Nie. Nie śmierć.
- Obiecuje wam. Jak go zobaczę... tego mojego. To mu tak nawtykam, ze będzie mu głupio.
- Może to nie jest dobry pomysł. Mieli silna aurę. Hm.
- Silna aurę?
- Tak.
- W sumie, czy każdy tu ma swojego pojedynczego, przypisanego stwórcę?
- To niech się sam auruje tam, gdzie chce mnie posłać. Cokolwiek to nie znaczy.
- Czy tylko...ci, którzy pojawiają się sporadycznie po nowe moce?
- Każdy z waszej piątki.
- M-hm. No tak, Desmond.

Vivy podniosła się powoli z miejsca.
- Opowiem to Tashi.
- Nadal nie wychodzi z tej sali?
- Tak.

Florance westchnął.
- O czym wy...?
- Pozdrów ja. Postaram się ja odwiedzić, jak już nie będę tu śmieszkował by odreagować stres związany z tym, ze wszystko próbuje mnie zabić.

Dziewczyna poprawiła gumki we włosach.
- To normalne. Kiedyś wam coś o tym opowiem.
- Źle jednak by mi się z nią rozmawiało w tym stanie.

Vivy pomachała na pożegnanie dłonią obojgu.
- Jak już mówiłem, jedyna metaosobą z którą miałem normalny dialog. - również pomachał.
- Papatki. Pogadaj ze mną częściej.
Skinąwszy odeszła do wyjścia, znikając za drzwiami które ostrożnie zamknęła.
- Urocza.
- W Krypcie tak wybrzydzał, a od kiedy z niej wyszedł podkochuje się w każdej. Jesteś nienormalny, bracie.
- Czy to moja wina, ze tutaj każda jest... inna? Z wspaniałym charakterem?
- Faktycznie. Charakter.
- starając się powtórzyć pozbawioną emocji ekspresję Vivy, spojrzał na brata.
- Powiedz mi szczerze, bez ironii, w czym jest problem.
- Nie nazwałbym tego 'problemem'. Ale po prostu przyznaj się, ze za cholerę nie wiesz, co cie do nich ciągnie poza odmiennością od tego, co znasz.
- Coś... mnie do nich ciągnie.
_________________
. . .
Ostatnio zmieniony przez Jedius 9 Baka Wto Mar 13, 2012 12:40 pm, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Pią Lut 17, 2012 10:38 pm   

Rozległo się pukanie do drzwi.
- O. Proszę!
- Duży dziś ruch w metaświecie.
- Widziałem większy. Czekaj, chyba trzeba pójść otworzyć.
- Zauważyłeś, ze przedrostek 'meta-' pasuje do wszystkiego?
Hiroshi podniósł się z miejsca i skierował do drzwi, by tak zrobić.
- I weź siedź cicho, mówisz o tym wszystkim jakbyś wpadał tu pięćset razy dziennie na kawę i ciastka.
- Nie, ale bym chciał. Vaynard tez tu był ze mną, hehe.
Drzwi otwierają się, wpuszczając do pomieszczenia skrzydlatą postać. Nie, nie jest to Lika - Ta jest wyższa, a jej skrzydła nie są śnieżnobiałe, a złote. Złote również są jej kręcone włosy, sięgające pasa, z grzywka niemal zasłaniająca jej oczy. Wśród jej biało-błękitnego stroju można kilkukrotnie zauważyć powtarzający się symbol krzyża.
- Zaczynam zazdrościć. Nie licząc 'grupowych' spotkań bylem tu raz.
- ...przeszkadzam, rozumiem.
- O bracie. Nieślubne dziecko Liki i Tedii.
- ...słucham?
Przybyszka rozgląda się krotko po pomieszczeniu.
- Shalissa?
Florance pokazał kolejno jej włosy i skrzydła, po czym skrzyżował ręce w znak X
- Ach. Znamy się. Tak?
- Nie osobiście.
- Jesteś Raymon... a.
- Zapraszam, zapraszam. Właściwie to i tak sam jestem tu gościem, no ale...
- Zaraz, zaraz! Wy z planszy!
- Charakter tez pośredni.
- Tak, planszy. Mile określenie całego naszego życia.
- Kurcze, chyba trafiłem w dziesiątkę.
- On tak zawsze do siebie?
Shalissa zamyka za sobą drzwi.
- Kto?
- Tacy to maja ciężkie życie.
Złota wskazuje broda Florance'a.
- Ale brakuje jej jakiegoś tiku w mowie. Coś w rodzaju 'kimochi hehe' alb-
Florance potrząsnął głową.
- Znaczy, witam.
Skinęła głową.
- Cóż, wiele o tobie słyszałem. ... Właściwie, to... Co miałem jakiś problem to było "Może Shalissa wie" "Shalissa wie" "Spytaj Shalissy"
- Szczerze mówiąc, ja o tobie nic. Ale nie przejmuj się. Przeznaczenie jest na wyciągniecie reki, trzeba tylko nie kopać dołków. Coś takiego.
- Z Tedi'a sobie już wykopałem.
- A myślałem, ze Tashi mówiła zagadkami. Ja chyba jeszcze z nikim sobie nie nagrabiłem. Poza...er... Jak jej było, Emonsei? Chyba tak.
- ... Kim?
- To miejsce jest NAPRAWDĘ zatłoczone jeśli ty jej nie znasz.
- Tashi, Tashi. Tamta co się ciągle jaka?
- Nie, to Emonsei. ZDECYDOWANIE Emonsei.
- Kto, kto?
- Huh.
- Erm.
- Zobaczysz.
- To kto to Tashi. Nikogo więcej tu nie widuje.
- Nie dziwie się. Siedzi cały czas w pomieszczeniu, gdzie czas się zatrzymał na wybuchu Krypty
- ... CO?
- Czy tez raczej na Federacji próbującej ograbić Kryptę. I walcząca z...czymś.
- ... PODWÓJNE CO.
- Komuś się chce tam siedzieć?
Florance spojrzał na brata.
- Nie opowiadałem ci?
- Nie!
- To kiedyś opowiem.
- Ech, Tak. Jasne.
- I tak, siedzi tam już dłuższa chwile z tego co mi wiadomo.
- Mhm, mhm. ...mmhhmm.
- Ekspresja z kolei godna Vivy.
Hiroshi spojrzał na brata jakby chciał coś uroczyście oświadczyć, ale przeniósł wzrok na Shalissę i zdecydował się milczeć.
- Mówisz.
- Hm, albo teoria albo moja wiedza o rozpłodzie potrzebuje dopracowania
- Rozpłodzie?
Chłopak zorientował się, ze mówi na głos i pokręcił głową.
- Nic, nieważne.
- Hej, wy teraz macie poważniejszą sytuacje, jeśli dobrze pamiętam.
- Tak.
- Teoretycznie rzecz biorąc umieramy.
- Nie umiałem trzymać rak przy sobie i teraz mamy problem.
- No co wy!
- Historia naszego życia.
- Dwa darmowe oczka.
- Oczka?
- Oczka. Takie dziurki na wstędze sztandaru.
- Kolejny kolekcjoner tropów. Czy w tym miejscu naprawdę nie ma ciekawszego hobby?
- Jedna czaszki, druga oczka w sztandarze.
- Zaraz trupów. Oni już nie żyją.
- Rin to twoje przeciwieństwo?
- Ponadto...
Shalissa uniosła palcami grzywkę, zniżyła ton głosu.
- Te dwa odpadki żywią się duszami tych, którzy jeszcze żyją. Eksterminacja takich jak oni jest jedyna słuszna opcja. Im wcześniej, tym lepiej.
Potrząsnęła głową.
- Możecie oszczędzić mi roboty. I jakie znów przeciwieństwo?
- Cóż. Eksterminować tego robaka akurat miałem zamiar.
- Co do tej czarnowłosej, liczyłem na to, ze jeszcze jakoś uda się z nią przemówić.
- Naprawdę nie przepadam za używaniem rozlewu krwi jako jedynej słusznej opcji.
- ...zawsze mi się wydawało, ze to psy są przeciwieństwem kotów. Hmm...
Florance wzruszył tylko ramionami na słowa brata.
- Koty polują na ptaki - pokazal jej skrzydła.
- Może to były żyrafy.
- ...Nie wiem czemu, twój komentarz mnie zaniepokoił, bracie.
- Bracie?
- Tak, to mój brat.
- Jesteście braćmi?
- Tak.
- Ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, co dzieje się na dole, co?
- Wyglądacie jak Flip i Flap.
- Kto?
- Albo, Mario i Luigi.
- ... Co?
- Albo, Tersa i...
- Wnioskuje, ze podobnie.
- W sumie, nieważne.
- Tak... spytam. Wiesz chociaż, gdzie jesteś?
- Coś tam mo... a, no? Obwarzan. Nie, zaraz.
- ...
Przyłożyła palec do skroni.
- Jak to się nazywa, Florance?
Młodszy przechylił głowę na bok.
- Cuckoolander?
- Na pewno jakoś podobnie.
- Ofelio, piękna Ofelio, w twym szaleństwie jest piękno.
- Ale to pokój Liki.
- Ach, Lika, Lika..
Hiroshi westchnął z nostalgia, a Shalissa cofnęła palec.
- ...bo wy nie macie sztandaru, co?
- Skąd mielibyśmy mieć sztandar? Słuchaj, poczytaj najpierw co u nas się dzieje.
- No nie wiem, uszyć?
- Z czego, kiedy?
- Heeeej.
- Co chwila ocieramy się o śmierć.
- Ja wiem -doskonale- co się u was dzieje.
- Tempo.
- Oczywiście. - wątpliwym głosem.
- Tak.
- Ale w sumie, co mielibyśmy zaznaczać na tym sztandarze? Osoby zabite?
- Sprawiedliwość nie może być ślepa, tak.
- Dwa oczka nie wyglądałyby chyba zbyt dumnie.
- Sprawiedliwość?
- ...ciekawe, czy takie opaski w ogóle są modne.
- To skoro wiesz dobrze co się u nas dzieje, a nie wiesz kim jesteśmy... To nie wiem już właściwie sam.
Kobieta przytakuje do swoich myśli.
- A moje gadanie do siebie wyśmiała
- Bo widzisz. Nie ma tego złego co by nóżki nie złamało.
- ...
- Taki świat.
- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
- Co poradzisz.
- I gdyby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała.
- No coś ty!
- Hiroshi?
Hiroshi zaczyna brzmieć bardzo delikatnie poirytowanie.
- Dlaczego czuje się jak żywa reprezentacja modelu z dwoma odbiornikami nadającymi na skrajnie rożnych falach?
- Widziałeś ty kiedyś kozę, która złamała nogę PODSKAKUJĄC?
- ...
- Zacznijmy od tego, ze nigdy nie widział kozy.
- Albo nawracające się zło, tez coś.
- Wiesz cokolwiek o mnie?
- O tobie?
- Tylko tyle, ze jestem pionkiem, prawda?
- Raymond Walicki, lubisz ostre curry, wolisz pałeczki od widelca.
- ...
- Jak już mówiłem, SKRAJNIE różne fale
Starszy Akaru przełknął ślinę.
- Słuchaj no, Ty...
- Aha?
- Nie wiem, czy dobie stroisz z nas żarty, czy jesteś po prostu złośliwa bo masz zły dzień,
- Hiroshi, to ja tu gram z reguły złego glinę. Prrr, prrr, spokojnie.
- Albo może po prostu nie masz zielonego pojęcia kim jeste...
Hiroshi zamilkł na uwagi brata, zaczął łapać głębsze wdechy,. Jednocześnie Shalissa zrezygnowała z szerokiego uśmiechu, obeszła milcząc powoli stół.
Hiroshi obserwuje każdy jej krok.
- Cóż.
Odsunęła powoli krzesło, siada.
- Jak na wychowanych wewnątrz wielkiej puszki może nie jesteście aż tak naiwni. Przynajmniej polowa z was. Hiroshi Akaru. Florance Akaru.
Hiroshi uśmiechnął się pod nosem, Shalissa skrzyżowała przedramiona na piersi a Florance przewrócił oczami.
- Teraz rozmawiamy. Trudno było mi uwierzyć, ze sprawiedliwość leżałaby w rekach kogoś, kto nie wie nawet z kim rozmawia.
- Temida jest ślepa, pijana i się puszcza. Czy jakoś tak.
- Wierz mi, ze widziałam większe absurdy.
Przyłożyła dłoń do brody.
- Po tym słowotoku bezsensu? Jestem skłonny uwierzyć.
- ...na przykład, jąkające się wampiry.
- O proszę, jest wampirem. Dobrze wiedzieć.
- ... Erm?
Florance zrobił nagle poważną minę.
- O-o-oczywi-wiście ze jestem w-w-w-w-wampirem! D-D-D-Debile.
Złota spojrzała krotko w sufit, a Hiroshi wybałuszył oczy, spoglądając na Florance'a
- To było... Pppphhhh....
- To to to.
- Phhhh.... ...hahahahahah! A--hahahahaha!
Florance skłonił się w pas.
- Ale nie mnie decydować o doborze towarzystwa.
- Nie przepadasz za wampirami, co?
- Przy okazji, jeśli jeszcze mogę spytać, która polowa z nas jest naiwna?
- Ucieleśnienie zła i tak dalej.
- Zła. Ciężko przepadać za istotami które nie żyją jeszcze za posiadania ciała. Która? Kto wie.
- Wezmę to za 'oczywiście, ze mowa o tobie, idioto'.
- To bardzo dosadne. Podoba mi się.
- Nie widziałem wampira, wiec trudno mi stwierdzić, ale...
Florance uśmiechnął się.
- Uważaj, ci którzy mnie lubią źle kończą. No, poza Hiroshim.
- Nie, nie ważne.
- Ale to chyba kwestia szczęścia głupiego.
Skrzydlata rozłożyła ręce.
- Szczęście głupiego wymówką zazdrośników.
Hiroshi nie mógł powstrzymać delikatnego uśmieszku.
- Och, żebyś wiedziała.
- Choć dziwię się, że to właśnie ty jej uzywasz.
Florance przechylił głowę na bok
- Et tu. Naprawdę, nie mam w życiu szczęścia. Twierdze, ze wprost przeciwnie.
- Czy ja wiem.
- Dziewięć na dziesięć. My wiemy.
- Ja mam problem.
- Problem?
- Dziewięć na dziesięć czego?
- Jak próbuje się zaprzyjaźnić to albo sobie idą, albo się dziwnie na mnie gapia... po czym i tak sobie idą. Tylko Marianella była na tyle mila, by ze mną dłużej porozmawiać i nawet pomoc. Ale teraz się zastanawiam, czy to nie była gra.
- Pani psycholog niestety ma dziś wolne. A dziewięć odgadniętych rzutów na każde dziesięć prób.
- Heh.
Florance stanął przez chwile jak wryty.
- Zaczynam się bać tego, jak poważnie bierzecie obserwacje gry. To było coś, co robiłem z nudów w wolnym czasie. Obserwujecie każdy nasz krok?
- Da się załapać do Pani Psycholog, najlepiej z jak najmniejsza ilością niechęci do mnie?
- Podglądamy was w każdym momencie życia. Prysznice są najciekawsze.
- ... S-Słucham?
- Jak znajdziesz panią psycholog, pewnie.
- Zaczynam się cieszyć, ze moje życie seksualne jest pustynia. To by było dość niezręczne.
- Dla kogo?
- Spokojnie, mnie to nie grozi.
- Dla mnie. Nie wiem, czy powinno mnie obchodzić twoje poczucie bezręcznosci.
- Daje głowę, ze nawet byś o tym nie wiedział.
- Teraz już wiem. Dlatego teraz się ciesze. Przyczyna, skutek.
- To możne jeszcze opowiesz coś o m... ...nnie ważne. Naprawdę.
Shalissa uśmiechnęła się lekko.
- Cóż, nie mam zamiaru działać nikomu na szkodę.
- Dziękuje.
- Chociaż, jeśli się zastanowić, w naszej drużynie jest jedna kobieta. Macie jakieś formy zapisu z tego podglądania?
- Acz wiedz, ze oni wiedza.
- Florance!
- Tak tylko pytam
- ... Oni...?
- Zapisu? Doświadczyliście już go.
- Uh-huh. Książki.
- Urocza pani kronikarz przedstawiała wam już swoje dzieła. I tak, oni. Rozmawialiście niedawno z Vivy, która siedziała na tym właśnie miejscu.
Wskazała pod siebie, na krzesło.
- Ale chyba... wiedza ze ja przecież...
- ...
- . . .
- NIEZRĘCZNE
- Przed sprawiedliwością nic się nie ukryje.
- Taak.
- Czy 'sprawiedliwość' naprawdę musi się składać z komitetu samych kobiet które obserwują każdy mój ruch? NAPRAWDĘ?
- Mnie to... Prawie nie przeszkadza.
- Tutejsza sprawiedliwość składa się z jednoosobowego komitetu. Wybacz na brak równowagi płci. Jeśli zaś nie odpowiada ci skład Dziewiątki... musisz poczekać na spotkanie ze stwórcą.
Florance przybliżył twarz daleko za granice strefy osobistej brata. Nagle odezwał się na cały głos
- W tym bardziej dosłownym znaczeniu.
- TEDI'A WIE DO CZEGO TRZEPIESZ, OBRZYDLIWCU
- Ua... Ua...uauaua.... F... FLORANCE!?
Hiroshi odskoczył z krzesła
- Ba, pisze o tym książki.
- S... Shalissa...?! Ej, TO nie jest zabawne.
- Szkoda. To akurat był żart.
- Fakt, coś takiego to raczej Lika by pisała.
- Widać Vivy jest w tym bardziej wprawiona.
- Hnnn....
Hiroshi przestąpił z nogi na nogę.
- To wcale nie jest śmieszne! Nabijajcie się z kogoś innego, co!?
- Nikt inny tak nie reaguje.
- Mowie tylko, jak najprawdopodobniej jest.
Hiroshi spogląda z mieszanka zakłopotania i irytacji na ta dwójkę, jak gdyby mieli się podnieść i przybić sobie piątkę przez stół.
- Heee, dawno nie widziałem u ciebie tej paniki. Ale powiedz mi, Shazzah, każdy ruch, cala dziewiątka?
- Shalissa. I nie.
Starszy Akaru powoli wraca na swoje miejsce.
- Nie każdy ma czas by wciąż oglądać te ciągnąca się historie.
- Żeby ona była jeszcze chociaż fascynująca.
- A Lika?
- Lika wie, ile musi. Rin tyle, ile zdoła dowiedzieć się od błądzących.
- Najwięcej wie osoba, która spisuje.
- Tsk. A już myślałem, ze wywołam u brata ataki paniki ilekroć ja zobaczy. No trudno
- Skończ już z tym.
- Vivy, Emonsei. Tylko ta dwójka stale śledzi wasze poczynania.
- A pff.
- Ale nie od zawsze. Dla was to będzie... niecały dzień.
- A dla nich parę lat.
- Niech zgadnę. Dzisiaj zaczęła się ta cala gra.
- Tak jest.
- Tak myślałem. Za dużo rzeczy jednego dnia, by to był przypadek.
- Dokładnie w chwili, w której czekaliście na egzamin.
- No proszę. Czyli...cala nasza przeszłość jest jedna wielka fabrykacja, wtłoczona w nasze wyobraźnię, byśmy byli ciekawszymi pionkami?
- Bez przesady. ...tylko większość.
- Nic dziwnego, ze żadna z dziewczyn w krypcie nie była... Um. No.
Shalissa wzruszyła ramionami
- Ranisz mój gust do kobiet, bracie.
- Póki co to czuje się winny.
- Winny?
- Dziwne życie samoświadomego pionka.
- Powinienem zapewniać nam bezpieczeństwo a póki co wciągnąłem nas w taka walkę, to raz, a dwa, latałem za nią... Jak za nie wiem, aniołem. Mam źle ustawione priorytety.
- Większość błędów da się naprawić. Ludzie się na nich uczą.
- Zapewniać bezpieczeństwo, pff.
Florance przewrócił oczami i oparł głowę o stół
- Takie jest moje zadani jako starszego brata.
Skrzydlata rozejrzała się.
- Nudzimy cie.
- Bardziej, rozważam czy nie lepiej byłoby jej poszukać zamiast tu czekać. I tak raczej zrobię.
- Może wrócimy na dol? Siedzenie tutaj nie pomoże nam w niczym.
- Droga wolna.
_________________
. . .
 
 
Firanke
Tygrys


Wiek: 32
Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 643
Wysłany: Wto Mar 13, 2012 1:01 pm   

Hiroshi Akaru siedział w tym samym pomieszczeniu, co zwykle, tym razem jednak bez towarzystwa. Był otoczony ciszą. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przecież nikt tu nie jest od zabawiania go, ale przywiązał się już w tym krótkim czasie do bywalców tego miejsca. Czuł też jednak winę za to, że uważał każdą z nich za niesamowicie urokliwą i wprost wychodził z siebie, by poznać je bliżej. Szczególnie dwie - Emonsei, o której właściwie nic nie wiedział, oraz Vivy.
Właśnie... Vivy. Wciąż pamięta ich pierwsze spotkanie. Był wtedy równie sam jak wtedy. Spędził tak ogromny szmat czasu, więc nudziło mu się do tego stopnia, że zaczął sam siebie zabawiać.
---------------------------------------------------------------------
- Shee's cold and she's cruel, but she knows what she's doin' - siedząc na swoim miejscu, chłopak zaczął uderzać opuszkami palców o blast stolu - She pushed me in the pool on the last school reunion. She laughs at my dreams, but I dream about her laughter. Strange as it seems, she's the one I'm afteeer~! - jak na zawołanie podniósł się gwałtownie z miejsca i wyciągnął rękę przed siebie. Podniósł ton głosu, śpiewając: - - 'Cause she's bittersweet, she knocks me off of my feet, and I can't myself, I don't want anyone else~! Shee's a mystery, shee's too muuch for me, but I keep coming back for moo~~re! Oh, I keep coming back for mooore~!
- ...słyszałeś kiedyś o samokontroli.
- She's jut the girl I'm lookin' fo-
Po chwili głos nabrał formy, a po drugiej stronie stołu, tuż przed jego palcem wskazującym, pojawiła się mała dziewczynka o białych włosach spiętych w kucyki.
- -ooor~...?!
- ...
- ... huh? A... a.... P-p-prz... Przecież... N-n-nikogo tu nie był-łooo...!!!
- Poprawka. Nikogo nie widziałeś.
---------------------------------------------------------------------
Spoglądając na to z perspektywy czasu, na pewno nie było to dobre pierwsze wrażenie. Potem było tylko jeszcze "lepiej".
---------------------------------------------------------------------
- A-ale przecież s-s-sprawdzałem aż cztery razy! A-ale mniejsza. Hiroshi Akaru. M-miło poznać, nngh. - opuścił w końcu rękę.
- ... Vivy. - odpowiedziała, przyglądając mu się przez zwężone powieki.
- Vivy? Jaki Vivienne?
- Nie znam nikogo takiego.
- W każdym razie, Vivy, co tu porabiasz?
- Stoję i staram się nie odwzajemniać pytania. Właściwie, to miałam zamiar śmiać się z kobiety kota.
- Och? Ale z kobiety kot nie ma z czego się śmiać - skłamał. Wizja TAMTEGO widoku dalej wierciła mu się w oczach. To była jedna z najbardziej niesamowitych rzeczy, jakie do tej pory widział.
- Jest. Może po prostu nigdy tego nie widziałeś.
- Z tak poważnej osoby, która zarządza duszami zmarłych w piekle?
- Tej samej, która błaźni się przed... zresztą, nie powiem ci. Wyglądasz podejrzanie.
- Nikt mi nigdy nic nie mówi, przyzwyczaiłem się. Przynajmniej nie obrażasz mnie co drugie słowo jak Tedi'a.
- I jeszcze znasz tą jaszczurkę. Jesteś jej podnóżkiem.
- Czemu miałbym nim być?
- To dobrze. Po co tu jesteś. Bo raczej nie śpiewać.
- Bo nie mam nic lepszego do roboty, a lubię to miejsce. Aż tak źle śpiewam?
- Tak, bo to się robi dla publiki, a nie dla siebie. Zresztą.
- Uch, rozumiem. Może kogoś kiedyś namówię by był moją publiką, problem tylko kogo. Mój brat ma to gdzieś, Rin się nie zgodzi, Tedi'a powie że jestem obrzydliwy i zacznie się pluć, może Lika.
Dziewczynka pstryknęła. I w tym momencie przybyło jej kilkadziesiąt centrymetrów wzrostu oraz pareset gramów na piersi. Hiroshi przełknął ślinę, podziwiając tą metamorfozę.
- ... O. Nie wiedziałem, że tak się da.
- ... 'Tak'.
- No, zmienić swój wygląd i wiek.
- Nie da się zmienić wieku. Wyglądu teorytycznie nie. Ale zawsze można oszukiwać.
- Cóż, nie będę pytał, czemu chciałabyś to robić. Raz, że i tak uważasz mnie za podejrzanego i nic mi nie powiesz, a dwa, że akurat tak bardzo mnie to nie interesuje. - ponownie skłamał w drugiej części tej wypowiedzi - Zastanawia mnie jednak... znasz Rin i Ted'ię. Jakieś grono znajomych?
- Niekoniecznie. Trudno nie znać kobiety kota, jeśli straciło się ziemskie życie. Trudno nie znać jaszczura jak pcha się wszędzie tam, gdzie jej nie chcą. Poza tym, jestem tu oglądać jakąś grę, ale jest nudna.
- Grę? Znaczy, pewnie mówisz o nas. O mnie i moich towarzyszach niedoli. Dla was to gra, dla nas to życie. Naprawdę BARDZO mi przykro, że nasze właśnie zrujnowane życie podpada dla was pod "nudę".
- ... To o tobie.
- Jak mam wybierać między próbą zachowania życia a urozmaicenia wam gry, to jednak wolę żyć, przykro mi.
- Mm-hm.
---------------------------------------------------------------------
Taak, to na pewno nie było jedno z lepszych pierwszych wrażeń. Ale to po części ona się do tego przyczyniła. Ja to jeszcze, ale Florance stracił osobę, którą kochał, Vaynard ojca, Hitomi straciła rodzinę. Nazywanie tej rzeczywistości "nudną grą" było nie tylko nie na miejscu, ale było wprost bezczelne.
---------------------------------------------------------------------
- ... Z innej beczki, im częściej tu się zjawiam, tym więcej róznych osób poznaję.
- To tylko znaczy, że nie znasz jeszcze wszystkich.
- Lubię zawierać nowe znajomości, ale mam wrażenie, że w końcu będę wiedział za dużo i ktoś przyjdzie wymazać mi pamięć.
- Tu nikt ci tego nie zrobi. W tej sferze nie da się bezpośrednio wpływać na innych, a zaproszonych jest tylko dziewięć.
- To raczej kwestia tego, że jak ja będę znać wszystkich a inni nikogo, to ktoś powie że psuję element zaskoczenia witając ich jak starych znajomych przy grupowym spotkaniu.
- Jego problem.
- Hah, podoba mi się to podejście. ... Dziewięć zaproszonych osób.
- Dziewięć. O dziwo, same kobiety.
- Skoro nikt mnie tutaj nie zna to chyba jakimś nieznanym mi sposobem muszę się tutaj wpraszać niezapowiedziany.
- Skąd. Jesteś tylko pionkiem. To całkiem normalne, że tu przebywasz.
- Nie chcę być "tylko pionkiem".
- Przykro mi. Albo nie, wcale nie. Nawet cię nie znam.
- Domyśliłem się, że to bzdura i mówisz to tylko z grzeczności.
- Jak to było, Hiroshi. Dziwne imię. Dobre dla psa, nie dla człowieka. Skąd ty jesteś. Lakrenia. Mopulia.
- Uch... Turia?
- A no tak, zupełnie inna sfera. A ten sam język, hmm. Chociaż... nie. Pewnie po prostu tylko tutaj jesteśmy w stanie się zrozumieć.
- Też możliwe.
- Interesujące miejsce. A było opuszczone tyle czasu.
- Co działo się tu przed tym, jak zostało opuszczone?
- Skąd mam wiedzieć.
- Wybacz. Myślałem, że wiesz.
- Nie jestem jeszcze tak stara. Choć to pojęcie jest mocno względne.
- Żyjecie w takim spektrum czasu, że nasze życia pewnie są dla was jak chwilowy epizod jednego dnia, o którym szybko zapominacie.
- Nie do końca. W czasie gdy wy kichacie, zdążę zazwyczaj zwiedzić kilka sąsiadujących światów.
- Rozumiem.
- Wiesz co, idę stąd.
- Wybacz, nie jestem najlepszym towarzyszem do rozmów.
- Akurat nie o to chodzi, ale mniejsza z tym. - po czym, najzwyczajniej w świecie, puffnęła.
---------------------------------------------------------------------
Cóż, mogło być gorzej. Przynajmniej następne spotkania już były dużo przyjemniejsze. Może miała wtedy zły dzień? Może kiedyś ją o to spyta. I tak mogło być gorzej. A było, gdy postanowił jeszcze raz zaśpiewać.
---------------------------------------------------------------------
- She's just the girl I'm lookin' for! I'm lookiiin' fooor! I'm lookin' foooor! I'm lookin' foooor! - chłopak wykonał stylowy ślizg na kolanach, uniósł ręce wyżej, przed siebie - Just the girl I'm looking foooor! - odetchnął - Już widzę tą kasę którą zarobimy na dole, mehe.
- Jesteś obrzydliwy.
... po czym otworzył oczy. Smoczyca stała tuż przed nim, a raczej to on klęczał tuż przed nią, z rękami do niej wyciągniętymi.
--------------------------------------------------------
...
Lepiej nie wracajmy do tego.
_________________
Hiroshi Akaru
Arcana: ?

> Karta postaci.

"You look like you were born with a face meant to deceive cute little girls in order to molest them, mr Pervert Hiroshi! Even I am having a hard time resisting it!"
OH, HEY, IT'S KASSIN!
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Pon Cze 25, 2012 1:48 am   

- Dobre wiesci, wszyscy.
- Ach, to ty! To ty!
* Vivy od razu po wejsciu
- Dlaczego ja znowu tu jestem.
- Baan nie zyje.
- Hehe, no!
- Ano. Nie zyje.
- Ja go zabilem raz, a potem... ona... drugi.
* Hiroshi podnosi sie by odsunac dla niej krzeslo
- Siadaj, siadajl
* Vivy wyglada identycznie jak gdy opuscila was ostatnim razem
- Ty chyba po prostu go unieszkodliwiles.
- A ona dobila
- Tak. Dobra robota.
- Te cielsko bylo cos w rodzaju...nie wiem, gigantycznego mecha.
- Jak w kreskowkach
- Po prostu bardzo chcialem... by sie to skonczylo, by nie mogl nikomu z was nic zrobic.
* Vivy siada na miejscu, kladac przed soba trzymana kartke
- Jak jeszcze ty tam sie rzuciles na moje polecenie... to juz w ogole czulem napiecie w powietrzu.
- Nie zdazyl mnie nawet drasnac.
- Baan byl nocnym lowca od tysiac dziewiecset dwunastego roku. Pozarl siedemdziesiat piec dusz.
- Akaru Florance, profesjonalna przyneta. Hehe.
* Hiroshi wraca powoli na swoje miejsce, spokojnie sluchajac, co mowi Vivy.
* Florance gwizdnal, slyszac wynik
- Nie byl zbyt bojowy na kogos z takim doswiadczeniem
- Hm. Napadal wczesniej w rejonach Mongi i wschodniej Turii. Hm.
- Moze i nie.
- Mial przeciwko sobie cztery osoby. Do tego nikt z nas sie nie spodziewal, ze tak bardzo mi wyjdzie ten strzal, nie?
- Ale to tylko insekt.
- On pewnie tez. Sam sie zdziwilem.
- Tak. To ci sie naprawde udalo.
- Ciesze sie.
* Vivy =_=
- Mmm...
* Hiroshi nieco zmarkotnial, spogladajac na nia
* Vivy obraca kartke
- Wiec, po co nas tym razem sprowadzilas?
- Bo chyba nie tylko, by pochwalic brata.
- Nawet, jesli mu sie nalezy.
* Hiroshi niezbyt dyskretnie, nachylajac sie do Florance'a
- Heradvisier. Jest duzo mlodsza.
- Tez chcialbys zobaczyc usmiech na jej twarzy?
- O. Ona ma imie.
* Florance skinal tylko lekko glowa, nie odwracajac sie
- Tak.
- Sadze, ze bylby sl--ej!
- Heradvizjer?
- No popatrz, mnie sie nie chciala przedstawic.
- He-rad-wi-sjar.
- Heradwisjar. Heradvisier.
- Cialo nie zyje od dwa tysiace setnego.
- Troche to dziwne.
- Hee. Dlaczego?
- M-m. Tego nie moge powiedziec... Hm. Tego tez nie...
* Vivy przesuwa palec po kartce
- Nie to, zeby ta wiedza jakkolwiek przechodzila na dol.
- Ja caly czas czekam na twoja opowiesc. Co musze zrobic, by sobie zasluzyc?
- Probowales salta?
- Slucham.
- Dlaczego nie potrafisz zmienic wyrazu twarzy.
- To bylo pytanie.
* Hiroshi usmiechnal sie nieznacznie
- Hm.
* Vivy zlaczyla dlonie
- Wiesz, jak pokonales Baana.
- To tez pytanie.
- Nie za bardzo. Uznalem, ze po prostu w tym dziwnym swiecie...
- Moja wola, checi i koncentracja przekladaja sie ponad to, co moge normalnie.
- Tak. Wola.
- Mi tez sie udalo cos takiego, niestety uderzajac w ziemie.
- Wiec...to jest zalezne od woli.
- Tak jak podejrzewalem
- Tak to dziala. Wplywasz na swoje otoczenie. To co zrobiles bylo odzwierciedleniem twojej determinacji.
- Ale to tak naprawde byla bardzo mala czastka waszej woli.
- Niemal nie wplynelo to na wasz stan.
- To jak ulac krople z dzbana.
- To...mozna z tego wykrzesac wiecej?
- Udalo mi sie... chyba, tez przez chwile zatrzymac wiatr.
* Florance pochylil sie do przodu.
- Dzban wciaz jest pelen.
- I sadze, ze mozna.
- Nasza, khm... "sojuszniczka".
- Tak.
- Widziales, co robila.
- Ale jeszcze nie macie tyle sily by ten dzban przechylic.
- ...chyba.
- I nie robcie tego.
- Hiroshi, niebo a ziemia. To, ze ktos potrafi robic fajne sztuczki z yoyo nie znaczy, ze my sie kiedykolwiek takich nauczymy.
- Niech zgadne.
- Przelewamy z dzbana, ktory jest nasza zyciowa esencja czy cos takiego?
- Cos takiego.
- Coz.
- Dzban sie napelnia z powrotem po jakims czasie?
- To wyjasnia, czemu Marianella i Kareen musza sie zranic
- By wykorzystac te energie.
- Nie do konca. Nie sam z siebie.
- ...Przy okazji, ma to jakas nazwe?
- Magia krwi brzmi fajnie.
- Poki co nazywam to roboczo 'magia krwi' al-
- Wlasnie.
* Hiroshi wskazal kciukiem na Florance'a
- Bracia.
- To. Znaczy energia.
- Czuje sie potwornie niepowaznie rozwazajac nad takimi terminami
- To bylo pytanie.
- Mhm.
- Chodzi mu o to, ze rozciela sobie dlon.
- I jakas sila odpychala ataki pani o dlugim imieniu.
- Ale czy ja wiem..
- To jest wasze istnienie.
- Hm.
- Mnie to wygladalo, jak gdyby ona chciala sie podzielic ta energia z ta ruda.
- Energia egzystencji moze.
- A to.
- 'Energia'. Niech bedzie.
- A sama ruda po prostu byla ranna.
- Tego tez nie moge jeszcze powiedziec.
- Tak.
- Choc nie cialem.
- Byla ranna w wyjatkowo nietypowy sposob. I to chyba dlatego nie tamowala swojej rany. By jak najszybciej skonczyc walke.
- Przynajmniej tak mysle.
- Trudno tamowac rane jak ktos leci na ciebie z halabarda i chce cie zabic.
- Mogla unikac po prostu ciosow. Dalaby rade.
- Nie sadze.
- Widziales, z jaka predkoscia sie porusza.
- Nie tylko ona. Tamta tez.
- To jest rana na duszy. Malo kto potrafi zachowac swoja wole z takimi obrazeniami.
- Zwroc uwage na to, ze majac tylko jedna reke do obrony byloby jej trudniej.
- Rana na duszy...wieeeec
- Wciaz jestesmy w pieczeci
- Marianella krwawila na ten sam sposob.
- Tak.
- No to to teraz wszyscy modlimy sie do tajemniczego stworcy by nas nie dzgnela ta halabarda.
- Ale nie w pieczeci Baana.
- Pieczec Marianelli.
- Nie bedzie mogla, jesli straci rece.
- Zgadza sie.
- Tyle juz zdazylem pojac.
- Ten stworzyl pieczec, zwykla.
- Nie mial sily na Sar Kaili
- W momencie gdy Baan zostal pokonany pojawila sie ona
- Tworzac wlasna pieczec - Kaili.
- Tak.
- Ten sam typ co i poprzednia.
- Nie jestem pewien, czy czuje sie komfortowo bedac w jej pieczeci.
- Na pewno lepsze to, niz on ale...
- Mam to samo... tutaj.
- Dlaczego.
- Nie ufam jej.
- Hm.
- Ciekawe dlaczego.
- Mam wrazenie, ze widzac oznake naszych umiejetnosci lub poznajac nasze pochodzenie znajdzie sposob, by nas wykorzystac.
- Gdyby nie jedna ksiazka, tak bardzo bylbys teraz w oblokach
- Nie wydaje mi sie by zwrocila sie teraz przeciw wam.
- To przerazajace, prawda?
- Dosyc.
- A co do wykorzystania nas...
* Florance wzruszyl ramionami
- Dam meta-glowe, ze kazdy bedzie probowal to zrobic.
- Ciebie zwlaszcza.
- Ech?
- Dlaczego mnie...?
- Hm.
- Takie tylko przeczucie. Sporo w Zrodle kobiet u wladzy, nie powiem.
- Ale co z tymi kobietami?
* Vivy pociagnela kartke za konce, z jednej robiac nagle dwie. Cale.
- Jestem pewien ze potrzebuja kogos do pracy pod nimi. Na nizszym szczeblu. Kogos o jezyku z zywego srebra w celach...dyplomatycznych.
* Florance chrzaknal
- I co cie przekonuje do tego, ze to ja mialbym byc mowca, a nie jakis przystojny brunet?
- Dwa metakapsle, ze to kwestia tygodnia, az dostaniesz taka oferte.
- Zgoda.
- To moze byc na wasza korzysc.
- Wracajac do Marianelli, mam nadzieje, ze nie zabija za niekompetencje.
- Czulbym sie z tym zle.
- Ja naprawde mam wrazenie, ze wszyscy wiedza cos, o czym nie chca mi powiedziec.
- W kazdym razie...
- Sadze, ze jej nie zabije.
- To by bylo dla niej niekorzystne.
- Marianella wydaje sie typem osoby, ktora nie pozbywa sie czegos, co raz zawiodlo, jezeli ma potencjal sie jeszcze przydac.
- Nie. Raczej nic jej nie zrobi.
- No wlasnie.
- Ale nie zrobi tez nic Heradvisier.
- Tym zajme sie juz ja
* Florance mruknal pod nosem
- Bo moze sie nas pozbyc, a przy okazji zobaczyc czy jestesmy dla niej cos warci?
- Tego nie wiem. Ale to mozliwe.
- Coz, nie moge dac sie zabic.
- Z oczywistych powodow, no i tego na gorze bedzie bolala dupa, jak to zrobie.
- Jeszcze nie spelnilem jego zachcianki
- Zabrzmialo...
* Florance pokrecil glowa
- Niewazne.
* Vivy zlozyla kartki
- Ale i tak mieliscie duzo szczescia.
- Hm, Vivy, pozwolisz ze o cos spytam, jesli juz skonczylas wykladac informacje?
- Sar Kaili. Panna Kar...
- Tak.
- Nie skonczyla no.
* Florance uniosl dlon
- Tch.
- Wpierw skoncz
- Nie spiesze sie nigdzie
- Ani ja. Zostan z nami dluzej.
- Panna Kareen przejela te pieczec w locie. Nie miala takiego polecenia.
- Spedzila w srodku pol doby. Dla was to byla niecala sekunda.
* Florance oparl glowe o dlon
- Czy jest cos, czego ona nie potrafi?
- Dlatego byla ranna. Przegrala walke. Najwyrazniej zostawili ja myslac, ze polegla.
- Duzo nie potrafi.
- Poki co ilekroc ja widzialem, zostawiala mnie albo w szczerym podziwie albo szczerze przerazonego.
- Mam wrazenie, ze jej umiejetnosci w naszym swiecie nie przekladaja sie na "ten" swiat.
* Florance skinal glowa
- Nie ma talentu do...magii. Tak.
- Najwidoczniej
- Ciekawe, czy ja mam.
- Ciekawe.
- Ale wyrwala sie z pieczeci, ktora sama okreslilas jako poteznie silna. Nawet, jesli zrobila to udawajac trupa.
- Baan nie mial sil na druga. Rzucil zwykla.
- Byl oslabiony wiec przyplacil to zyciem.
- I nic wartosciowego zostalo stracone.
- A brak granic pieczeci pozwolil jej na ponowne wkroczenie.
- *nie zostalo
- Hm. Bedzie ja to wiele kosztowac.
- Za prywate bez pozwolenie Marianelli, tak?
* Hiroshi pozwolenia*
* Florance skrzywil sie
- Nie to. Odniesione rany. Przemeczanie sie. Zbytnie.
- Moze skonczy sie na kilkudniowym snie, by zregenerowac sily.
- Nie wiem nic o tej drugiej kobiecie.
- No dobrze mieliscie pytania.
- Nieciekawie.
- A, wlasnie.
- Tashi wciaz tam siedzi?
- Tak mi sie wydaje.
- Obiecalem, ze kiedys ja odwiedze. Niby na dole nie minela od tego czasu nawet godzina, ale...
- Z reguly dotrzymuje slowa.
- Jedna rzecz, w ktorej jestem honorowy.
- Ych.
* Vivy =_=
- Coz, domyslam sie po tamtej szybkiej zmianie tematu na glowny, ze wolisz nie odpowiadac na moje pytanie.
- Nie bede naciskal.
- Moze ty masz jakies pytania?
- Och, nie patrz tak na mnie, przeciez nic jej nie zrobie.
* Vivy podrapala sie po glowie
- Nie pamietam zadnego pytania. I chyba mam. jedno.
- Slucham wiec!
- Ciszej, na litosc.
- Hm. Zapomnialam.
- ...
- Uuu.
- Lubicie herbate.
- Widzisz. Nie wrzeszczalbys, byloby pytanie.
* Florance skinal glowa
- Uwielbiam. Ale niewiele mialem okazji ja pic.
- Tutejsza zdecydowanie.
- W krypcie byla jakas lura bez smaku
- W porownaniu z ta, ktora mialem okazje pic tu.
- W krypcie byly nie wiem, trzy rodzaje. Kazdy smakowal tak samo, tylko byl gorzki lub mniej gorzki
- Cztery.
- Byla jeszcze rozpuszczalna, slodka jak wszyscy diablu
- *li
- ... To byla herbata?
- Tak to nazywali
- Ja myslalem, ze to jakis sok w brazowych granulkach.
* Vivy Uniosla dlon nad kartki. Delikatnym przesunieciem palca po jej powierzchni zmienila je w tace z porcelanowym czajnikiem i trzema filizankami.
- Ooo..
- Herbate powinno sie robic tylko z lisci. Mocno zaparzonych.
- Lepiej nie psuc jej smaku cukrem ani innymi dodatkami.
* Florance skinal glowa
- Nie wiem jak mozna slodzic. Przeciez to niedobre. I to jeszcze tak jak Emonsei. Osiem lyzeczek. Bleh.
* Vivy ostroznie napelnia filizanki
- Dziwne uczucie, wszyscy mowia o jakiejs Tashi i o jakiejs Emonsei
- Jak gdyby znali je dosc dobrze.
- ...Emonsei slodzi az tak historie?
- Musze je poznac przy okazji.
- Dziwnie bedzie brzmialo jej jakanie sie, jak nie bedzie miala przez to zebow
* Florance *herbate xD
- Nie sadze, by psucie zebow w tym swiecie mialo miejsce.
- Perspektywa jakajacego sie wampira z golymi dziaslami jest zbyt ciekawa, bym opuscil te mysl
* Vivy uniosla po tym tace i lekko dmuchnela pod nia. Taca zaczela sie unosic sie w powietrzu. Pchnela ja, posylajac nad stolem w strone Florance
- Nauczysz mnie takiej magii?
* Florance delikatnie wzial jedna filizanke i postawil przed soba
- Ciezko tego uczyc. To bardziej zalezy od...
- Hm. Przelamania sie moze.
* Florance delikatnie pacnal tace, by podleciala do jego brata
- To od czego powinienem zaczac?
- Najprosciej od... dolu.
* Florance prychnal
- W tej kwestii najlatwiej ci bedzie poprosic Mari.
* Hiroshi wyciagnal rece po filizanke, jednak zawahal sie, przypominajac sobie, ze nie sa to zaroodporne pojemniki z krypty. Delikatnie ja ujal i postawil przed soba.
- To by mialo sens.
- Czy jednak sie zgodzi... i jaki bedzie tego koszt.
- Moge jej lizac te buty dla naszego dobra, ale...
- Zeby to buty.
- Nie wiem, co by jeszcze mogla chciec.
- Hm?
- Jak nie buty to co?
* Florance chuchnal na brunatna ciecz by ja ostudzic i wzial lyk
* Hiroshi ujal delikatnie filizanke i rowniez sprobowal herbaty
- Mnie to wiedziec?
- Mmm...
* Vivy - herbata jest gorzka. OHYDNIE GORZKA. Jakby ktos wam wsypal piasku w gardla. Jak mozna to pic?
- Mmmm...
* Florance bez skrzywienia odstawil filizanke na stol
* Vivy oczekuje tacy z ostatnia filizanka
* Hiroshi odwaznie sprobowal jeszcze raz, lekko popychajac do niej tace
- Moj jezyk chyba nie jest przyzwyczajony do prawdziwej herbaty
- Mocna.
* Hiroshi nie podjal sie trzeciego lyku, stawiajac ja przed soba z tak uprzejmym usmiechem, na jaki bylo go stac po takiej dawce goryczy.
* Vivy odebrala przesylke, siegajac po naczynie i od razu upijajac lyk
- Dobra. Bardzo dobra.
* Hiroshi milczy, starajac sie odpowiednio dobrac slowa
- Tak mnie ciekawi...W jakich partiach tego swiata z reguly przebywa Emonsei?
- Jej aromat.. jest tak wyjatkowy, ze bede musial sie nia delektowac powoli.
- Widzialem ja raz, za sala wspomnien. I z tego co widze, bylem jedyny, ktory ja widzial.
- Moje kubki smakowe nie sa przystosowane do czegos tak dobrego na raz.
- Tam gdzie najmniej osob. Unika wszystkich.
- ... dlaczego?
* Vivy przytaknela
- Nie wiem. Nie lubi towarzystwa.
* Hiroshi // ide sobie dla klimatu zrobic super gorzkiej herbaty z trzech torebek
- Moze... ja bym sprobowal z nia porozmawiac?
- Coz. M-m-moze ma to z-z-zwiazek z tym, ze t-t-trudno brac ja na powaznie.
- Mozesz sprobowac.
- ...Chyba ja ostatnio urazilem, jak tak o tym pomysle.
- Dlaczego.
- To bylo pytanie, Florance.
- Bylem zmeczony i stwierdzilem, ze nie mam czasu na pieciogodzinna pogawedke z kims, kto nie potrafi zlozyc zdania i obraza mnie w co drugim.
- Wiec ja zignorowalem i sobie poszedlem.
- Hm. Taka juz jest.
* Vivy wziela spory lyk
- Trzeba akceptowac osoby za to, jakie sa, prawda?
* Florance wzruszyl ramionami i wzial kolejny lyk herbaty. Najwiekszy, jaki mogl naraz, przelykajac jak najszybciej
- Raczej tak.
* Hiroshi po chwili wahania podniosl filizanke, by zupelnie jak brat pociagnac kolejny, wiekszy lyk
- Ale nie kazdy tak mysli.
- Tedi'a?
- C-*kaszl*-oz, pierwszy kontakt takiego wampira i niesympatycznego dupka nie mogl pojsc dobrze
- Nie tylko Tedi'a. Tak naprawde to wiekszosc osob tu przebywajacych.
- Szaliza.
- Shazzah?
- Wyglada na taka, ktora ocenia kogos po pochodzeniu i pierwszym wrazeniu.
- Nie wydaje sie taka zla. Ma ciety jezyk, da sie porozmawiac.
* Hiroshi pociagnal kolejny lyk, stara sie zachowac kamienna twarz choc w duchu desperacko liczy na to, ze przyzwyczai sie do tej goryczy
- Wy daje mi sie ze kazdy procz mnie, Tashi i Liki.
- Uu... uch. Ciebie i Like najbardziej lubie. Choc Rin nie jest taka zla.
* Vivy wziela kolejny glebszy lyk. Choc wyraz twarzy sie nie zmienil, chyba sie troche zarumienila
* Florance bez slowa wzial kolejny gleboki lyk, konczac prawie filizanke
* Hiroshi tez stara sie dopic swoja.
- M...mowilas, ze nie doslyszalas pytania, tak?
- Mowilam.
- To bylo pytanie.
- ...
- Moglbym poprosic o jakies trzy kartki i cos w rodzaju pisaka?
- No... zadalem pytanie, ale zmienilas temat. Potem, ze nie pamietasz zadnego pytania.
- Nie pamietam.
* Hiroshi zawahal sie chwile, starajac sie okreslic, czy to sposob na delikatnie danie mu znac, by spadal, czy autentyczna skleroza.
- No... coz.
* Vivy puknela w czajnik. Porcelana potlukla sie, po upadnieciu na tace formujac... kartki. Z wieczka zas utworzyl sie pisak. Pchnela tace ku Florance'owi.
* Florance przysunal calosc do siebie i zaczal pisakiem cos skrobac na trzech z kartek. Duzymi, zamaszystymi ruchami
* Hiroshi juz mial zaczac mowic, ale wpierw zapuscil zurawia do kartek
* Florance po chwili przysunal swoja prace do Vivy. Na jednej kartce jest gigantyczny znak zapytania, na drugiej wykrzyknik, na trzeciej napis 'DOWCIP'
- Badz tak mila i korzystaj z tego.
- Jak mowilem przy naszym poprzednim spotkaniu, zainteresowalas mnie soba. I zastanawialem sie...
- Hm. Dobrze.
- Oszaleje, jesli jeszcze raz wypowiesz pytanie jak zdanie twierdzace.
- Dlaczego masz tylko ten jeden wyraz twarzy? Jest tak od zawsze? Czy to sie w wyniku czegos pojawilo?
- O-oczywiscie, jezeli chcesz o tym mowic.
- To jest...
- Wiesz jak pokonales Baana.
* Vivy ?
- Rozumiem.
* Hiroshi usmiechnal sie tylko przepraszajaco
* Vivy sprawdzila czy na pewno na kartce jest znak zapytania
* Florance spojrzal na brata
- Na pytania sie z reguly odpowiada.
- Nie rozumiem.
- No... wiem, jak pokonalem Baana.
- Juz o tym rozmawialismy.
- Tak.
* Vivy ?
- Tak.
- W kazdym razie, Vivy...
- Ale herbatka dobra. Czy...
* Hiroshi gulp
- ... moglbym jeszcze?
* Florance spojrzal nagle z niekrytym przerazeniem na brata
- Tak. Tylko uwazaj zeby nie peknac.
* Vivy DOWCIP
- Theh.
- I tak bym pewnie eksplodowal wata jak pluszak.
- Albo cukierkami
- Albo galaretka. Lubie galaretke.
* Vivy sciaga jedna z rekawiczek i kladzie ja na tacy. Puk - i powstal kolejny czajnik, z ktorego szyjki unosila sie para. Pchnela tace.
- Moglabys zrobic cos tak z powietrza, czy potrzebujesz...fizycznych obiektow?
* Hiroshi chwycil za czajnik, gdy tylko ten zblizy sie do niego. Napelnik filizanke w 3/4.
* Florance westchnal i wlal w siebie zimne resztki, ktore zalegaja od dluzszej chwili na dnie filizanki
* Hiroshi domyslajac sie, ze Florance na pewno nie bedzie chetny pchnal ja z powrotem
- Nie umiem z powietrza.
- Hm. To wyjasnia, czemu zawsze cos niszczysz w trakcie tworzenia.
- Szkoda. Gdybys mogla, moze zaczalbym sie u ciebie uczyc. Nic tu nie ma a nagle...
* Florance pstryknal palcami
- Dinozaur!
- Probowalas kiedys dodac do herbaty cytryne? Moglaby urozmaicic smak.
* Hiroshi mowiac to pociagnal odwaznie lyk
- Nnnn....
* Hiroshi powoli wypuscil powietrze
- Probowalam. Jest wtedy niedobra.
- I co to dinozaur.
* Vivy ?
- Taka duza jaszczurka. Duzo ich sie pojawialo w bajkach, jak bylismy mali.
- Nieco za duzo, jak na moj dzieciecy gust, ale nie mielismy wyboru. A Hiroshi zawsze jakos je urozmaical.
- Hm. Bajki sa fajne.
* Florance skinal glowa
- Nie mow, ze nie podobalo ci sie jak wymyslilem historie o chlopcu ktory nazywal sie Flash i wraz z innymi dziecmi chwytal je w Dinokule i chcial zlapac je wszystkie?
* Florance pokrecil glowa, usmiechajac sie
- Moge je recytowac z pamieci. Byly swietne.
* Vivy powoli chwycila czajnik i uzupelnila zawartosc swojej filizanki
- Zawsze chcialem zostac pisarzem.
- Dalbym sobie jakies wymyslne imie...
- Hachijo Akarya.
- Mozesz probowac. Na zewnatrz bedziesz mial zdecydowanie wieksze szanse na sukces niz pod ziemia
- No i jednego stalego czytelnika masz zapewnionego
- Dwoch.
* Vivy !
- Ojej. No to teraz nie mam wyboru, jak tylko bede mial jakos wiedze tam na dole...
- To napisze opowiesc specjalnie dla Vivy.
- Z dinozaur.
* Vivy ?
- Jezeli tylko zechcesz.
- Chyba tak.
- No... to postanowione.
- Tylko musze jakos sie dowiedziec na dole, ze mam cos takiego tworzyc.
* Florance westchnal ciezko i przysunal filizanke do Vivy
- Moglbym prosic?
- A. Tak.
* Vivy unosi czajnik i dolewa Florance'owi herbaty
* Florance skinal glowa z nieco wymuszonym usmiechem i postawil przed soba pelne naczynki
* Florance *ko
- Dobra. Prawda.
* Vivy ?
- Jej smak jeszcze bardziej polepsza twoje mile towarzystwo.
- Wyjatkowo specyficzna. Wciaz staram sie zobaczyc, czy moge w niej rozroznic jakies poziomy smaku inne niz ten, ktory czuc na pierwszy raz.
- Mi tez smakuje. Chociaz chyba troszke za krotko parzona. mogla byc mocniejsza.
- Ciesze sie, ze kartki przypadly do gustu.
* Hiroshi pociagnal lyk, nie bedac przy tym zbyt brawurowy
- Sadze, ze taka jest w sam raz dla mnie.
- To dobrze. Ciesze sie.
- Zastanawiam sie, kiedy wreszcie wpadniemy do jakiegos pubu w tym zrodle.
- Mam ochote pospiewac.
- Mozesz spiewac na ulicy.
- W dwudziestym wieku ponoc wielu tak zaczynalo
- Myslisz, ze ktos bylby sklonny zatrzymac sie i posluchac bez wysmiana mnie?
- Raczej.
- Hmm.
- A wiesz, ze moze sprobuje.
- Na pewno masz wieksze szanse spotkac ludzi z gustem do muzyki na ulicy niz w knajpie pelnej zachlanych mord
- Tylko musze tam o tym pomyslec.
- Bo az mnie nosi.
* Florance sioooorb
- Hm. Chyba cos tu mialam zrobic.
- Och?
* Vivy lyk
- Sprobuj sobie przypomniec, nie ma pospiechu.
- Tu jakkolwiek plynie czas?
- Co przypomniec.
* Vivy ?
- Cos tu mialas zrobic
- Przynajmniej tak przed chwila stwierdzilas.
- Tak.
* Vivy ?
- Tak.
- Hm.
* Vivy przechylila filizanke, kilkoma lykami wypijajac cala zawartosc
- Spytam Tashi. Moze bedzie wiedziec.
- O, my tez sie do niej przejdziemy.
- W sumie. Czemu by i nie.
- Ciekawe, czy mnie pamieta.
- ...Wlasnie.
- Vivy?
- Tak.
* Vivy ?
- A na dole jak to wszystko sie skonczy pojdziemy do tych Lastigali... i czemu mam wrazenie, ze ja juz gdzies slyy....
- A...AACH!
* Hiroshi prawie zlecial z krzesla, podnoszac sie
- Sheesh mowila, ze jest was tu dziewiatka. Ty, Tashi, Lika, Rin, Tedi'a, Emonsei, Shazzah
- Kim jest pozostala dwojka?
* Florance spojrzal na brata
- A ci co.
- Lasti...gali.
* Vivy liczy na palcach
- Czy jakas...
- Maria czy Maja czy Daria Lastigali...
- Nie prosila o tamten paskudny utwor w radiu?
- Hm.
- Mozliwe
- Nie zwracalem uwagi na tlo.
- Tashi... Lika... Ja...
- Hm?
- Co wyliczacie?
- Widac sluchaja radia. Big deal. Siadaj.
- Shalissa... Sariel... Emonsei...
- Brakuje mi dwoch osob z dziewiatki, ktora ponoc tu rezyduje.
- A.
- O, o Sariel nigdy nie slyszalem.
- Rin... Tedi'a... i...
- No, Tashi, Lika, Vivy, Shalizja, Sariel, Emonsei, Rin, Tedi'a.
- Masz.
- Wszystkie.
- ... zaraz.
- ...Kim do diaska jest Sariel?
- Smokiem.
- I wciaz brakuje wam jednej.
- Kolejny?
- Na litosc.
- Aha.
- Masz cos do smokow?
* Vivy popukala sie w skron
- Laj... laj...
* Florance chcial cos powiedziec ale uniosl tylko palec do ust, widzac Vivy
- Lah.
- Lah'ra.
- Lara?
- Tak.
- Ciekawe imie
* Vivy // yfw
- Pierwsze typowe imie, jakie tu uslyszalem.
* Florance //MY FUCKING FACE WHEN
* Hiroshi // I knew it, success!.jpg
- Nie jest chyba zbyt towarzyska, co?
- Ledwo pamietasz jej imie
- Raczej nie jest.
- Rozmawia chyba tylko z Rin.
- Hm.
* Florance wzial kolejny lyk
* Hiroshi stara sie dopic swoja filizanke
- Ciekawi mnie, jaka jest ta wasza Tashi. I... Vivy,
- Bylabys w stanie uzyc tej swojej magii i powiedziec mi, jak dojsc lub skontaktowac sie z ta Emonsei?
- 'Nasza'?
- Hm.
- Emonsei jest w... na... w... na...
- Skrzyzowanie.
- Jak tam dojsc?
- Przy salach?
- Korytarzem. To jest takie miejsce gdzie jest bardzo duzo drzwi.
* Florance skinal glowa
- Wiem, jak tam trafic
- Tam tez siedzi Tashi
- Znaczy, w jednej z sal
- Och.
- No to chodzmy wszyscy.
* Florance dopil herbate, krzywiac sie lekko i wstal
- Chodzmy.
* Vivy wstaje, zabiera kartki
* Hiroshi podaza za nimi zaraz jak tylko sie rusza
* Vivy kurczy sie powoli, przybierajac postac dziecka
* - No i ruszyliscie. Wpierw dlugi korytarz, potem ogromne wrota. Faktycznie, byla tu juz dziewczyna o fioletowych wlosach, w oddalonej czesci sali. Nie zwrocila na was uwagi. Ze zlaczanymi za plecami dlonmi przygl
* - *przechadzala sie, przygladajac plakietkom nad drzwiami, ktorych byly tu setki.
- Jest.
* Hiroshi podchodzi powoli w jej kierunki, z usmiechem na twarzy. Gdy bedzie juz dostatecznie blisko, zagaduje:
- Witam. Czy mam przyjemnosc z ta Emonsei, o ktorej tyle slyszalem?
* Florance bez slowa idzie za bratem
_________________
. . .
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Pon Cze 25, 2012 1:52 am   

* [BGM: Key Sounds Label: 'A couple of idiots']
- E-eeee? A c-coos zes zaa...
* Emonsei odwraca sie w ich strone
* Hiroshi uklonil sie elegancko i usmiechajac sie szarmancko spoglada jej w oczy.
- Hiroshi Akaru. Milo cie poznac.
- H-haaa! Co za de... deb-bil! Jakby, by.. myslal ze nie wiem!
- Wie.
- Och...? Ojej, przepraszam. W koncu nie jestes zwyklym smiertelnikiem.
- W sumie, Shazzah mowila, ze wy dwie caly czas nas obserwujecie.
- ...Nadal jest to cholernie niekomfortowe.
- Aczkolwiek, wypada, bym ci sie przedstwil, nie?
- A nie jak jakis cham.
- N-nic nie obserwu, uje! Wcal... tylko... b-bo mi sie nudzi!
* Florance zamilkl przez chwile, z grobowa mina
- Nie pomagasz.
- Uwierz.
- Zauwazylem, ze przechadzalas sie przez te rozmaite drzwi. Musisz wiedziec wiele o tym miejscu, prawda?
- P-phhhh! Ja, ja to wiem wszystko! A ty pew, pewnie nie w-wiesz...nic! A-ahaaaa!
- No, o to to.
- I... jezeli by to nie byl dla Ciebie problem...
- Nastepnym razem jak odwiedze to miejsce... czy znalazlabys troche czasu dla takiego glupka i go oprowadzila?
- Ja tez sie strasznie czesto nudze.
- Ak-kurat znajde! Ha-ha! Mialabym mar, marnowac czas na jak-kiegos... kerkreker... tek-kret... yyyyna!
- Ojej...
* Hiroshi stara sie wygladac na zmartwionego
- A... a jak bardzo ladnie... poprosze?
- O prosze, lzejsze slownictwo niz ostatnio.
* Emonsei zrobila sie czerwona na twarzy
- I-idz sobie n, nie cierpie ci-cie!
* Florance przechylil glowe na bok i usmiechnal sie, patrzac na fioletowlosa
- Urocze.
- Florance!
- Co?
* Hiroshi nagle sie wyprostowal. Obrocil sie powoli w strone brata, powaznym tonem
- S-Stwierdzam tylko fakt.
- Mowimy tu o tak majestatycznej osobie. Czy uwazasz, ze twoj ton jest na miejscu?
- Powinnismy znac swoje miejsce.
* Hiroshi ponownie spojrzal w jej kierunku, usmiechajac sie
- Hmph.
- Czyz nie mam racji?
- T-taaaa!
* Emonsei odwrocila sie na piecie, tylem
- A wiec, Emonsei... moge prosic jeszcze o doslownie chwile uwagi?
- N-nie!
- Nalegam.
- NIE!
* Florance przewrocil oczami
* Hiroshi szybko przykleknal na jedno kolano.
- W... w takim razie..!
- Wroce tu za... za jakis czas. Jak tylko skonczy sie nasz problem tam na dole.
* Emonsei wciaz jest obrocona tylem
- Do tego czasu, pro... prosze, szlachetna Emonsei, zapamietaj moja smiertelna twarz i poddaj moja prosbe chwili namyslu.
- Nie rozumiem.
- Ja tez nie.
- Hmph!
- Bede zaszcycony, mogac byc oprowadzanym przez Ciebie. To wszystko.
* Hiroshi powoli podniosl sie.
* Emonsei zaczela oddalac sie w bok przyspieszonym krokiem
* Hiroshi krzyknal tylko za nia:
- Milo bylo cie poznac!
* Florance pomachal reka w powietrzu
- Coz.
- To trwalo krocej niz moja ostatnia rozmowa z nia
* Hiroshi odczekal, az ta zniknie z pola widzenia...
* Vivy podaje Hiroshiemu kartke DOWCIP tuz po jego krzyku
* Hiroshi delikatnie oddaje ja od razu
- To nie byl dowcip.
- W kazdym razie...!
- Hm.
* Hiroshi momentalnie, szybkim ruchem obrocil sie na piecie tak, by miec ich dokladnie przed soba, schowal zlaczone dlonie za plecami i nachylil sie do przodu z szerokim usmiechem
- Jak mi poszlo?
- Uciekla.
- To z reguly dobrze nie swiadczy.
- Wydaje sie byc niesmiala. Chyba bylem troche zbyt otwarty i uznala mnie za niemilego.
- No coz, zobaczymy. Licze na to, ze jednak jakies dobre wrazenie wywarlem.
* Vivy potarla brode i spojrzala za Emonsei
- No coz. Tashi caly czas okupuje te sama sale?
* Florance patrzy po kolejnych drzwiach, starajac sie znalezc te, ktorych uzywal ostatnio
- Chyba tak.
* Vivy wskazuje pare drzwi w innej czesci sali
- Tam.
- Wyglada obiecujaco.
* Hiroshi sprawdza tez przed wejsciem plakietke na drzwiach, jezeli taka jest
* Florance podchodzi i otwiera drzwi, wchodzac ostroznie
* - plakietka - 'Krypta IX' Za otwartymi drzwiami nic nie widac, poki sie nimi nie przejdzie - stos gruzow. W przeciwienstwie do poprzedniego razu, nie ma tu juz zadnych ludzi. Nie ma cial. Tylko gruzy. [BGM: 'Pessimistic Time'] (jest w temacie)
- Jestem.
* Florance rozglada sie
- Huh. Jednak to miejsce nie trwa w jednej ramie czasowej.
- Ostatnio byla tu Federacja
* - Nizej, wsrod gruzow, niczym z pary, pojawia sie siedzaca postac. Siedzi tylem.
- Nikt sie juz nie ostal. Zabrali wszystkich.
* Hiroshi spoglada ponuro po gruzach
- Zabrali ciala...?
* Florance schodzi powoli po wzgorzu, podchodzac do postaci.
- Coz... ich wilki sie nimi zywia.
- Federacja zabrala, co chciala, czy musieli dokonac odwrotu?
- Uh-huh.
- Nie zdolali dokonac odwrotu.
- ojej.
* Vivy !
* Florance westchnal, rozgladajac sie po snieznym pustkowiu
- Chwila ciszy dla glupcow.
- Kope lat.
* Tashi skinela glowa
* Hiroshi przyglada sie odwroconej tylem do nich postaci, juz od dluzszej chwili
- A. Dobra wiadomosc. Poradzili sobie.
* Vivy !
- Chyba bysmy tu nie stali, gdybysmy sobie nie poradzili, prawda?
- Chyba tak.
- W sumie, nie tyle my sobie poradzilismy, co brat.
- Pewnie nadal by sie to ciagnelo, gdyby nie on
* Hiroshi nadal spoglada, bez wiekszego wyrazu na twarzy
- Dobrze wiedziec, ze chociaz wam sie powodzi.
* Florance westchnal
- Musisz kiedys stad wyjsc. Ten ciagly widok gruzow poglebia twoj pesymizm.
- Zabrzmie jak hipokryta, ale to niezbyt zdrowe.
- A czy poza tym miejscem zobacze cokolwiek lepszego?
- Nie przekonasz sie, jesli stad nie wyjdziesz, prawda?
- Moze.
* Florance spojrzal na wpatrujacego sie beznamietnie brata.
- Wlasnie. Zapomnialbym. Hiroshi-Tashi. Tashi-moj brat.
- Co z latarnia?
- Wciaz nie wiadomo.
- Mhm.
* Vivy schodzi kawalek w dol, siadajac obok kobiety
- Patrz co dostalam.
* Vivy pokazuje jej kartki
- Hm. Usmiechnij sie wreszcie.
- Ty pierwsza.
- Caly czas sie usmiecham.
* Vivy !
* Tashi westchnela
* Florance pokrecil glowa, patrzac na nie
* Hiroshi po tym bardzo dlugim przygladaniu sie bez wyrazu zaczal isc posrod gruzow. Szuka jednego, konkretnego ciala. Ciala, ktore Florance niosl, gdy wychodzili z krypty, ciala, ktorego wlascicielke caly czas ma na sumieniu.
- W pewnym filmie bylo takie urzadzenie, ktore rozciagalo czlowiekowi twarz w usmiech
- Dac wam po jednym i bylby spokoj.
- Za kare nie przyniose ci herbaty.
* nic z tego. Nie ma tu zadnego ciala.
- No wiesz. Ale w koncu zobaczylybyscie, jak jedna usmiecha sie do drugiej!
- Czy nie byloby warto?
* Hiroshi mruknal cos cicho pod nosem. Raz jeszcze, troche szybciej obszedl caly teren. I raz jeszcze. Dopiero za trzecim razem dal za wygrana.
- Byc moze. Tylko czy to nie byloby... falszywe?
- Z falszu moze wyniknac szczerosc. Trzeba tylko dobrze go wykorzystac.
- To bardzo dziwne stwierdzenie.
* Florance wzruszyl ramionami
* Hiroshi wydukal z siebie niemrawe slowo, spogladajac po gruzach. Choc nie widzial ciala, z pewnoscia adresowal to wlasnie do tej osoby. Wyglada na to, ze calkowicie nie slucha konwersacji nieopodal.
- Chociaz, przeciez mozna stworzyc mniej inwazyjna wersje tego. Stworze wiecej kartek. Dla kazdej z was po zestawie. Wyrazajace rozne emocje.
- P... przepraszam.
* Vivy DOWCIP ?
- Kto wie.
* Florance usmiechnal sie
* Florance spojrzal w strone brata
* Hiroshi opadl na kolana, rozgladajac sie raz jeszcze
- Coz. Moze kartki nie przemina tak szybko w moich rekach.
- Hiroshi.
- Nikogo...nie znajdziesz.
- Nie bylo jej juz, gdy ostatni raz tu bylem.
- N... no i co z tego...
- Nie moge tak po prostu machnac reka i zapomniec.
- To moja wina.
* Florance podszedl do niego i polozyl dlon na jego ramieniu
- Nie wazne, ile razy bedziecie mi wmawiac, ze jest inaczej.
- Zabilem ja.
- Nie obwinia cie.
- Swoja niekompetencja.
- Sama ci to powiedziala.
- Jasne.
- Ja tez umierajac bym chcial, by inni nie czuli sie winni, nawet jezeli to oni mnie usmiercili.
- Slyszales jej historie.
* Vivy szepnela cos drugiej na ucho
* Florance klepnal go lekko
- Wstan. Nie chcialaby, bys sie zadreczal.
- Wmawiasz mi tylko to, co chce uslyszec...
- Bylo inaczej?
- Powiedz mi, bracie.
- Rin sama powiedziala, ze ciezar duszy jest adekwatny do jej czynow. Wiec z pewnoscia ma sie teraz lepiej, niz miala tu.
- I jak... jak to ma pomoc?
- Przechodzila przez to pieklo po to...
- By pewnego dnia moc miec normalne zycie, ze szczesliwym zakonczeniem.
- Znow spotkac swoja matke.
- Zaryzykowala zyciem, by nam pomoc.
- Co dostala w zamian?
- Chwila jej slabosci i wyleciala salwa w jej strone!
* Vivy przyglada sie wam
* Florance westchnal, okrazywszy brata i kleknawszy przed nim.
- Nie potrafilem powstrzymac naszej druzyny od... od tego, by dac mi i Hitomi czas na uspokojenie jej.
- Nie cofniemy czasu. Ale mozemy znalezc reszte tych, ktorzy jej to zrobili. Dokonczyc jej historie. Sprawic, by pozostal po niej slad tu, by mogla w spokoju zyc...przebywac tam.
- Co ty na to?
- Zemsta jej juz nie pomoze w niczym. Powstrzymamy innych od tego losu, prawda...
- Ale tu chodzi o nia.
* Florance pokrecil glowa
- Hej... Florance.
- Nie mowie o...zemscie. Przynajmniej nie w jej kwestii.
- Heej....
* Hiroshi zaczal szybciej oddychac
- A...
- Tutaj... oni tworza swiaty... ot tak...
- I potrafia niemalze wszystko, nie...?
* Florance westchnal
- Wieem.
- Moze jeszcze da sie rade ugadac...
- Zamienie sie z nia miejscami!
- Tak!
- Nie zrobia niczego, co naruszy gre. Mowili nam to, wiel-
* Florance zamarl nagle i zlapal do za glowe, wpatrujac bezposrednio w oczy.
- Ani. Mi. Sie. Waz.
* Tashi westchnela
- Powinienes wiedziec, jak sie czuje.
- Wiem. Rozwazalem to. Cholera, nie zlicze, jak czesto to rozwazalem.
- Ale wniosek byl zawsze jeden.
- Ona traci na tym wiecej niz zyskuje.
- I tak samo jest tu.
- Co Aacvi moze tu stracic?
- Jest teraz wolna od tamtej bandy, moze byc z wami.
- Zabila tego chlopaka.
- Pamietasz jej opowiesc.
- Jak myslisz, jak bedzie sie z tym czula? Tak jak ty teraz? Gorzej?
- ...
* Hiroshi spojrzal znow na puste zgliszcza
* Florance puscil w koncu jego glowe
- Wiesz, dlaczego chcialem, bys zabral jej cialo.
* Florance skinal tylko
- Nalezal jej sie chociaz godny pochowek. Nie... cos takiego.
- Wiesz...
- Tez to widziales, gdy ja po raz pierwszy spotkalismy?
- Spotkalem ja...nieco pozniej od was.
- No tak...
- Jej oczy wykazywaly taka... obojetnosc.
- Jak gdyby nie miala juz nic do stracenia.
* Vivy wstala, podeszla do was blizej i przykucnela
- Gdy po raz pierwszy nam pomogla i znow je zobaczylem zdecydowalem sie.
- Chcialem chociaz sprawic, by w tych oczach widoczny byl usmiech.
- ... Nie wyszlo mi najlepiej, prawda?
* Florance westchnal
- Nie na dole.
* Florance podniosl sie i wyciagnal do brata reke
- To niesprawiedliwe.
- Wstan. Z pewnoscia sie nie usmiecha, jesli to widzi.
* Hiroshi mial wstac, gdy zobaczyl kucjaca Vivy
* Vivy =_=
* Hiroshi podniosl sie powoli z pomoca brata
* Vivy rowniez wstaje
* Florance zwrocil sie do Vi
- Wybacz. Wpierw mowie o tym, jak powinnyscie sie usmiechac, a teraz sami tu siedzimy i smecimy.
- Hipokryzja z mojej strony.
<TashiVivy> Troszke.
-*
- Ale.
- Ktos idzie.
* Hiroshi rozejrzal sie
- Sariel.
- Oh?
- Skad ta pewnosc?
* - drzwi na szczycie gruzowiska otworzyly sie raptownie, niczym wywazone
- Wyczucie.
- Oh boy. Juz widze, ze sie nie dogadamy.
* - przez prog przechodzi wysoka postac. Przypominajaca kobiete, z wielkimi, czerwonymi skrzydlami i dlugim ogonem. Ubrana w czarny garnitur z licznymi, zlotymi zdobieniami i wysoka stojka. Spod rudych wlosow wyrastaja rogi, znaczniejsze od tych Tedi'i. Para czerwonych oczu ze znudzeniem rozejrzala sie wokol, zatrzymujac na spojrzeniu w waszym kierunku.
- ...Chociaz, kto wie.
- Ruszylabys sie stad wreszcie. Nie chce mi sie tak daleko lazic.
- Czemu wiec zakladasz, ze ja odnajde checi?
- Bo wystarczy ze ruszysz sie raz, zamiast tych setek marszow ktore wszyscy musza odprawiac do ciebie?
* Vivy pomachala reka na przywitanie
- Czy ja wiem, tu jest calkiem ladnie.
- ...
* Sariel wsuwa rece w kieszenie
- Nie mam nic przeciwko tym wszystkim marszom.
* Hiroshi podszedl do Vi i wyciagnal reke po kartke "DOWCIP"
- Ladnie. O gustach sie nie dyskutuje, ale to kupa gruzu.
* Vivy oddaje kartke
* Hiroshi podszedl do Florance'a, odchrzaknal glosno...
* Florance pokazal tylko palcem na kartke, teraz trzymana przez brata.
- Przy okazji, Akaru Florance. Milo w koncu poznac.
- Taak, tak. Milo.
* Hiroshi przyglada sie jej w milczeniu
* Florance schylil sie w strone brata
- Masz swoja duszyczke, kropelko. Dwudziesty czwarty sektor, piecdziesiat dwa kroki. Jak nie chcesz jej znow szukac to lepiej sie rusz zanim zwieje.
- Nie mowiles, ze jest taka.
* Tashi podnosi sie powoli
- "Duszyczke"...?
- Wybaczcie. Opuszcze was.
* Hiroshi zapytal zanim ugryzl sie w jezyk
* Florance spojrzal tylko w strone Tashi i skinal glowa.
- Do nastepnego. Szkoda, ze tym razem nie bylo okazji porozmawiac dluzej.
- Ehe, duszyczke. I nie powinniscie przypadkiem hehehowac z pierzakami?
- Nie chodzi chyba o Aacvi, prawda...?
- Niestety. Byc moze kolejnym razem uda sie wymienic wiecej zdan.
- Zimne. Nie powinnas przypadkiem wrzeszczec na siebie z innymi smokami w nienzanym jezyku?
- Skad. To zajecie dla frajerow. Albo tych, ktorym sie chce.
- ...na jedno wychodzi.
* - dwojka zbliza sie wolno ku drzwiom. Pytanie H pozostaje bez odpowiedzi.
- H-hej!
* Florance w ciszy obserwuje, jak wychodza
- Chwila!
- Co znow. Nie ma zupy.
* Sariel popedza Tashi gestem
- Duszyczke... macie na mysli dusze Aacvi?
- ...Czy wszystkie smoki sa jakimis ekspertami od robienia zup?
* is now known as ViSa
- Rogi chyba musza strasznie przeszkadzac w jej jedzeniu
- Nie. Tylko te ulegle. A ty zdaje sie za duzo chcesz wiedziec.
- Grzecznie zadalem jedno, proste pytanie.
- Dla Smoka nie jest to chyba tak wielkie ponizenie, by odpowiedziec nedznemu, obrzydliwemu czlowiekowi?
* Hiroshi zapytal nadzywczaj stanowczo
* Sariel burknela cos. Wychodzi, trzaskajac za soba drzwiami.
- ...Najprawdopodobniej o nia chodzi.
- Tashi byla jej protektorka.
- Domyslilem sie.
* Vivy rozklada rece
- Nie zdziwilbym sie, jesli obwiniala sie rownie mocno co ty.
- Nie moglem spojrzec jej w oczy.
- Tylko...po co im to?
- Probuja ja wyciagnac?
- Moze chce z nia porozmawiac.
- Moze. Coz, spytamy ja innym razem.
- Znalezienie jednej duszy wsrod odmetu dusz piekla bez pomocy Rin jest praktycznie niemozliwe.
- Hm. Ani jedno ani drugie nie jest chyba mozliwe.
- Wyciagniecie jej?
- Tym bardziej.
* Florance obrocil sie w strone Vivy
- Czesto sie to zdarza?
* Hiroshi wskazal na Vivy
- Sama mi to mowila.
- Slucham, co sie do mnie mowi.
- W sensie, wejscie smoka.
- Pierwszy raz to widz...
- Otwarcie drzwi.
* Vivy ?
* Florance skinal glowa
- Nie.
- Hm. Mowila, jakby robila to juz tak czesto, ze sie znudzila.
- Ale chyba po prostu ten typ tak ma
- Ale to dziwne.
- Bo na pewno mowila o piekle. Tylko tam sie liczy odleglosc w krokach.
- Och.
- A Tashi mowila ze nie bedzie tam wracac.
- To dlatego... chcialem za duzo wiedziec.
- Moze planuja cos, co nie jest dozwolone?
- Hoho.
- Metapolityka?
- Nie wiem. Tashi szanuje zasady.
- Jedno mi przychodzi na mysl.
- Nie przepadam za zasadami szerszymi niz te szesc podstawowych.
- Tak?
- Rin cos kombinuje.
- Jakos...
- Mnie to nie dziwi.
- Sprobowalbym spytac, ale watpie, by mi powiedziala.
- Hm.
- Ciagle mowi o zasadach, prawach, tego co rzadzi sie duszami i tak dalej. Ale jest wyjatkowo sklonna je lamac, gdy jej nic za to nie grozi i moze cos zyskac.
- Nawet jesli mowa o czyms tak trywialnym jak rozpijanie nieletnich.
- Ja to nawet nie widzialam jej juz bardzo. Bardzo. Dawno.
- Coz, ja widzialem ja pare "dolnych" minut temu.
- Tak z trzy, cztery.
- Tak.
* Vivy ?
- Tak.
- Cos mowila.
* Vivy ?
- Zaczne chyba prowadzic pamietniczek, bo zaczynam sie gubic w dwoch roznych ramach czasowych
- Tak.
- A co.
* Vivy ?
- Powiedziala, ze nie moze uwierzyc, ze dalem sie zlapac w tak prosta pulapke, oraz...
- Przekazala mi wiadomosci. Od siebie z przyszlosci, czyli to co miala przekazac mi juz dawno temu.
- ...Przyszlosci?
- Czyli...Jestesmy teraz czasowo dalej, niz na dole?
- Tez sie zastanawiam, czy sie nie przeslyszalem.
- Vi? Uchylisz rabka tajemnicy?
- Nie skonczylem.
- Mowila cos jeszcze?
- Druga wiadomosc byla od niej samej.
- Nie jestescie. To co tu widzicie to chwila w ktorej tu przyszliscie.
- Hm.
- Brzmiala ona...
- "Cokolwiek by sie nie dzialo, ufaj swojemu instynktowi".
- Co prawda jej moze nie widzialem...
- Ale slyszalem ja wtedy.
- Bardzo wyraznie.
- Wymagalo to wiec pewnie jej obecnosci.
- Wiesz. Ona zna ciebie najlepiej z calej piatki.
- Na pewno dzieki temu znalazla jakis sposob na kontakt bez lamania zasad.
- Zna nie tylko mnie-mnie.
- Pomyslmy...Rin cos najprawdopodobniej knuje. Oklamala cie, mowiac o przyszlosci, o ile oczywiscie sie nie przeslyszales. Mogla to po prostu powiedziec dla efektu "Jesli zaufasz Marianelli, to bedziesz tego zalowal. Sam tak twierdzisz". I powiedziala jeszcze, ze masz ufac swojemu instynktowi...
- Czy te punkty mozna jakos polaczyc?
- Jako trofeum nosi moja... poprzednia czaszke.
- Tak.
- Tsk. Pomyslec, ze jeszcze niedawno sadzilem, ze chociaz w tym miejscu moge odpoczac od ciaglej niepewnosci.
- Prowadzimy dwie gry.
- Gre tu... i gre tam.
- Chodz "gra" tutaj nas przerasta.
- Poki co.
- Ziarnko do ziarnka, zbierze sie miarka, nastepnie spichlerz, ktory rozsiejemy i zbierzemy znacznie bogatszy plon niz to, z czym zaczelismy.
- Hm. Nie moge nic wymyslic.
- Czuje sie z tym naprawde niewygodnie, wiecie?
- I tylko wam i Lice moge wlasciwie o tym powiedziec.
- Istnialem juz kiedys. I teorytycznie nie-istnieje, ale istnieje jako tamto istnienie, a jednoczesnie jestem soba.
- I ten na gorze... stworzyl mnie w jednym celu.
- Do tego moje poprzednie istnienie jest trofeum osoby, ktora wie o mnie prawie wszystko.
- Czuje, jak gdybym nie mogl zrobic niczego niespodziewanego, nie wazne jakiej akcji sie podejme.
- To musi byc niewygodne.
- Bardzo.
* Vivy !
- Do tego...
- Te wszystkie psychodeliczne sny...
- Hmm.
- Vivy?
* Vivy ?
- Domyslam sie... ze przekazywanie wiedzy od stworcow swoim pionkom jest rzecza oczywiscie zakazana, prawda?
- Tak.
- Czyli...
- Jest tak, jak Tedi'a sugerowala od niechcenia.
* Hiroshi skrzyzowal rece na piersi, pochylil glowe z niemrawym wyrazem twarzy
- ... te sny prawdopodobnie byly sposobem na nagiecie tego zakazu.
- Nie rozumiem.
- To jest ten twoj cel.
* Vivy ?
- Myslisz, ze jeszcze wroca?
- On chce, bym wyciagnal kogos z tej Kantii. Jakas... dziewczyne, z tego co zrozumialem.
- I to wlasnie ona, ten cien... nekal mnie od dziecka w snach.
- Nie wierze w to, jak bezczelnym trzeba byc... by nagiac zasady w taki sposob?
- W ksiazce byl chyba jakis cien. I nie wiem.
- Przeciez za takie cos moga mnie wymazac karnie.
- Wlasnie ten cien.
- Ten z ksiazki.
- Jeszcze tu jestesmy.
- Wiec watpie.
- Gra sie zaczela. Plansza zostala rozstawiona, kosci rzucone. Gdyby chcieli cie za to wymazac, zrobiliby to na samym poczatku.
- I...Nawet tak nie zartuj.
* Vivy zabiera Hiroshiemu kartke 'DOWCIP'
- Juz.
* Florance prychnal
- Dasz sie lubic, Viv.
- Nawet bardzo.
* Vivy z pstryknieciem palcami znow nabiera wzrostu i wieku
* Hiroshi spojrzal po niej raz jeszcze
- Hmm.
- Chyba nie ma co tu stac.
- Wiesz...
- Gdybym cie tak spotkal na dole to jeszcze bym sie chcial z toba umowic, ha ha!
* Hiroshi puscil zartobliwie oko
- Moze was tu po prostu zostawie.
- Pojde sobie na spacer po innych pokojach.
* Vivy oddaje mu kartke DOWCIP
- Nie potrzeba. Pewnie naprawde bym to zrobi
* Hiroshi zrobil*
- Hm.
- To chodzcie. Cos wam pokaze.
- Jasne.
* Florance skinal glowa
- I Florance, tutaj to by to moglo sprawic wiecej klopotow niz przyjemnosci.
- W jaki sposob?
- Pomysl,
- Tutaj mile spedzamy czas, wyciagne gdzies Vivy sam na sam, o,
- A potem wroce na dol...
- I nie pamietajac nic wyciagne inna.
- I wez teraz wyjdz z tego bez niezrecznosci.
* Hiroshi zdaje sie nie przejmowac jawnoscia tej rozmowy
* Vivy - no wiec udajecie sie za nia do wyjscia. Powrociwszy do sali z drzwiami zaczela przechadzac sie powoli, szukajac jakichs konkretnych. Emonsei wciaz tu byla, na przeciwleglym krancu.
- Podpisz umowe, ze nie jestes odpowiedzialny za swoje dzialania jako pionka
- Poza tym...
* Hiroshi macha jej tylko z usmiechem jezeli ich spostrzeze
* Vivy - w koncu znajduje. 'Most Geralda - wschod'. Otwiera drzwi i zaprasza was do srodka. Fioletowa w ogole nie zwrocila na was uwagi, podskakujac od drzwi do drzwi, okrecajac sie na nodze, wymachujac rekoma i ogolnie nazbyt zywiolowo reagujac na to, co znajdzie.
* Hiroshi wchodzi do srodka
* Florance nawet nie zwrocil uwagi na wampira, idac za Vivy
- ... poza tym ktos o tak delikatnym sercu jak ja chyba nie jest jeszcze gotowy na staly zwiazek.
- Fakt. Traktowanie tych spraw ze zbytnia powaga konczy sie tylko cierpieniem.
* Vivy - za drzwiami jest... ulica. otoczona lasem. Za plecami zas kanion. To chyba miejsce, w ktorym byl most, ktory sie przed wami zawalil. Vivy wskazala kierunek w las po prawej, i zaczela tam isc, blisko krawedzi kanionu.
* Hiroshi bardzo ostroznie podaza za nia, zdecydowanie zmieniajac swoje poczatkowe zaciekawienie gdy tylko zorientowal sie, gdzie wlasciwie jest.
* Florance idzie spokojnie za przewodniczka
- Spokojnie, nie mozemy wchodzic w...interakcje z tymi projekcjami.
- Probowalem kiedys w pokoju Tashi ulepic balwana, ale nawet nie moglem chwycic sniegu
* Vivy - w koncu zobaczyliscie w oddali ognisko. Zblizajac sie zauwazyliscie, ze siedza przy nim dwie osoby. Dwie kobiety, choc jedna z nich wygladala dosc mesko. Nad ogniem wisial na kiju spory kawal miesa.
- To nie do konca tak.
- To bardziej ty jestes projekcja.
- Mimo to... i tak sie boje, no.
- Normalne uczucie.
* Vivy - jedna z nich byla ruda, zas druga, wieksza i bardziej 'napakowana' - blondynka.
- Uch...
- Na kogo patrze?
* Vivy - troszke dalej od ogniska trwajacego w bezruchu lezaly dwie osoby. Jakas dziewczyna w szarych, ludzkich szatach i... Desmond. Ze zlamanym nosem. Na niego wskazala Vivy.
- ...O.
- Jego sie tu nie spodziewalem
- Mial niezlego farta ze przezyl.
- Tak naprawde to byl juz na gruncie gdy most zaczal sie walic.
- To ten...
- Iaedius mial wiecej szczescia.
- I tak jestem pod wrazeniem siebie
- Coz. Obaj to przezyli.
- Ze tam na dole jest mi go zal.
- Poniewaz?
- Bo mysle ze nie zyje.
- Hm. Wiem, ze wkrotce bedzie przechodzil pieklo.
* Vivy wskazuje lezaca dziewczyne
- Troche z jej powodu.
- He?
- Wyrazy wspolczucia.
- Dlaczego?
- Nie moge powiedziec. Ale jest mi go szkoda.
- Nie okazal zadnej litosci, tylko bestialstwo.
- Teraz jak wiem ze zyje nie jest mi szkoda go ani troche.
- Zmieni sie.
* Florance spojrzal tylko na lezaca dwojke
- Aacvi to zycia nie zwroci.
- W...terazniejszosci mam wazniejsze rzeczy na glowie. Moze jeszcze kiedys go spotkam. Wtedy zobacze, czy sie zmienil.
- Obecnie niewiele mnie to chyba obchodzi.
- Hm.
- Nie trafilam z niespodzianka.
- Coz. To bylo niespodziewane, to musze przyznac.
- Po prostu...zdarzylo sie tak cholernie wiele. Nie minal nawet jeden dzien.
- Moja lista priorytetow jest juz zapchana.
- A ja...
- No nic.
- Nie palam do niego sympatia.
* Florance nie zwracajac uwagi na reszte, mowi dalej
- Przetrwac walke. Doniesc ta ruda do jakiegos medyka. Odnalezc prawde za atakiem na Krypte. Przypieprzyc na dole dla brata w twarz.
- Tak wiele rzeczy do zrobienia, tak malo czasu.
- Czas to chyba najmniejszy problem.
- Ja predzej czy pozniej udam sie do Kantii.
- Pozniej.
- Tak.
- Lepiej pozniej.
- Jak bardzo pozniej?
- Nie wiem. Jak bedziecie gotowi.
- I tu rodzi sie problem.
- Co w przypadku Kantii oznacza "gotowi"?
- Nie powiem.
- Mhm.
* Vivy wystawila jezyk bez zmiany mimiki
* Vivy DOWCIP
- Mysle, ze dobrym poczatkiem bedzie wymyslenie jak najwiecej scenariuszy na temat tego, co tam moze byc
- To nawet z twoja niezmienna mina bylo urocze, wiesz?
- A potem przygotowac sie na kazdy, jakby durny i nieprawdopodobny nie byl
- Uhm.
* Florance spojrzal na Vivy i usmiechnal sie
- Widze poszerzasz powoli asortyment ekspresji
- Tak.
* Vivy ?
- Ona chyba mna manipuluje.
- Wie, ze mam slabosc do pieknych kobiet.
- Oj.
* Vivy !
- Kazdy to wie.
- Nie kryjesz sie z tym zbytnio.
- Taki juz jestem, co poradze?
- I w ogole.
- Nie mowie przeciez, ze to zle.
- Moglabys zrobic tych kartek wiecej, Vivy?
- Z pisakiem.
- Uhm.
- Tak z ... 12
- W sumie, ty rysujesz lepiej ode mnie.
- Ja pewnie zamiast emocji zrobilbym jakies karykatury
* Vivy sklada dwie kartki w 'pliczek', i wyciaga z niego jedna... druga... trzecia... czwarta...
* Hiroshi cierpliwie czeka
_________________
. . .
Ostatnio zmieniony przez Jedius 9 Baka Pon Cze 25, 2012 1:56 am, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Pon Cze 25, 2012 1:54 am   

* Vivy zdejmuje jedna z ozdob we wlosach po tuzinie kartek i przeksztalca ja w pisak. Podaje zestaw Hiroshiemu.
* Hiroshi zaczyna na kazdej z karteczek tworzyc buzki wyrazajace emocje, po kolei:
* Hiroshi ":)" ">:)" ";)" ":D" ">:D" ":P" ":(" "o_o" ";_;" ">_<" "^_^" "-_-" po czym wrecza je z powrotem wraz z pisakiem
- Prosze!
* Florance zapuszcza zurawia przez caly proces tworczy
- Hm.
- Hm.
- Mam tylko nadzieje, ze nie bedziesz calkowicie na nich polegala.
- Wlasnie.
- Staraj sie tez sama okazywac emocje. Tak jak z tym jezykiem przed chwila.
- To bylo urocze.
* Vivy pisak pod dawna postacia wraca we wlosy
- Hm. Na razie to pojde spac.
- Tylko was odprowadze.
* Vivy przeglada kartki
- Hehe. Sprobuje jakims cudem sie tu wepchnac za kilka minut.
- Tu.
* Vivy ?
- Znow do tego swiata.
- Czas poplynie inaczej
- Dla was to bedzie kilka dni pewnie.
- A.
- A chce ta Emonsei przekonac do siebie, by nie byla taka sama.
- Powodzenia.
- D-D-Debilu.
- To tedy.
* Vivy wskazuje powrotny kierunek i rusza
* Hiroshi idzie tuz za nia
* Florance idzie spokojnie za kobieta z plikiem kartek
- Wlasciwie, ktora forma jest prawdziwa dla ciebie?
- Ta... mniejsza, czy ta teraZ?
- Nie wiem. Nie pamietam juz.
- Kiedys wyciagne od ciebie historie twojego zycia.
- Nie mysl sobie, ze ci to ujdzie!
- Hm.
* Vivy >:D
- ...
- Powaznie masz taka mine?
* Florance stuknal lokciem brata pod zebra
- Nie. Jestem bardzo zmeczona. Nie widac.
* Vivy ?
- Moze jednak was tu zostawie?
- Odpoczniecie razem
- Chce w swoim pokoju.
- Jaki jest sens tych karteczek jezeli pokazujesz inna mine niz masz naprawde...
- Uch.
- No nic.
- Nie ma tu zmeczonej miny.
- To juz bardziej smutna mina pasuje, no.
- Nie wazne.
- Tez da sie zrobic, ale chyba moj brat mialby problem z wproszeniem ci sie do pokoju
* Florance ziewnal
- Florance, nie badzmy nahalni, co?
* Vivy - no, widzicie juz drzwi
- Vivy i tak wyswiadczyla nam dzisiaj ogromna przysluge spedzajac z nami tyle czasu, za co jestem jej bardzo wdzieczny.
- Racja, racja
- Coz, zanim sie rozstaniemy na jakis czas...
- Juz mowilem, nie bierz mnie na powaznie tu, jesli na dole przed chwila prawie zginalem. Parokrotnie.
- Pozwolenie na bycie bezczelnym, panno Vivy?
- Chociaz tutaj moge odreagowac jakos caly ten stres. Wiec korzystam poki moge.
- Tak.
* Hiroshi spoglada tylko, czy nie unosi moze znaku zapytania
* Vivy nie unosi
- Coz... jest jedna rzecz, ktora chcialem zrobic od kiedy sie zaczelo wszystko walic u nas w zyciu. A z bratem to juz tak troche... podchodzi pod homoalarm, wiec...
* Hiroshi powoli sie do niej zbliza, nie za szybko, by nie byc inwazywnym bardziej nic wymaga od niego ten czyn - stara sie ja delikatnie przytulic
* Vivy najpierw stoi dluzsza chwile bez ruchu, potem rozklada rece i dosc niepewnie odwzajemnia objecia
- Dziekuje ci. Nawet nie wiesz, ile dla nas znaczy ten mile spedzony dzisiaj czas.
- Nie ma za co.
* Hiroshi chwile potem puszcza ja
- No, to... dobranoc.
* Hiroshi usmiecha sie
* Vivy ^_^
* Florance usmiechnal sie tylko widzac cala ta scene
- Dobranoc.
- 'Branoc
* Vivy otwiera drzwi i znika za nimi
- No, coz...
- Czego sie dzis nauczylismy, bracie?
- Kartka i pisak rozwiazuja wiele problemow z komunikacja.
- Gdy ci smutno, gdy ci zle, do kobiety przytul sie
- A takze
- Smoki to dupki
- Dupki dla kazdego, kto im nie zaimponuje.
- Innymi slowy, wyjatkowe dupki
- Popracujemy nad tym. Mamy czas. Po prostu nie dajmy sie zabic, aye?
- Nie zamierzam. Nie dopoki znajde moje odpowiedzi.
- A ja poki nie znajde celu w tym moim zyciu.
- Wiesz...
- Jak narzekalem w krypcie, ze chcialbym zyc na zewnatrz, nigdy sie nie zastanawialem nad tym...
- Wyjde i co potem?
- Coz, teraz mamy mnostwo czasu.
- Aczkolwiek.
- Nie powiedzialbym.
- Myslalem, ze ty tez masz to wrazenie.
* Florance obrocil sie w jego strone i nagle sprzedal mu cios piescia w brzuch
* Florance nie jakos wyjatkowo silnie, but still
- A-al.
- Mialem ochote to zrobic od kiedy wyszlismy z transportera i mam coraz dziwniejsze wrazenie, ze po tym wszystkim co dzisiaj zaszlo nie bede mial na dole sil, by to zrobic.
* Hiroshi pochylil sie do przodu
* Florance pochylil sie i klepnal go w ramie
- Nawet nie mam ochoty ci oddawac... tsst.
- Nieco rozwagi w slowach. Zraniles mnie szczerze.
* Hiroshi wyprostowal sie
- Wszyscy jestesmy zranieni. Poza tym Desmondem.
- Uwierz, bycie zranionym to jedno. Bycie zranionym glebiej przez ciebie to juz inna bajka.
- Dobra... przepraszam. Naprawde.
- I tak ci pewnie jeszcze przywale na dole. Co poradzic.
- Idziemy stad?
- Uh-huh. Jeszcze jedno.
- Watpie, bysmy mieli mnostwo czasu na robienie, co nam sie podoba.
- Skad to przypuszczenie?
- Najpierw krypta poszla bum, potem wpadlismy na bitwe o induktor, z bitwy o induktor wpadlismy na Marianelle i Kareen, ta walka, jest duze prawdopodobienstwo, ze zdarzy sie ponownie w najblizszym czasie.
- Mam wrazenie...
- Ze wdepnelismy w srodek czegos wielkiego i probujac sie wyrwac bezmyslnie zanurzymy sie jeszcze glebiej.
- Czas pokaze.
_________________
. . .
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Pon Cze 25, 2012 2:33 am   

---------------------------------------------------------------------------------------------------------
[ BGM: Nakagawa Kotaro - With you ]

Jak się tu znalazłeś, nie miałeś pojęcia. Ale nie było to w sumie nic nowego. Szło przywyknąć do tych nagłych wypadów świadomości w te wszystkie wyższe sfery, białe pokoje, pełne istot o których nawet nie dane było ci wyczytać. A przynajmniej, nigdy nie wyglądały tak, jak mogłeś to zaobserwować.
Tym razem jednak otoczenie było inne niż wszystkie sale i komnaty, które widziałeś dotychczas. Przede wszystkim... było otwarte. Brak ścian, kwieciste pole na którym stałeś ciągnęło się w nieskończoność aż po horyzont. Kolorowe kwiaty porastały je w całości wśród zielonej trawy, kołysząc się lekko na delikatnym, ciepłym wietrze. Nie było sufitu, tylko otwarte, błękitne niebo, przez które wędrowało kilka białych chmurek, niczym wyrzucona wysoko w powietrze lekka wata. Takiego widoku nie mogłeś na pewno zobaczyć tam... "na dole". A już na pewno nie w krypcie. Za sobą miałeś drewniane drzwi, zamknięte. Stały tu nieosadzone w żadnej ścianie, trochę... niepasujące. Przed tobą zaś... Wielki, błękitno-biały parasol. Pod nim był okrągły stolik ze szklanym dzbanem wypełnionym czymś różowo-czerwonym. Pewnie jakiś sok... już sam kolor był apetyczny. Obok stolika był leżak. Zajęty. Siedziała w nim, czy właściwie leżała... Shalissa. Można było poznać już po złotych skrzydłach, rozłożonych na boki poza oparcie. W jednej z jej dłoni trzymana była wysoka szklanka ze słonką oraz jakimś plasterkiem owocu cytrusowego powieszonym na jej ściance. Choć postać była obrócona do ciebie plecami, bez wątpienia wiedziała, że się tu znalazłeś. Choćby dlatego, że od razu zwróciła się do ciebie spokojnymi słowami.
- Mogę to uznać za wtargnięcie? Nie lubię wtargnięć. Nikt nawet nie pukał. Ale pewnie zaraz powiesz, że nawet nie chciałeś, hm?


I znowu. Choć będąc szczerym, nie mam nic przeciwko takim wyskokom świadomości. To miejsce było...śliczne. Nie, wróć, było piękne. Nigdy w życiu nie widziałem takiego widoku, nawet na zdjęciach czy w filmach. Czy tam na dole jest podobnie zachowane miejsce? Szczerze wątpię, ale marzyć zawsze można.
Od razu poznałem osobę rozłożoną na leżaku. Ba, miałem w kieszeni jej pióro, którego instynktownie dotknąłem. Nawet nie wiem czemu. Nie widziała mnie, lecz mimo to wiedziała o mojej obecności. Instynkt? Dziwny był ten świat, podobnie jak jego mieszkańcy. Ale niech mnie diabli, jeśli nie był przez to fascynujący. Podszedłem parę kroków do rozłożonej anielicy, zastanawiając się, jak niby mam na to odpowiedzieć.
-Nie...nie umyślnie. W jednej chwili jestem na dole, w następnej budzę się tu. Przepraszam, jeśli ci przeszkadzam w odpoczynku.- rozejrzałem się wokół, zawieszając wzrok na drzwiach.-To jeden z tych pokoi, jak ten w którym siedzi Tashi, prawda? Czy...czy to miejsce też istnieje gdzieś tam, na planszy?


Skrzydlata zaśmiała się cicho. Uniosła szklankę do twarzy, łapiąc ustami za słomkę i spijając trochę napoju. Przy okazji, mogłeś po zbliżeniu się zauważyć, że jej oczy prócz wiecznie przydługiej grzywki przysłania też para ciemnych okularów.
- Przeszkadzać? Nie. By tak było, musiałbyś mnie stąd zrzucić. A nie dasz rady. - odparła nieśpiesznie, zadowolonym tonem. - I nie, to nie jest żadne z miejsc waszego świata. Tak na dobrą sprawę, nawet ono nie istnieje. Ale mogłoby istnieć. - odstawiła szklankę na stolik, obok dzbanka. Obie ręce ułożyła na poręczach leżaka. - A co, podoba się? Co za szkoda, że jest już zajęte.


Mogłoby istnieć...Czyli, mogą tworzyć te pokoje zgodnie ze swoją wolą? Fascynujące. No, ale jeśli nie przeszkadzam to chyba nie jest tak źl-...A teraz mówi mi, że jest zajęte. Hnn. Jak ja mam niby na to zareagować?
A, zresztą. Usiadłem na ziemi koło leżaka i wlepiłem w nią wzrok, próbując jakoś mówić dalej z sensem, mimo że ona sama sobie zaprzeczała.
-Przyznam, jest piękne. Mam tylko nadzieję, że bycie zajętym nie jest podstawą, byś teraz złapała mnie za kołnierz i wyrzuciła za drzwi. Sama to stworzyłaś, czy to...nie wiem, niewykorzystany dodatek do gry? Nie wiem, jak to nazwać, odrzucony element planszy.
Skoro już się tu znalazłem, przypomniało mi się nagle jak brat poprosił tę tutaj o spotkanie z Rin...Ciekawe, czy coś z tego wyszło. Wnioskując z jego dziwnego zachowania na dole, zapewne tak. Tylko dlaczego mi o tym słowem nie pisnął?


- Skąd. Nie zrobię tego, bo... mi się nie chce. A poza tym, przebywanie tu to żadne przestępstwo. Korzystaj z gościnności. Może soku? Malinowy. - wskazała brodą na stolik. - Dużo tam się u was dzieje ostatnio? Nie miałam okazji sprawdzić. Jestem zbyt zajęta, jak widać. Lika nawet mimo swojego stanu, nie przestaje o was mówić. - popukała palcami w oparcia. Hej, tak właściwie... teraz zobaczyłeś, że na niebie nie ma jednego słońca. Są trzy. Identycznego rozmiaru i jasności, ułożone w idealny trójkąt. To dopiero dziwne.


Zaśmiałem się krótko i wstałem, kierując się do stolika. Jeśli jest coś w rodzaju szklanki bądź kubka, nalewam sobie soku z dzbanka i wracam do mojego miejsca na ziemi. Jeśli nie, po prostu wstaję i siadam jak idiota który nie może się zdecydować.
-Coś ciekawego...Niezbyt. Vaynard zniknął, ale tutaj nie jest to już takie szokujące. To dziwne uczucie. Ilekroć tu jestem, czuję się jakbym wybudził się ze snu. Potrząsam głową i zastanawiam się, jak do diaska mogłem coś takiego myśleć będąc tam, na dole. Jak ma się Lika? Minęło wystarczająco dużo czasu byśmy mogli wiedzieć, co się jej stało?- wziąłem łyk soku, jeśli oczywiście posiadam szklankę z takowym. Jeśli nie, robię po prostu krótką pauzę na wdech.-Chociaż, nie, jest coś. Symbol. Na kartce pozostawionej po Vaynardzie. Wiem, że widziałem go wcześniej, wiem nawet gdzie, ale reszta zdarzeń jest...zamazana. Potężnie. Cholera, gdyby dało się wrócić do tego, co widzieliśmy wcześniej, zauważyć wcześniej ominięte szczegóły. No, ale to by się chyba kwalifikowało jako oszustwo, prawda?


- Rzeczywiście, bardzo ciekawe. - skomentowała krótko pierwsze słowa. Jedną dłonią wyciągniętą bok w złotym blasku stworzyła kolejną szklankę. Dalej, sam sobie z resztą powadziłeś. - Co z Liką? Myślę, że dowiecie się tego od niej samej. Prędzej czy później. Nie będę za nią decydować o udzielonych informacjach, Ale hej, chyba nie jest tak źle. Ma się raczej lepiej niż ostatnio. - potarła krótko palcem nos, marszcząc go przy tej okazji. - Chcesz obejrzeć to, co działo się wcześniej? Możesz to zrobić. Byłeś już przecież w tych... pomieszczeniach, prawda? Można z nich korzystać na wiele sposobów. Między innymi, oglądając przeszłość. Bez tego, raczej nie byłybyśmy w stanie was prześladować. Wielka to byłaby strata, nie uważasz?


Pociągnąłem kolejny łyk ze szklanki. Wydawało mi się, że nie można czegoś tworzyć ot tak z powietrza. Przynajmniej według Vivy. Może to tyczyło się tylko jej mocy? I...co ona ma na myśli z dręczeniem nas? Dlaczego jej ton jest tak lekki, żartobliwy wręcz, taki...znajomy? Zupełnie jak u pewnej innej blondynki która-
Ugh. Przestań myśleć, Florance. Dobrze wiesz, że ci to nie służy.
-To zależy. Brak twojego prześladowania i psztyczków? Strata gigantyczna, przyznam. Jesteś potwornie przyjemną osobą przy rozmowie.-...Czy ja właśnie to powiedziałem? A, zresztą.-Pozbawienie Tedi'i możliwości zamordowania nas za cholera wie co? Już mniej. I mówisz, że to możliwe...-wziąłem kolejny łyk i przysunąłem się nieco bliżej.-Dla nas też? Oczywiście, zgodnie z ustalonymi regułami- tylko miejsca i czas, w których byliśmy bezpośrednio.
Jeśli tak...Już chyba wiem, jak to wykorzystać.


- Oi, daj spokój, ty. - odparła z udawaną satysfakcją w głosie, komentując pierwszą część wypowiedzi. Sięgnęła po swoje naczynie, znów sącząc sok przez słomkę. Westchnęła po tym krótko, kontynuując. - Owszem, dla was także. Każdy potrafiłby to zrobić... trzeba się tylko nauczyć. I oczywiście, trzymając się zasad. To, co możecie tam ujrzeć może być jedynie tym, co sami posiadaliście w zasięgu własnej percepcji. Zresztą, nawet jeśli da się tam manipulować czasem w większym zakresie... teraz i tak raczej nie potrafilibyście tego zrobić. Co nie znaczy, że wolno wam próbować. - znów objęła słomkę ustami. Poziom płynu w szklance znacząco się obniżył w ciągu krótkiej chwili. - Pewnie chcesz teraz spytać, jak. To całkiem proste, choć... może cięższe do wytłumaczenia. Musisz... skupić się na własnych wspomnieniach. Umysłem sprowadzić widok z wcześniej. Najprościej będzie ci to zrobić stojąc w miejscu, w którym stałeś podczas tego zdarzenia. Jeśli dobrze pamiętam, jesteś wzrokowcem. - pokiwała do siebie głową. - Trudniej będzie z wprawieniem tego w ruch. Raczej będziesz w stanie jedynie zobaczyć statyczny obraz. I może na razie nie próbuj niczego więcej. Może cię to zaboleć.


Wysłuchałem całości w spokoju, popijając co jakąś chwilę soku. Miejsce w którym stałem w trakcie...Cóż, mam nadzieję, że będę mógł się dogrzebać do Krypty w tamtym pokoju. Chociaż...gdyby przypomnieć ją sobie chwilę przed wybuchem a potem stopniowo, stopniowo cofać wspomnienia w czasie...
-Wzrokowcem? Od paru godzin. Nie do końca jestem pewien, jak to w pełni wykorzystać...Więc póki co pomyślałem o takim odtwarzaniu czasu i spisywaniu wszystkich detali. Niby nie wykorzystam tego na dole, ale będę mógł się przygotować na każdy możliwy scenariusz przy tym...rozdawaniu mocy.- opróżniłem do końca szklankę i odstawiłem na ziemię.-Zaboleć mówisz...- przybliżyłem się do niej nieco twarzą- W jaki sposób?


- Słusznie. Informacja zawsze jest przydatna. - Shalissa kiwnęła głową. - W końcu ten się śmieje, gdzie trzeci korzysta. A w jaki sposób zaboleć? Hm. Upływ czasu zawsze jest bolesny. Na dole wcale tego nie odczuwacie, ponieważ... jedynie z niego korzystacie. Świat sam sunie naprzód, wyniszczając sam siebie. Gdybyś tu próbował ruszyć go samemu, musiałbyś do tego wykorzystać... powiedzmy, swój własny czas. A uwzględniając różnicę jego upływu między tym miejscem a światem, w którym się urodziłeś... - przesunęła palcami wolnej od szklanki dłoni okulary na czoło. Spoglądała już na ciebie, z głową zwróconą w bok. - ...na pewno nie przyniosło by ci to nic korzystnego. Bo wierz mi, dusza nie starzeje się na wzór ciała.


Ten się śmieje kto...co? Ciekawi mnie czasem, czy ona specjalnie je tak przekręca, drocząc się z nami, czy naprawdę nie zna znaczenia żadnego z przysłów. Dusza starzeje się inaczej niż ciało, hm...
-Czyli dusze też mogą się starzeć, no proszę. Zawsze sądziłem, że to coś...stałego, niezmiennego. Jak ubrania Kryptowe albo schematy dnia. Dobra, stałe obrazy, przyjąłem. Innymi słowy, bez dźwięku, słów...Teraz tylko mieć nadzieję, że te rzeczy będę zapamiętywał bez problemu na dole. Albo nauczyć się czytać z ruchów warg, kadr po kadrze. Zobaczymy. Ostatnie pytanie, i już cię nie zanudzam. Czy da się jakoś kontrolować albo przewidzieć te skoki świadomością tutaj? Nie chcę wypracować sobie idealnego planu pozyskiwania informacji by nagle okazało się, że wrócę tu za rok.


- Starzeją się, starzeją. Można to nawet wyjaśnić w zrozumiały ci sposób. - odłożyła szklankę, po czym wskazała cię palcem. - Wyobraź sobie włócznię, która wbijana ci jest w pierś. Niebywały ból, szok, rozdarcie. Bez wątpienia wywołuje to strach, płacz... prawda? Ale nie kończy się to śmiercią. Wręcz przeciwnie, tak właśnie wyglądają narodziny. Co więcej... włócznia nie ma końca. Kolejne elementy drzewca spojone są ze sobą łańcuchem. I wciąż zagłębia się ona w ciebie, coraz głębiej i głębiej... ale powoli. Na tyle wolno, że przyzwyczajasz się do tego uczucia. Żyjesz z nim. Przyzwyczajasz się i staje się ono dla ciebie normalnością, która już w niczym ci nie przeszkadza. Tak dla porównania, pewnie nawet nie zauważyłbyś, gdyby przesunęła się w twym ciele o centymetr w ciągu miesiąca. Nie jest to już dla ciebie szkodliwe, ponieważ regenerujesz się dużo szybciej. Tak właśnie upływa czas twej duszy. - cofnęła rękę. - A teraz wyobraź sobie, że nagle sprawiasz, że ta włócznia przyspiesza. Znacząco. Zaczyna pędzić przez twoje ciało, każdym spojeniem wciąż je rozrywając. Czas przelatuje przez ciebie, niszcząc cię nieubłaganie. Mogę tu stwierdzić bez problemu, że nie był byś w stanie tego wytrzymać. Dlatego mówię, byś nie próbował. Co zaś tyczy się powrotów tutaj... to twoja nadświadomość. Choć spełnione muszą być najpierw pewne warunki, to ty sam decydujesz o tym, czy chcesz się tu znaleźć, czy nie. Tyle wystarczy jako odpowiedź?


Dotknąłem się w pierś we wskazanym miejscu, wysłuchując lekcji na temat starzenia się duszy, krzywiąc się z pewnością dość wyraźnie. Uch. Dobra, zdecydowanie przyjmuję do wiadomości zakaz próbowania tego. A moim pobytem tutaj rządzi...nadświadomość? Tak czy siak, jest to jakoś zależne ode mnie. Tyle mi chyba starczy.
-No, obietnica to obietnica. Milknę na wieki z moimi nudnymi pytaniami. A skoro mogę tu wrócić kiedy tylko chce tego moja nadświadomość, ergo nie ma pośpiechu...- przewróciłem się na plecy równolegle to leżaka i wlepiłem wzrok w niebo, podpierając głowę o przedramiona.-Jeśli nawet sprawiedliwość może zrobić sobie chwilę przerwy, to chyba i mi się przyda.


- Mm, mm. Cieszę się, że wszystko jasne. I proszę. Czuj się jak u siebie w domu. - w wtedy, w chwili gdy znów sięgnęła po szklankę, rozległ się huk otwieranych drzwi. Właściwie ciężko powiedzieć w co mogły uderzyć podczas otwierania się bo przecież nic przy nich nie było, ale dźwięk był jednoznaczny. A sprawką hałasu była postać, która się w nich pojawiła od razu wskazując palcem przed siebie...

[ BGM: Key Sounds Label - Return to Ashes ]

- A-aha- haaa...! Tu... jesteś! - Emonsei, jak ją zwali. I sama się zresztą przedstawiła. Wyglądała na oburzoną. I jakby zdyszaną. Bez wątpienia zjawiła się tutaj w pośpiechu. Tylko... dlaczego? - Ma, mam... cię! I mi nie... nie uciekni-niesz! Wszystk... ko wyjaśnisz!
- Ooo... rany. Czy to konieczne? Jak widzisz, mam teraz gościa. - Shalissa nie przejęła się chyba gwałtownym wejściem, bo nawet przy nim nie drgnęła. Zaniechała tylko uniesienia szklanki z końcówką napoju. Swoją drogą, jak to się stało, że dzbanek znów był pełen?
- Ni, nie... nie będzie żadnego czekkania! I... i co! Boisz się siw... wiśwaw... wśw... jaaadków! - Stojąca w drzwiach machnęła ręką w bok, drugą trzemając przed sobą z dłonią zaciśniętą w pięść.
- Skądże znowu. Po prostu byłoby to złamanie naszych reguł. A przecież nie chcesz ich łamać, prawda?
- Waw... Walić jakieś, zas, zasady! Nie obchodzi mnie to! I po-powiesz wszystko, tu i teraz! To był, byłaś ty!
Skrzydlata westchnęła ciężko, kręcąc przy tym głową. Wciąż jednak nie ruszyła się z miejsca. Cóż... niezręczna sytuacja.


Ach, jak wspaniale. Uczta dla oczu, chłodny sok i absolutny spok-
...uuuuurnamać.
-Czołem.- uniosłem niechętnie dłoń w górę i pomachałem, spoglądając na odwróconą do góry nogami wersję Emonsei.-Nie można było zapukać? I po co ten pośpiech? Połóż się obok, spójrz na błękit nieba, wyleż się w blasku trzech sł- A nie, zaraz, ty jesteś wampirem.-chrząknąłem.- Nawet Shazzah ma dzisiaj wolne, jak widać, a problem możecie omowić przy szklance soku. Chodź.


- Nuuh, moo... Ni, nie będę czekaaaać! - dziewczyna w czapce wykrzyknęła głośno, rozkładając ręce na boki. Z chwilą, w której z jej gardła wydał się wysoki ryk, z jej pleców wyrosły wielkie... skrzydła. W porównaniu z jej posturą, gigantyczne, jaskaroszkarłatnej barwy, chyba nawet półprzezroczyste. Jedno ich machnięcie położyło na ziemię trawę w jej najbliższym otoczeniu, a ją samą wzniosło w powietrze. Wściekle zamachnęła się jedną z rąk, której palce wydłużyły się gwałtownie czerwoną poświatą na wzór szponów w ofensywnym ruchu wycelowanym prosto w Shalissę. Cios już na nią opadał, ale wszystko co ta zrobiła, to uniosła jedną dłoń lekko nad własnym barkiem. Przechwyciła dłonią atak zanim dotarł do jej szyi, łapiąc za nadgarstek napastniczki. Normalnie można było przy tym spodziewać się dźwięku podobnego do klaśnięcia, ale było zupełnie inaczej. To brzmiało jak cholernie bliskie uderzenie pioruna. Poza tym, normalnie takiemu atakowi nie towarzyszy raczej podmuch fali uderzeniowej, który poza zwaleniem wszystkiego ze stołu i przewróceniem parasola przesunął i ciebie niedelikatnie po ziemi. Niedaleko, ale jednak. Złota wstała obracając się i wykręcając przy tym nadgarstek wampirzycy. Ta jednak nagle, jakby... pękła. Rozprysła się w powietrzu. Właściwie, to trafniej byłoby rzec, że eksplodowała. Krwią. Czerwień rozlała się w sporym zasięgu. Okryła stojącą postać... ale to zdecydowanie nie był koniec. Spłynęła szybko po niej, sprawnie wędrując po ziemi i ponownie zbierając się w całość. I niedługo potem znów można było dostrzec formującą się przed drzwiami Emonsei. Ba, nawet w całym ubraniu. Znów jednak nie miała skrzydeł, co wcale nie przeszkadzało jej w złowrogim spoglądaniu na Shalissę.
- Odpuść. Dobrze wiesz, że niczego tym nie osiągniesz. A uszkodzisz tylko jego. Możesz go nawet zniszczyć w procesie. - złotooka uniosła przed siebie lewą dłoń, w której wśród złotego światłą zaczęła formować się ciężka tarcza na ciężkiej rękawicy. Wszystko złote. I już na pierwszy rzut oka było widać, że cholernie solidne. Właściwie dziw mógł brać, że tak łatwo była ją w stanie unosić. W odpowiedzi na ten gest z dłoni szmaragdowookiej wyrósł długi, prosty miecz, formując się najpewniej znowu z krwi. Zaistniał jednak w końcu w postaci ciemnej, zimnej stali, wycelowany czubkiem w postać naprzeciwko.
- Po-p-pojedynek. N-nie możesz tego odmówić!
- Noo... cóż. Masz mnie. - Shalissa zerknęła przez ramię w twoją stronę. - Nawet nie mam zamiaru. Wybacz, młody, ale na ciebie już chyba czas. Nici z pikniku. Gonił wilk razy kilka... i wrzucił śliwkę w kompot.


Po całej tej kaskadzie świateł, barw i wybuchów krwi, podniosłem się do pozycji i otrzepałem. Cholera jasna, i tyle z pikniku, jak to ujęła złoto...teraz chyba pasowałby do niej termin złotowszystko. Najdziwniejsze w tym wszystkim było chyba to, że...nie zdziwiło mnie nic. Nawet płynna forma wampirzycy. Przyzwyczajenie drugą naturą człowieka, jak to mówią.
-Najwidoczniej.-westchnąłem ciężko i wzruszyłem ramionami.-Do następnego, staruszko. Miłego pojedynku, szczęście sprzyja lepszym, tak dalej.- skierowałem się powoli w stronę drzwi, zatrzymując się na chwilę przed Emonsei. Ten znak...Ten sam znak. Przekreślone pionowo koło przez zakrzywioną, przypominającą harpun linię. Na jej kapeluszu.
-Ładna czapka. Przy okazji, czy wszyscy tu do jasnej cholery mają skrzydła? Zaczynam czuć się zazdrosny.
Nie czekając na odpowiedź kontynuowałem marsz, otworzyłem drzwi na oścież i wyszedłem do sali z tysiącem drzwi. Czas najwyższy zabrać się do roboty. Gdzie było pomieszczenie z Kryptą...
_________________
. . .
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Pią Sie 03, 2012 2:25 pm   

[ BGM: Kousaki Satoru - Shianchuu ]
[qt:02c6715513]http://kantia.pl/files/05-Shianchuu.mp3[/qt:02c6715513]

Pola kwiatów już nie istniały.
Ich istnienie zostało brutalnie przerwane przez głębokie bruzdy w ziemi. Głębokie na dwa i pół łokcia kratery były śladem który ten świat nosił bo fantazyjnych błyskach niosących siłę adekwatną do dziesięciokrotnego uderzenia pioruna. Długi rów z głuchym sykiem wciąż oddawał powietrzu czarne jak sama noc obłoki gęstego dymu, samemu sprawiając wrażenie bycia ofiarą ataku kilkuset ton ciężkiej stali rozpędzonego pociągu. Bez problemu można było rozpoznać jego koniec i jego początek. Zaczynał się tam, gdzie się zaczynał. Z początku płytkie zagłębienie, niewiele różniące się od dzieła dziecka zabawiającego się w piaskownicy. Łopatka dzierżona przez uśmiechniętą twarz wraz z ciężką pracą mogła odtworzyć identyczny kształt, nieco zniekształcony przez dwójkę stóp. Ciężko byłoby jej jednak z odtworzeniem barwy. Zabawa polega w końcu na zabawie, powiązana jest z tym, co dla nas przyjemne. Daleko jej jest do cierpienia, bólu którego każdy człowiek unika. A barwy krwi sączącej się na glebę spod dłoni przykrywającej lewą pierś właśnie z tym były powiązane. Zawsze staramy się uniknąć własnego bólu, robimy wszystko by tylko nie został nam zadany, wykrzywiając naszą twarz w agonii. Jednak ta twarz nie nosiła ani śladu tej emocji. Choć zbrukany czerwienią, szeroki uśmiech eksponowany był wyraźnie przez białawą mgłę oparzeń, przykryty potrójnym cieniem obracającej się litery S. Rzucany był przez trzymany drżącymi palcami lewej ręki medalion, lekko kołyszący się na wietrze który niczym był w porównaniu do podmuchów które zrywały tu czapki z głów jeszcze kilka chwil temu. W lustrzanym odbiciu para zwiniętych spiralnie czułków wyrastających z czubka głowy naśladowały ruchy naszyjnika. Drgnęły poza konwencją, kiedy i głowa się poruszyła, a i to było w wyniku pracy mięśni twarzy, które otworzyły usta, opuściły żuchwę przepuszczając wywołane przez krtań drgania powietrza odpowiednio artykułowane przez pracę języka. Głos brzmiał wystarczająco donośnie i wyraźnie by mimo spokojnego tonu dało się go bez problemu zrozumieć.
- Wiedziałam, że to ty. Wiedziałam od samego początku. - ogłosił ku trójce słońc, które w odpowiedzi kontynuowały jedynie bolesne wypalanie.
Prócz początku, rów miał też koniec. Kształtem półkola wieńczył się górą luźno usypanej ziemi, wyglądając na dzieło niedoświadczonego operatora koparki. Kopiec nie mający żadnego odstępy do dziury mógł się w każdej chwili osunąć, zasypując ją z powrotem, chociażby częściowo. Niczym grób, który po rozkopaniu nie został odpowiednio zabezpieczony. Niczym szyb, który nie został wzmocniony.
Kiedy stoimy na piaszczystej powierzchni, zazwyczaj nie zdołamy dostrzec żadnej różnicy pomiędzy dźwiękiem który wyda upadająca nam lekka, gumowa piłka a tym który rozlegnie się gdy o ziemię uderzy ciężka, metalowa kula. Ziarniste podłoże amortyzuje upadek z siłą odpowiednią sile uderzenia upadającego ciała, przez co i dźwięk rozlega się w identyczny sposób, rozbijając się i wygłuszając podczas swej krótkiej podróży z ziarna do ziarna, razy milion w mniej niż sekundę. Kiedy jednak uderzając o grunt coś wyda faktycznie głośny dźwięk, szczęk który można by usłyszeć z naprawdę daleka, będziemy wiedzieć na pewno jedno - to coś musi być naprawdę, naprawdę ciężkie. Coś takiego jak tarcza, która właśnie spotykała się swą złotą twarzą z piaszczystą glebą.
Dwie ciężkie rękawice zaciśnięte były na chudej rękojeści. Jako broń, lanca stworzona była do tego, by ze swym ostrym czubkiem zagłębiać się w ciało przeciwnika coraz głębiej i głębiej, ku miejscu w którym zaczyna się poszerzać. Nie tylko czyniło to wielkie spustoszenie, ale mogło nawet rozerwać takie ciało na części. Z odpowiednią siłą każde trafienie zapewniało gwarantowane zwycięstwo. Broń czyniła to, co do niej należało, nawet teraz. Z tym wyjątkiem, że teraz brakowało jej jednej rzeczy - dumy. Bowiem nawet jeśli mogła wygrać z praktycznie każdym kto zostałby postawiony na jej drodze, to tego jednego nie była w stanie przebić - ziemi nie da się w ten sposób pokonać. Żałością okryty był z tego powodu zabrudzony sztandar, uwieszony w jej połowie; teraz spoczywający na rozgrzanej ziemi. Nosił w sobie wiele dziur, choć te nie były bez pośrednim skutkiem żadnej z bitew w których uczestniczył - okrągłe otwory były dotychczas dumą, a także wspomnieniem poległych celów. Do chwili, w której wypełniły się piachem.
- Aaah. Cholernie bystrze z twojej strony.
Słowa były jedynie odwróceniem uwagi od czynów. Nawet z siłą obu nóg twardo zapartych o podłoże, obu rąk zaciśniętych na złotej rękojeści i obu skrzydeł wykonujących szeroki zamach, ciężko było wstać unosząc ciężki pancerz. Stal zaskrzypiała na skutek dyslokacji jej części przez wielką dziurę w samym jej centrum. Para oczu zwróciła się przed siebie, w dal, ku błyskowi klucza który właśnie obrócił się w taki sposób, by odbić światło jednego ze słońc. Dzieliło je od niego sporo dystansu; w końcu była to cała długość rowu. Zdecydowanie poza zasięgiem ramienia. Jednak w oczach nie było złości czy zawiści. Spojrzenie było wypełnione nadzwyczajnym spokojem. Spokojem będącym pełną akceptacją przegranej.

- Czym się różni bycie silniejszym od bycia lepszym? - ręka dzierżąca amulet została opuszczona wraz z zaciekawionym tonem. Druga zaś opuściła swoją straż przy głębokiej ranie wznosząc się do ust odsłaniających ostre kły by pozwolić językowi na pokrycie się świeżą krwią zlizaną z jej powierzchni. Wolny krok skierował postać w dół zagłębienia. Trochę czasu minie zanim znajdzie się w cieniu z tym tempem. Jednak dymienie się w jasnym świetle nie mogło być ciekawym uczuciem.
Nod, nod, nod. Czułki całkiem radośnie reagowały na każdy z kroków.
- Odpowiedź na pytanie zależy od tego, czy wolisz pouczać czy być pouczana. - prosta postawa nie wymagała już podparcia, więc ucisk rękojeści się rozluźnił. Spoglądając na tę postać skąpaną w złocie, nie dałbyś wiary że ledwie daje radę ustać na nogach. Żeby chociaż miała jakieś zadrapanie na twarzy. Nie miała. Najprawdopodobniej nie brakowało jej nawet wielu piór.
- To z kolei zależy od tego czy czujesz się w pozycji do pouczania, czy bycia pouczaną. - kroki były kontynuowane. Jeden za drugim, niedoskonałe jak ruchy dziecka dopiero uczącego się chodzić. Raz dłuższy, raz krótszy. Raz szybszy, raz wolniejszy. Ich jedynym podobieństwem było to, że nie miały między sobą przerwy.
Uśmiech. Nie był nawet zgorzkniały. Może było to wyrażenie zgody, być może niechęć do kontynuowania dyskusji która mogła nie mieć końca. Na pewno jednak był najkrótszym możliwym komentarzem, dającym jednocześnie chwilę wytchnienia przed kolejnymi słowami.
- Być silniejszym, znaczy móc zdominować inny byt z mniejszym od niego wysiłkiem. Uzyskiwać przewagę przy każdym bezpośrednim zderzeniu sił.
- Jak kula i kręgle? Nieważne ile razy dojdzie do kolizji, wynik zawsze będzie ten sam.
- Niezależnie od warunków, kula zawsze wyjdzie zwycięsko z kolizji. Jest silniejsza od kręgli.
Nod, nod, nod.
- A co z byciem lepszym?
- Zależnie od znaczenia, możesz to nazwać wypadkową siły i... techniki, sprytu. Dzięki temu drugiemu coś, co wydaje się słabsze, może pokonać coś silniejszego. I w ten sposób okazać się lepsze.
- Kartka papieru może przeciąć silniejszy owoc. Ale czy to uczyni ją lepszą bronią? Owocem wciąż można rzucić, co zaboli. A kartka? Nawet zgnieciona nie wywoła podobnego efektu. Nie będzie nawet blisko.
- To nie jest już coś stałego, jak siła. Nóż będzie lepszym narzędziem od młotka kiedy zechcesz pokroić owoc na równe części. Jednak to młotek będzie lepszy, jeśli masz zamiar wbijać gwoździe. Wszystko zależy od zadania, któremu należy podołać.
- Heee...
Nod, nod, nod.
- Shazzah, powiedz mi. Uważasz, że jestem silniejsza czy lepsza?
- Widzę, że to paskudne imię zaczęło się tu przyjmować.
- Gdybyś naprawdę go nie lubiła, nie wyprosiłabyś go stąd tak szybko, gdy się wszystko zaczęło. Być może by zginął, a imię razem z nim.
- Dobrze wiesz, że nie mogę na to pozwolić. Nie wypada karać śmiercią za paskudne imię. To niesprawiedliwe.
- Mówisz. Ale ja wciąż czekam na odpowiedź na moje pytanie.
Nod, nod. Postać zatrzymała się w miejscu spowita wreszcie cieniem.
- Wierzysz w szczęście?
Kręcenie głową.
- Szczęście. Pech. Prawdopodobieństwo. To wszystko to tylko złudzenie będące wynikiem niedopatrzenia. Wymówka tych, którzy nie potrafią zaplanować swoich działań.
- To ciekawa teoria. W takim razie jak wytłumaczysz wynik rzutu monetą?
- To nie jest teoria. To rzeczywistość.
Pojedynczy palec wzniósł się ku niebu. Zrobił to z taką stanowczością, że mógłby przebić chmury.
- Jeśli chcesz wyrzucić reszkę, nigdy nie powinieneś rzucać monetą która posiada orła na drugiej stronie.
- Hooh? A czy moneta o dwóch identycznych stronach nie byłaby oszustwem?
- To nie oszustwo. To przygotowanie.
- Weźmy inną sytuację. Ktoś wręcza ci zwykłą monetę i nakazuje rzucać oznajmiając, że od tego rzutu będzie zależeć twój przyszły los. Co wtedy?
- Oddaję mu ją uniemożliwiając decydowanie o moim losie.
- Hmm? Nawet będąc uwiązana nad przepaścią?
Krótka konfrontacja miodowego złota i krwistej czerwieni tęczówek.
- Ktoś, kto dał się doprowadzić do takiej sytuacji już w tym momencie jest przegranym.
- Masz dość rzadkie do tej sprawy podejście.
- A ty - zmarszczki.
Ponowna konfrontacja. Medalion zabrzęczał odbijając się od nogi.
- Czasami zastanawiam się która wersja ciebie jest prawdziwa. Żadna z nich nie wygląda na taką, którą mogłaby wychować porządna rodzina.
- Rodzina nie ma tu nic do rzeczy. Nie wybierasz tego, kim się urodzisz. Rodzina jest tylko tym, co zasłania ci twoje cele, ideały i prawdziwe "ja" własnymi. Przynajmniej póki nie nadejdzie moment w którym Czas płynie w tobie już wystarczająco długo by samemu zdać sobie z tego sprawę.
- Hm. Nie wydajesz się być kimś, kto spędza z krewnymi sporo czasu. Widać za nimi nie przepadasz.
- Nic z tych rzeczy. Po prostu...
Nod.
- Zabiłam ich.
Cisza wydłużyła się na czas tak długi, że niemal było widać ruch cienia pochłaniającego w mroku praktycznie całe wnętrze rowu.

[ C.D.N. ]
_________________
. . .
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  



smartDark Style by urafaget
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,11 sekundy. Zapytań do SQL: 9