|
Wiele sfer
Mało gier
|
Glorantha |
Autor |
Wiadomość |
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń
Wiek: 34 Dołączył: 26 Lut 2009 Posty: 1394
|
Wysłany: Nie Wrz 08, 2019 9:16 am Glorantha
|
|
|
Gdy zachodziło słońce, byliście na delikatnym górskim stoku, z widokiem na opuszczone miasto pod wami. Przełęcz Węża zawdzięczała swą nazwę sposobowi, w jaki pomiędzy górami wygina i wije się rzeka, lecz od waszej strony góry skrywające wodę przypominały bardziej nierówną, poszarpaną ranę. Szczyty przysłaniające horyzont zdawały się układać chaotycznie, pozbawione jakiejkolwiek logiki - wielka góra mogła mieć tuż pod sobą delikatne wzgórze, a stok który można przejść spacerem zakończyć się na niemal pionowej ścianie. Jednym z powodów dla zarządzenia postoju mogła być właśnie droga przed wami - nie dalej jak rzut kamieniem delikatny stok się kończył, a zaczynała stroma wspinaczka, która dla koni będzie sporym wysiłkiem. Wzgórze na którym się znajdowaliście było pokryte młodą, świeżą trawą oraz paroma samotnymi, stojącymi daleko od siebie nawzajem jodłami. Jednobarwne, pomarańczowe niebo zapowiadało bezchmurną noc.
- A więc postój. - stwierdziła Arete, zsiadając z konia przed Derden i zaczynając zdejmować z niego wszelkie pakunki.
- Dajcie mi topór a pomogę zebrać opału. Mogę też służyć za strażnika. - dodał oschle kaczor Duard, pozostając jednak na koniu Frilsy dopóki ta pierwsza nie wysiądzie z siodła.
Asgrid zeskoczyła z siodła i przyjrzała się mężowi z uśmiechem, czekając by zobaczyć co ten pocznie.
- Dobra! - Derden zakrzyknęła, jak zawsze radośnie i pełna energii. Zamiast zejść z konia jak normalny człowiek, skocznie podniosła się z butami na siodło, obróciła się w bok, rozłożyła ręce na boki stojąc na baczność - wszystko jako przygotowanie do przechylenia się w tył i wykonanie salta w tył nad ich zagraniczną towarzyszką. Wylądowała w bardzo podobny sposób, niemal na baczność, z rozłożonymi na boki rękoma i szerokim, szczerym wyszczerzem. Prawie jakby czekała na oklaski.
- Mrok? - zapytał krótko Ganzur dla potwierdzenia, choć z domysłów był już całkiem pewien, że właśnie o to chodzi. Cierpliwie czekał na własnym wierzchowcu, aż ktoś pomoże mu zejść.
- Ta, zmierzcha. Do tego droga tuż przed nami jest zbyt stroma dla koni z dodatkowym jeźdźcem na grzbiecie. - stwierdził spokojnie Orhun. Zeskoczył ze swego konia z lekkością i zwinnością, choć zdecydowanie nie w tak oczywisty pokazowy sposób, w jaki zrobiła to Derden, bo i po co. Nie był typem osoby skorym do popisów. Podszedł do kaczora wyciągając zza pasa toporek i podał mu. - Trzymaj. Tylko oddaj potem.
Frilsa niespiesznie zeszła ze swego konia, uważając by przypadkiem nie strącić przy tym Duarda. Podeszła dziarskim krokiem do świeżo upieczonego wodza i zwyczajowo zaczęła pomagać mu bezpiecznie zsiąść ze zwierzęcia, za co ten podziękował skinięciem, a także skinął po raz kolejny po jej słowach. - Tylko nie odchodź za daleko do przodu, bo tam nierówno jest.
- Przed chwilą to powiedziałem.
Kaczor skinął głową, wziął topór Orhuna i skierował się bez słowa do najbliższego drzewa, człapiąc dziarsko. Po chwili rozległy się uderzenia, niosące się echem po wzgórzu. Arete skończyła ściąganie pakunków z konia jej i Derden, zupełnie nie doceniając jej talentów akrobatycznych. Żona Orhuna za to zaklaskała radośnie, widząc dramatyczny pokaz zakończony ukłonem Derden. Zaraz potem spojrzała się w stronę, z której przybyliście i westchnęła.
- Liczyłam, że będzie stąd widać całą dolinę. Ale chyba wciąż jesteśmy za nisko. - faktycznie, za miastem widać było spory kawał polan i lasów, nawet zarys paru budynków waszej tuli, ale ponad to jednak nie było widać nic.
- Jeśli jutro dopisze pogoda, zobaczysz na pewno jeszcze większą część doliny. - Zatrzymał spojrzenie nieco dłużej na Asgrid. Wciąż nie do końca mogły dotrzeć do niego wydarzenia ostatnich dni. Chyba łatwiej było mu zaakceptować fakt odwiedzin krainy bogów, niż świadomość, iż ta kobieta była teraz jego małżonką.
- Byłeś już kiedyś u szczytu góry? Ogarnąłeś wzrokiem całość tego miejsca? - spytała, spoglądając na niego z uśmiechem.
Orhun odwrócił spojrzenie w pierwszym odruchu na nawiązanie kontaktu wzrokowego. Pokręcił lekko głową. - Nie. Nie było nigdy wcześniej ku temu okazji. - Odpowiedział i po chwili wahania ponownie na nią spojrzał.
- Czyli nie ja zobaczę większą część doliny, a my.
- Tak. Razem zobaczymy. - Poprawił się z dostrzegalnym lekkim uśmiechem. Przez dobrą chwilę przypatrywał się zarysowi budynków tuli należącej do ich klanu, by następnie odwrócić się w stronę krzątających się pozostałych towarzysz podróży. - Rozsiodłam konie. Pora zabrać się za obóz. - To stwierdziwszy zajął się oporządzeniem zwierząt, poczynając od konia Asgrid, później swojego, a kończąc na niektórych koniach towarzyszy wciąż pozostawionym samym sobie. Żona pomagała mu przy tym - najwidoczniej nie znała się na końskiej higienie, ale miała na tyle sił by ściągnąć z koni wszelkie ładunki i wypakować z nich ważne na teraz przedmioty - namioty, okrycia czy spiżowe garnki.
Ganzur zgodnie z radą nie oddalał się za bardzo, zrobiwszy ledwie krok z dala od wierzchowca, by zaraz się do niego odwrócić i spróbować położyć dłoń na jego pysku.
- Spocznij, przyjacielu. - Oznajmił spokojnie, bez wątpienia w kierunku zwierzęcia. Zaraz jednak odwrócił głowę tam, gdzie powinna znajdować się Frilsa zwracając się do niej z pytaniem. - Czy mają tu jak napić się wody?
- Niestety nie. Póki co będzie musiało wystarczyć im to, co zebraliśmy do wiader za miastem. Może jutro znajdziemy jakiś strumień, do którego będzie się dało bezpiecznie podejść. - Odpowiedziała tarczowniczka, która zebrała się w międzyczasie za zdejmowanie śpiwora oraz innych drobnych pakunków z wierzchowca Ganzura. Ganzur zaś skinął głową w odpowiedzi, ale najwyraźniej nie wziął wersji Frilsy za ostateczną.
- Derden. - powiedział krótko, na co ruda od razu zwróciła głowę w jego stronę, choć on oczywiście tego nie widział. - Słyszę, że energia cię wciąż rozpiera. Czy byłabyś w stanie zdobyć i przynieść nam więcej wody z rzeki z kanionu?
- Eeh? - wyraźnie zaskoczona nie tylko pytaniem, ale też faktem, że jej popisy zostały zwrócone przeciw niej, mała sama spojrzała w dół gór które przemierzali próbując ocenić, jak daleko ma do wężowej rzeki. Do podnóża zbocza będzie z parę mil, ale to rzeczywiście powinno być w zasięgu jej możliwości.
- Na pewno nie możesz się doczekać, by wypróbować swój nowy talent w nowych okolicznościach. - ślepiec kontynuował swoje “zachęty”, kucnąwszy i próbując po omacku znaleźć sobie miejsce na którym mógłby zasiąść. W końcu wybrał sobie solidniejszy kamień.
- Chętnie zobaczę raz jeszcze jak latasz! - dołączyła się do “zachęt”.
- No... no chyba dam radę. - stwierdziła mała, trochę na pograniczu niezadowolenia i skrajnie przeciwnego upojenia. Wciąż nie była pewna, czy faktycznie chcą ją pochwalić, czy też najzwyczajniej w świecie wykorzystać.
- Frilsa, jeśli mogę cię prosić, znajdź dobre miejsce na wykopanie rowu, koryta. Możemy napełnić je wodą z wiader oraz tym, co da radę przynieść Derden, jednocześnie dając wierzchowcom czego potrzebują i zachowując więcej na podróż.
- Dobra. Po lewej stronie zostawię twoje rzeczy. Po twojej lewej. - Odłożyła tobołki ślepego we wspomniane miejsce, nieopodal kamienia na którym siedział. Następnie zaś zaczęła rozglądać się za jakimś odpowiednim miejscem. Nie wiedząc za bardzo jaki obszar byłby odpowiedni na wykopanie rowu, stwierdziła że okolice samotnej jodełki będą w porządku. - Pożyczy mi ktoś łopatę? O ile mamy jakąś.
- U mnie gdzieś jest. Dobra, to ja le--
- Derden.
- Uhm? - ruda już zrobiła krok w tył do rozbiegu, by popędzić w stronę klifu, ale imię wypowiedziane przez Ganzura skutecznie ją zatrzymało.
- Nie przyniesiesz wody w rękach. Poczekaj, aż będziemy mieli puste wiadra.
- A... aha, no tak. - mała łuczniczka zaśmiała się na własną nieuwagę. Dobra, teraz już całkiem ma wrażenie, że mają ją za kogoś do wykorzystania. Może pomilczy lepiej przez chwilę. Albo do czasu powrotu. W końcu zapomną.
Frilsa energicznym krokiem podeszła do wierzchowca należącego do Derden i po już po chwili szukania wydobyła z jednego z tobołków łopatę, w końcu tak duży obiekt nie był trudny do znalezienia, bez względu na to w jakim porządku rudzielec przewoził swoje rzeczy. Nie zwlekając ani chwili, zabrała się za wykopywanie rowu w upatrzonym wcześniej miejscu. W zamyśle tarczowniczki miał być głęboki na łokieć i na tyle samo szeroki, zaś jego długość miała odpowiadać czterem łokciom.
Arete zakończyła rozkładanie swoich i Derden rzeczy na ziemi i podeszła do towarzyszki od siodła, stojąc obok w milczeniu i wpatrując się w pracę Frilsy.
W oddali, dźwięki uderzania siekiery o drewno ustały, zastąpione jednym, potężnym hukiem. Koń Derden, akurat oporządzany przez Orhuna, spłoszył się nieco, jednak rybakowi udało się uspokoić zwierzę bez większych problemów. Po chwili ciszy dźwięki uderzania były konynuowane - czak, czak, czak. Orhun w duchu zaczął przeklinać, że pożyczył swój dobry topór do ścinania całego drzewa, jakby to była jakaś zwykła siekiera. Nie chciał jednak podnosić głosu na kaczkę, by nie spłoszyć zwierząt w miejscu takim jak to. Skończyło się więc na tym, że wyburczał tylko pod nosem parę przekleństw i zabrał się za ostatniego konia.
Frilsa skończyła kopać rów, o dokładnie takich wymiarach jakie zaplanowała. Asgrid stała obok dziury z jednym z wiader gotowym by je opróżnić, przechylając je nieco do przodu.
- To jak? Lać już?
- Tak, możesz już nalewać. Wydaje mi się, że taki wystarczy. - Stwierdziła opierając się jedną ręką o sztyl łopaty, a drugą ocierając pot z czoła.
Woda z kolejnych wiader znalazła się w otworze w ziemi, aż przed Derden znalazły się cztery puste, drewniane pojemniki.
- Dasz radę? Latanie samo z siebie musi być ciężkie, a co dopiero niosąc pełne wiadra.
- Nie podpuszczaj jej, bo weźmie jeszcze wszystkie wiadra na raz. - Szepnęła do stojącej obok Arete, dość mało dyskretnie. Ciemnoskóra uśmiechnęła się tylko uroczo w odpowiedzi bez słowa, na co Frilsa otworzyła szerzej oczy i zawołała - No wiesz!
- Pha! Oczywiście, że dałabym radę. - Stwierdziła po chwili gapienia się na wiadra ruda. Podniosła je z ziemi, choć tylko dwa na raz. Nie odezwała się już więcej ani słowem, tylko zrobiła to, co zamierzała wcześniej - wzięła głęboki oddech, rozbieg, a następnie skoczyła w dół, szybując póki lot nie będzie naprawdę konieczny. Ta niesamowita zdolność coraz bardziej jej się podobała.
- Nie dość, że Ruda ryzykuje swoje życie przy każdej możliwej okazji, to teraz jeszcze nauczyła się latać. Wprost cudownie. Niech sprawia wszystkim jeszcze więcej problemów. - Stwierdził Orhun przerywając na chwilę pracę, by obejrzeć istny skok wiary Derden. Ta zaś leciała niczym wiosenny latawiec, unosząc się na wiatrach i szybując ku miejscu, w którym ostatnio minęliście wodę. Mimo pełnych przekąsu komentarzy męża, Asgrid patrzyła za lecącą jak zaczarowana.
- Nie sądziłem, że będzie tu tak... żywo. - odezwał się Ganzur, nieznacznie obracając głowę to w lewo, to w prawo. - Wszelkie liście zdają się tu prowadzić ze sobą nieprzerwaną rozmowę. Całkiem nie tak, jak w domenie Mostali.
- Może Mostali… Mostalowie? Mostali? Może oni zakłócają rozmowy liści? O czym właściwie teraz rozmawiają liście? - Frilsa zaczęła dopytywać, wyraźnie zainteresowana dziwnym tematem. Ślepiec zaśmiał się krótko. - Gdy wiatr je nawiedza, przekazują mu swoje odczucia, plany, bądź też najzwyklejsze plotki. Wiatr zabiera je ze sobą w podróż, w dół doliny... w końcu także i do naszego domu. Być może u krasnoludów nie było ich zbyt wiele. Być może nie miały tematu. - Tarczowniczka słuchała ślepca ze skupieniem wymalowanym na twarzy, dość szybko został on jednak zastąpiony niezadowoleniem. Taka odpowiedź jej nie satysfakcjonowała. - Nie odpowiedziałeś o czym rozmawiają. Czy jest to coś pomocnego dla nas?
- Wydaje mi się, że Ganzur mówił potocznie...O szeleście liści. Trzeba jednak przyznać, że te miejsce jest dziwne. - stwierdziła kobieta z południa, patrząc ku szczytom górskim - Wąski pas życia między wypalonym miastem a skalistymi górami, w których pewnie żyją co najwyżej kozy.
- Potocznie? W sensie, że… a, dobra. Nieważne. Nie było mojego pytania. - Podrapała się po głowie zmieszana.
Arete zaśmiała się dźwięcznie. Ganzur zresztą też, ponownie.
- Pewnie sama bym zapytała, gdyby nie ty. Nie potrafię widzieć w świecie duchów jak co poniektórzy.
- Obawiam się, że tego i ja nie potrafię. - mężczyzna odpowiedział ciemnoskórej towarzyszce podróży dość oczywistą grą słowną. Wziął po tym głęboki wdech, zaczerpnąwszy górskiego powietrza.
- ...Na południu jest wiele gór. - zręcznie zmieniła temat - Takie doliny jak ta, pełne ziemi do uprawy to rzadkość.
- Jak w takim razie utrzymuje się u was przy życiu miasta tak wielkie jak to, przez które przechodziliśmy?
- Te miasto było zapewne utrzymywane przez tutejsze pola. Na południu zaś...ryby. Sady oliwkowe, które mogą rosnąć pośród skał. Mleko i zwierzęta skubiące to co zostało z traw.
- Co to właściwie są te oliwki? Nie pamiętam, żebyś wcześniej o nich wspominała.
- To są... - zamyśliła się przez chwilę, widocznie nie spodziewając się takiego pytania - bardzo małe owoce o smaku, którego nie umiem opisać. Mają wielkie pestki i można z nich wyciskać olej.
- Czyli na południu jecie na co dzień ryby z tymi oliwkami i popijacie mlekiem? Ryba z mlekiem brzmi dziwnie.
Arete wzruszyła ramionami.
- Mogę odwrócić te pytanie w drugą stronę. Przez mój krótki pobyt tutaj zjadłam więcej zbóż i suszonego mięsa niż przez całe życie wcześniej.
- Ale ryby też były! - Zauważyła entuzjastycznie, otrzepując łopatę z ziemi i zanosząc ją tam, skąd ją wzięła wcześniej.
Do grupy zaczął zbliżać się jednooki kaczor, niosąc w jednej dłoni topór Orhuna a w drugiej, pod pachą, pokaźną ilość suchych gałęzi i porąbanych kawałków niedawno jeszcze żywego drewna. Rybak zaczął przyglądać się nadchodzącemu uważnie, może nawet nie tyle jemu, co jego własnej broni, którą trzymał kaczor. Był już teraz pewien, że będzie musiał poświęcić trochę czasu na jej ponowne naostrzenie, nie do takiego celu służyła. Ganzur wydobył ze swoich tobołków, niewielki bębenek. Wolny, spokojny rytm pomagał w odprężeniu się, medytacji. Na szczęście dla nerwów Orhuna, topór wydawał się nieuszkodzony - ale na pewno przyda mu się zaostrzenie po takim wykorzystaniu. Duard rzucił drewno na kupkę i zaczął wokół niej budować krąg z kamieni, odłożywszy topór w pobliżu. Po krótkiej chwili powstał, wypisz wymaluj, idealny zaczątek ogniska - z suchymi igłami i opalonymi kawałkami materiału jako podpałką pod gałęzie, które powoli smagałyby większe drwa ogniem. Kaczor wyciągnął zza pasa prostokątny kamyk na rzemieniu i począł uderzać nim o swój miecz, sypiąc iskrami na suche igły. Po chwili, ognisko płonęło, a kaczor usiadł, chwycił topór i zaczął go ostrzyć tym samym kamykiem. Orhun, zerkający co jakiś czas w stronę nie-człowieka, wydał się zadowolony jego poczynaniami. Skończywszy oporządzać konia Derden, ruszył zająć się przedostatnim z wierzchowców, należącym do Ganzura, który w przeciwieństwie do pozostałych został już przynajmniej rozsiodłany.
Asgrid spojrzała na płomienie, a potem na męża...w końcu jednak zwracając się do Frilsy.
- Chyba powinnyśmy coś wstawić na ogień, by zjeść jeszcze zanim zrobi się zupełnie ciemno, prawda? Co dzisiaj przyrządzamy?
Wojowniczka wyglądała na dość zaskoczona takim pytaniem. Podróżując w grupie, sama nigdy za bardzo nie przejmowała się tematem w stylu “co dobrego dziś przyrządzić”, tym bardziej, iż pichcenie zdecydowanie nie należało do jej mocnych stron. Wzruszyła w końcu ramionami.
- A ja tam nie wiem. Wiem tylko jak coś podgrzać, ale ponadto już nie bardzo znam temat. To Ganzur i Orhun się na tym znają bardziej.
Już-nie-panna-młoda wydawała się wyraźnie zaskoczona takim rozwojem spraw. Spojrzała się raz jeszcze ku mężowi, bez słowa.
- A ty potrafisz coś przyrządzić?
- Wiele rzeczy. - stwierdziła, opierając policzek o palec dłoni - Ale nigdy nie przyrządzałam niczego w warunkach polowych. No i nie wiem, co mamy.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz, nie? W tamtej torbie powinnaś znaleźć większość. - Wskazała na jedną z nich. - A garnek… no gdzieś był też zapakowany z resztą naczyń. Ganzur! Pamiętasz może na którym koniu były?
Spokojna muzyka zatrzymała się. - Nie jestem pewien, czy jestem dobrą osobą dla celu tego pytania, Frilso. - ślepiec odparł bardzo spokojnie. - Obawiam się, że ani razu go nie widziałem.
- Znajdę je. - stwierdziła blondynka, maszerując ku torbie z zapasami, klękając i grzebiąc pośród jej zawartości.
- Czasami wiesz gdzie coś jest. No, warto było zapytać. - Frilsa, nie wiedząca za bardzo co z sobą począć, zaczęła prowadzić konie bliżej wykopanego rowu, by mogły w końcu napić się wody po całej podróży, nawet jeśli było jej tam niewiele na chwile obecną. Przy okazji rozsiodłała swoją klaczkę, o czym wcześniej zapomniała.
- Tylko to, czego sam mogłem używać. - wyjaśnił cierpliwie. Po lekkim odetchnięciu, ponowił wygrywanie spokojnego rytmu.
W rytm muzyki wodza, płomienie ogniska unosiły się w górę. Duard przyglądał się czerwieni odbijającej się w spiżu głowicy topora, skinął zadowolony i wstał, podchodząc bez słowa do Orhuna i wręczając mu jego broń, trzonkiem zwróconym ku człowiekowi, który odebrał swój topór i również bez słowa wsunął zaczepił go na haku przy pasie. Na jego miejsce przy ognisku przybyła Asgrid ze sporym, osmolonym garem i zestawem drewnianych misek...i tak stała, wypatrując w stronę w którą poleciała Derden. Najwidoczniej trzeba było wody dla jej misternego planu. Arete usiadła obok, wziąwszy swój hełm, i wpatrywała się w płomienie. Po chwili uniosła głowę i spytała:
- Co planujesz?
- Hm? A, nic specjalnego. Potrawka z zasuszonego mięsa i warzyw. Po prostu jeśli nie odmoczę tego mięsa przed podaniem, to będzie jak jedzenie starych butów.
- A woda z bukłaków wystarczy? Jak Derden przyleci w wodą możemy je ponownie napełnić. - Zaproponowała siadając obok pozostałych kobiet.
- ...Dobry pomysł! - stwierdziła zdziwiona kobieta, widocznie wcześniej nie biorąca nawet pod uwagę tej możliwości, uderzając pięścią o otwartą dłoń. Zaraz ruszyła po bukłaki.
Konie zaś zebrały się wokół małego rowu wykopanego przez Frilsę, upijając co mogły. Podróż musiała je zmęczyć.
Ganzur, w transie, przymknął oczy z których i tak nie miał wiele pożytku i wsłuchał się raz jeszcze w szept wiatru, całkowicie na nim skupiony. Jak wiele duchów mogło zamieszkiwać tę okolicę? Zastanawiał się, czy to prawda, że im dalej od człowieka, tym mniejsza szansa na napotkanie takowych. Po chwili skupienia, Ganzur mógł poczuć, że duchy ‘uśpione’ jak zawsze były wszechobecne - rzeki która płynęła za nimi, kamienia na którym siedział, ziemi po której stąpali. Nawet część ich wyposażenia miała w sobie esencję tych istot, bębny pod jego palcami były w środku pełne duchów powietrza które roznosiły wokół dźwięk z każdym uderzeniem. Nigdzie w pobliżu nie było jednak duchów zbudzonych, takich jak duch wiatru który zamieszkiwał sztylet Orhuna czy duchy gór z którymi rozmawiał na ziemiach Kóz, prosząc ich o zdanie na temat blizny na niebie. Te miejsce wydawało się nie widzieć szamanów i innych znających duchy od tak dawna, że wszystkie z nich w pełni oddały się ich roli w świecie.
Duchy wody popłynęły z bukłaków wraz z ich nośnikiem, zalewając mięso i warzywa znajdujące się wewnątrz garnka, który zaraz został postawiony na ognisku. Nie minęło długo, nim wokół zaczęła roznosić się przyjemna woń. Słońce chowało się powoli za horyzontem, wciąż jeszcze racząc was resztką pomarańczowego światła.
- Pierwszy raz od dawna zjem mięso. - przyznał kaczor, zasiadając - Bagna nie służą hodowli zwierząt...A i szczerze mówiąc, nie jest to jakiś szczególnie porywający smak.
Ganzur otrząsnął się z zamyślenia. Otworzył oczy, choć w jego sytuacji, wiele to nie zmieniło.
- I w naszej okolicy znajdują się mokradła, jednak wydaje mi się, iż prędzej dałoby się tam zdobyć zwierzynę niż wyhodować plony. Jakaż farma potrafi przetrwać na gruncie, który sam się pod sobą zapada, a także truje ziarna nadmiarem wilgoci?
- Na bagnach występuje dużo płazów, gadów i pt..aków. Dlaczego na nie nie polujecie? - Odezwał się Orhun, powoli kończąc swoją robotę.
- Nic. Choć niektórzy moi pobratymcy polubili smak zielska i trzcin wychodzących z wody, jednak osobiście za nimi nie przepadam. Ale to nie stamtąd pochodzi nasza żywność. Więcej jednak nie powiem. - podrapał się w miejscu, gdzie kiedyś było jego oko - Nie polujemy zaś, bo wyruszanie z obozu w poszukiwaniu żywności to proszenie się o bycie przebitym spod powierzchni wody włócznią jakiegoś chodzącego trupa.
Frilsa zamarła w bezruchu przetrawiając informacje, które właśnie usłyszała. Popatrzyła ze szczerym współczuciem na Duarda.
- Niełatwo znaleźć jedzenie i na każdym kroku można natknąć się na chodzące trupy. Brzmi naprawdę ciężko. Brzmi jakby każdy dzień był walką o przetrwanie. Ale… budujecie domy, prawda? Jakąś ochronę przed trupami?
- Fortecę. Szczegółów nie podam.
- To j... to ja nie będę dopytywać.
- Brzmi też jak mnóstwo przygód! Może podzielisz się jakąś opowieścią? - spytała Asgrid, mieszając kawałkiem płaskiego drewna dumnie nazywanym łyżką w kotle.
- ...Po posiłku - odparł kaczor niechętnie, nie chcąc chyba jednak być niegrzecznym.
- Świetnie! Do długich opowieści potrzebny jest pełny brzuch. - zawołała rozweselona.
Orhun skończywszy swoją pracę, poodkładał wszystko na miejsce i podszedł mniej więcej w miejsce, z którego Derden zrobiła swój wyskok. Wytężył wzrok obserwując okolice rzeki, starając się wypatrzeć ruchomy punkt, który mógłby być rudzielcem. Póki jedzenie nie będzie gotowe, nie miał zbytniej ochoty siedzieć pośród wszystkich. A skoro o rudzielcu mowa, właśnie ją mógł zobaczyć, wracającą ze swojej podróży z dwoma pełnymi wiadrami. W pełnym skupieniu wzleciała tuż nad krawędź klifu, niedaleko Orhuna i od razu upadła na obie nogi. Zachwiała się trochę, choć nie była wcale nawet blisko upadku w tył; z impetem odstawiła wiadra po swoich bokach. Wzięła głęboki oddech, a następnie rozłożyła szeroko ręce i zakrzyknęła ze zmęczoną radością:
- HA! - aż mogło się odbić echem po okolicy. - Tera mi dziękujcie!
- Dziękujemy, Derden. Dobra robota. - odparł spokojnie Ganzur.
- Jestem nawet pod wrażeniem. - stwierdził Orhun, bez sarkazmu.
- Dziękujemy! - zawołała głośno Frilsa, by zaraz powstać i ruszyć ku Derden po wiadra.
- Dziękujemy pięknie. - dodała Asgrid, nalewając do każdej miski po chochli potrawki, rozdając naczynia każdemu kto podszedł.
- No! - stwierdziła zadowolona niska, po czym - najwyraźniej nie mogąc już dłużej utrzymywać dumnej, wyprostowanej pozy - zgarbiła się, dysząc. Tarczowniczka odebrała od niej oba wiadra i pobiegła z nimi do rowu, by wylać do niego wodę. Przed całkowitym opróżnieniem drugiego wiadra, zreflektowała się i napełniła wszystkim manierki. Po wszystkim pozostawiła rzeczy przy ognisku.
Do Derden podeszła Arete z dwiema parującymi miskami.
- I jak podróż? Pełna emocji?
- Wieje tam tak, że mi łachy chciało zerwać! - stwierdziła ruda, bez wahania odbierając jedną z misek. - No i że ten... no ale co to dla mnie, nie? Gdzie leciałam, to poleciałam. Prościocha! - stwierdziła na koniec. W takcie słów już zbliżała się bardziej do ich obozu, a gdy zamilkła, siadła przy ognisku i zabrała się za jedzenie. Czy właściwie, picie z miski. Krótko, bo zaraz skrzywiła się, poparzona.
- Właściwie to jakie to uczucie tak lecieć? Opowiadaj! - dopytywała Frilsa zabierając dwie miski i jedno z nich podając Ganzurowi zanim zabrała się za jedzenie swojej porcji.
- Zz--gh, zara, zjem! - odpowiedź była krótka. |
_________________ . . . |
|
|
|
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń
Wiek: 34 Dołączył: 26 Lut 2009 Posty: 1394
|
Wysłany: Nie Wrz 08, 2019 9:42 am
|
|
|
Sama strawa była...cóż, sycąca ale czegoś jej zdecydowanie brakowało. Z samego mięsa, wody i warzyw niewiele widać dało się zrobić, ale trudno było nie stwierdzić, że pachnie lepiej niż smakuje. Mimo tego, Duard żarł jak na kaczkę przystało - łapczywie i szybko kłapiąc dziobem. Mieliście szansę już wcześniej zobaczyć i usłyszeć te zjawisko, ale wciąż trudno było się do niego przyzwyczaić. Asgrid zdawała się tracić apetyt w miarę obserwowania małego wojownika. Zupełne przeciwieństwo Derden, która chyba wzięła sobie za punkt honoru przezwyciężyć ciepło posiłku i weżreć jak najwięcej gorącego próbując się nie popłakać. To, albo była bardzo głodna. Ganzur był dużo spokojniejszy. Lekko dmuchając, poczekał aż jedzenie ostygnie zanim się za nie wziął - i zdaje się, same dźwięki też mu nie przeszkadzały. Może dlatego, że nie były połączone z widokiem. A może dlatego, że ktoś z jego słuchem właściwie zawsze słyszy odgłosy jedzenia wszystkich dookoła. Orhun tymczasem chwilę przypatrywał się kaczorowi z lekko uniesioną brwią, nic jednak nie rzekł i w końcu również i sam odebrał jedną miskę z jedzeniem, siadając nieopodal Asgrid. Zabrał się za jedzenie w milczeniu. Arete jadła spokojnie, z użyciem osobistej, mosiężnej łyżki.
- Paah! - stwierdziła Derden odklejając się w końcu od miski, cała zaczerwieniona na twarzy. Chyba miała trochę łez w kącikach oczu. I mówiła trochę niewyraźnie. - Jak, jak się lata to wwwieje tak... wiesz, jakby, że to ja jestem wiater! Tylko jeszcze nie do końca wiem jak się zatrzymać. Nie wiem. - rozłożyła ręce.
- To jak się zatrzymałaś na dole?
- Nooo... - spojrzała jedynie na futrzane buty i nogawki, które nie zdążyły jeszcze wyschnąć. - ...jakoś.
Gdy kaczor przestał jeść, odłożył miskę obok siebie i zastanowił się na głos.
- A więc opowieść. Kiepski ze mnie bajarz, muszę przyznać. Jakieś życzenia co do treści?
- Może... najbardziej niezwykła przygoda twojego życia! - zaproponowała, wciąż wyraźnie pełna ożywienia.
Duard zastanowił się. Wyciągnął z pochwy miecz i położył go sobie na kolanach, wpatrując się jedynym okiem w płomienie tańczące na mosiężnej klindze. Po chwili, zaczął mówić.
- To było gdy byłem jeszcze pisklęciem, choć już po tym gdy wasz lud po raz pierwszy pojawił się na tych ziemiach. Więc może z...trzy dekady temu? Tak czy inaczej, była to pora ognia. Słońce tkwiło wysoko na nieboskłonie, a para unosząca się z torfowisk sprawiała, że ciężko było oddychać. Wraz z ojcem wybrałem się na zwiady na ziemiach otaczających fortecę. Zmarli rzadko kiedy odważali zapuszczać się tak blisko naszej siedziby, jednak jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony. Mój ojciec pokazywał mi ścieżki, po których można kroczyć bez strachu o utonięcie i kazał mi wypatrywać niebezpieczeństw pod wodą. - zastukał parokrotnie o miecz palcem, myśląc nad doborem słów - ale oczywiście, ironiczny los chciał, by zagrożenie nadeszło z przeciwnej strony. Niczym piorun, z nieba spadł na mnie orzeł rozmiarów konia...lub przynajmniej ojciec rzekł mi potem, że był to orzeł. W pazurach, poczułem tylko szarpnięcie i ból w ramionach, gdy wpiły się w nie szpony. Upuściłem moją włócznię, ciągnięty przez gałęzie wyżej i wyżej, z prędkością która wcześniej była dla mnie niewyobrażalna. W końcu, mój porywacz uniósł się nad korony drzew. Pode mną było morze nieskończonej zieleni, a gdybym nie bał się podnieść głowy, zapewne zobaczyłbym widok znacznie piękniejszy niż nawet ten który możemy zobaczyć teraz. - Duard wskazał mieczem ku zachodzącemu słońcu i dolinie którą większość z was nazywała domem. “Hmph”, Derden uniosła brwi trochę lekceważąco, sprowadzając jednocześnie na siebie nieco zazdrosny wzrok Frilsy. - I gdy byłem święcie przekonany, że moja śmierć jest nieuchronna, że bogowie sami zesłali tego potwora by przyniósł mi tę jakże ironiczną śmierć...puścił mnie. Zanim skryło mnie igliwie lasu, obróciłem się w powietrzu i zobaczyłem, jak bestia szarpie się w powietrzu z inną, jedna brązowa a druga biała, a ja nie miałem pojęcia której byłem winny klątwy a której dzięki. Zostałem zalany bólem, gdy moje ciało zaczęło uderzać o wszystkie gałęzie po drodze...Lecz dzięki temu przeżyłem. Choć po prawdzie, nie wiem co działo się pomiędzy moim upadkiem a tym, jak ocknąłem się w naszym domu, zawinięty w więcej opatrunków niż miałem wtedy piór. Ale po raz jedyny w moim życiu czułem, choć na chwilę czułem, że jakaś siła wyższa czuwa nade mną. I po dziś zastanawiam się, czy robi to wciąż.
- Nade mną też czuwa, o! - stwierdziła zaraz myśliwa, nie chcąc wyjśc na “gorszą”. - O tu na przykład w tym kamiennym mieście co mijaliśmy, to normalnie, tak jeden przeklęty trup biegł na mnie, włócznia już o tu była nacelowana! - wskazała dłonią na swój bok, mniej więcej gdzie znajdowałaby się nerka. - Ale coś go wytrąciło z równowagi, i tylko tak o ziuup! Tak zadrasnął tylko. O, zobacz, patrz! Tu jest w ciuchach rozcięcie. - po znalezieniu, dumnie zaprezentowała wadę swojej odzieży wkładając doń palec. Kaczor przyjrzał się wspomnianej wadzie jednym okiem i skinął głową w geście uznania.
- Biorąc pod uwagę ile razy o włos uniknęłaś śmierci, ktoś na pewno nad tobą czuwa. - stwierdził Orhun z lekkim przekąsem - A już na pewno Ganzur nad nami wszystkimi.
- Tatko mówił mi kiedyś, że wiele lat temu, zanim się jeszcze narodziłam, w naszej tuli orzeł również próbował porwać bawiące się dziecko, ale przeliczył się i nie dał rady go zbyt daleko unieść. Szczęśliwym trafem ktoś usłyszał krzyki dziecka, ustrzelił ptaszysko i zrobili z niego później zupę. - Frilsa wcięła się pomiędzy wypowiedzi innych, przypatrując się Kaczorowi. - Jestem przekonana, że Orlanth musiał czuwać również i nad tobą tamtego dnia.
Arete przyglądała się przechwałkom Derden z lekkim uśmiechem, opierając podbródek o kolana.
- Mieliśmy szczęście. Przez moment martwiłam się, że moja podróż się tam skończy, tuż przed celem.
- Oooo, opowiedz, opowiedz! Jak to się stało? Orhun też z wami walczył, prawda? - dopytała się Asgrid zaciekawiona, zerkając na męża, potem jednak kierując wzrok ku Derden.
- Oczywiście, że walczyłem. Niemalże nie rozstajemy się ze sobą od początku sezonu mroku, gdy na niebie pojawiła się czerwona szrama. - odpowiedział spokojnie Orhun.
- Nooo, to było tak, że... bo na początku, to nic nie wiedzieliśmy, bo było całkiem cicho i spokojnie. - zaczęła, ale zaraz przerwała, by wziąć solidny łyk z miski, odetchnąć, a potem przetrzeć rękawem usta. - Tak jak teraz co szliśmy. Cicho, zimny kamień, trupy dookoła. Martwe, wszystko martwe, szkielety, budynki, no wiecie, widzieliście. - tłumacząc, zrobiła kółko ręką w kierunku, z którego przyszli. - No to co, słońce zachodzi jak stwierdziliśmy, że czeba rozbić obóz, no i se myślę: No może i tak. Tośmy byli akurat w takim dużym forcie z jakimiś zapiskami co Arete szukała, no tośmy tam chcieli być, a wtedy... nagle, niespodziewanie, wszystkie trupy wstajo! - łuczniczka uniosła raptownie i brwi i dłonie wysoko w górę.
- Wydaje mi się, że trochę zmieniłaś kolejność. - Ganzur zaśmiał się cicho.
- Co? Nie, nie zmieniłam! - Derden spojrzała kolejno na Frilsę, Orhuna i Arete. - Tak było, nie?
- ...Jeśli mam być szczera, wszystko poza końcem tej wyprawy jest dla mnie plamą.
- No było tak! Weszliśmy do miasta rankiem, szukaliśmy tych całych no, budynku z informacjami. Zeszło nam mnóstwo czasu, bo miasto ogromne i wszędzie pełno szkieletów było. W końcu znaleźliśmy czego szukaliśmy, zaczęło się ściemniać i nas zaatakowali i się zabarykadowaliśmy tymi ciężkimi kamiennymi ławami. Prawda, Derden? - tarczowniczka gestykulowała żywiołowo podczas mówienia, na koniec wskazawszy dłonią wspomnianego rudzielca.
- Przekaz opowieści jest póki co zachowany. Do samych podziemi jednak zeszłyście same. Jak się później okazało, było to niezwykle nierozsądne. - Orhun odezwał się po odczekaniu chwili, nie chcąc nikomu wchodzić w zdanie. Gdzieś w międzyczasie przesunął się bliżej ogniska i Asgrid, pozostawiając pomiędzy sobą, a nią pustą przestrzeń odpowiadającą połowie wyciągniętego ramienia.
- Pff, ale powiedział. Nierozsądne! No pewno, czeba było czekać aż się tam poprzygotowują. - ruda machnęła ręką na Orhuna. - No bo to było tak, że... Orhun to chyba z Ganzurem został? Bo cośtam. No, a my poszłyśmy w dół jakiejś sali, i BAM! - krzyknęła, unosząc obie ręce. - Jak nie wyskoczyły, trupy chodzące z ciemności! Klekotały kościuchami, machały bronią, a pomiędzy nimi, ten, no... wampir! Taki człowiek całkiem blady, chudy jakoby nie jadł od cyklu księżyca, a wygadany i pewny siebie, że ho ho! - dziewczyna nachyliła się nieznacznie bliżej słuchaczy, którzy nie mieli szansy doświadczyć historii z własnych oczu, to jest Asgrid i Duarda. - Ale co, myślmy się mieli... miały, właściwie, wystraszyć? Ha! Rach i pach, tu włócznia tam topór, i zaraz kości połamane, rozsypane! A, i jeszcze ognie latające, magikowe! I co wtedy ten taki pewny siebie, wampir próbuje? W dym się zamienia, mgłę takową, by to zaskoczyć nas z ciemnideł albo w długą pociągnąć! Ale nie wiedział... - Wyciągnęła lewą dłoń przed siebie, prawą podniesioną zaraz przy twarzy, przymknęła oko - całkiem jakby celowała z łuku.
- Toć to nie pierwszy wampir cośmy go łupali, i ja już żem wiedziała co trzeba gagatkowi zasadzić! Jak żem strzałę włożyła, i Orlantha o pomoc wezwała, to jak sztrzała mgłę przeszyła to skończyła w cielsku tego, tfu, trupola, jak na ziemię upadał, no! A jak upadał, to i cała reszta razem z nim upadła, nie? - opuściwszy ramiona by znów objąć dłońmi swoją michę, rozejrzała się po tych, które razem z nią uczestniczyły w tych wydarzeniach.
- Zostałem, ponieważ pół nocy warte trzymałem, gdy na zewnątrz biegały szkielety. - Stwierdził Orhun, po czym dodał jeszcze patrząc w stronę Derden. - A po waszym ubiciu wąpierza Ganzur znowu miał pełne ręce roboty z leczeniem was, bo ty nawet nie byłaś w stanie wrócić o własnych siłach. Znowu.
- Ooooo, też mi-- ja przynajmniej z konia nie spadam! - odgryzła się natychmiastowo.
- Nie przypominam sobie. - wzruszył ramionami.
- Ha, no pewnie. - zaraz ruda zwróciła się do Frilsy. - Pamiętasz, nie? Jak pod Bykami próbował?
- Pamiętam! I Nawrzeszczał na jednego z nich. - przytaknęła szybko.
- No! - ucieszyła się, zrozumiana i zadowolona, wracając do swojego posiłku.
- Ja przynajmniej nie zaliczyłem omdleń po walce od odniesionych obrażeń. - skrzyżował ręce uśmiechając się kątem ust. - Nikt mnie jeszcze nie trafił.
Asgrid tłumiła śmiech, przyciskając pięść do dłoni i przyglądając się to rudej, to poharatanemu. Arete zaś było zdecydowanie mniej do śmiechu, gdy temat zszedł na odniesione w walce obrażenia. Jej dłoń powędrowała ku brzuchowi, w którym nie dalej jak parę tygodni temu była włócznia.
- Oberwałeś od pułapki! - zawołała Frilsa.
- Żadne z was nie potrafi ich nawet rozbrajać należycie. - ponownie wzruszył ramionami.
- E bo gadanie, takie pułapki to zwykłe tchórzostwo.
- Sidła na zwierzęta również są zakładane przez niektórych.
- Tchórzostwo to słowo przegranych, którzy nie przemyśleli wszystkich możliwości, o!
Orhun zaśmiał się tylko krótko słysząc słowa Asgrid.
- O, patrzcie, jak już mędrkuje! - Derden sama się zaśmiała. - I ja żadnych sideł nie robię. Jeden na jeden, ja i zwierzyna, oko w oko! - poklepała się dumnie po piersi.
- Ze zwierzyną może i faktycznie, ale jeśli kiedykolwiek znowu staniesz naprzeciw żywym trupom, zakryty dół czyni więcej niż najostrzejszy z mieczy. - skomentował kaczor spokojnie. - Wbrew pieśniom i legendom, heroiczne zwycięstwa to w większości kwestia przygotowania.
- Słuchaj i ucz się Derden. Zresztą, po co strzępie język. Teraz jak nauczyłaś się latać to dopiero będzie się działo.
- Ta, ta! Smoka pokonaliśmy, i żadnego przygotowania tam nie było! Albo niedź... - zaczęła, ale przerwała sama sobie.
- Smoka? - kaczor uniósł głowę - Mówisz o tym łbie, który wieźliście na wozie?
- No tak! A co, chcesz powiedzieć, że wielka jaszczurka to nie smok? - wtrąciła się blondynka, przysuwając się bliżej męża, który w pierwszym odruchu chciał się odsunąć, gdy została naruszona jego przestrzeń osobista, ale jakoś się ostatecznie przemógł. Kaczor zamilknął na chwilę, drapiąc się w miejscu, gdzie kiedyś miał oko.
- Po prostu...Matka opowiadała mi, że wieki temu ta dolina była leżem smoka. A właściciel tej głowy pomieściłby się w dużej jaskini. Tylko tyle.
- Zaraz. Cała dolina? Odtąd po te twoje bagna?
- Te bagna nie są moje ani mojego ludu. Ale tym mnie straszyła gdy nie chciałem zasnąć jako pisklę.
- A mi mówiła, że jak będę pić więcej mleka to bardziej urosnę. - wzruszyła ramionami. - Takie gadanie.
- ...Może to był mały smok? Ale smok! Otoczył się jeszcze ciemnością!
- Mały? Ty w ogóle widziałaś coś w tej ciemnicy!? - tutaj, Derden wydawała się być wręcz oburzona. - Przeca łapa sama to była jak ja, albo i dwie jedna na drugiej!
- ...Próbowałam rozświetlić ten mrok...nie pomogło… - żachnęła się dziewczyna. - Dobrze się złożyło, że nikt nie umarł...
- Cóż, kolejny zawód do kolekcji marzeń zniszczonych przez dorosłość.
- Jak dla mnie to był smok. Nawet jeśli nie dorównywał wielkością tym z legend.
- Chyba nie chciałabym drugi raz z czymś takim walczyć...
- Chętnie bym zoba- zaczęła Asgrid, umilkła jednak po słowach Frilsy, ta za to zdecydowała się kontynuować.
- Naprawdę mieliśmy dużo szczęścia, że nikt nie umarł. Trolle to jedno, ale ten smok to jednym kłapnięciem mógł nas przepołowić. Taaaakie miał zębiszcza.
- Gdzie się nie udamy, tam potwór. Wielki jaszczur, człowiek ze spiżu, wampiry...Mam nadzieję, że nie jesteśmy przeklęci.
- Jeszcze chaos! Ominęła cię nasza wcześniejsza walka z chaosem. No i to nie jedna!
- Chaos, plaga...co dalej, armia elfów?
- I jeszcze z elfami, racja! Zapomniałam o elfach, ale oni to nie mają wielkich armii jak chaos, który napadł na naszą tule.
Derden spojrzała w stronę kanionu, którym niedawno temu latała.
- A, to jak myślicie, co spotkamy tam dalej? Może... może giganty? Takie wiecie, ludzie tylko ogromne?
- Hmm. Czemu myślisz, że akurat giganty?
- No bo... no bo co? Tu nic nie rośnie prawie do jedzenia, to trzeba na coś polować, a jak tu pewno same kozy z jednej a trolle z drugiej są, to pewnie musi tu coś być jeszcze większego, nie?
- Co właściwie jedzą trolle? - zadumała się Frilsa - Areteeee, a co tam w twoich stronach za stworzenia są, co ludzi atakują?
Dziewczyna przyłożyła palec do brody, zerkając na ciemne niebo.
- No...trolle wciąż są, chociaż część z nich zamieszkała pod Nochet i nazywają to swoim, nocnym miastem. Poza tym, na trakcie można natknąć się na zwierzęta, pomiot Chaosu jak ten który najechał waszą wieś, bandytów...No i słyszałam, że w jakiejś wsi na południe od królowej miast jest istna plaga harpii, z którymi nikt nie może sobie poradzić.
- Harpii?
- To takie...kobiety, tylko że ptaki. Mówią, że przeklęte przed wiekami za jakieś straszne zbrodnie. Porywają kozy i dzieci, by je jeść. I strasznie wrzeszczą.
- No to kobiety, czy ptaki? Kobiety z ptasimi skrzydłami i dziob-
- Może z dziobami!
- Bardziej kobiety. Opierzone. Bez dziobów.
- I nic nie robicie z tymi trollami, co się pod waszym Notchet zalęgły?
- Są, technicznie rzecz biorąc, obywatelami. Póki nie wychodzą na powierzchnię i nie naruszają prawa, nikt się nimi nie przejmuje. Poza tym… - zawahała się, zerkając ku ślepemu - ...wielu nie przeszkadza fakt, że chętnie wyzbywają się części swojego miotu, czyniąc z nich łatwą do pozyskania siłę roboczą.
- Ale to przecież… nienormalne! - zawołała wznosząc ręce nad głowę.
- ...Ale dlaczego? Jest ich tyle samo, jak nie więcej, co ludzi. Nienormalnym byłoby marnowanie sił na zdobycie podziemnej jaskini.
- Ale to samo nie tyczy się, mam nadzieję, żywych trupów.
- Co? Nienienie, na Niewidzialnego, skądże!
- No i tak… po prostu pracują dla was? Nie próbują was zabić? Przejąć miasta? Przecież w jaskini od razu nas atakowali!
- Nie próbują. A ci w jaskini już najechali krasnoludy, jakby nie patrzeć. To pewnie był jakiś oddział armii czy coś podobnego.
- Założę się, że jeśli natkniemy się na trolle tutaj, to pierwsi nas zaatakują!
- O ile Derden nie strzeli do nich pierwsza. Pamiętaj. - stwierdził Orhun z bardzo “poważną” miną. Duard wwiercił jedyne oko w Derden, próbując ocenić na ile ta ‘groźba’ może być prawdą.
- No, lepiej strzelić pierwszym niż potem żałować! - Derden skrzyżowała ramiona. Chyba sens wypowiedzi Orhuna przeleciał jej nad głową. Ganzur milczał przez cały ten czas, w którym nie był o nic pytany - przywykł w końcu do słuchania, a nie opowiadania. |
_________________ . . . |
|
|
|
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń
Wiek: 34 Dołączył: 26 Lut 2009 Posty: 1394
|
Wysłany: Nie Wrz 08, 2019 4:07 pm
|
|
|
============================================================================================
============== PO WALCE Z CZERWONYM KAPŁANEM, W KTÓREJ DERDEN STRZELIŁA PIERWSZA, A POTEM ŻAŁOWAŁA =============
============================================================================================
Rozbiliście obozowisko w środku dnia, by odpocząć i zagoić rany. Arete, Orhun oraz Asgrid znaleźli dogodną, płaską półkę skalną z widokiem na dolinę. Byliście już, na dobrą sprawę, po drugiej stronie gór - teraz zostało “tylko” znalezienie jaskini, czy budowli w skale czy gdziekolwiek tamten krasnolud się znajdował. Duard z czasem również doczłapał się do nich.
- Czy powinniśmy rozpalać ogień, skoro do wieczora jeszcze daleko? - spytała Asgrid, patrząc na męża, ten zaś spojrzał na nią badawczym spojrzeniem, z cieniem konsternacji widocznym bardzo dobrze na jego obliczu.
- Obawiam się, że nie znajdziemy tutaj materiałów, które nadadzą się na rozpałkę. Szczerze, wątpie również czy ruszymy się stąd przed nastaniem kolejnego świtu, więc czeka nas noc w ciemnościach. - Podszedł bliżej blondynki i z lekkim, acz krótkim wahaniem położył dłoń na jej ramieniu. - Asgrid… jak się czujesz? To co się wydarzyło, było chaotyczne i makabryczne. - Mówiąc to myślał o wyrazie twarzy jaki uczyniła kobieta, gdy była świadkiem skórowania czerwonego jaszczura. Nie był nawet pewien, czy kobieta, będąca teraz jego żoną, była kiedykolwiek wcześniej świadkiem czyjejś śmierci. Pamiętał bardzo dobrze jak długo prześladowały go twarze osób zamordowanych przez zbójnicką grupę, podróż której dorastał, choć w przeciwieństwie do Asgrid był wtedy jeszcze tylko dzieckiem. Kobieta potrząsnęła głową i spojrzała mu w oczy.
- Spodziewałam się, że poza tulą może dojść do czegoś takiego...zresztą, nie raz pomagałam ojcu, gdy Mostali ścierali się z naszymi ludźmi próbując ukraść ten przeklęty posąg. Albo gdy ktoś został ranny odganiając krowokrada od swoich stad. Widziałam trochę krwi w życiu. Ale… - zawahała się przez moment - To było nagłe.
- Nie da się być gotowym do walki, jeśli samemu nie trzymało się miecza przez większość życia. - rzucił kaczor, zasiadłszy na kamieniu - Ani tym bardziej na to, co niektórym przychodzi do głowy po walce.
- W istocie jest to prawdą. - stwierdził z lekką goryczą w głosie, przypominając sobie ponownie o Derden. - Widok krwi, a faktyczne zranienie kogoś, śmiertelne, czy też bycie bezpośrednim świadkiem tego, to zupełnie co innego.
- Cóż...Przekonamy się? Szczerze, to niewiele widziałam. Tylko koniec.
- Mówiłaś wcześniej, że uczyłaś się trochę czymś walczysz. Przypomnisz mi czym dokładnie?
- Mieliśmy niewiele metalu, więc przede wszystkim ciężkim kawałem drewna. - poklepała coś, co można było nazwać prostą maczugą, zawieszoną za pasem, Orhun spojrzał na broń i od razu zganił siebie w myślach za nie pomyślenie o tym. - Choć tata zawsze mówił, że lepiej mieć silne nogi niż ręce. Hipokryta. Gdyby tak było, porzucilibyśmy tamtą ziemię dawno temu.
- Stwierdziłbym, że dobrze mieć silne zarówno jedno, jak i drugie. Choć do silnych rąk przyda się również precyzja. Przy nauce walki tym - wskazał ruchem podbródka na maczugę przy jej pasie - będę mógł ci pomóc.
- Z chęcią oddam się w twe ręce, o mistrzu. - mrugnęła i wykonała lekki, prześmiewczy wręcz dyg. Zarówno słowa jak i gest blondynki wywołały wyraźne rozbawienie na twarzy rybaka.
- Może nawet dzisiaj damy radę. Zobaczymy co zadecyduje Ganzur, gdy już w końcu dotrą do nas.
* * * * *
https://www.youtube.com/watch?v=nVRqq947lNo
Krew trysnęła spod ostrza które wbiło się po raz kolejny w zwłoki. Nie było im dane nawet przeleżeć do ostygnięcia, gdy spotkały się z czynem całkiem odbierającym im godność. Powoli, ale starannie, nóż z brązu przecinał warstwę tuż pod łuskami, by po chwili zdecydowanym ruchem wynurzyć się znów na zewnątrz, zostawiając za sobą równą linię, sam równie czerwony jak materiał który rozrywał. Dzierżąca go ruda osoba z pełnym skupieniem i najszczerszą nienawiścią wymalowaną na twarzy odetchnęła wolno, znów zagłębiając narzędzie pod skórę, uważając, by jej nie zniszczyć.
Ślepiec, któremu przyszło zostać przywódcą, nie mógł zobaczyć jej miny ale nawet mimo tego mógł wyczuć negatywne uczucia, które się w tym miejscu kłębiły. Większość grupy odeszła w poszukiwaniu nowego miejsca na postój, ale dla niego nie było takiej możliwości. Znał zachowania ludzi na tyle by wiedzieć, do czego ta sytuacja może doprowadzić. Odraza, niechęć, rozłam - kolej rzeczy której za wszelką cenę chciał uniknąć. Nie mógł po prostu odejść i udać, że problemu nie widzi - nawet, jeśli w istocie był ślepcem. Powoli postąpił trzy kroki bliżej rudej łowczyni. Powoli zniżył swą postawę do klęczek, by zrównać się z nią samą. Jeszcze wolniej wyciągnął dłoń przed siebie - nie chciał jej przez omyłkę uderzyć, a nie wiedział dokładnie gdzie jest ramię za które chciał chwycić. W końcu mu się to udało; ścisnął lekko. Wcale jednak nie skłoniło jej to do przerwania. Kontynuowała dalej pracę, jednak wiedząc, kim mogła być osoba wykonująca takie podchody zamiast po prostu opieprzyć ją na miejscu, odezwała się.
- Bez tej jaskrawej czerwieni nigdy siebie nie znajdzie. Zresztą, wcale na tym nie skończę. - odezwała się najniższym głosem jaki była w stanie z siebie wydobyć, na moment unosząc dłoń do twarzy by przetrzeć ją pod nosem rękawem.
- Derden. - Ganzur odezwał się spokojnym głosem. Tak spokojnym, jak można było go usłyszeć niemal zawsze, choć w istocie czuł się zupełnie inaczej. Nie była to złość; bardziej smutek, strapienie. Dwie kobiety spoza ich klanu brzmiały jak najbardziej jak głos rozsądku, a ich słowa kołatały mu w głowie. Wie, że Derden lubi nie zawsze mówić prawdę. Być może w istocie istniała pokojowa droga. Pewien natomiast był tego, że faktyczny atak na jej osobę nie wywołałby u niej aż takiej reakcji. Nawet w przypadku niepowodzeń, jeśli tylko sytuacja zakończyła się pozytywnym wynikiem, ruda zawsze unosiła wysoko brodę, ciesząc się wspólnym zwycięstwem. Tutaj sytuacja była wręcz odwrotna - i chciał dowiedzieć się, dlaczego.
Łowczyni wciąż jednak upierała się by kontynuować to, co robiła; zarówno zdzieranie skóry z czerwonego jaszczura, jak i zwój gniewny wywód.
- Ta... rzecz może odzyskać to co pamięta jak zeżre sam siebie, tak? - zrobiła krótką przerwę, choć wcale nie oczekiwała na żadne potwierdzenie. - No to nie zrobi tego tak długo, jak żyję. Potnę go na kawałki, upiekę i sama zeżrę. - dokończyła zdanie praktycznie przez zęby, gdy Ganzur zacisnął mocniej dłoń na jej ramieniu.
- Derden. - powtórzył, tym razem wypowiadając sylaby wiele wyraźniej.
- Ze skóry uszyję kurtkę, jak starczy. Zobaczymy, czy będzie takim chojrakiem jak będzie musiał palić to, z czego sam jes...
- DER--
- CO! - przerwała trzecie zwrócenie uwagi zniecierpliwionym krzykiem, zwracając się do ślepca. Wreszcie przerwała dłubanie nożem w mięsie. On nie mógł tego zobaczyć, ale zdecydowanie usłyszał zmianę kierunku jej głosu.
- Powiedz mi, jak naprawdę było. - ponownie cicho, miarowo i spokojnie, szaman wypowiedział swoje życzenie, starając się zwrócić własną twarz ku jej. - Proszę.
- Co jak było, przecież powiedziałam! Jak tu wyleciałam zza rogu to się odwrócili, to ja widzę, że to czerwony i ten wilk biegnie to wzięłam łuk, i on do mnie ogniem wtedy... zobacz, wszystko przypalone! Jakbym nie strzelała to by jeszcze mnie ten wilk pogryzł! - Derden całkiem utraciła swój pozorny spokój. Głos jej się całkiem załamał w jednej chwili, sprawiając, że brzmiała całkiem jak dziecko na skraju płaczu. Czuła zawód tym, że nikt jej nie wierzy, choć w jej wierze nie zrobiła nic czego robić nie powinna; w chwilowym zawieszeniu, z otwartymi ustami jakby miała powiedzieć coś więcej choć żadne słowa nie chciały do niej przyjść spojrzała jeszcze z żałosną miną na stojąca nieopodal Frilsę, ale po ledwie chwili kontaktu wzrokowego całkiem odwróciła głowę. Zacisnęła nie tylko zęby, ale również pięści.
Druga kobieta nie szukała nawet kontaktu wzrokowego - była na skraju zdegustowana i… przerażenia czynem i słowami Derden. Oczyma wyobraźni widziała jak łuczniczka pożera te istoty, rozumne istoty. Nie potrafiła wydusić z siebie słowa, a wargi delikatnie jej drgały w roztrzęsieniu.
Ganzur odetchnął powoli przez nos. Nie puszczał dłonią barku roztrzęsionej; ta nawet, jeśli czuła ból od poparzeń pochodzących od ognistego deszczu, w tej chwili całkiem nie zwracała na niego uwagi.
- Jesteś bardzo szybka. Na pewno nie miałabyś problemu z cofnięciem się do nas, do reszty, byśmy mogli stawić czoła zagrożeniu razem.
Nastąpiła chwila ciszy. Plecami do rozmówcy, łuczniczka chciała odpowiedzieć szybciej, ale pierwsza próba w ogóle nie przeszła jej przez zaciskające się gardło.
- Ja... wiem, że dla was to ja jestem głupia. - wyrzuciła z siebie w końcu, zaraz pociągając nosem. Nie dała nikomu nic odpowiedzieć. - Wszyscy zawsze robią coś... fajnn- dobrego. Przydatnego. A Derden to nic, Derden tylko przeszkadza, Derden ciągle trzeba rato- tować, Derden jest głupia. - zająknęła się, nachylając nad własnymi kolanami. Znów nie dała rady kontynuować.
Ganzur zdawał się być zaskoczony odpowiedzią, choć ona nie mogła tego zobaczyć. Nawet gdyby patrzyła się w jego stronę, ciężko zobaczyć uniesione brwi u człowieka, którego twarz zasłonięta jest maską z kości. Rozmowa idzie w zupełnie innym kierunku, niż przewidywał; nim zdołał złożyć w myśli słowa do odpowiedzi, ruda jednak przemogła się by mówić dalej.
- Jak- jak chcecie, to możecie mnie zostawić. Ja sobie jakoś wrócę, wcale ni--
- Derden. - tym razem, Ganzur stracił na moment monotonię swojego głosu, na chwilę go unosząc. Ale tylko na chwilę. - Czy ty naprawdę myślisz, że błagałbym Helera o pomoc we wróceniu ci sił gdybym uważał, że jesteś nam ni...
- No, no! Ty naprawdę tak, że ja jestem głupia! - tym razem ruda podczas odwracania się znów ku mężczyźnie zrzuciła z siebie jego dłoń. Nie oponował. - Ty przecież każdemu pomagasz! Nieważne, czy ktoś coś potrafi czy nie, czy go znasz czy nie, ty zawsze pomagasz. Bo ty jesteś Ganzur. - odparła, oburzona wręcz. - Ja nie chcę być pomagana. Ja chciałam... jak chciałam być bohaterem jak z opowieści. Jak Orlanth. Jak Vinga! Ale nie jestem. Wiem, że ciągle tylko przeszkadzam. Nic nie zrobił, biłam. Nie tak miało być. Ciągle tylko trzeba mnie... - jej głos na krótki moment przerodził się w pisk, jak skomlenie, a potem umilkł. Znów pociągnęła mocniej nosem.
Ganzur zasięgnął szybko do swej pamięci. Jego pierwszą myślą była Wielka Niedźwiedzica, jednak tę myśl szybko odrzucił, chwytając po następną.
- Pomogłaś nam, wszystkim Żubrom, kiedy Chaos nam zagrażał. Dzięki temu, że udało ci się ukrócić żywot tego, kto im przewodził, ocaliłaś życie wiel...
- Nic nie zrobiłam, Ganzur! - zakrzyknęła znów w jego stronę, tym razem naprawdę oddając się płaczowi. - To nie byłam ja! Ja tylko ch, chciałam się mieć czym poch, pochwalić... To Arete! Ona to zrobiła! - raz jeszcze smarknęła. - Nawet z boskim błogosławieństwem, nawet całkiem skryta w ciemnościach, ja nic nie potrafiłam zrobić!
Ślepiec zacisnął usta. Był zaskoczony nową informacją, ale w tym momencie to zaskoczenie bledło przy nieprzyjemnym uczuciu, że rozmowa znów potoczyła się złym torem, a jego próba załagodzenia sytuacji okazała się być czynem porównywalnym do włożenia kija w mrowisko. Nie potrafił zaprzeczyć faktowi, iż ostatnie decyzje rudej zawsze prowadzą ją do sytuacji z której nie potrafi wyjść sama. Nijak jednak nie uważał, że osoby, która błądzi nie można nakierować na właściwą ścieżkę.
- Chciałaś pokonać przeciwników, których dostrzegłaś, by pokazać, że jesteś w stanie to zrobić. - choć jego słowa mogły być pytaniem, brzmiały zdecydowanie na twierdzenie. Cisza. Choć w głowie dziewczyny kłębiło się wiele słów które żądały tego, by być wykrzyczane, teraz je powstrzymywała. Powrócił strach przed kolejną krytyką - nie tą wypowiadaną w gniewie, ale tą, która jest najbardziej szczera. Z ust właśnie kogoś takiego jak Ganzur.
Ten jednak nic nie mówił. Zbierał myśli; a gdy to robił, ponownie uniósł dłoń. Powoli położył ją na głowie skulonej łowczyni, która czuła się teraz zbyt bezsilna by się choćby ruszyć. Przetarł kciukiem jej czoło. Miał dziwne wrażenie, że już kiedyś znajdował się w takiej sytuacji, jednak tym razem jest w niej innej roli - jest tam, gdzie kiedyś był Matias.
- Wszyscy popełniamy błędy, Derden. Ale to, ile potrafimy wynieść z ich nauki definiuje naszą prawdziwą wartość.
- Jakie wy niby popełniacie błędy!? - odpowiedziała niemal natychmiast. - I co mam się nauczyć? Nie mogłam szybciej tego uniknąć, nawet go nie widzzmm-- - chciała mówić dalej, ale jego dłoń zsunęła się z jej czoła w dół, rozmazując jaszczurzą krew z jej łzami na policzku aż kciuk złączył jej wargi, uciszając ją.
- Pomyśl, Derden. Przypomnij sobie. Bogowie kierują nas na ciężkie szlaki. Nasze błędy były opłacone cierpieniem. Ale naprawiliśmy je. Wróciliśmy do ich źródła i osobiście odwróciliśmy sytuację, pokazując, że jesteśmy godni powierzonych nam zadań.
Ruda milczała, i to wcale nie tylko dlatego, że mężczyzna wciąż przytrzymywał jej usta. Opuściła smutny wzrok na ziemię, znów pociągając nosem. Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Wiedziała, co dokładnie Ganzur ma na myśli - cała historia z ich odtworzeniem Boskich Łowów, która za pierwszym razem wcale nie zakończyła się pomyślnie. Ale ile ona tak naprawdę w niej pomogła?
Frilsa otrząsnęła się z amoku, który ją ogarnął i odgoniła potworne myśli uporczywie kłębiące się w jej głowie. Derden przecież była jedną z najbliższych osób, które miała. Kimś, kogo bez chwili namysłu mogła określić mianem przyjaciółki i dla której rzuciłaby się w ogień... co właściwie też przed paroma chwilami pośrednio uczyniła.
- Der- Derden. Czy ty w ogóle siebie słyszysz? Jesteś jedną i najodważniejszych osób, które znam, a już na pewno najlepszą łuczniczką. - wyrzuciła z siebie Frilsa, bez większego zastanawiania się nad tym co mówi. - Przecież każde z nas popełniało błędy. Też co chwilę głupio obrywam. No a przed chwilą jak wariatka jakaś przez ogień biegłam. - wskazała zamaszystym ruchem ręki za siebie, na miejsce, które jeszcze do niedawna było ogarnięte przez płomienie. Derden niestety nie widziała tego gestu. Bała się podnieść wzrok.
- Jestem pewien, że nie bez powodu posiadasz dar który pozwala ci kierować boską mocą. Pamiętaj, że gdyby nie ty, nie zdołalibyśmy zgładzić istot nie-życia.
- To dlacz-- - ledwie udało jej się odzyskać mowę, wskazujący palec drugiej dłoni szamana spoczął na jej ustach, a właściwie tylko ich dotknął. Tym razem całkiem bezinwazyjnie, ale zdecydowanie wystarczyło, by umilkła sama z siebie.
- Jeśli uważasz, że wszystko układa się teraz przeciw tobie, być może masz rację. Być może to znak. Orlanth próbuje pokierować cię z dala od niewłaściwej ścieżki. Złe decyzje wiążą się z bólem i wstydem, ale my jesteśmy tu, by ci pomóc w drodze do tych, które poprowadzą cię dalej. Jesteśmy jego dziećmi i na pewno nie chce, byśmy błądzili tam, gdzie nie czeka na nas żadna przyszłość.
Frilsa spojrzała na mówiącego Ganzura, szczerze zaskoczona jego słowami, właściwie tylko pierwszą częścią jego wypowiedzi. Powstrzymała się jednak przed otworzeniem ust i wtrąceniu się, powróciła wzrokiem ku Derden, w oczekiwaniu na jej reakcję. Ta z początku zacisnęła tylko mocniej usta; zaraz zwiesiła głowę jeszcze niżej, wypuszczając ze zrezygnowaniem powietrze. Ganzur cofnął jedną z dłoni.
- Cz... czemu Orlanth miałby mi coś pokazywać...? - odezwała się słabym, niepewnym głosem.
- Bo czuwa nad nami wszystkimi. - wtrąciła tarczowniczka.
- I może chcieć pokierować cię tam, gdzie starasz się dotrzeć. - ślepiec cofnął i drugą dłoń. - Ale nie możesz brnąć do celu bez cierpliwości. Wydaje mi się, że jako łowca doskonale wiesz, dlaczego dyscyplina i umiejętność wyczekiwania odpowiedniej okazji jest bardzo ważna.
Pociągnięcie nosem.
- Jeśli po raz kolejny próbujesz tego samego podejścia i kończy się ono niepowodzeniem, być może nie tędy droga. Orlanth chce, byś to zauważyła. Te oparzenia, które nosisz teraz na skórze mają ci o tym przypominać.
- I... i co ja mam teraz niby zrobić...?
- Podążaj za znakami. Jeśli walka jest konieczna, będziesz o tym wiedzieć. Nie decyduj pochopnie. I pamiętaj - nie musisz próbować nam nic udowadniać. Wiemy, na ile... - Ganzur chciał kontynuować, ale przerwał mu głos rudej, który znów odzyskał stanowczość.
- Zobacz. Zobacz! - łuczniczka zwróciła się do zwłok, chwytając kawał łuskowatej skóry, który odstawał od mięsa. Chyba nie zorientowała się, jak głupio to brzmi, gdy mówi do niewidomego.
- Jak czerwona jest jego skóra.
- ...Ale Ganzur nie wie jak wyglądają kolory. - Frilsa błysnęła inteligencją. Niska, mimo to, kontynuowała.
- Gdy błądzące monstrum chaosu zabiło jej wybranka, Vinga przyjęła Czerwoną Przysięgę, przysięgę zemsty. To oznacza ten kolor. On, on był... jest stworzeniem zemsty. I ja, ja przecież też! - zwróciła się znów do obojga słuchających. Ganzur ponownie westchnął. Jak na kogoś, kto mało kiedy porusza te tematy, Derden staje się niesamowicie uparta kiedy próbuje coś udowodnić, niezależnie od tego, czy ma rację. Nie to, by on sam czuł się całkiem pewien swojej pozycji.
- Ten jaszczur jednak, kimkolwiek jest, takowej krzywdy ci nie uczynił. Przeciwnie wręcz, to my pierwsi użyliśmy broni.
- Pierwsi i to bez najmniejszego ostrzeżenia. - odezwała się znów Frilsa. - Tak po prostu wbiliśmy im nóż w plecy po tym jak zadeklarowaliśmy, że zostawimy siebie wzajemnie w spokoju...
- Pomyśl o tym, jak to wygląda z jego strony. Jeśli przywołujesz tę scenę, zastanów się dobrze - czy czynisz w tym momencie jak Vinga, czy jak ten potwór, który sieje śmierć nim ktokolwiek zdoła zareagować?
Derden otworzyła szerzej oczy, tak jak i zaraz rozwarły jej się usta. Choć chciała coś odpowiedzieć, całkiem zabrakło jej słów. Jej wzrok zaczął błądzić po okolicy, gdy oddech całkiem wstrzymał się w małej piersi. W tym momencie naprawdę, kompletnie zgłupiała. Zabrakło jej wszelkich argumentów.
- Twe obrażenia mogą być pokutą za czyny, ale pokuta nie musi być karą. Potraktuj ją jako naukę, Derden, proszę. Jeśli to sam Orlanth chce odwieść cię od ścieżki którą zmierzasz, czy rozsądnym byłoby uparcie przeć naprzód?
Derden nie odpowiedziała jednak. Z klęczek przeszła do siadu. Podkuliła do siebie nogi które objęła rękoma, a twarz wtuliła w kolana. Co niby miała odpowiedzieć?
- Derden, nie jesteś głupia, ale próbujesz zbyt wiele rzeczy robić samej. Jesteśmy razem po to, by się wzajemnie wspierać. Nikt z nas nie dałby rady w tej wędrówce w pojedynkę. Dopiero, kiedy działamy jako grupa, jesteśmy w stanie przezwyciężyć przeszkody. Nie musisz nam niczego udowadniać, a my nie będziemy cię krytykować.
- ...Orhun będzie. - stwierdziła zaraz gorzko po chwili namysłu. Po raz kolejny, Ganzur westchnął. Wyciągnął znów dłoń, jednak tym razem nie do jej twarzy - pochwycił ją pod ramię, pociągając lekko do góry.
- Chodź. - rzekł, samemu się podnosząc.
- P-po co? Gdzie? - zapytała znów wystraszona, choć wstała posłusznie. Mężczyzna wskazał wolna dłonią kierunek w którym udała się reszta grupy, a potem począł ją prowadzić w tę właśnie stronę.
- Jeśli będziemy się wzajemnie rozumieć, nie będzie powodów do krytyki.
- Ale... - zaprotestowała słownie ostatni raz, nim całkiem się uciszyła. Obejrzała się jeszcze krótko na Frilsę, a potem wbiła wzrok pod własne stopy, będąc prowadzona do reszty grupy.
- Ganzur ma racje. Powinniśmy dołączyć do reszty. Rozdzielanie się nigdy nie wychodzi nam na dobre. - stwierdziwszy to ruszyła razem z nimi. |
_________________ . . . |
|
|
|
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń
Wiek: 34 Dołączył: 26 Lut 2009 Posty: 1394
|
Wysłany: Nie Wrz 08, 2019 4:27 pm
|
|
|
============================================================================================
================================== W TYMCZASOWYM OBOZIE W GÓRACH =================================
============================================================================================
Obie grupy spotkały się na płaskowyżu. Orhun rozmawiał ze swoją żoną, a dwójka cudzoziemców siedziała na oddzielnych kamieniach, wpatrując się w trzymane przedmioty - kaczor przyglądał się swojemu odbiciu w klindze miecza a kobieta pustym oczodołom hełmu który zdjęła z głowy. Derden, przyprowadzona wciąż pod ramię, rękawem drugiej ręki przetarła twarz, tylko rozmazując po niej krzepnącą już krew, łzy i błoto. będąc wprowadzana między wszystkich, tym bardziej próbowała uniknąć jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego.
Orhun pierwszy zwrócił spojrzenie ku pozostałej części grupy, która dołączyła do nich w końcu. Przyjrzał się Derden bardzo uważnie.
- Widzę, że jednak zostawiłaś ich skóry w spokoju. - stwierdził dość oschłym tonem głosu.
- To ten… zatrzymujemy się tutaj, tak? Ganzur musi odzyskać siły i w ogóle.
- Na to wychodzi. Jest stąd ładny widok.
- M-hm. Póki nie zapadnie ciemność, będziemy widzieć jeśli ktoś będzie nas próbował podejść.
Ganzur puścił wreszcie rudą, która natychmiast splotła ze sobą dłonie, wciąż pochylona naprzód.
- Jaki jest plan? Zostajemy tu do jutra?
- Na początku jest taki, by wyjaśnić nasze niechęci. - oznajmił niewidomy. Obrócił się ku najniższej w towarzystwie i zwrócił niegłośno do niej. - Derden. Wielu z naszych przyjaciół na pewno mogło poczuć się zszokowanymi tym, co zobaczyli. Myślisz, że mogłabyś im to wytłumaczyć?
Łowczyni momentalnie uniosła wzrok na szamana, otwierając szerzej oczy z niedowierzaniem. w tym momencie, postawiona przed tą sytuacją, poczuła się nagle zdradzona, oszukana; rozejrzała się wokół, na twarze wszystkich, którzy mogli patrzeć w jej kierunku. Dostrzegła z całą pewnością wyczekujący wzrok Orhuna, ale i Frilse, która uśmiechnęła się nieznacznie do niej i skinęła głową, zdaje się próbując dodać jej otuchy i ukazać swoje wsparcie. Arete na słowa Ganzura oderwała wzrok od pancerza i uniosła go na przybyłych, na dłuższą chwilę zawieszając go na Derden. Asgrid nie wydawała się, szczególnie wyczekiwać czegokolwiek, ale skinęła ku Derden. Kaczor...zdawał się bardziej zainteresowany klingą miecza niż tym wszystkim.
- Bo oni... bo jak... - zaczęła, w mechanizmie obronnym znów zamierzając się tłumaczyć. Znów przerwał jej Ganzur, choć tym razem bez kontaktu cielesnego.
- Tak naprawdę wystarczy tylko jedno słowo.
Łuczniczka skrzywiła się, jak gdyby sprawiało jej to większe cierpienie niż uderzenie płomieni i upadek z wysokości. Z twarzą prawdziwego cierpienia jeszcze raz przeszła wzrokiem po wszystkich wokół, nim zduszony głos przecisnął jej się przez gardło.
- No... Prz... przepraszam. - zwróciła szybko wzrok ku niebu, by nie musieć patrzeć w niczyją stronę. - Toj... ja. Strzeliłam. Pierwsza. Bo... bo nie chciałam być ciągle bezużyteczna. - wycisnęła z siebie, biorąc po tym głębszy wdech, a następnie ten oddech wstrzymując i w ten sposób, wciąż patrząc w niebo, zdecydowała się oczekiwać zbiorowej nagany.
- Chcesz powiedzieć, że strzeliłaś jako pierwsza. - Orhun bardziej stwierdził niż zapytał. Westchnął zaraz. - Derden... Poczekaj następnym razem na resztę. To jest dokładnie to, czego się obawiałem, gdy tylko nauczyłaś się latać.
- Nie rozumiem jak ktoś, kto wykonywał wczoraj całą ciężką pracę może uważać się za bezużyteczną. - dorzuciła Asgrid po mężu.
- No i to tylko dzięki tobie dwóch nieumarłych nie umknęło przed nami. - dodała Frilsa.
- M, mówiłam, że Orhun będzie krytykował! - Derden zaraz zwróciła się jakby z oburzeniem do Ganzura. Ten jednak milczał. Orhun ponownie westchnął, ciężej i pomasował skroń.
- Czy naprawdę nie dociera do ciebie, że ja po prostu martwię się o ciebie? Gdybyś nie zauważyła, zanim was nie poznałem, zanim z wami nie ruszyłem w podróż, w naszej tuli gówno kogokolwiek obchodził mój los. Nie chcę by moja przyjaciółka zginęła, gdy ja nie będę mógł nijak temu zaradzić. - rzucił jej pełne wyrzutu spojrzenie.
- No bo ja chciałam, chciałam pokazać, że też potrafię sobie pora... - głos znów się jej załamał blisko pisku, i urwał gdy rozmówca się odezwał.
- Ale po co? - wtrącił zaraz Orgun. - Przecież dobrze wiemy, że potrafisz radzić sobie w walce. Jeszcze lepiej radzimy sobie wszyscy, gdy współpracujemy. Naprawdę nie musisz nam udowadniać czegoś, o czym już wiemy.
Arete przypatrywała się to jej, to jemu, w ciszy. Chociaż z jej miny zdecydowanie było widać, że ma problem z określeniem, jak się czuje w całej tej sytuacji. Ruda milczała jeszcze chwilę, ale przynajmniej zmieniła pozę - zamiast patrzeć się w niebo, znów wbiła wzrok we własne stopy.
- Nie będę już. - pociągnęła nosem. - Bo Orlanth tak nie chce. - rzekła, choć dużo ciszej niż dotychczas.
Frilsa spojrzała po części grupy, która wcześniej odłączyła się od nich, głównie przyjrzała się Arete i Duardowi, próbując wyczytać jak oni się z tym wszystkim czują.
- Derden. - odezwała się w końcu dziewczyna - Gdyby nie ty, wykrwawiłabym się na śmierć a moje ciało pewnie posłużyłoby temu wampirowi jako zabawka. Nic nie zmieni tego, jak jestem ci wdzięczna. Ale nie mogę pozbyć się natrętnej myśli, że gdybym miała spotkać cię dzisiaj a nie te miesiące temu, to ja mogłabym leżeć martwa.
- Przepraszam...! - ponownie łamiącym się głosem odpowiedziała słabo ruda, pod która ugięły się nogi i padła w dół, do siadu, z wciąż pochyloną głową. Zamilkła raz jeszcze. Kaczor zaś, w chwili ciszy, uniósł tylko głowę i rzekł.
- Nie mnie krytykować.
- To... no... - zawahała się Frilsa, wyglądając na skruszona i zawstydzoną. - No to my zaatakowaliśmy pierwsi jaszczury w ruinach.
- I nie tylko ich. - mruknął niechętnie i sam nieco spuścił wzrok.
- Niedźwie- no. No taak. - zerknęła krótko na Derden.
Widząc jak Derden upadła na kolana, ciemnoskóra odłożyła hełm, wstała, usiadła koło niej i po prostu ją przytuliła.
- Czasu i tak nie cofniemy i nie wszystkie błędy zdołamy naprawić. Może jednak po tym wszystkim, w końcu, będziemy popełniać ich mniej.
Wszystko, na co było rudą stać w tym momencie, to krótkie skinienie głową.
- Ale przecież pomagamy też. ...Prawda Ganzur? - spojrzała na ślepca szukając u niego poparcia. Niestety, ten tego nie zauważył. Bardzo chciał, żeby wszyscy zdołali dogadać się bez jego pomocy, jednak będąc wezwany imiennie, skinął znacząco głową. - Pomogliśmy Rogom i Mostali.
- Gdy spotkamy Spiżowego i Wytatuowaną - wtedy nie musisz się wahać ze strzelaniem. Tylko na przód nie wylatuj.
- Nie będę. - odpowiedziała pokornie, całkiem niepewna, czy powinna odwzajemnić gest Arete.
- Postaram się zwrócić jego uwagę na siebie, by dać wam okazję do ataku. - zadeklarowała tarczowniczka.
- Cóż. Wpierw i tak musimy znaleźć jego słabość.
- Derden, próbowałaś go tak strzelić jak tamtych nieumarłych?
- Co? N-nie, bo... no... myślałam, że po prostu w głowę wystarczy i... a... potem uciekł. - koniec końców, chyba zdecydowała się przechylić głowę trochę bliżej ciemnoskórej.
- No bo mądry amulet chyba nie podpowie nam co konkretnie Spiżowy najbardziej kocha. - dziewczyna zamyśliła się nim ponownie zabrała głos. - A gdyby go tak, no, uniezdolnić do dalszej walki? Związać, albo, nie wiem, dłonie odciąć.
- Jeśli ta dwójka faktycznie chce się mnie pozbyć zanim wrócę do domu z tym, co jest z narodzenia mi przynależne, to być może niedługo ten problem rozwiąże się sam. - stwierdziła, unosząc głowę ale wciąż mając ręce wokół Derden.
- Ale jak się rozwiąże sam?
- Albo pogonią za mną do Nochet, albo będą szukać nieistniejącej igły w stogu siana.
- Jeśli pogonią za tobą, to problem zabicia go nie rozwiąże się przecież.
- Ale przestaną was nękać.
- No przecież cię tak samej z tym problemem nie zostawimy.
- N-no właśnie! - Derden dołączyła się po chwili milczenia, podczas której jedynie wpatrywała się w obcą - i to tylko, gdy ta nie patrzyła.
- Zbyt dużo razem przeszliśmy. - przytaknął i Orhun.
* * * * *
Zgodnie ze złożoną obietnicą, Orhun zabrał Asgrid na stronę, kawałek wcześniej od półki skalnej, na której się zatrzymali na odpoczynek. Pragnął mieć choć cień odrobiny prywatności i przestrzeni, o co zdecydowanie niełatwo podróżując w tak dużej grupie, którą teraz się stali. Nigdy wcześniej nie uczył nikogo w jaki sposób walczyć, niemniej postawił sobie za punkt honoru nauczenie kobiety, która wybrała go na swego towarzysza życia, w jaki sposób bronić się przed zagrożeniem i skutecznie je unieszkodliwić.
Służąc jej jako “obiekt ćwiczebny”, pokazywał w które miejsca uderzać, takie jak żebra, żołądek, udo, ramię, czy głowa, a także w jaki sposób trzymać broń i wyprowadzać ciosy. Oczywiście bez faktycznego uderzania - odpowiedni zamach i zatrzymanie broni tuż przed faktycznym kontaktem z ciałem. Początkowo stał w miejscu, szybko jednak zaczął cofać się o krok, bądź podchodzić bliżej po tym jak Asgrid zadała “cios”, zmuszając ją do pracy nóg podczas walki i dostosowywania się do przeciwnika, miast stania w miejscu w nadziei, że mimo wszystko jakoś uda się trafić. Chwalił ją, gdy robiła coś dobrze, ale i nie omieszkał też zganić i poprawiać, jeśli zrobiła coś niepoprawnie, nie chcąc by wyrobiła sobie złe nawyki.
Po parudziesięciu ciosach, gdy widział, że kobieta zziajała się już nieco, zarządził krótką przerwę, nie chcąc już na początku nadwyrężać kondycji kogoś, kto nie przywykł w jego mniemaniu do walki, czy ogólnie ciężkiego wysiłku fizycznego. Przede jednak wszystkim nie chcąc zniechęcać kobiety do przyszłych ćwiczeń z nim. Wraz ze wznowieniem ćwiczeń, wprowadził również elementy unikania ciosów. Pokazał wpierw w jaki sposób on to czyni, gdy Asgrid próbowała go “uderzyć” pod różnymi kątami. Następnie odpiął od pasa zabezpieczony w pochwie Sztylet Wiatru i zmieniając role, sam zaczął “atakować” kobietę wykonując cięcia i pchnięcia, samemu też przy okazji ćwicząc. Asgrid znała podstawy, ale była zdecydowanie niewprawiona w tańcu walki. Mimo to, zdawała się być uważną uczennicą. A przynajmniej nie narzekała.
Gdy oboje byli już z pewnością zbyt zmęczeni na dalszy trening, a słońce zaczęło powoli chylić się ku zachodowi, Orgun wraz ze swą oblubienicą wrócili w końcu do pozostałych. |
_________________ . . . |
|
|
|
Tidus
Jebany farciarz
Wiek: 31 Dołączył: 25 Paź 2010 Posty: 694
|
Wysłany: Pon Maj 17, 2021 1:40 pm
|
|
|
Na wykutym z czarnego kamienia tronie zasiadał szkielet. Bez twarzy, oczu czy skóry trudno jest rozpoznać osobę, lecz nieboszczyk ten był, niezaprzeczalnie, władcą - na czaszce spoczywał złoty diadem wysadzany rubinami, a większość kości zakrywała szata w barwie królewskiej purpury, a na paliczkach dłoni luźno wisiały pierścienie we wszystkich kolorach tęczy. Na władzę wskazywał również przepych panujący w sali - zdobione arrasy, grube czerwone dywany i malowidła naścienne przedstawiające historię krainy. Polis może i nie miało przemysłu, ni handlu, ale z woli swego suwerena umiało pozyskać, czego pragnął, i zachować to w dobrym stanie. Bycie otoczonym przez bagno nie znaczyło, że lisz musi akceptować zgniliznę, kurz i wszechogarniający rozkład własnej domeny.
Bagno było smutną koniecznością, wymuszoną przez historię tych ziem. Mądrość władcy i polis musiały zostać zachowane. Jakiż był sens przewidzenia kataklizmu, smoczego ognia pokrywającego całą dolinę i rannego jaszczura pojawiającego się na niebie, by spaść w jej środku niczym gwiazda. Czy cały dobytek miasta i jego historia miały zostać porzucone, a lud skazany na los koczowników? Nie, tak być nie mogło. Cena zachowania krainy była wysoka, ale efekt był tego warty. I już niedługo, w mniej niż jedno uderzenie zasuszonego serca nieumarłego monarchy, zarówno bestia jak i polis rozwiną swe skrzydła ponownie. Tylko jedno z nich będzie mogło zachować swą wolność - a miasto miało przewagę setek lat przytomności umysłu, by przygotować się do tej konfrontacji.
Oczywiście, gdy popioły zostały wchłonięte w ziemię i użyźniły ją, uzurpatorzy przybyli, by je zagarnąć. Ale to nie miało znaczenia. Losem każdego imperium jest podbój i wchłanianie innych kultur do własnej. Każdy, kto podnosi włócznię przeciw Wiecznemu Miastu prędzej czy później stanie się jego częścią i przyczyni się do chwały królestwa tej doliny. Mimo wszystko, należało ich zdławić. A następnie ruszyć ku lasom - drzewoludzie nigdy nie byli przyjaciółmi tej krainy, i nie zmieni się to nawet, jeśli przez parę chwil będą mieli wspólnego wroga.
Władca podniósł się z tronu i wysłał mentalne polecenie do swego generała, by stawić się przed nim. Podobnie jak garbowanie skór, zachowanie piękna tego klejnotu cywilizacji było trudną sztuką. Wpierw, by zachować istnienie swoje i swoich podwładnych, monarcha musiał odwrócić się od bogów - wszystkich bogów. Głupcy tacy jak ten kaczy lud, który próbuje zniszczyć owoce jego pracy, zapewne uznają go za sługę Chaosu - lecz Chaos jest siłą zniszczenia, nie zachowania. Miasto i lud zgniłyby, sczezły, przepadły. Wyzwolenie się z okowów czasu i życia było trudną sztuką łamania tylko tych praw natury, które są niekorzystne, a nie chaotyczną szamotaniną, która niszczy wszystko wokół. Choć i kultyści, jako siły niszczące porządek pośród najeźdźców, byli użyteczni.
Wampir wszedł do sali i uklęknął przed szkieletem. Jego ciało było bardziej ludzkie, zachowało więcej elementów - ale ceną tego był głód, który nękał generała bez końca. On i jego pobratymcy byli idealnymi szpiegami, dyplomatami, wojownikami - lecz władca musiał działać ostrożnie, na przestrzeni wieków, z umysłem nie zmąconym przez tak zwierzęcy instynkt jak potrzeba pożywienia się. Dlatego też ciało monarchy zostało rozebrane do niezbędnego minimum, kościanej formy utrzymującej duszę w miejscu i serca, do którego mogła wrócić gdyby ta powłoka została zniszczona. Przez setki lat bagno powiększyło się tylko nieznacznie, by utrzymać ten stan rzeczy. To była akceptowalna cena.
-Pani. - odezwał się klęczący krwiopijca, nie unosząc wzroku - Śmiertelni zebrali się z niemal wszystkich swoich osad o dzień drogi od naszego terytorium. Wszystko jest tak, jak przewidziałaś.
-Nic, co ulotne, może powstrzymać wieczność, Strig. Zbierz siły najazdowe i daj im to, czego oczekują. Ich plan ma może tydzień. Nasz - stulecia i potwierdzone informacje od tego głupca w zbroi Nieśmiertelnych. Ufaj planowi. Możesz odejść.
Delikatny, kobiecy głos był ostatnią rzeczą, która zachowała się z poprzedniego życia. Choć nie usłyszałby go nikt żywy - sztuka władzy jest w dużej mierze sztuką teatru. A Tynet była na tej scenie dłużej, niż ktokolwiek inny. |
_________________
>Karta postaci. |
|
|
|
Tidus
Jebany farciarz
Wiek: 31 Dołączył: 25 Paź 2010 Posty: 694
|
Wysłany: Pon Paź 25, 2021 2:10 am
|
|
|
Po raz pierwszy od wielu pór, domena Orlantha była nieskazitelnie niebieska, jakby nigdy nie szpeciła jej gigantyczna, czerwona szrama. Gdy wasi pobratymcy was ujrzeli, rozległy się wiwaty. Wieczorem, przy piwie i śmiechach, wszyscy dzielili się opowieściami. O zderzeniu życia ze śmiercią, o tym jak czarna włócznia klanu, który nazwał się na jej cześć, przebiła serce przywódcy nieumarłych, jak konnica dowodzona przez ojca Frilsy rozbijała słabe punkty w szrankach nieboszczyków. O pełnej dobie z włóczniami i toporami w dłoniach, o strachu przed wrogiem, który nie czuje zmęczenia i nie martwi się ciemnością nocy. I o tym jak, niemal jednocześnie, armia zatrzymała się w miejscu i padła na ziemię, a niebo się rozjaśniło. Cudem, a może boską wolą, wszyscy członkowie waszych rodzin uszli z życiem. Wznoszono kolejne toasty - za poległych, za Orlantha, za Humakta, za odwagę, za wolność, za braterstwo między klanami, za odbudowę, za zjednanie doliny...
Tej jednej nocy, radowali się niemal wszyscy.
W dłoniach Orhuna znajdowała się biały, zdobiony mistycznymi żłobieniami róg. Był jednak więcej, niż ornamentalnym naczyniem do picia - nalane doń piwo po wypiciu wyostrzyło jego zmysły i czujność, zamiast je osłabić. Gdy Orlanthczycy wokół oddawali się upojeniu, on pozostał trzeźwy...przynajmniej dopóty, dopóki nie zaczął pić z drewnianych kielichów.
Po wypiciu z rogu, +1 do percepcji i brak konieczności snu przez dwie godziny. Dodatkowo proszę, by każda z postaci wybrała przedmiot, który towarzyszył im przez tę wyprawę - jak maska Ganzura czy włócznia Frilsy.
Są to przedmioty, które towarzyszyły wam przy heroicznych czynach i tym samym stały się czymś więcej, niż materialnymi obiektami. Jeśli pamiętacie coś, co czyniło je wyjątkowymi w czasie całej kampanii póki co, tym lepiej.
=================
Duard powrócił do swojego ludu, żegnając was na skraju bagna. Przywitany wiwatami i ogłoszony bohaterem, wojownik nie czuł się na siłach by dołączyć do celebracji. Niósł w swej czaszce śmierć - źrenica jego prawego oka stała się heroldem unicestwienia, a każdy na kim spoczęło jej spojrzenie był skazany na coś gorszego od pośmiertnej tułaczki duszy. Całkowite zniszczenie towarzyszące śmierci ciała. Nie wątpił, że pierwsza ofiara tego spojrzenia nie zasługiwała na lepszy los, lecz brzemię te było olbrzymie. Co jeśli ktoś śmiertelny skończy pod jego mieczem? Co jeśli w chwili gniewu samemu zedrze opaskę z twarzy? Co, jeśli Humakt uzna, że nadużywa jego daru, odmawiając mu dołączenia do swych przodków, gdy jego powinność na tym padole się skończy?
Miał wiele wątpliwości. Ale jego dzieło nie zostało jeszcze dokonane - ziemie te wciąż muszą zostać oczyszczone. Jeśli musiał być samą śmiercią, by dać swym rodakom szansę na nowe życie, był szczęśliwy móc pełnić tę rolę. Ale co pocznie wojownik, gdy nie będzie miał już wrogów?
=================
Daleko na południu, królowa miast, Nochet, tętniła życiem. Pośród ceglanych budynków, brukowanych ulic i marmurowych pomników kroczyli ludzie, nieustannie spiesząc z jednego miejsca do innego. Najgłośniejszy, jak zawsze, był główny targ, na którym przeplatały się krzyki o ceny oliwek, zdrowie niewolników i ogłoszenia nawoływacza, który jednym tchem ostrzegał o wywróżonych ulewach i zachwalał piekarnię z rogu pobliskiej ulicy.
Pośród tego zgiełku pojawiła się biała zbroja, piękniejsza i bardziej skomplikowana niż cokolwiek, co mogliby stworzyć nawet najlepsi z rzemieślników tego miasta. Rynsztunek, wraz z młodą kobietą w jego środku, spadł z niebios, niosąc za sobą deszcz srebrnych monet. Gdy nogi Arete uderzyły o bruk z gracją lądującego ptaka, cały zgiełk natychmiast ucichł. Gdy tylko ludzie usłyszeli dźwięk monet odbijających się od kamieni brukowych, rozległ się na nowo, w czasie gdy ciała ludzi z ferworem rzuciły się by zebrać pieniądze, zanim zrobi to ktokolwiek inny.
Tylko dwie osoby zdawały się nie być zainteresowane bogactwem, które spadło z niebios. Jedną z nich była przyszła królowa, której przybycie przyniosło zebranym ów nieoczekiwany deszcz srebra. Drugim człowiekiem, który jedynie krótko spojrzał ku monetom, był starzec siedzący w beczce na skraju placu, obok którego stanęła Arete.
-Jestem prawowitą królową tego miasta, a ty jesteś świadkiem mojego przybycia. - oznajmiła chłodnym tonem. - Powiedz, czego pragniesz, a zostaniesz tym nagrodzony, tak jak inni tu zebrani.
-Pragnę - odparł starzec, bez chwili namysłu, wpatrując się prosto w jej oczy -byś przestała zasłaniać mi słońce.
Arete uśmiechnęła się i odstąpiła na bok. Gdyby tylko ambicje wszystkich były tak proste. Gdyby tylko jej własna dusza była zaspokojona tym, co już miała w zasięgu swoich rąk. Ale gdy jedna jej myśl odnajdywała spokój i swoje miejsce przy Derden, druga wyrywała się, by odebrać to, co jej należne.
Potworny to los, gdy ciało i umysł dzielone są przez dwie dusze. Ale obie będą miały ten sam cel...za parę lat.
===========
Koniec Aktu 1 |
_________________
>Karta postaci. |
|
|
|
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń
Wiek: 34 Dołączył: 26 Lut 2009 Posty: 1394
|
Wysłany: Sob Kwi 30, 2022 3:37 pm
|
|
|
Pokonaliśmy armię mroku! Zatryumfowaliśmy tam, gdzie los zwiastował marne szanse! Chwała Orlanthowi, chwała wszystkim bogom!
Oczywiście, że powodów do świętowania było wiele. Nawet Ganzur, który zwykle stronił od wszelkich trunków, nie potrafił odmówić wspólnego kielicha dzielonego wraz z wojownikami którzy dzielnie trzymali front podczas ich wyprawy wgłąb bagien. Nawet, jeśli starał się zachować umiar, odpływ trzeźwości powodował wzrost radości którą zwykle tłumił wraz z innymi emocjami, jak i ulgi, którą był przepełniony. Choć problem elfów wciąż był realny, na ten moment nic nie stanowiło bezpośredniego zagrożenia dla klanu, dla wszystkich ludzi których miłował. Móc słyszeć znów wszystkie głosy, teraz uradowane, było niczym błogosławieństwo. Czuł, jak zwątpienie umknęło i z jego bliskich, i z niego samego. Cieszył się wraz z nimi, że już po wszystkim. Postawił bardzo wiele na szali, wszedł w objęcia ryzyka mogąc stracić wszystko; ale wszystkie decyzje poprowadziły i jego samego, i jego przyjaciół wygraną ścieżką. Wspólnymi siłami przezwyciężyli nierówne szanse i zdobyli chyba najlepszą przyszłość jaka mogła wyniknąć z tej tragicznej sytuacji. Orlathczycy nie są już zagrożeni przez starożytnego przeciwnika i jego siły, ani drzemiące zło które chciał przebudzić. Król z zachodu został odwiedziony od planów podboju innych klanów. Oni sami, klan Żubra, niewątpliwie zyskali większe uznanie miedzy tulami. Niechaj ziemia ich jeszcze obdarzy plonami, niechaj bydło pomnoży, zapewniając dostatek - będą prawdziwie błogosławieni. Zostało mu dziękować bogom, wielbiąc ich nie raz, szczególnie Helerowi, który towarzyszył mu zawsze najbliżej - i dziękować bohaterom, dzielnym braciom i siostrom, którzy udali się naprzeciw niebezpieczeństwu i stawili mu czoła, nie pozwalając wrogowi wejść na nasze ziemie. Postarał się, żeby każdy, kogo znał, a kto powrócił, otrzymał od niego dzięki twarzą w twarz, choć wzrastające upojenie niestety wchodziło w drogę pamięci i pewności, z kim się już "widział", a z kim nie. Czuł, że nie powinien aż tak oddawać się tej lekkości gdy wciąż ciążyła na nim odpowiedzialność przywódcy, ale stwierdził, że... ten jeden raz i z tej szczególnej okazji mógł sobie na to pozwolić. Czas na snucie dalszych planów przyjdzie nazajutrz.
Przynajmniej jednej osobie jednak nie było wcale skoro do radości. Niedawno mianowana jedną z cór Czerwonogłowej, Derden miała wiele powodów do tego, by unosić się dumą, wręcz pychą, by świętować, by żywo bawić się tak, jak ją wszyscy znali. Nic podobnego nie miało jednak miejsca. Jakiekolwiek zadowolenie z osiągnięcia czynów, o których zawsze marzyła, z zostania bohaterem, którym zawsze chciała być, ustępowało w pełni miejsca okropnemu zawodowi. Młoda łowczyni była przepełniona rozczarowaniem. Choć miała wiele czasu podczas podróży ku rodzimym ziemiom, wciąż nie zdołała przyjąć do zrozumienia tego jednego zdarzenia, które spotkało ją w ruinach. Nadal nie potrafiła w to uwierzyć. Czuła się zdradzona, okłamana, i jakiekolwiek ostatnie słowa mogła usłyszeć, nic nie zdołało zdusić jej żalu. Przez wszystkie dni podróży ani jedno słowo nie wydostało się spomiędzy jej warg, i ani jeden uśmiech, choćby udawany, nie spoczął na jej twarzy. Gdy cała karawana przekraczała granicę Żubrowej palisady nie zatrzymała się na narastające, głośne powitanie. Nie przeszła do zwyczajnego sobie chełpienia się, nie słuchała nawet głosów witających i witanych. Włócząc nogę za nogą, bez pośpiechu ale i bez zatrzymywania się, skierowała kroki prosto do chaty, w której się narodziła. Niemal zawsze przemierzała tę drogę szybkim truchtem, w podskokach, z daleka witając ojca lub matkę, kogo pierw zobaczyła. Ale tym razem zbliżała się żółwim tempem. Jej rodzice, którzy opuścili drewniane schronienie zaalarmowanie przez narastające wiwaty i śmiechy, na pewno zdołali dostrzec ją tak jak i ona dostrzegła ich; matka pierwsza ruszyła naprzeciw, rzucając się do objęć. Czworo ramion oplotło się nawzajem, zatrzymując marsz rudej. Ojciec dotarł chwilę później, i nachylił się by za przywitanie objąć obie bliskie mu kobiety. Nie zabrzmiało między nimi ani jedno słowo, bo nie było na nie potrzeby.
Uścisk nie trwał jednak wcale długo. Ramiona łowczyni opadły w dół, a potem lekko uniosły się, by delikatnie spróbować odepchnąć matkę od siebie. Ta oczywiście odebrała sygnał i cofnęła się nieznacznie przenosząc objęcia na ramiona, chcąc spojrzeć w oczy córki. Ich spojrzenia nigdy się jednak nie spotkały. Choć bez pośpiechu, Derden wymknęła się z matczynego uścisku i po odstąpieniu w bok, z dala również od ojca, kontynuowała wolny marsz w kierunku chaty ze zwieszoną głową. To tu oczywiście zaczęło się zmieszanie rodziców, jak i pierwsze obawy; oboje spojrzeli ku sobie, a potem za odchodzącą. Gerleif powstrzymał gestem małżonkę przed pogonią. Cokolwiek może leżeć jej na sercu, raczej nie pomogą jej ślepymi chęciami.
Derden nie kwapiła się by zdejmować z siebie jakąkolwiek część ekwipunku. Kierując się ku futrom które zawsze stanowiły jej leże, po prostu przewróciła się tam naprzód i padła na twarz, niemal zakrywając się plecakiem. Tutaj, z całym licem skrytym w runie, poczuła jak siły naprawdę całkiem ją opuszczają. Choćby nie wiadomo co się działo, nie dałaby rady teraz wstać ponownie. Poczuła kolejny przypływ żałości, ale w swej bezsilności nie potrafiła nawet się rozpłakać. Wszystko się zakończyło, ale nie tak, jak kiedykolwiek myślała. Wyruszając na zachód miała zupełnie inne pojęcie na temat tego, co może ją spotkać. Była przygotowana na wiele. Dotychczas udawało jej się wyjść ze śmiertelnych sytuacji czystym szczęściem bądź pomocą któregoś z jej przyjaciół, ale wiedziała, że to nie zawsze ją ochroni. Była przygotowana na to, że może zostać kaleką, poświęcając swoją przyszłość jako łowczyni. Była gotowa nawet na to, że polegnie w boju i jej historia skończy się w tamtym momencie. Ale nic takiego się nie stało. Wróciła w pełni zdrowa, zwycięsko, pomagając nie tylko klanowi ale i wszystkim dzieciom Orlantha, i definitywnie zakańczając to zagrożenie. A jednak, to zakończenie było dużo gorsze od wszystkich przewidywanych. Jej zaufanie i nadzieja zostały zniszczone w jednym momencie, którego zaistnienia nigdy nawet nie brała pod uwagę. Nie pomoże na to fart, nie naprawią przyjaciele i ona sama nie potrafiła odnaleźć żadnego sposobu, żeby sobie z tym poradzić. Na ten moment zostało jej tylko leżeć tu, nie całkiem w samotności, bo w towarzystwie bolesnych myśli, mogąc jedynie słuchać bębnów, pieśni i wiwatów.
Sztylet w plecy bolał dużo bardziej od dźgnięcia szablą między żebra.
* * * * *
Pogromcy króla lisza mieli czas na wytrzeźwienie. Dopiero pod wieczór kolejnego dnia Derden pojawiła się przed Ganzurem, Frilsą i Orhunem, oznajmiając, iż rezygnuje ze swojej służby jako straż przyboczna wodza. Na tym jednak nie skończyła dodając zaraz, że chce opuścić wioskę, przynajmniej na jakiś czas. Potrzebuje odosobnienia, które znajdzie tylko w dziczy. Ganzur w swych domysłach był świadom przyczyny i nie potrafił, jak inni przywódcy, sprzeciwić się temu ogłoszeniu bądź nadać jej z tego powodu tytuł wygnańca - być może zbyt krótko jest jeszcze na tej pozycji. Derden przyszła tu przecież ogłosić im wprost swoje zamiary, zamiast zniknąć po cichu; i choć próbował zmienić jej decyzję, po niepowodzeniu uszanował jej decyzję. Jako pożegnalny podarunek chciał oddać jej amulet, ale ona temu odmówiła.
Pożegnawszy się jeszcze tylko z rodzicami, ruda opuściła Żubry, kierując się na północ. Zawierzyła swoją przyszłość swojemu łukowi, który był u jej boku przez wszystkie najtrudniejsze momenty tej skomplikowanej przygody. Jeśli nie może mieć tego jutra, które sobie wymarzyła, to zawierzy je bogom; ten kawał poświęconego drewna musiał ją widać definiować, więc odda się mu w całości. Zostanie pionierem, niczym Vinga, najlepszym łowcą, niczym Odayla. i być może samotność nauczy ją spojrzeć na życie z innej perspektywy.
Ganzur upewnił się, że pozostała dwójka przyjaciół wciąż jest z nim. Nie chciał, by ta bliska mu grupa całkiem się rozpadła. Nie chciał by ktokolwiek odchodził, wliczając Derden, ale akceptując jej decyzję chciał, żeby choć pozostali przy nim zostali. Nie wyobrażał sobie nikogo innego jako najbliższe towarzystwo podczas wszystkich podróży, odwiedzin sąsiadów oraz negocjacji. Jakiekolwiek były ich decyzje, uszanował je jednak tak samo, jak i tę rudej awanturniczki. Jeśli zrobił to raz, nie mógł przecież nikogo faworyzować.
Choć przychmurzyło to jego myśli, wiedział, że sam nie może sobie pozwolić na żałobę. Tula wciąż potrzebuje przywódcy i nie zamierzał schodzić ze stadium. Miał grono zaufanych doradców, i wykorzystywał ich pomoc by wraz z nowymi doświadczeniami jak najlepiej prowadzić osadę ku przyszłości. Rola musiała utrzymać nowych mieszkańców nakarmionych. Palisady musiałby być wzmocnione; atak potworów Chaosu nie dawał wątpliwości, że obrona jest niesamowicie ważna. Trzodzie trzeba zapewnić odpowiednie warunki. Łowcy muszą być czujni. Rybacy wydajni. Ale najważniejsze było dla niego, by zapewnić dobre samopoczucie każdemu mieszkańcowi. Przez następne sezony na pewno nierzadko pytał każdego z Żubrów o aspiracje i troski, czy dobrze im z aktualnym zajęciem, pomagał rozwiązywać problemy i być może dopasować zawód. Wierzył w jedność tuli, i chciał być kimś, komu każdy będzie mógł zaufać. To było niesamowicie dużo pracy, jak i stresu. Nie każdy niestety potrafił z każdym się pogodzić, i ciężko było obierać strony. Tak długo jednak, jak nie toczyły się żadne wewnętrzne wojny, był z siebie zadowolony. Ciekawiło go, czy Arnbord też kierował się taką ambicją. Niestety, zmarłego nie zapyta.
Przez lata, wódz prowadził wioskę poprzez wszystkie problemu zza swojej maski. Ukryta pod nią twarz wciąż była i dla niego zagadką, która z jedną odpowiedzią przyniosła tylko więcej pytań. Nie było potrzeby jej eksponować; tym bardziej, że sama maska pomaga mu bardziej niż tylko poprzez zakrycie. Mógł przysiąc, że jest mu dzięki niej łatwiej dotrzeć do ludzi słowami, dowiedzieć się tego, co nie jest widoczne ślepym okiem. Jeśli myślał kiedyś o zrezygnowaniu z jej noszenia, na pewno zmienił zdanie. Potrzebował teraz każdej pomocy. Nigdy nie było wiadomo, co przyniesie przyszłość.
Co jakiś czas, wódz otrzymywał informacje o dziwnych zdarzeniach z północy; czasem jeden z młodych łowców podczas nieumiejętnego polowania i ucieczki przed niedźwiedziem orientował się, że goniący go drapieżnik padł nagle trupem; czasem zagubione w lesie dzieci odnajdywały drogę do domu, opowiadając o spotkaniu przyjaznego elfa. Wiele z tych rzeczy wyglądały na niepowiązane zupełnie sytuacje, ale z jakiegoś powodu dla niego brzmiały jak dość pewne złagodzenie jednej z jego trosk; wyglądało na to, ze ich niska przyjaciółka wciąż ma się dobrze i pomaga Żubrom na swój sposób. Zastanawiał się tylko, czy i kiedy w końcu tęsknota weźmie nad nią górę. |
_________________ . . . |
|
|
|
Rybka
Wiek: 33 Dołączyła: 25 Kwi 2013 Posty: 251
|
Wysłany: Sob Wrz 24, 2022 5:02 pm
|
|
|
Podczas wieczornych celebracji, Frilsa była jedną z głośniejszych osób. Dzieliła się opowieściami z pozostałymi świętującymi zarówno ze swego, jak i innych klanów. W końcu każda z obecnych tu obecnych tu osób, jak i tych którzy złożyli swe życie, przyczynili się do tego zwycięstwa. Wychwalała i dziękowała za ich odwagę i poświęcenie dla wszystkich żyjących, dla ich przyszłości w tej dolinie. We wszystkim tym pomijała jednak jedną osobę, której nagłe zniknięcie było cierniem w jej boku i która złamała serce jej drogiej przyjaciółki. Nie chciała jednak by tej nocy zaprzątało to jej umysł. Wszystkie bliskie jej osoby przetrwały tą straszliwą bitwę. Czerwona szrama na niebie zniknęła, a wraz z nią zagrożenie, które wisiało nad jej domem. To wszystko musiało być dobrym znakiem. Wznosiła więc wraz z innymi toasty i bawiła się dopóty, dopóki była w stanie jeszcze o własnych siłach ustać na nogach.
Orhun również uczestniczył w świętowaniach, nie odmawiając sobie trunku w swej nowej zdobyczy. Należał co prawda do zdecydowanie cichszych osób, które nie wyrywających się pierwsze do wylewnego swych podziękować i gratulacji, co nie oznaczało oczywiście, że nie okazywał w ogóle radości ze zwycięstwa. Zdecydowanie wolał jednak pozostać w towarzystwie osób które dobrze znał, żałował jedynie, że nie było tu z nim Asgrid. Podczas gdy wszyscy z którymi pił stawali się coraz wyraźniej upojeni, a on sam pozostawał trzeźwy, zdecydował się w końcu sięgnąć po jedno z drewnianych naczyń by poczuć choć trochę rozluźnienia wywołanego alkoholem. Podczas tego wszystkiego postanowił wychylić kufel z każdym kto uczestniczył w wyprawie do twierdzy samozwańczego króla lisza, kto był oczywiście tutaj obecny. Derden również zaproponował trunek, w którym być może chciałaby zatopić swe smutki. Nie próbował jej pocieszać, wiedział że nic co by powiedział nie było teraz w stanie jej pomóc.
* * * * *
Po powrocie do Tuli Klanu Żubra, Frilsa z radością przywitała się z tymi, którzy wyszli im na spotkanie, w szczególności z matką. Ogromną ulgę przyniosła jej wiadomość, że podczas ich nieobecności wioski nie napotkało żadne niebezpieczeństwo pod postacią elfów, czy co gorsza pomiotów chaosu. Czekało ich teraz niewątpliwie ponowne świętowanie i radowanie się, którego wyczekiwała. Orhun tymczasem, gdy tylko dostrzegł pośród witających twarz Asgrid, podszedł do niej i pochwycił ją w swe ramiona. Zastanawiał się kiedy tak bardzo przywiązał się do tej osoby. Decyzja o wyruszeniu w długą podróż by poznać znaczenie szramy na niebie była najlepszą decyzją jaką w życiu podjął. Nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie spodziewał się, że odmieni ona tak bardzo jego życie. Bogowie naprawdę obdarzyli go szczęściem.
cnd... |
_________________ > Karta postaci. |
|
|
|
|
smartDark Style by urafaget Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group |