Jedius 9 Baka
Pierdolony leń
Wiek: 34 Dołączył: 26 Lut 2009 Posty: 1394
|
Wysłany: Pon Sie 12, 2019 8:08 pm Archiwum Sekretów
|
|
|
Gość był co najmniej niespodziewany. To jest, obecność dowolnego gościa jak najbardziej była spodziewana; zbliżało się wybicie i Veronica Esterban była bardziej niż świadoma tego, że coraz więcej osób będzie ją odwiedzać w poszukiwaniu informacji, rady bądź po prostu pary uszu które ich wysłuchają, póki nie udadzą się w swoja stronę, do kolejnych historii. Ale w tym przypadku był to dosłownie "Ten Czerwony Gość", który był tu równie częstym bywalcem co katolik w meczecie. Ale choć była zdziwiona, nie dała tego po sobie znacząco znać - z niesionym kubkiem gorącej czekolady powoli obeszła stolik, siadając na bordowym fotelu przed swoim zamkniętym laptopem, a naprzeciwko Jediusa. Otwierając powoli klapę spojrzała nań; ten zajęty był wyglądaniem przez gigantyczne okno będące jednocześnie ścianą podziemnej biblioteki, otwierające się na morskie głębiny wśród których można było zobaczyć próbujące przetrwać w mrozie drobne rybki oświetlone słabym światłem z góry. Mężczyzna oczywiście tylko udawał, że jej nie zauważył - zresztą, ona robiła dokładnie to samo. Upiła łyk z kubka i odłożyła go obok komputera. Poprawiła okulary na nosie. Położyła dłonie na klawiaturze i przez chwilę bez ruchu wpatrywała się w ekran. Następnie, przez jakiś czas, jedynie cichy stukot klawiszy wypełniał ogromną salę.
- Wciąż się dąsasz? - Szatyn zadał w końcu pytanie, nie odwracając wzroku od odwrotności akwarium. Niska kobieta wręcz przeciwnie, od razu uniosła spojrzenie. Widząc jednak, że nie jest ono odwzajemnione, opuściła je znów. Ani na chwilę nie przestała pisać.
- Powinnam? - zapytała spokojnie. Prawidłowa odpowiedź oczywiście brzmiała "nie" i tak naprawdę nie było sensu ukrywać jej przed stwórcą, ale dobrze wiedziała, że to jest drażliwy temat w drugą stronę - traktowanie tego konkretnie jegomościa jako "nie-człowieka" i zakładanie z góry, że zna na wszystko odpowiedź. W tym temacie właśnie przecież wywiązała się ostatnio... niewielka sprzeczka. Ten wydał się być rozbawiony tym, co usłyszał, bo parsknął krótko - zastanawiała się, czy to dobrze, czy źle. Szczerze mówiąc, ze Stwórcami nigdy nie wiadomo. Może i wyzbyła się już pierwotnej obawy, że ta abominacja może usunąć ją z egzystencji byle myślą jeśli tylko zrobi coś nie tak, ale wciąż nie potrafiła zrelaksować się podczas takiej interakcji w pełni tak, jak to robią niektórzy w Xantesie. Może po prostu była zbyt świadoma tego, do czego stwórcy są zdolni - nie tylko w kwestii umiejętności, ale przede wszystkim w kwestii zachowania.
- Nie wiem, to przecież twoja decyzja. - facet wyprostował się, obracając wreszcie do niej. Wtedy przestała pisać. Złożyła dłonie na blacie i uniosła ponownie wzrok. Miała opinię bardzo kulturalnej osoby i zawsze wywiązywała się z tego społecznego zobowiązania. Mężczyzna może trochę mniej, ale mimo to, odwzajemnił dokładnie ten sam gest.
- Przybywasz szukać informacji? - pytanie oczywiście było całkiem zbędne, ale było uprzejme. Dobrze wiedziała, że nie może tu być z tego powodu - ale jeśli ma go traktować jak innych, to dokładnie tak będzie robić.
- Nie, nie. Wręcz przeciwnie. Jest coś, co 'Raynee' wie a czego ty nie wiesz - i uznałem, że trzeba to zmienić. Wyrównać.
Gdy on nachylił nieco głowę, ona uniosła brwi. Może niezbyt się spodziewała czegoś takiego, ale miało to w sumie jedna dobrą stronę - wie już, że w istocie, ten tutaj "Stwórca" nie gniewa się już o sprawę, którą trochę zbyt nachalnie poruszyła podczas ostatniej dyskusji.
- Dlatego, że mam być strażniczką sekretów?
- Dlatego, że jesteś strażniczką sekretów.
Veronica dała sobie chwilę na zastanowienie. Zamknęła laptopa i położyła dłonie na wieku, splatając je ponownie. Spojrzenie skierowane w stronę gościa, kiedy już żadna przeszkoda się między nimi nie znajdowała, bez żadnych słów, uniwersalnie mówiła "słucham więc".
[ 11:02 ]
- Czym według ciebie są stwórcy? - mężczyzna zaczął pytaniem. Głównie dlatego, że sam jeszcze na dobre nie przemyślał tego, jak chce przekazać to, co chce przekazać.
- To zależy, czy pytanie dotyczy wierzeń, faktów, czy osobistych odczuć. - odpowiedziała niemal natychmiast. Czworo rubinowych oczu wpatrywało się w siebie nawzajem w chwilowym milczeniu. A więc jednak, ten temat się nie skończył.
- ...wszystkiego, właściwie. - czerwony uniósł jedną dłoń do podbródka. - Choć bardziej rzeczywiście miałem na myśli to, czego jesteś pewna. Czyli fakty.
- Stwórcy są tymi, którzy potrafią posługiwać się magią kreacji bez realistycznego limitu informacji które zapisują, zmieniają lub usuwają. W czasie, gdy każdy z mistrzów tego arkana posiada pewien zakres, pulę którą jest w stanie zmieniać, na wzór pojedynczej strony w księdze której treść może modyfikować do woli, Stwórcy zdają się mieć nieograniczony zakres tych stron. Tylko tyle i aż tyle. - kobieta odpowiedziała na pytanie bardzo formalnym, spokojnym tonem. - Można powiedzieć, że są użytkownikami Ervan na wyższym poziomie. Mogą być gorsi lub lepsi w szybkości zmieniania rzeczywistości bądź jednorazowej objętości zmian od pozostałych użytkowników Ervan, różniąc się od nich jedynie totalnym zakresem kreacji, którego maksimum nie zostało jeszcze udowodnione. - odwróciła na moment wzrok, by spojrzeć w stronę przepływającej szkółki wodnej. - Głównie dlatego, że Stwórcy nie są chętni do bycia testowanymi.
- Łał, to... to twoja teoria? - Jedius uniósł brwi, wydając się zaskoczony długością odpowiedzi.
- To wnioski do których doszliśmy ja, Talisvandelith, Elisaee, oraz Armir. Tak, jest to między innymi moja teoria.
- Mm-hm. - oparł się łokciami na kolanach, a za splecionymi dłońmi oparł podbródek na kciukach. - Niech i tak będzie. I najlepiej, niech tak pozostanie. Dzisiaj jestem tu właśnie po to, żeby wygadać się o tych limitach, a przynajmniej o tym, co ja o nich wiem.
- ...czyżby. - teraz była naprawdę zaskoczona; na tyle, że to już ciężko było jej ukryć.
- Aczkolwiek, zaznaczę, że cokolwiek powiem, jest przeznaczone tylko dla twoich uszu.
Poczuła się trochę zestresowana. Chociaż nie, może to nie było wcale jakieś negatywne uczucie - to była świadomość, że to może być coś większego. Szanowała każdy sekret, który był jej powierzany, ale ten w istocie mógł być czymś, co może zmienić jej poglądy. Czy na pewno będzie w stanie dotrzymać tajemnicy? Czy na pewno...
- Chcę to usłyszeć? - zapytała na głos. No, dość jasne było, że trochę złamała tutaj zasadę "zwracania się jak człowiek do człowieka". Prócz tego, co przed chwilą powiedziała, dobrze wiedziała też, że dla stwórcy linia czasowa jest tak samo łatwo widoczna jak i każdy inny wymiar i bez wątpienia on doskonale wie, jak ona zareaguje. Jakby się nad tym zastanowić... skoro wie, to pewnie nie zdecydowałby się na to, gdyby nie mógł jej zaufać.
Albo wie, że może sprawić by mógł jej zaufać.
...Albo wie, że nie może jej zaufać, ale jest to część jakiegoś kolejnego, zawiłego planu do sprawienia sobie tej niezrozumiałej nikomu innemu rozrywki.
- Noo... wydaje mi się, że tak. - Facet stwierdził dość przeciągle, wyższym, luźniejszym głosem. - Posiadasz pełen zakres wiedzy o "Przedwiecznych", jaka informacja może być gorsza od tego?
"Taka o Stwórcach", pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos.
- No dobrze... uh. - westchnęła. Przysunęła bliżej siebie kubek gorącego napoju, objęła go obiema dłońmi, a potem powoli podniosła i upiła kilka łyków. Tak, nawet wiedząc, co się może z tym wiązać, chciała to usłyszeć. 'Raynee' podobno o tym wie. Nie jest to może osoba z którą ma się dużo kontaktu i o której wiele się wie, ale raczej nikt ze Stwórców nie próbuje jej za to dorwać, ani ona sama nie zmieniła się specjalnie od... no, nigdy właściwie. Choć ma okropne metody, Veronica nigdy nie potrafiła jej uważać za złą osobę. Mówią, że linia między geniuszem a szaleństwem jest bardzo cienka, a uzurpatorka tytułu Czyścicieli była żywą legendą która znakomicie to obrazowała. ... Jeszcze łyk czekolady.
- Spokojnie, to nie aż tak straszne. Po prostu chcę mieć pewność, że to nie wyjdzie z tego po... eee... z tej sali.
Powstrzymała wszystkie myśli sprowadzające się do krótkiego "więc spraw, by tak było".
- Oczywiście. Przecież jestem strażniczką sekretów.
- Znakomicie. - rozłożył ręce. - Więc, jak by to zacząć...
- Tak, jak tobie wygodnie.
Uśmiechnął się. Wziął głębszy wdech.
- Wiem, jak wielu, jeśli nie wszyscy mieszkańcy Międzysferza postrzegają Stwórców - ciężko tak naprawdę tego nie zauważyć. Bardzo często dochodzi tu domniemanie wszechmocności. Słuszne z racji perspektywy, ale będąc całkiem szczerym, nie do końca prawdziwe. Jestem całkiem pewien, że taka całkowita wszechwładza jest asymptotą. Możemy się do niej zbliżać, ale...
- ...nigdy osiągnąć.
- Dokładnie. - kiwnął głową. - W końcu, czy będąc kimś, kto wie wszystko, może zrobić wszystko i nie być w tym nijak ograniczony, czy tak właśnie byśmy wyglądali? Albo, jakkolwiek? Czy mielibyśmy w ogóle osobowość? Cokolwiek własnego?
- ...Nie powiem, zastanawiałam się nad tym. Kreacja, zmiany, logika, oraz wszechwiedza kojarzy mi się bardziej z wszechobecną siłą, z uniwersalnym prawem które decyduje co może zaistnieć, a co nie. - niska również kiwnęła głową. - Na pewno nie z ekscentrycznym, wielbiącym czerwień osobnikiem który propaguje reżim truskawek kiedy nie są one w żaden sposób, obiektywnie, wy...
- E, e! Bacz na słowa! - uniósł palec ostrzegawczo. Zaraz jednak parsknął krótko śmiechem, nachylając się bardziej naprzód. - Ale tak, widzę, że rozumiesz, o co mi chodzi. Charakter, preferencje, wierzenia - to wszystko jest dowodem na to, że posiadamy limity. Spójrz na przykład Sariel. Nie potrafię stwierdzić, czy można ją nazwać stwórcą czy nie, ale mogę powiedzieć jedno - po jej zachowaniu można bez wątpliwości powiedzieć, że jest najbliżej tego... tego smutnego "ideału" niż ktokolwiek z nas. A to i tak wersja mocno złagodzona. Ona nigdy jeszcze nie odwiedziła Xantesy osobiście, we własnej osobie. I pewnie już tego nie zrobi, skoro ma Gisvę.
- A... Spotkania związane z Versem?
- To była Sariel, ale to nie była Sariel. - Jedius odpowiedział, mocno akcentując ostatnie słowo. - Mógłbym powiedzieć, że to coś w rodzaju jej awatara, ale to nieprawda. To była bardziej... jej projekcja. Ciężko mi to wytłumaczyć, Wercia. Ona tam była, owszem, ale nie była tam osobiście. Ona pomyślała o tym, by zjawić się u nas, i ta jedna myśl wystarczyła, by każdy mógł ją zobaczyć, usłyszeć, poczuć. To był zaledwie szczątkowy okruch jej postaci, całkiem odłączony od reszty, o którego działaniach zapewne nawet nie miałaby pojęcia gdyby nie to, że wie... prawdopodobnie wszystko.
Kobieta upiła kolejny łyk czekolady. Wiedziała o wielkości królowej Lontevy, ale za każdym razem wszystkie słowa brzmiały na trochę wyolbrzymione - a szczególnie teraz, kiedy mówi to Stwórca.
- Czyli chcesz powiedzieć...
- Chcę powiedzieć, że Sariel to jest poziom dla którego stworzenie nowego bytu który mógłby nas wszystkich wymazać z istnienia jest jak zrzucenie naskórka z małego palca. "Sariel" która u nas była jest już u kresu swojego istnienia. Niedługo się wypali. Była w miarę rozmowna po zaabsorbowaniu wielu emocji ze wszystkich osób które napotykała, ale ostatnio nawet nie zauważa już nawet nikogo w pobliżu. Ale czekaj, to nie o Sariel mieliśmy rozmawiać.
- Zaraz, zaraz - a co się stanie z jej posadą wśród "dziewiątki"? Była ciekawa losu Vivienne, prawda?
- A co, chcesz zająć jej miejsce?
- ...Nigdy w życiu. Pytam z ciekawości. - Veronica aż cofnęła się na miejscu. Nie, zdecydowanie nie chciałaby brać udziału w takiej "rozrywce".
- Gisva wejdzie na jej miejsce. Znaczy, ja nie mam wątpliwości, że będzie jedynie pośrednikiem.
- Rozumiem. - kiwnęła głową. - Kontynuuj więc, proszę.
- Się wie. - odetchnął. - Więc, jak mówiłem, każdy z nas ma swoje limity. Ale te limity są zupełnie innej natury, niż wszyscy próbują się doszukiwać. Wiesz dlaczego?
- Nie mam najmniejszego pojęcia. - odparła zdecydowanie. - Nie mówiłbyś mi tego, gdybym wiedziała.
- No, no tak. A jest tak dlatego, że natura bycia stwórcą tak naprawdę związana jest z inną kategorią, innym arkana według książki Talitha.
- Z Absurdem?
- O, bingo! Jednak coś wiesz!
Okularnica przewróciła oczami. Mogłaby mu wytłumaczyć jak bardzo jego ułożenie słów i wypowiedzi sprawiają, że dojście do poprawnej odpowiedzi jest bardziej niż oczywiste dla "strażniczki sekretów", ale on to przecież dobrze wie. Wciąż, pamiętała dyskusję z Armirem, podczas której rozważali wpływ Absurdu na moc Stwórców. Odrzucili hipotezę tylko i wyłącznie ze względu na brak konkretnych argumentów. Jeśli miała teraz jakiś usłyszeć - była go ciekawa. Nie tylko dla pełnienia swojego zajęcia. Była ciekawa całkiem osobiście. Do tego stopnia, że zaczęła czuć zniecierpliwienie na każde z takich niepotrzebnych, przedłużających opowieść przedstawień czy pytań, które niczego nowego nie wnosiły. Wciąż jednak starała się nie dawać tego za bardzo po sobie znać. Dopiła czekoladę do końca i odstawiła kubek. Nie odpowiedziała na komentarz.
- Nerietsun, zaprzeczenie czasu, największa nienawiść Hammiego. On na pewno zaprzeczy temu całym sercem, ale moment w którym powstaje nowy "Stwórca" jest najlepszym przykładem tego wspaniałego arkana. To jest dosłownie moment, w którym wola przezwycięża wszelkie logiczne działanie tego świata, ale jednocześnie uzależnia się od tego momentu. Wszystko, cokolwiek dalej taki stwórca, zależy od tego jednego zdarzenia - od momentu, w którym w jakiś sposób uniknął własnego końca.
- Zmierzasz do tego, że "zapożycza" sobie czas z... nie, że...
- ...że "Stwórca" rodzi się w momencie, w którym stworzył siebie samego lub samą tam, gdzie nie powinien lub nie powinna już istnieć.
Veronica przyłożyła dłoń do podbródka, odchylając się w tył fotela, by się o niego oprzeć. Porządkowała natłok myśli w głowie, by wszelkie pytania mogły znaleźć swoją odpowiedź pod pieczą logiki. Nie mogła być nawet pewna, czy mówi teraz poważnie, czy znów wplata te swoje żarty.
- No dobrze. Osoba o wysokich umiejętnościach Kreacji spotyka się z sytuacją, która może zakończyć się jej wymazaniem, bądź w inny sposób zakończeniem egzystencji. - okularnica poczekała, aż Jedius kiwnie głową na potwierdzenie. Zrobił to, wpierw kołysząc nią trochę na boki. Dawał jej tyle czasu, ile potrzebuje. - Mówisz, że ktoś taki wtedy "tworzy siebie". - ponownie kiwnięcie, jeszcze troszeczkę wolniejsze. - Nie znam się kompletnie na Kreacji, ale wiem, co mi tu nie pasuje. Ten limit, o którym wspomniałam wcześniej. Poprzez permanentne tworzenie, potrzeba oddać część siebie, ilość energii egzystencji wprost proporcjonalną do powstałego bytu. "Tworząc siebie", potrzebowałbyś równowartość... no, siebie.
- Zgadza się. Tak to działa w normalnych warunkach, kiedy chcesz cokolwiek stworzyć. Nie możesz po prostu siebie sklonować, bo samemu przestaniesz przez to istnieć. Koniec końców, ilość "ciebie" pozostaje taka sama i nic się nie zmienia. Pominę już tutaj fakt, że dla Kreacjonisty niemożliwe jest zasięgnięcie po energię która tworzy bazę twojego istnienia - po prostu nie możesz w ten sposób zniszczyć siebie całkowicie, nie pozostawiając żadnego śladu. Zawsze coś zostanie, choćby nieświadome skupisko mocy z którego powstanie coś innego. Na przykład jakiś świat.
Strażniczka sekretów przymknęła oczy przykładając donie do skroni.
- Oczywiście. Przecież gdyby odpowiedź była logiczna, nigdy nie wspominałbyś o Absurdzie. - Odetchnęła cicho. - Ale to wciąż nie wyjaśnia tych "limitów".
- Hej, po kolei! Najlepiej będzie chyba przytoczyć tutaj przykład. Nie mogę powiedzieć ci o naszych sąsiadach, jak Larentio czy Ankh'faer na mocy naszej niepisanej umowy o prywatności, ale mogę ci opowiedzieć o sobie.
Powoli otworzyła oczy. Szeroko. Z niedowierzaniem.
- Chcesz mi opowiedzieć o tym, jak zostałeś stwórcą?
- No... - zakołysał głową. - Może bez intymniejszych szczegółów, ale tak.
- I 'Raynee' też o tym wie? - dopytała od razu.
- Owszem. No, musi to wiedzieć. Taka jej rola.
- No... tak. Xantesa. - cofnęła się znów. To chwilowe odwrócenie uwagi pomogło jej "odzyskać chłód". - No dobrze. Jeśli uważasz, że jest to coś, czym chcesz się podzielić... jak najbardziej jestem chętna to wysłuchać.
- Tylko pamiętaj - to zostaje tutaj.
Kiwnęła głową. Przecież nie trzeba było tego powtarzać. Jest strażniczką sekretów. Tych wielkich tym bardziej.
- No dobra. No więc tak. Dawno, dawno temu... - zaczął, zawiesił głos... i zamilkł. Wdech, uniesienie palca. I znów milczenie. Veronica również milczała. Teraz to ona cierpliwie oczekiwała, dając mówcy tyle czasu, ile tylko potrzebuje. Nawet, jeśli chciała się wszystkiego dowiedzieć jak najszybciej.
- Nie, inaczej. Na pewno wiesz już od samej Elisaee, kim byłem po wyjściu ze... no, z "pierwszanki".
- Owszem. - Potwierdziła najkrócej jak potrafiła bez utraty uprzejmości. Wiedziała, że i tak o tym powie, niezależnie od jej odpowiedzi.
- Skoro okazało się, że świat w którym się urodziłem, wychowałem i na dobrą sprawę koniec końców zniszczyłem był tylko jednym z wielu, zapragnąłem sobie dominacji nad nimi. Wiedziałem, że mam więcej sił niż śmiertelnicy są w stanie wymarzyć - musiałem ją wykorzystać na swoją korzyść. A dzieje historii z Talithem nauczyły mnie, że asymilacja jest dużo większą korzyścią niż niszczenie. Tak powstały początki Xantesy, która była niczym więcej niż dryfującym w pustce zamkiem. Nie miałem nawet pojęcia, że ta resztka świata powoli umiera.
- Jak teraz miejsce Emonsei? - wtrąciła, jak najbardziej chcąc brzmieć, by brzmiało to jak przytyk.
- Jak teraz miejsce Emonsei. - przytaknął. - Moje ambicje były całkiem ślepe. Pragnąłem siłą zmuszać "bohaterów" w coraz to nowszych światach do uległości, by służyli pode mną. Jak...
- Zenas, Lancerzy, Genkar, Oaiz, Kemir... i pewna pani inkwizytor.
- Zgadza się. Wszystko szło po mojej myśli, i to łatwiej niż myślałem. Znaleźć nowy świat, zrobić w nim rozpoznanie, poznać osobiście osoby o największym potencjale i zaproponować im dość pokojowo współpracę. W przypadku braku odpowiedzi - a jedynie Genkar się od razu zgodziła - miałem po jakimś czasie wracać i działać celowo na szkodę tym osobom, póki nie zgodzą się do mnie dołączyć, albo poprzez rezygnację z walki... co w sumie zrobili tylko Lancerzy, albo poprzez siłowy przymus. I ewentualną terapię szokową. Tak, byłem wspaniałym człowiekiem. - westchnął przez nos. Czekał chwilę, ale żaden komentarz nie dobiegł z jej strony. - No, trafiałem na wiele osób, prowadziłem kilka takich kampanii jednocześnie. Ba, tę pierwszą propozycję przedstawiłem nawet przypadkowo spotkanemu Hammiemu. Całkiem nieświadom jeszcze tego, czym w ogóle są stwórcy, zaproponowałem mu dołączenie do Xantesy. Kiedy mnie zbył, planowałem już plan jego złamania.
- To wciąż część historii, którą większość osób zna. Aż do momentu, w którym powiesz "aż poznałem ją".
- No, ee- No... ta, ta. No, wiem, ale bez kontekstu głupio opowiadać. Dobra, niech ci będzie - aż poznałem ją. Mój kochany, uroczy Płomyczek.
Przechyliła się naprzód. Naprawdę dowie się teraz czegoś więcej?
- Powiem ci całkiem szczerze, to była nienawiść od pierwszego spojrzenia. Prawdopodobnie dlatego, że byliśmy sobie zbyt podobni. Oboje mieliśmy zasady, których się ślepo trzymaliśmy, choć wcale nie musieliśmy - ale te zasady były całkiem sprzeczne. Oszczędzę ci opowieści o wymienianych ideałach przechodząc do momentu, w którym skrzyżowaliśmy miecze. Wspólnie mieliśmy dokładnie ten sam cel: Odkryliśmy, że druga strona jest poważnym zagrożeniem dla istnienia tego, co zbudowaliśmy i zdecydowaliśmy się to zakończyć w najprostszy możliwy sposób - poprzez usunięcie zagrożenia na zawsze. Ogień przeciw ogniu. Wściekłość i determinacja przeciw dokładnie temu samemu. - złożył ręce kiwając głową, spoglądając przez szkło w stronę morza. - I strach zarazem. Oboje po raz pierwszy od dawna mogliśmy poczuć autentyczny strach; nadchodzący koniec. Długi okres czasu w którym górowało się umiejętnościami nad innymi nas otępił. Teraz musieliśmy na nowo się przebudzić. I w istocie, przebudziliśmy się. I to więcej niż raz.
Zapanowała cisza. Veronica nie odzywała się ani nie ruszała, nie chcąc uczynić nic, co mogłoby odwrócić jego uwagę od historii bądź zmienić jego zdanie. Jedynie słuchała, spoglądając nań niemal jak dziecko które czeka na kontynuację bajki opowiadanej przez rodziców. Jedius powstał z miejsca, wsadził jedną rękę w kieszeń, druga zaś wykonał zamaszysty gest, pokazując ogólnie obszar wokół siebie.
- ...Nim... Nim się zorientowaliśmy, nic wokół nie było takie samo. Wiesz, to bardzo przypominało niektóre z tych historyjek w komiksach - kiedy jedna postać ściera się z drugą, i na przemian zwiększają swoją siłę coraz bardziej, używając coraz to bardziej niszczycielskich ataków, aż w końcu całkiem zaczyna to przekraczać granice jakiegokolwiek rozsądku, logiki czy w ogóle sensu. Zorientowaliśmy się dopiero, kiedy działania, które uznawaliśmy za absolutnie ostateczne, zdawały się całkiem niknąć swoim znaczeniem przy tym, co robiliśmy samemu - Tegrew, tarcza której istnienie samo w sobie jest absurdem po prostu nie dawała rady zatrzymać Płomyczka - tak jak wypalające z egzystencji objęcia Płomienia Niebios nie mogły zgasić mojej determinacji. ...Wiesz, jestem całkiem pewien, że tam zginąłem. I to nie jeden raz. Nie tylko ja zresztą. W pewnym momencie nawet samo istnienie, wszechświat, dosłownie wszystko zdawało się przestawać istnieć, a jednak trwać dalej - tak jak i my, napędzanie wciąż niekończącą się, wzajemną nienawiścią. Nie jestem... nie jestem nawet w stanie powiedzieć ci, jak długo to trwało. Czy w ogóle trwało. To mogło być zarówno nigdy jak i zawsze.
Wciąż milczała śledziła wzrokiem mówcę, kiedy ten przechadzał się tam i z powrotem po wielkiej salo, zawracając za każdym razem, kiedy dotarł do któregoś z pustych stolików.
- I... no wiesz. Wszystko, co może trwać w nieskończoność ma jakiś koniec. Tak to szło? - zapytał się czerwony, chcąc ją wreszcie zmusić do odezwania się.
- Mając nieskończoną ilość czasu, każda możliwość w końcu stanie się pewnością. - odparła od razu, mechanicznie wręcz, czekając na ciąg dalszy.
- Właśnie. - pstryknął palcami. - Tak i było w tym przypadku. Bo wiesz, mogliśmy być całkiem zaślepieni widokiem największego wroga przed własnymi oczami, ale tego absurdu po prostu nie dało się nie zauważyć. Albo nic wokół nie istniało, albo my sami nie istnieliśmy. Byliśmy jedynie my; niczego innego nie dało się odnaleźć, nieważne jak wytężać zmysły. Świat się skończył, wszystkie światy właściwie. Było już dawno po wszystkim, a my wciąż nie potrafiliśmy zniszczyć jedno drugiego. Ciężko mi powiedzieć, czy byliśmy w istocie zmęczeni tym wszystkim, czy też wciąż pełni sił - pewnie oba na raz. Ale to nie zmęczenie czy ogólnie nasz stan doprowadziło do tego, że w końcu się zatrzymaliśmy - to było uderzenie świadomości, że od... dawna już, ta walka nie ma sensu.
Chwila ciszy.
- Rozumiem, że to znaczy, że w tym momencie zostaliście stwórcami?
- Nie do końca w dokładnie "tym momencie", ale tak. Wtedy narodził się Stwórca.
Znów chwila ciszy. Veronica powoli otworzyła usta, chwilę jeszcze się zastanawiając, czy powinna się odzywać, czy nie. W końcu zdecydowała, że tak.
- "Stwórcy".
- Otóż nie. "Stwórca". Sztuk jeden. - Jedius, który właśnie na to czekał, od razu poprawił jej poprawienie, pokazując w jej stronę palcem. Ta znów zamilkła, choć chciała pytać dalej. Czekała.
- Wiesz, ile czasu zajęło nam pogodzenie się, czy raczej choćby zawieszenie broni? No, nieskończenie wiele. Właściwie, to to się jeszcze nie stało. To się stanie nigdy. Ale stanie się. A to, że jestem tu i ja i ona, jest tego dowodem.
Kolejna chwila przerwy. Strażniczka sekretów zawęziła jedynie powieki i zmierzwiła brwi. Czekała na więcej wyjaśnień.
- Kłamstwo Czasu, Wercia. Tak naprawdę, my wciąż jesteśmy tam - walcząc. Nigdzie i wszędzie zarazem. Stwórca nie jest kimś, kto może tworzyć bez końca, nie oddając nic w zamian. Stwórca jest... pomysłem, w którym pojawiają się inni, dla których ten pomysł jest rzeczywistością. W tym również i ci, którzy doprowadzili do powstania tego pomysłu. Jak ja i mój kochany Płomyczek. Ja, sam ja, nie jestem żadnym Stwórcą, ani nie jest nim ona. Możemy być takowym tylko wspólnie, ponieważ od tego powstaliśmy.
Zatrzymał się, spoglądając na słuchaczkę. Całkiem, jak człowiek spoglądałby na drugiego sprawdzając, czy rozumie. Vera westchnęła, znów przykładając dłoń do skroni.
- A nienawiść zamienia się w miłość. - skomentowała, by na chwilę odwrócić własną uwagę od rozmyślań nad tematem Absurdu Stwórców.
- Phh, gdzie tam. Myślisz, że jedno naprawdę różni się od drugiego?
Wiedziała nie od dziś, że ktoś taki jak "Stwórca" nie jest nikim normalnym, i to wcale nie tylko ze względu na monstrualną moc. Ich zachowania zawsze miewają irracjonalne motywy, miewają momenty w których reagują bez żadnej logiki, a bardzo często trzymają się zbyt desperacko jakiejś idei, która wcale nie jest niczym specjalnym ani ważnym. Ale teraz była w stanie spojrzeć na ten byt przed sobą trochę bardziej jak na faktyczną osobę - kogoś, kto rzeczywiście może cierpieć od jakichś problemów. Nie była pewna, czy rzeczywiście rozumie to, co było jej przekazywane - ale zakładała, że ta kolejność informacji oraz skład zdań ma jakiś większy sens. Być może to nie jest pierwszy raz, jak to słyszy. Być może, w morzu prawdopodobieństw teraz znajduje się w tej jednej kropli, która zakłada, że jej domysły są prawdziwe.
Stwórców jest wielu, i trzeba pominąć w tym momencie tę dwojakość postaci przed nią i jego "wybranki serca". Jeśli rzeczywiście istnienie stwórcy jest ideą, a jego życie zawiera się wewnątrz niej, być może łatwiej byłoby o tym myśleć jak o historii, dla której samemu jest się narratorem. Wyjaśnia się wtedy moc stwórcza, oraz dokładna wiedza o wszelkich dziejach - potrafiła wyobrazić sobie, jak wielką wadą mogło to ostatnie być prócz samej zalety. Sama przecież miała tego dobry przedsmak - była powierniczką sekretów kilku setek istot, zaprzysiężoną, by nigdy ich nie zdradzić. Jakiś natłok myśli musi przeżywać ktoś, kto zna absolutnie wszystkie sekrety, i nie może ich zdradzać? Hamescus Larentio Vinaderci niejednokrotnie powtarzał - stać się Stwórcą jest o wiele łatwiej, niż nim pozostać.
Stwórca nie jest sam. To oczywiste, że formują się w... luźno pojęte "społeczności". Oni, jak ten stojący przed nim, mogą nie znosić wzajemnie swojej obecności, wiecznie podlegać kłótniom, stosować wobec siebie podstępy - ale "stwórca", jak górująca nad nimi nadświadomość, nie pozwala im wejść w prawdziwą wojnę. Tak, większość tej historii którą teraz usłyszała - choć wciąż była za nią wdzięczna - można było sprowadzić do dużo prostszego wyjaśnienia, na które naprowadziło ją jedynie jej sedno - "nie jesteśmy stwórcami, my dwoje jesteśmy jednym z nich". To, oraz wcześniejsza opowieść o Sariel, która na pewno nie była wspomniana przypadkowo.
Stwórca to nie był dosłownie "ktoś". Rzeczywisty stwórca musiał być w istocie jakąś ideą, pomysłem lub uczuciem, które dało początek nadświadomości. Ta nadświadomość to... dosłownie egzystencja. Energia, która tworzy wszystko, co znamy. W tym również odbicie tego, kto ją... stworzył. Zrodził. Jeśli się nie myli, to oznacza, że w istocie, ten Jedius przed nią nie jest tą samą osoba którą był przed tym zdarzeniem o którym opowiedział, a jedynie jego projekcją wytworzoną przez te nadświadomość - ale jest prawdziwy, ponieważ żadna inna wersja jego nie istnieje. On sam wyszedł z historii, ale zostawił siebie w środku. Jest jak aktor odgrywający samego siebie w filmie. Oni wszyscy tacy są. Nie wpływają na siebie nawzajem, ponieważ nadpisywanie jednej historii ciągłymi zmianami prowadziłoby do powstania absurdu i...
Nie, nie. To działało w drugą stronę.
Absurd, przeciwieństwo logiki czy sensu, musiał być jednak naturalną koleją rzeczy. Absolutny brak sensu i składni, barwy i formy. Zmieszane ze sobą idee i emocje musiały się w końcu rozbujać do takiego stopnia, by mogły się wyodrębnić i dać początek pierwszym... "Stwórcom". Stwórcy dążą do tego, by zachować jakiś porządek. Tak, to się wydaje w jakiś sposób... logiczne. Powiedział też o tym wcześniej. Czerpią energię z... absurdu, tworzą zasady, których sami później przestrzegają. Jeśli nie... słyszała niejednokrotnie o stwórcach którzy przegrali walkę sami ze sobą, a na taką zostali skazani poprzez samotność gdy grupa się od nich odłącza; będąc samemu w morzu absurdu, w końcu ulegasz i stajesz się jego częścią. Częścią tła, w którym może kiedyś powstanie kolejny. Hmm... wiedziała już od dawna, jak zgubne jest pojęcie "nieskończoności". Ale teraz, myśląc jedynie przez chwilę o tym, ileż stwórców może istnieć poza znanym jej Międzysferzem, przez chwilę naszedł ją niepokój. Już ten, znany jej w niewielkiej części świat zdawał się być niemożliwy do ogarnięcia w pełni, niesamowicie różnorodny i niejednokrotnie pozbawiony składni. A gdzieś tam, mogło istnieć wiele więcej takich... "Zestawów" stwórców, którzy przyjęli jakiś system. Mogli mieć zupełnie inne zasady. Mogli być... całkiem, zupełnie inni pod każdym względem. Nawet podstawowych Arkan. Podstawy świata różniące się znacząco. Na tym polegała nieskończoność.
...Czy nie wybiega trochę zbyt daleko z myślami?
- Mówiłeś... - odezwała się po bardzo długiej chwili milczenia. - ...Cała ta rozmowa zaczęła się od tego, że powiedziałeś, iż Stwórcy nie są bez limitów, ograniczeń.
- No, tak było. - odpowiedział jej po pokiwaniu głową. - Chyba wiesz, o co mi chodziło?
- O to, by mieć wspólną wersję z innymi Stwórcami i nie wpuścić Absurdu do kreacji?
- Co? Ni... znaczy... tak, to jest prawda. Ale nie to miałem na myśli.
Uniosła brew. Nie? znów zaczął się natłok myśli. Ale tym razem szybko go ukróciła, po prostu się odzywając.
- Powiedz mi, więc.
- Wszyscy jesteśmy uzależnieni od tego, co nas stworzyło. Jeśli przyjrzysz się uważniej kreacji rożnych Stwórców, zauważysz, że różnią się od siebie konceptami, ogólnymi ramami. To nie jest kwestia preferencji. To jest limit tego, co potrafimy stworzyć.
Nachyliła głowę w przód, nie odrywając od mężczyzny wzroku. Fakt, poszczególne krainy miały swoje wyjątkowe cechy. Ale w jaki sposób stanowią one te "limity"? Próbowała porównać jedyny znany przykład do rzeczywistości - jaki związek może mieć opowieść o nienawiści oraz takie kreacje, jak Vers, Walka o Wschód Słońca, czy którykolwiek z innych projektów, które był jej dobrze znane?
- Nie rozumiem.
- Bo próbujesz myśleć logicznie, Wercia. Jeśli chcesz, by to brzmiało z sensem, każde z nas jest podległe idei, która wytworzyliśmy. Nazwij to takim aspektem tego, co potrafimy kreować.
Albo musicie się tego trzymać by nie popaść w szaleństwo, odruchowo pomyślała. W jakimś stopniu rozumiała, jak Arkana wymagają od Woli by przejść przez źródło mocy przed manifestacją. Nie do końca uważała to za "limitację", a przynajmniej nie w większym stopniu od innych sztuk... choć właściwie, rzeczywiście mogło się to pisać w zanegowanie "wszechmocności". Stwórca bez wątpienia potrzebuje jakiegoś silnego uczucia które trzymałoby go przy zmysłach przy natłoku wszystkich możliwości. Tak, te wszystkie "gry" są bez wątpienia, prócz rozrywki, próbą odnalezienia swojego... siebie. Całkowicie irracjonalne, a jednak mające jakiś sens. Dlatego ich konflikty polegają głównie na próbie udowodnienia czegoś jeden drugiemu. A przynajmniej tak to rozumiała. Częściowo. Wciąż, to wszystko nie zmieniało jej odwiecznej filozofii - świat jest zbyt skomplikowany, by go w pełni pojąć, a teraz wie, że nawet "Stwórcy" nie znają całej prawdy. Sięgnięcie po odpowiedzi na wszystkie pytania
mogło zaszkodzić nawet im. Czegokolwiek wysłuchała, to wciąż nie jest nic blisko twardego faktu - to wciąż teoria. Chciałaby pewnie poznać historię innych Stwórców, ale... no, powiedział już, że tego nie wyjawi. Ale wie.
- Dlaczego mi o tym wszystkim mówisz? - zapytała w końcu. To było dobre pytanie.
- Bo jesteś strażniczką sekretów. A to jest sekret. Chyba pierwszy prawdziwy sekret ode mnie.
- Albo chcesz to z siebie wyrzucić.
- Dokładnie na tym polega twoja rola, prawda?
Prawda, pomyślała. Wiedziała też, że niejeden raz będzie o tym rozmyślać. I wiedziała, że to jej trochę utrudni życie. Nie może ujawniać sekretów, a to oznacza, że będzie musiała myśleć czterdzieści dwa razy tyle, gdy ktoś ją poprosi o odpowiedź na pytanie o życie, wszechświat i całą resztę.
- Poza tym, to takie uzupełnienie rady, którą daję ci od zawsze.
- By nie próbować zostać Stwórcą? Nie potrafię wykreować nawet piasku. Ponadto, brzmi to trochę, jakby zostanie jednym z nich było efektem całkowitego przypadku. Niejedna para śmiertelnych wrogów toczy ze sobą zaciekłe bitwy, ale to pierwszy raz jak słyszę, by mieli dzięki temu zostać najbardziej przerażającym bytem w Międzysferzu.
Zaśmiał się.
- Nie nie, nie jesteśmy Sariel. I... może to nawet jest przypadek, ale wciąż zależny od twoich chęci, czy raczej - zachłanności. Przymusu posiadania więcej, bez końca. W historiach o których mówisz, jedna strona zawsze w końcu ulega.
- Więc wszyscy stwórcy są po prostu najbardziej upartymi osobami we wszechświecie?
- Pasuje, prawda?
- ... pasuje. - przyznała ciszej. Może to i prawda. Westchnęła, dając sobie jeszcze chwilę na ułożenie myśli.
- Ostatnie pytanie. - głos kobiety rozległ się ponownie jakiś czas później, gdy szatyn stał przy szklanej ścianie, pukając szybę w miejscu, gdzie po drugiej stronie jakaś zabłąkana flądra spoglądała nań zaciekawiona.
- Mm?
- Wspomniałeś w trakcie opowieści, że oboje mieliście cel, i że zagrażaliście sobie nawzajem. Wiem nie od dziś, co ty chciałeś osiągnąć. Co w takim razie było ambicj--
- Ale to już nie mój sekret, prawda? Sama będziesz musiała ją o to zapytać.
No tak. Trochę za bardzo wyrwała się naprzód. Być może tak właśnie wkrótce zrobi. To znaczy... jak się z tym prześpi.
- No dobra. Ja się będę zmywał. Szczerze mówiąc, i tak nie spodziewałem się, że to aż tyle zajmie. Chciałem tylko wskoczyć, coś powiedzieć i zniknąć, ale widać to mi nigdy tak nie wychodzi.
Kiwnęła tylko głową.
- Swoją drogą, niedługo wpadnie do ciebie dwójka sierot szukająca informacji o pewnym Zaćmieniu. Pamiętasz?
- ...Pamiętam. Nie martw się o to. Wiem, jak ci na tym zależy.
- Mam tylko nadzieję, że mniej niż temu, komu naprawdę powinno na tym zależeć. No, to tyle. Trzymaj się.
Uniosła dłoń na pożegnanie, ale na dobrą sprawę zrobiła to do pustej sali. Opuściła ją, przejechała palcami po wieku komputera i powoli go otworzyła. Zobaczyła dokładnie to, co spodziewała się tam zobaczyć - krótką wiadomość w oknie, którego tam wcześniej nie było.
"Będą chcieli ciasto z truskawkami, możesz zamówić wcześniej i zrobić im niespodziankę." |
_________________ . . . |
|