Wiele sfer Strona Główna Wiele sfer
Mało gier
 
FAQ :: Szukaj :: Użytkownicy :: Grupy
Rejestracja :: Zaloguj


Poprzedni temat «» Następny temat
Zamknięty przez: Jedius 9 Baka
Czw Mar 28, 2013 2:26 am
Metaworld - Gdzieś Indziej
Autor Wiadomość
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Wto Mar 26, 2013 6:14 am   Metaworld - Gdzieś Indziej

[ BGM: Void ]

Czerń i głusza musiały w końcu ustąpić. I ustępowały. Bardzo powoli. Z początku nie miałeś najmniejszego pojęcia, co się dzieje. Jednak krok po kroku, sytuacja zaczęła się stopniowo rozjaśniać. Znów byłeś w tym dziwnym, chorym świecie. Same wspomnienia z poprzednich wizyt ci o tym powiedziały. Czy jednak jesteś tu znów, by odebrać nagrodę? Nie, to raczej nie to. Tak naprawdę nawet nie czułeś, byś swymi czynami wzbudził podziw potrzebny, by zasłużyć na jej otrzymanie. To było coś innego. Coś zupełnie innego. Zupełnie jak pomieszczenie, w którym się znajdowałeś. Wielkie. Ciemne. Zimne. Miało przynajmniej dwieście metrów średnicy, niemal całe puste i zanurzone w półmroku. Ścianę pozbawioną wyjść i okien, okalającą okrągłe podłoże miałeś tuż za plecami. Nad głową zaś była ogromna kopuła. Kopuła z wielkim otworem zajmującym niemal ćwierć jej powierzchni, otwierającym się na gwieździste niebo oraz srebrny księżyc będący tu jedynym źródłem światła. Przez ten otwór coś wpełzało do środka. Czy raczej wpełzło zanim jeszcze otworzyłeś oczy. Z początku wyglądające jak trójka splecionych ze sobą węży, wiszących aż do samego podłoża, gdzie niknęły w objęciach ciemności. Ale nie były to węże. Potrzebowałeś jedynie chwili by zorientować się, że są to konary bądź korzenie jakiegoś gigantycznego drzewa. Choć sam ich wygląd absolutnie potwierdzał tą hipotezę, została ona zburzona w momencie, gdy pędy się poruszyły, włażąc dalej do środka. I nie było to wszystko. Towarzyszył im śmiech. Przeraźliwy, zgryźliwy chichot wysokiego głosu, który miejscami przypominał niemal kaszel. Wśród tego demonicznego rechotu pojawił się nowy widok. W światło księżyca zaraz przed tobą coś wpełzło. Szybko mogłeś się domyślić, że był to ciąg dalszy grubych korzeni sięgających aż z dziury w sklepieniu, wijących się przez całe pomieszczenie aż do momentu w którym uniosły się nad ziemię dwa kroki przed twoimi stopami. Ale nie było to tylko drewno. Ich koniec był zwieńczony niczym pąk jakiegoś kwiatu. Miast kwiatu była tu jednak kobieta. Kobieta, którą poznałeś bez problemu. Od nóg i bioder, które były mocno oplecione konarami niczym mackami ośmiornicy, przez pierś okrytą jedynie kilkoma liśćmi aż po młodzieńczą twarz skrytą w cieniu srebrnych włosów. Lah'ra. Ten głos należał do niej, nie miałeś żadnych wątpliwości. Wciąż jeszcze trochę oniemiały obserwowałeś, jak nachyliła się bliżej. Widząc jej ciało nie mogłeś ująć jej jednego - była piękna. Jednak to wrażenie prysło w pewnym momencie. A dokładniej wtedy, gdy znalazła się wystarczająco blisko i pod jej wiecznie zamkniętymi oczyma byłeś w stanie dojrzeć paskudny uśmiech.
- Proszę. Proszę! Co ja widzę. - choć jej głos był łagodny, w tym miejscu brzmiał jak okropny skrzek, którego niemal nie dało się słuchać. - Beznadziejne, pogardy godne ludzkie istnienie. Tchórz, szukający usprawiedliwienia dla swoich czynów. Bezmyślna pokraka nie potrafiąca spojrzeć przed siebie swymi prawdziwymi oczyma. Desmond Eryk Van Drizzle Czwarty. Dokładnie ktoś, kogo szukam.
Jej pochylona twarz zawisła tuż przed twoją, może nieznacznie nad. - Powiedz... jakie to uczucie? Doskonale wiesz, co masz zamiar właśnie zrobić. Chcesz wymazać i jej istnienie. Pozbyć się zdradzieckiego wrzodu z oblicza swojego świata. Czy czujesz to wspaniałe uczucie, tą ekscytację? Powiedz, że czujesz. Może to być dla ciebie wielce wynagradzające.
Jej prawa dłoń uniosła się w kierunku twojej twarzy by ująć podbródek. Mogłeś jednak uniknąć tego gestu, choć miałeś za plecami ścianę.
_________________
. . .
 
 
Cinek
Najszybszy poster na dzikim zachodzie


Wiek: 35
Dołączył: 28 Kwi 2011
Posty: 376
Wysłany: Wto Mar 26, 2013 4:02 pm   

Półmrok i cisza doskonale koiły moje zmysły. Nie zmieniało to jednak faktu, że wewnątrz mnie nie było już niczego do uratowania. Nawet Lika nie byłaby w stanie odmienić teraz mojego losu. Musiałem pogodzić się z porażką, która nadeszła w najmniej spodziewanym momencie. To był mój koniec. Fiołek uciekła ode mnie, a ja sam przestawałem się kontrolować i chciałem ją zabić. Nie mogłem więcej zaufać nawet samemu sobie. Co się działo tak naprawdę? Czyżbym po prostu był za słaby i nie potrafił dłużej pozostawać przy zdrowych zmysłach? Miałem wrażenie, jakby to wszystko tak naprawdę się nie wydarzyło. To był tylko zły sen, który zaraz się skończy. Przecież nie byłbym w stanie zabić dziecka! A jednak. Pozbawiłem życia istnienie, najbardziej niewinne spośród wszystkich. Małe dziecko. Zamordowałem też jego matkę, prawdopodobnie również ojca... i nienarodzone rodzeństwo. Kto byłby w stanie zdobyć się na takie okrucieństwo? Czułem się jak wrak statku, dryfujący na wzburzonym morzu. Moje przeznaczenie naznaczone było w tej chwili przez siły, którym nie byłem w stanie się dłużej przeciwstawiać. Nie mogłem już zmienić swojego losu, ponieważ w jedną chwilę stałem się nikim. To był mój koniec.
Patrzyłem bezwiednie na wijące się konary we wnętrzu tajemniczej komnaty. Czy to przedsionek piekła? Nie. To była... Lara. Nie spodziewałem się jej tutaj zobaczyć, a jednak ukazała się przede mną w swoim okrutnym obliczu. Podejrzewałem to już od jakiegoś czasu. Ta kobieta musiała być jakiegoś rodzaju bogiem natury. Natury, która tak samo jak ona, jest bezwzględna i rządzi się swoimi prawami, w których nie ma miejsca na miłosierdzie czy litość. Nie wiedziałem jednak, dlaczego się przede mną ukazała. Może dlatego, że stałem się tak samo zły? Czy naprawdę stałem się taki sam jak ona? Czując, że moje myśli pogrążają się na powrót w nieopisanym cierpieniu, chwyciłem powoli dłońmi swoją głowę, otwierając szeroko oczy i zaczynając drżeć, niczym marna imitacja człowieka. Nie byłem w tej chwili nawet skorupą tego silnego i pewnego siebie chłopaka, który jeszcze niedawno czuł się najszczęśliwszą istotą stąpającą na ziemi. Został ze mnie zaledwie cień.
-Błagam... zakończ moje cierpienie... - powiedziałem, patrząc się tępo przed siebie, nie przeciwstawiając się nawet, kiedy ujęła mój podbródek. Miałem wrażenie, jakby jej paskudny uśmiech i skrzeczący głos wysysał ze mnie resztki tego, co mogłem kiedyś nazywać swoim życiem. -N-nie mogę już... mam dosyć tej waszej gry... chcę już po prostu zasnąć... na zawsze. Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje... dlaczego...
Majacząc, spojrzałem głęboko w powieki zakrywające oczy bogini. Czy też demonicy? W tej chwili nie miało to znaczenia. Pragnąłem już tylko jednego.
-Proszę... zabij mnie... niech chociaż Fiołek... zdąży przede mną uciec...
_________________
> Karta postaci.
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Wto Mar 26, 2013 6:00 pm   

Nie miałeś już żadnego wyboru. Gdy jej chłodna dłoń czule objęła cię pod brodą, zdałeś sobie sprawę, że zostało ci jedno wyjście. Tylko jedno. Jedyna możliwość na ocalenie życia Fiołka. Tej, której mogłeś zawdzięczać swoje życie, a która przez swoją pomoc zawsze tylko pogarszała swoją sytuację, wpadając w sidła czegoś, co znacznie przerastało jej siły. A teraz, na samym końcu drogi, ty sam stałeś się dla niej zagrożeniem. Chciałeś to zakończyć. Pozbyć się siebie samego nim będzie za późno. Od razu upadłeś nie do próśb, a do błagania, by upiorna kobieta spełniła twoje życzenie. Naprawdę chciałeś, by to zrobiła. Ale wyglądało na to, że same chęci dla niej nie wystarczały. Trzykrotne cyknięcie językiem rozległo się słabym echem, gdy zacisnęła delikatnie swoją dłoń.
- W istocie. Prawdziwy tchórz. Marny robak, który ucieka się do najbardziej żałosnego rozwiązania w obawie przed konsekwencjami własnych czynów. Chcesz się uwolnić? Nie ma z tym żadnego problemu. Najmniejszego. Wszystko, co musisz zrobić, to odrzucić swoją słabość. Przestać rozglądać się ludzkimi, słabymi oczyma i otwórz się na prawdę. Przyjmij ukojenie, którego teraz pragniesz. Czy nie tego właśnie oczekujesz? Zapomnieć o tych troskach. O cierpieniu. Chcesz odrzucić w niepamięć wszelkie niepowodzenia. Ale nie możesz tego zrobić najłatwiejszą drogą. Musisz... odpokutować za swoje grzechy. Choć teraz może wydawać ci się to przerażające, to... wkrótce nie będziesz już czuł nic takiego.
Ziemia powoli poruszyła się pod twoimi nogami. Twoje stopy zostały ujęte przez drewniane macki, pnącza, które zaczęły powoli piąć się coraz wyżej, obejmując kostki, golenie. Gdy korzenie zaciskały się coraz mocniej i wyżej, by wkrótce uniemożliwić ci całkowicie możliwość ucieczki, Kobieta zbliżyła swoją twarz jeszcze bliżej twojej.
- Nie opieraj się. Już niedługo, to wszystko się skończy. Pozbądź się swoich wyrzeczeń, próchnicy litości i przegniłej goryczy uległości. Odrzuć balast, którzy trzyma cię przy słabości, na dnie, i zacznij wreszcie... wypływać. Za moją pomocą, w górę, ku otwartemu światu. Przyjmij dar, który pozwoli ci... prawdziwie... przejrzeć na oczy.
Czułeś jej oddech na swojej skórze. Ciepły, niebywale kojący oddech. Czułeś, jak rzeczywiście, wszystko... zaczyna się oddalać, odpływać w czerń. Wszystkie troski zaczynały zanikać.
Wystarczyło tylko jedno przyzwolenie, a nigdy już nie powrócą.
_________________
. . .
 
 
Cinek
Najszybszy poster na dzikim zachodzie


Wiek: 35
Dołączył: 28 Kwi 2011
Posty: 376
Wysłany: Wto Mar 26, 2013 6:31 pm   

Słuchałem słów Lary z rosnącym przerażeniem. Z drugiej strony czułem jednak... jakbym wreszcie znalazł kogoś, kto może mi naprawdę pomóc. Z czasem doznawałem rosnącego ukojenia, które zaczynało odbierać mi jakąkolwiek chęć walki. O ile cokolwiek takiego jeszcze się we mnie ostało. Miałem dosyć, chciałem wreszcie odpocząć. Nikt i nic teraz się dla mnie nie liczyło. Chciałem po prostu odpłynąć i zapomnieć o wszystkich troskach. Ból był zbyt duży, aby w ogóle myśleć o tkwieniu w nim przez resztę swojego życia. Nie zniósłbym więcej cierpienia, jestem tylko człowiekiem. Nie potrafię uciec przed przeszłością. Musiałem po prostu zakończyć to tu i teraz.
-Ja tylko... potrzebowałem pomocy... - zacząłem mówić drżącym głosem, próbując pokręcić lekko głową, cały czas patrząc w twarz Lary. -Chcę tylko obudzić się z tego koszmaru... zrobię dla ciebie wszystko, tylko mi pomóż... uwolnij mnie...
Zamknąłem oczy, oddając się w pełni woli kobiety. Tak bardzo chciałem się do niej teraz przytulić, poczuć przy sobie ciepło jej ciała i ukojenie, jakie ze sobą niosło. Lika zawsze mnie okłamywała... chciała jedynie, abym dalej żył i tułał się po tym przeklętym świecie, słaby i bezbronny... Dopiero teraz, przy istocie, którą jeszcze niedawno gardziłem, czułem to... czułem, że to może nareszcie być koniec!
_________________
> Karta postaci.
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Wto Mar 26, 2013 7:49 pm   

Teraz już nie było żadnych wątpliwości. To było zdecydowanie to, czego pragnąłeś. Zakończyć tę farsę. Być wreszcie wolnym. I twoje życzenie właśnie stawało się rzeczywistością. Być może pierwsze wrażenie było mylne. To Lah'ra była tą osobą, która potrafiła prawdziwie zakończyć ból istnienia. Nic nie musiałeś już robić. Wystarczyło tylko poczekać...

- Dobrze... tak. Właśnie tak. Przyjmij moją miłość. Osobiście zaprowadzę cię tam, gdzie czeka cię ukojenie. - jej głos, choć spotęgowany kilkukrotnie, wcale nie brzmiał już przerażająco. Wręcz przeciwnie. Przynosił spokój, którego tak bardzo teraz pragnąłeś. Spokój, którego tak długo oczekiwałeś...

- Ty... i jaka armia?
Pojawiło się jednak zakłócenie. Coś przerwało tę wspaniałą ciszę, to cudowne pojednanie. Powoli otworzyłeś oczy by zauważyć, że twarz Lah'ry nie była już zwrócona w twoją stronę. Jakby patrzyła... gdzieś w bok.

[ BGM: Bios ]

Zupełnie niespodziewanie, z absolutnej ciemności, promień szkarłatnego światła opadł na jej głowę. Pasmo złowieszczej energii bez żadnego problemu zagłębiło się w jej jasne ciało, przecinając ją od czubka głowy do samych stóp na dwoje. Nie zdążyła się nawet rozdzielić wzdłuż czerwonej krechy na skórze, kiedy pojawił się kolejny karmazynowy półokrąg, tym razem przeszywając ją poziomo przez pierś. Niemal od razu, górna część jej ciała została brutalnie wyrzucona w mrok wielkiej komnaty przez oślepiający błysk szkarłatu. W miejscu jej korpusu pozostało jedynie kilka liści, które opadając w dół zatrzymały się w mniejszości na białym bucie nogi wciąż wystawionej w bok po kopnięciu. Należał do... "niej". Do robaka, którego miałeś wątpliwą przyjemność spotkać już wcześniej. Emonsei. Powoli, z charknięciem wypuszczała z płuc powietrze, prostując się na swoim miejscu. Stała na korzeniu zakończonym rozciętym kawałkiem ciała, które zaczynało więdnąć, kruszyć się jak zaschnięte błoto i opadać ku ziemi. Ta suka z czułkami, w białym płaszczu wciąż trzymała w dłoni długi, czarny niczym sama Otchłań miecz, otoczony rubinową aurą. Jej głowa przechyliła się na bok, w twoją stronę. Para oczu silnie promieniujących czerwienią spojrzała na ciebie.
- Ty ludzka poczwaro. Czy masz najmniejsze pojęcie, co właśnie robisz? - odezwała się stanowczym głosem, w którym nie sposób było nie wyczuć pogardy. Zerkała na ciebie z niewątpliwą wyższością. Obróciła się ku tobie, unosząc przed własną twarz zakrwawione lewe ramię, prawym celując w twoją stronę mieczem. - Nie znam słów mogących wyrazić twoją głupotę. Próbujesz chronić, skazując na...
Jej wypowiedź całkowicie zagłuszył głośny śmiech, który rozbrzmiał potężnie z każdej możliwej strony. Lah'ra. Była wyraźnie rozbawiona poczynaniami tej, która teraz zaczęła się pośpiesznie rozglądać wokół świecącymi oczyma, nie wykonując niemal żadnego ruchu poza delikatnymi przekręceniami głowy.
- Naprawdę myślisz, ze potrafisz mnie pokonać? Niedoczekanie, nędzny robaku. Czaję się w każdym cieniu! Zejdź mi z oczu... nim będzie dla ciebie za późno!
Emonsei nie zdążyła zareagować. Wokół jej nóg, tak samo jak wokół twoich, oplątały się drewniane macki. Choć spróbowała się wyrwać, było do daremne. Cały wielki korzeń na którym stała gwałtownie uniósł się w powietrze, gdzie z ogromnym impetem wbił się w kamienne sklepienie, krusząc je na miejscu. Drzewne ramię wcale po tym nie ustawało. Wygięło się na całej swojej długości i wystrzeliło w bok, niczym rzemień gigantycznego bicza wrzynając się w całą okrągłą ścianę od miejsca kilkanaście metrów na prawo do ciebie przez połowę całej, wielkiej sali. Wyżłobienie wyrzuciło w powietrze masę szarego pyłu, zatrzęsło potężnie całą komnatą niewątpliwie powodując twój upadek, gdybyś tylko nie był sztywno przytwierdzony do podłoża silnymi korzeniami, sięgającymi aż po kolana. Nawet nie widziałbyś też pewnie z kurzu i mroku trasy zamachnięcia konaru trzymającego robaczywą fioletowowłosą, gdyby nie światło jej czerwonych oczu. Ciężki kawał betonu rozbił się na ziemi przed tobą, rozpadając na drobny żwir. Doskonale widziałeś, że gdyby trafiło to ciebie, nic by po tobie nie zostało. Ale... to nie był koniec. Z pozycji Emonsei znów rozbłysło dwukrotnie. Na tle nocnego nieba zaglądającego przez otwór w dachu mogłeś zobaczyć, jak gigantyczne ramię cofnęło się ku górze w akompaniamencie potężnego ryku, który zagłuszył wszystkie inne dźwięki wywołał kolejne wstrząsy. Otwór poszerzył się jeszcze bardziej, kawałek sklepienia ze środka rozwalił się w drobny mak uderzywszy w sam środek sali. Złowieszcze, czerwone światło pełne żądzy mordu rzuciło się przez całą komnatę na przeciwległy koniec, gdzie... można było zobaczyć bladą sylwetkę nagiej bogini natury. Zupełnie bagatelizując zagrożenie podskoczyła na swoimi miejscu lekko, niczym baletnica, by przy ponownym kontakcie z ziemią wokół niej spod kamiennych kafli błyskawicznie wyrosły cztery grube pnie. Atak robaka zniknął w kolejnym błysku za drewnianą zasłoną, podobnie jak sylwetka białowłosej. Były w zupełnie po przeciwnej stronie, całkiem niewidoczne w połączeniu ciemności i pyłu. Jedynie wśród następujących po sobie rozbłyskach szkarłatnych uderzeń mogłeś zobaczyć zarysy obu postaci, wciąż prowadzących ze sobą zażartą walkę.
Wtedy... usłyszałeś też nowy dźwięk. Metaliczny dźwięk. Nawet mimo okropnego hałasu, nie miałeś żadnych problemów by go zlokalizować. To był... miecz. Czarny jak noc miecz, który odbił się od kamiennej posadzki po upadku z sufitu, by po zawirowaniu w powietrzu zatrzymać się na przykrytych gruzem kaflach. Długie, jakby pochłaniające światło ostrze wyglądało na zdolne do zrobienia niemałej krzywdy. A gdybyś... nagiął jakoś ściskające cię korzenie, gdybyś pochylił się mocno i sięgnął z całych sił przed siebie... pewnie byłbyś w stanie sięgnąć rękojeści.
_________________
. . .
 
 
Cinek
Najszybszy poster na dzikim zachodzie


Wiek: 35
Dołączył: 28 Kwi 2011
Posty: 376
Wysłany: Wto Mar 26, 2013 8:16 pm   

Nagłe pojawienie się Emonsei było dla mnie zupełnie niespodziewane. Byłem już o krok od zdobycia ostatecznego ukojenia, spoczęcia w ramionach czcigodnej Lary... Kiedy ta pojawiła się i zniszczyła wszystko! Gdzie moje zbawienie, na które tak długo wyczekiwałem?! Musiałem... wysilić się ten ostatni raz. Czułem, że łzy cisną mi się do oczu. Nie wytrzymam dłużej tego cierpienia. Nie wytrzymam. To moja ostatnia szansa. Jeśli zostanę strącony z powrotem do realnego świata zanim otrzymam pomoc... zostanę skazany na wieczne potępienie w tym przeklętym świecie, jako więzień własnego umysłu, zatrzaśnięty w pułapce niewypowiedzianej agonii i desperacji. Musiałem to zakończyć!
Przykucnąłem, zaciskając zęby z całej siły. Z krzykiem zacząłem przeć przed siebie, sięgając prawą ręką po miecz, który upadł nieopodal. Jeśli tylko uda mi się wyciągnąć ramię na tyle, aby moja dłoń zacisnęła się na rękojeści... natychmiast prostuję się i za pomocą uderzeń w korzenie krępujące moje nogi staram się jak najszybciej uwolnić. Gdy tylko będę mógł wyplątać się i ruszyć naprzód, robię to bez wahania. Skupiam całą swoją uwagę na tym cholernym robalu, biegnąc najszybciej jak potrafię i końcem ostrza miecza sunąc z hałaśliwym zgrzytem po podłożu. Wykorzystując wszystkie zdolności swojego ciała unikam błyskawicznie wszystkich przeszkód, zarówno tych stojących mi na drodze jak i znienacka się pojawiających... rzucając się na Emonsei. Gdy tylko będę mieć okazję, biorę potężny zamach, nagle hamując nogą wykroczną tuż przed oponentką czcigodnej Lary i korzystając z impetu zadając potężny cios, wkładając w niego resztki siły, jakie zostały w mojej woli zakończenia tego piekła raz i na zawsze...
_________________
> Karta postaci.
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Wto Mar 26, 2013 9:06 pm   

Nie było miejsca na zwłokę. Dobrze wiedziałeś, że w walce liczy się każda sekunda. Nie mogłeś czekać. Od razu schyliłeś się, wysilając całe swoje ciało... jeśli rzeczywiście było to ciałem, do sięgnięcia po miecz. Determinacja dała ci tą siłę, której potrzebowałeś. Czułeś, jak korzenie zaczynają pękać pod twoim naporem. Jeszcze tylko kawałek... i... udało się. Z początku same palce, potem cała dłoń zacisnęła się na czarnej rękojeści. Miecz był... ciężki. Cholernie ciężki. Z początku wydawało ci się, że niemożliwym będzie wykonanie nim jakiegokolwiek zamachu. Ale to zaczęło się zmieniać. Długie ostrze z chwili na chwilę stało się lekkie jak piórko. Nie miałeś najmniejszego problemu z wykonaniem dwóch błyskawicznych cięć, które rozcięły niewolące cię pnącza. Byłeś wolny. Całkowicie wolny. Ale to nie było wszystko. Pełen gniewu ruszyłeś naprzód. Znałeś swój cel. Emonsei. Za to, że przerwała waszą chwilę pojednania zamierzałeś zemścić się na parszywym robaku. Pędem ruszyłeś naprzód. Krok za krokiem. Coraz szybciej, i szybciej. Nawet nie zauważyłeś momentu, w którym przekroczyłeś już prędkość, która mogła być możliwa dla jakiegokolwiek człowieka. Ciągnąłeś za sobą czarną klingę, która wzbijała w powietrze setki białych iskier, zostawiając czarną krechę na kamiennej posadzce. Nie wiedziałeś jakim cudem, ale poczułeś ogromny przypływ siły. Pędziłeś przed siebie, nawet nie biegiem. Bardziej czułeś się jakbyś leciał, od czasu do czasu tylko agresywnie odbijając się od podłoża. Obraz wokół ciebie niemal się wydłużył, w centrum pozostawiając tylko jeden obiekt. Emonsei. Nie napotkałeś na swojej drodze żadnych przeszkód. Nawet gdyby miały się jakieś pojawić, na pewno nie zdążyłyby zrobić tego na czas. Z prędkością gromu zjawiłeś się tuż przy ubranej w biały płaszcz, wspomagając się swoją nienawiścią wyprowadzając błyskawiczne cięcie od dołu. Choć sam byłeś zaskoczony swoją niesamowitą prędkością, zaskoczeniem mogła być również jej momentalna reakcja. Była o krok do wymierzenia w kierunku Lah'ry ciosu prawą dłonią otoczoną przez szkarłatną aurę, a jednak zdołała spostrzec twój atak. W mgnieniu oka zamachnęła się świecącą dłonią w twoją stronę.
W pojedynku siły wygrałeś ty. Wśród potężnej eksplozji czerwonego światła zachowałeś swoją postawę, posyłając z dużą prędkością fioletowowłosą w powietrze prosto na ścianę, w którą wbiła się z impetem. Z zagłębienia nie zdążył nawet polecieć gruz, gdy ta już wracała z tą samą prędkością, z którą została wybita. Krok przed tobą stąpnęła na kafle które skruszyły się pod jej ciężarem, w dokładnie tym samym momencie uderzając w czarne ostrze miecza, bez problemu wybijając ci go z dłoni. Nie odleciał. Sam nie wiedziałeś jak, ale odruchem, nadludzką reakcją zdołałeś pochwycić go drugą ręką nim choćby się obrócił. Wtedy jednak poczułeś kopnięcie na swoim brzuchu, które wbiło cię w ziemię... kilka metrów dalej.
Nie mogłeś nadziwić się kilku rzeczom. To, co zauważyłeś jako pierwsze, już poza niezwykłymi umiejętnościami które nabyłeś w niewiadomy sposób, to... nawet nie czułeś wielkiego bólu z powodu uderzenia, które normalnie powinno cię złamać w pół, a potem rozsmarować na posadzce. Po drugie, co zauważyłeś po chwili... przecież zamiast próbować cię rozbroić, mogła równie dobrze wbić ci to czerwone ramię w pierś. Nie zdążyłbyś się obronić. Zamiast jednak się nad tym zastanawiać, musiałeś unieść wzrok. Walka wciąż trwała. Poprzez otwór w sklepieniu powróciło gigantyczne ramię, z szerokiego rozmachu uderzając w miejsce gdzie znajdowała się Emonsei, rozwalając w proch posady komnaty. Ułamek sekundy za późno. Przez chwilę jej nie widziałeś, ale po tej chwili pojawiła się z powrotem w tym samym miejscu, na grzbiecie gigantycznego korzenia. I wyglądało na to, że miała nową broń. Czarne, podobnie jak nadal trzymany przez ciebie miecz, zakrzywione ostrze posiadało taką samą, szkarłatną aurę jaką zaobserwowałeś kilka chwil wcześniej. Umieszczone było na długim, również czarnym drzewcu kosy.
- Jesteś ślepy, idioto!? Robisz wszystko, żeby zabić tą dziewkę! - Robaczywa obdarzyła cię krótkim spojrzeniem a potem... odwróciła się.
- Naprawdę myślisz, że możesz cokolwiek zrobić? Twoje oszczerstwa są jak liście porwane przez wiatr, nie zwracające niczyjej uwagi i bez żadnego znaczenia! - Głos driady rozbrzmiał zewsząd, spotęgowany po wielokroć. Emonsei skoczyła w bok, twoje lewo, ponownie w mrok. To znów była sytuacja, gdzie nie miałbyś szans jej dostrzec, gdyby nie to światło. Szerokie cięcie uderzyło w ścianę dobre kilkanaście metrów od ciebie i zostało natychmiast z niej wyrwane, pędząc jeszcze dalej. Kolosalne ramię właśnie podnosiło się z ziemi.
"Ta dłoń... nie jesteś Emonsei. Ale wyraziła zgodę na używanie mnie. Nakarm mnie swoją krwią, a będę ci służyć."
Usłyszałeś dziwny głos. Ale nie dobiegał on z żadnego miejsca wokół ciebie. Tam panował tylko szaleńczy śmiech Lah'ry, bez wątpienia rozbawionej nieudolnymi próbami ataku fioletowowłosej. Raczej, jakby... spomiędzy twoich palców. Z miecza. Miecz, który gada? Czy to nie było głupie?
_________________
. . .
 
 
Cinek
Najszybszy poster na dzikim zachodzie


Wiek: 35
Dołączył: 28 Kwi 2011
Posty: 376
Wysłany: Wto Mar 26, 2013 9:44 pm   

Ta siła... była niesamowita. Wiedziałem jednak, że jestem w stanie używać jej tylko w tym miejscu. Tylko czego skutkiem było otrzymanie takiej potężnej, destruktywnej mocy? Czy to czcigodna Lara mi ją podarowała? Czy może to skutek tego, że używam miecza Emonsei? Do tego... ten miecz do mnie coś powiedział. Mam użyć krwi? Czyli... ta czułkowata chce mi pomóc? Czy może to tylko jakiś podstęp? Przecież nie mogłem jej zaufać! Teraz nie było już odwrotu! Zdobędę miłość pani Lary choćby nie wiem co! Będę jej wierny, nie zdradzę jej... nigdy jej nie zdradzę! Nie mogłem teraz odwrócić się od podjętej decyzji. Tamta suka musiała zginąć!
-Jeśli tak bardzo ci na mnie zależało... mogłaś pomóc mi wcześniej! Nie udawaj teraz, że niczego nigdy nie widziałaś! W tej chwili jest już za późno... pożałujesz swojej ignorancji! - wrzasnąłem, po czym zacisnąłem zęby i przejechałem ostrzem miecza po wnętrzu lewej dłoni, pozwalając swobodnie swojej krwi spłynąć po klindze. -Nie pozwolę ci mówić o mnie w ten sposób! Zawsze, ZAWSZE robiłem wszystko dla Fiołka! Jak śmiesz podważać miłość, jaką ją obdarzyłem, TY ŻAŁOSNA POKRAKO!!!
Wypowiadając ostatnie słowa z wrzaskiem gotującej się we mnie nienawiści, rzuciłem się w stronę Emonsei. Teraz, kiedy znałem swoje możliwości, mogłem zabić ją bez wahania. Będąc bardzo blisko, uderzyłem kilkukrotnie nogami w podłoże, wystrzeliwując w różnych kierunkach, aby zbliżyć się do oponentki agresywnym zygzakiem. Kiedy tylko znajdę się tuż przy niej, zachodząc ją z najmniej korzystnej dla niej strony, zadaję dwa potężne cięcia na krzyż. Jeśli ucieknie lub jeśli zostanę odrzucony, natychmiast wyskakuję w górę i zadaję pionowe cięcie w dół. Spodziewając się uniku, kończę je natychmiastowym obróceniem miecza i wbiciem klingi w podłoże - lecąc głową w dół, szybko podpieram się dłonią o rękojeść i będąc cały czas ciałem w powietrzu robię błyskawiczny obrót, kopiąc ją z ogromnym impetem w klatkę piersiową. Nie zaprzestając ataku, ląduję na ziemi i wyrywam miecz, po czym rzucam się ponownie, wytężając swoje zmysły do granic możliwości i wyprowadzając kolejną serię ataków. Kiedy tylko dostrzegę okazję, natychmiast łapię Emonsei za jej ubranie przy szyi, po czym z całej siły uderzam nią o podłogę, a następnie zapierając się nogami ciskam nią w stronę konarów czcigodnej Lary. Musiałem wygrać!
_________________
> Karta postaci.
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Wto Mar 26, 2013 11:33 pm   

Krzykiem wyrzuciłeś z siebie to, co leżało ci na sercu. Następnie, bez wahania chwyciłeś dłonią za ostrze, zaciskając zęby by powstrzymać ból. A ten był niesamowity. Klinga paliła cię żywym ogniem, wrzynając się w gołą, lewą dłoń. Wiedziałeś, jak twoja krew wydobywa się z szerokiego rozcięcia. Nie zachowywała się jednak jak zwykła krew. Była jak ciemnoczerwony płomień, lgnący do chciwego ostrza. Syciło się. Wiedziałeś to, mogłeś to poczuć. Twoja własna siła musiała rosnąć z każdą chwilą. Czułeś się zdolny do zrobienia rzeczy, których wielkości nie byłeś nawet w stanie pojąć. Ostrze zapłonęło jasną czerwienią.
"Tak. Czuję twój smak. Wspomóż ją. Chwała jej cierpieniu. Kel mak an, Emonsei."
Miecz musiał być głupi albo ślepy, nie wiedząc co masz zamiar teraz zrobić. Wyskoczyłeś z rowu, który wydrążyłeś własnymi plecami. Poruszałeś się jeszcze szybciej niż chwilę temu. Wbiegłeś w chmurę pyłu, prowadzony czerwonym światłem. Tak jak ona błyskawicznie miotała się na strony, tak i ty zmieniałeś co chwila tor swojego szaleńczego biegu, całkowicie demarkując kierunek, z którego będziesz prowadzić atak. Widziałeś, że ciężko będzie ją podejść. Ostrzem kosy wywijała we wszystkie strony, robiąc nim pełne obroty i jeszcze kawałek więcej. Byłeś jednak w stanie znaleźć moment pomiędzy zamachami i z niesamowitą prędkością wbiegłeś za jej plecy, wyprowadzając błyskawiczne cięcie. Już pierwszy cios dosięgnął celu. Wściekle szkarłatna klinga przeszyła jej ciało, wyrywając z niego karmazynową krew, która rozbryzgała się w powietrzu. Drugi atak, który nastąpił od razu po pierwszym, nie trafił jednak jej odsłoniętego ciała. Ułamek sekundy przez zawróceniem ostrza widziałeś, jak jej własna krew zawróciła w locie i przylgnęła do pleców, formując bordowe skrzydła, które jednym silnym machnięciem oderwały ją od ziemi ratując przed ciosem, a następnie rozpadły się skapując na kamienną posadzkę. Od razu skoczyłeś za nią i kontynuowałeś natarcie pionowym cięciem. Choć leciała bokiem, była już twarzą do ciebie. Wielkie, okrągłe, czerwone oczy spojrzały ku tobie przepełnione wściekłością. Miecz napotkał drzewiec kosy na swojej drodze, uderzając weń z całą, ogromną siłą i wywołując kolejny rubinowy blask, który odrzucił przeciwniczkę w dół, uderzeniem o grunt tworząc pokaźny krater. Ciebie samego wyrzuciło to jeszcze wyżej - i bardzo dobrze, jak się okazało. Tym razem nie zdołała uciec. Tuż obok ciebie przeleciało gigantyczne ramię z drewna, wbijając ją głębiej w ziemię. I nie poprzestało na tym. Niczym kolosalna dżdżownica, parła dalej, cisnąć się coraz głębiej i głębiej w podłoże, na pewno dobre kilkadziesiąt metrów. Zatrzymało się dopiero w momencie, w którym nie ujrzałeś Lah'ry siedzącej na jednej z jego gałęzi, będącej teraz tuż nad powierzchnią krateru.
"Emonsei? To ty...?"
Słuchając miecza, opadając na ziemię mogłeś zobaczyć, że to co wgniotło ją do serca ziemi było teraz ukształtowane w wielki łuk, zaczynający się poza pomieszczeniem. Zaraz obok końca, niewielki kawałek przed tobą, na skraju krateru leżała kosa którą się posługiwała.
- Słyszałaś, robaku? NIKT nie sprzeciwia się mojej woli! Hah, khahahahahaah! Ta gra podoba mi się coraz bardziej! Z rozkoszą będę obserwować cierpienie każdego, kto sprzeciwi się zejść z mej drogi! - Lah'ra zeskoczyła zwinnie na ziemię dokładnie w momencie, gdy i ty wylądowałeś. Wyglądało na to, że w pojedynku nie została nawet tknięta. Czyżby... koniec?

Chyba jednak nie. Poczułeś, jak miecz wyrywa się z twojej ręki. Choć nie poruszał się w żaden sposób, coraz trudniej było ci go utrzymać. Druga ręka, ranna, wcale ci w tym nie pomogła. Rękojeść wyśliznęła ci się z dłoni. Ale miecz nie upadł na ziemię. A przynajmniej... nie miecz. tuż przed tobą stanęła jakaś postać. Była twojego wzrostu. I bardzo przypominała Emonsei. Fioletowe włosy, biały strój... para czułków. I nie była ona jedyną nową osobą. Zza konaru wyskoczyła kolejna, w identycznym stroju, choć dużo niższa i z dużo dłuższymi włosami. Wyraźnie próbowała zaatakować białowłosą, ale... nie miała szans na powodzenie. To był zupełnie inny poziom. Nim zdołała dolecieć do celu, z ogromnego pnia wystrzeliły pnącza, które w mgnieniu oka oplątały się wokół jej szyi i szarpnęły w tył, przyciskając plecami do powierzchni drewna. Natychmiast pojawiły się następne, obejmując ją w pasie i biodrach, miażdżąc ją z ogromną siłą. Wygięta w tył i przyprasowana do grubej kory nie zdołała nawet jęknąć. Rozległ się tylko głuchy odgłos pękających kości. Driada nawet nie poruszyła przy tym palcem. Nie musiała wcale odwracać się w tę stronę.
- To wszystko, czego pragniesz? Zniszczyć wszystko, co żywe i nie jest pod twoją kontrolą? - ponurym, acz stanowczym tonem zapytała postać przed tobą. Odpowiedzią na pytanie był jedynie delikatny ruch dłonią do góry. stojąca przed tobą szybko odwróciła się w tym momencie ku tobie, podczas obrotu uderzywszy cię w twarz wierzchem dłoni. Zdążyłeś zobaczyć bliznę na jej twarzy. Cios był silny. Na tyle, by odrzucić cię w bok, na ziemię, jak szmacianą lalkę. Tylko po to, byś zobaczył leżąc na plecach, jak drewniany kolec przebija jej pierś, unosząc ją niczym zdobycz do góry. Zwisła na nim bezwładnie, bez życia. Do tego... miałeś świadomość, że gdybyś nadal stał w tym samym miejscu co przed uderzeniem, to... najprawdopodobniej przebiłby i ciebie.
- Nie. - rozbrzmiał głos w prawdziwej odpowiedzi. - To, co martwe i nie jest pod moją kontrolą... również.

Dlaczego nic nie zrobiłeś w tym czasie? Od momentu, w którym przestałeś trzymać miecz, który okazał się być kimś... poczułeś, jak ulotniły się z ciebie wszystkie te fantastyczne siły. Całe twoje ciało zamarło, niezdolne do ruchu. Chyba... chyba podobnie jak sama Emonsei, tuż po swoim pierwszym ataku. Potrzebowałeś chwili. Teraz, kiedy już leżałeś, podpierając się na łokciach, chyba wszystko wróciło do normy. Nie byłeś jakoś specjalnie zmęczony. Wciąż jednak miałeś rozciętą dłoń, z której pulsował bordowy płomień, a do tego czułeś ból na policzku po ostatnim uderzeniu. No i... w tym momencie byłeś znów zwykłym Desmondem. Choć... wciąż pamiętałeś, ze opadając widziałeś leżącą nieopodal kosę. Musiałą chyba wciąż znajdować się zaraz za szpikulcem, na którym spoczywała przebita osoba będąca niedawno twoim mieczem.

- Nie dbasz o nikogo ani o nic. Nie posiadasz za grosz honoru. Nikomu nie pomożesz. Potrafisz jedynie wykorzystywać innych do własnych celów.
- I w czym mnie to różni od ciebie? Pokaż się, śmieciu. Ile jeszcze was jest, robaki? - biała miała wyraźnie zdenerwowany ton. Zirytowany. Nie wiedziała, skąd dobiega głos. Ty również nie miałeś pojęcia. Ale chyba nie należał do Emonsei. Był zbyt... spokojny.
_________________
. . .
 
 
Cinek
Najszybszy poster na dzikim zachodzie


Wiek: 35
Dołączył: 28 Kwi 2011
Posty: 376
Wysłany: Śro Mar 27, 2013 12:05 am   

Wstałem chwiejnie na nogi, po czym spojrzałem przed siebie. Czy Lara chciała mnie zabić tym ogromnym, drewnianym kolcem? Czy po prostu nie zwracała na mnie uwagi? Tamta druga... mnie uratowała. Zresztą, teraz nie miało to przecież znaczenia... a na pewno nie po tym, jak błagałem czcigodną Larę, aby uwolniła mnie od tych cierpień i zakończyła moją żałosną wegetację. Co tutaj się w ogóle do cholery działo? Czyżby to kolejna próba pomocy temu zagubionemu chłopcu, który nie wiedział co zrobić ze swoim życiem? Próba pomocy mnie?! Nic z tego nie rozumiałem. O co tutaj do cholery chodziło?!
-Czcigodna Laro... Co się tutaj dzieje? - zapytałem, kompletnie zdezorientowany. -Dlaczego musimy walczyć z tymi robalami? Miałaś pomóc mi w ucieczce od bólu... od tego przeklętego losu... a jednak znowu ktoś próbuje mi przeszkodzić! Czy to się nigdy nie skończy?!
Padłem na kolana, patrząc bezwiednie przed siebie. Jak dużo będę musiał jeszcze znieść, zanim otrzymam obiecane ukojenie? Nie miałem przecież prawa więcej żyć. Czy to, co usłyszałem o czcigodnej Larze było prawdą? Nie... oczywiście, że to było prawdą. Dlaczego się nad tym w ogóle zastanawiałem? Teraz po prostu nie miało to znaczenia w obliczu tego, czego sam się dopuściłem. Nie zasługiwałem na jakąkolwiek formę przebaczenia. Musiałem z pokorą czekać na pokutę, jaką przygotowała dla mnie moja bogini... i przyjąć ją bez żadnego buntu. Grzechy, których się dopuściłem, były zbyt okrutne. Tylko dzięki Larze będę mógł za nie zadośćuczynić... i odnaleźć w końcu spokój. Nie mogłem teraz zmienić swojej decyzji. Jedyne, co mi pozostało, to czekać na końcu przebytej przez siebie drogi. Czekać, bez żadnej nadziei na powrót... patrząc na własny koniec.
_________________
> Karta postaci.
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Śro Mar 27, 2013 7:33 am   

W istocie, to wszystko było ciężkie do zrozumienia. Nie to, dlaczego znalazłeś się na drodze śmierci wycelowanej w twoje plecy. Bardziej to, dlaczego ta... ten robak wytrącił cię z objęć tej śmierci gdy mógł samemu ratować swoje życie. To było kompletnie bez sensu. Nie miałeś żadnych wątpliwości, że to jest teraz martwe. Nic nie miało prawa przeżyć tak brutalnego nabicia na gruby pal, który przeszył ciało niemal rozrywając je na dwa kawałki. Nikt taki nie mógł istnieć.
Wykrzykiwałeś kolejne pytania. Jednak nie uzyskały one odpowiedzi. Nie ze strony Lah'ry, wciąż szukającej swojego celu. Wydawało się, że jej ruchy były z każdą chwilą coraz bardziej zdesperowane. Nie była do tego przyzwyczajona. Nie potrafiła odnaleźć się w takiej sytuacji. Wysoki konar który mógł być twoją zgubą, noszący wciąż ciało jednego z robaków ugiął się i zamachnął w powietrzu na ślepo szukając obiektu do stratowania. Niczego jednak nie napotkał.
- Próbujesz sprowadzić ślepe dziecię na ścieżkę zniszczenia. Obiecujesz pokutę, dajesz cierpienie. To coś, czego nawet mój lud nie mógłby zaakceptować. Nie robisz tego bo jesteś oszustką, Mih'ra. Robisz to, bo jesteś tchórzem. Wiesz, że sama jesteś nikim. - opanowany, stanowczy głos musiał mieć źródło gdzieś u góry. Nikogo tam jednak nie było widać.
- Jak śmiesz NAZYWAĆ MNIE TYM IMIENIEM! JA jestem tchórzem? To oszczerstwo nie może paść z ust śmiecia, który boi się pokazać własnej twarzy! - bogini natury była wściekła do granic możliwości. Szpiczastym konarem wciąż próbowała znaleźć rozmówcę, raz po raz atakując kamienny sufit. Kolejne odłamy betonu opadały ciężko na ziemię, jeden za drugim.
- Zupełnie jak ty, Mih'ra. Nazywam się Temiluy. Jestem tu tylko narzędziem. Ale nie ona. Ona pokaże ci piękno naszego ludu. Prawdziwe piękno. To, którego ty nigdy nie osiągniesz.
Postać wreszcie się ukazała. Kolejny insekt w białym stroju stał na szczycie największego, wygiętego w łuk drewnianego ramienia. Wyciągnął jedną rękę w kierunku Lah'ry, gdy wokół niego, czy... niej ukształtowały się podłużne kryształy lodu błyskami odbijające światło księżyca. Igły niczym pociski wystrzeliły naprzód, mknąc nieubłaganie ku białowłosej. Ta jednak nie potrzebowała nic więcej prócz uniesienia dłoni. Wyrósł przed nią zielony pęd, którego żółty pąk natychmiast rozkwitł jako wielki słonecznik, który niczym tarcza zasłonił ją przed atakiem. Znów nie została nawet draśnięta. A na tym nie poprzestała. Ogromny kolec miał wreszcie swój cel i mknął ku niemu z niewyobrażalną prędkością. Robak wcale nie próbował go unikać. Rozłożył ręce na boki, bardzo dosłownie witając swoją śmierć z otwartymi ramionami. Szpikulec zagłębił się w pierś, wydostał się plecami i parł dalej, aż jedno nabite na niego ciało zderzyło się z drugim, porywając je ku górze wśród nowego akompaniamentu śmiechu Driady.
- Mówiłaś o pięknie? Powiedz mi, gdzie ono jest! Nie widzę go!
- Patrzysz w złą stronę.
Białowłosa zdecydowanie tego nie zauważyła. A działo się to tuż przy niej. Tuż za jej plecami. Bulgocząca kałuża krwi wzniosła się w górę niczym gejzer, swą czerwienią formując postać. To była Emonsei. Emonsei trzymająca po bokach w uniesionych rękach dwa ciała. Należały do kolejnych robaczych sprzymierzeńców, ale... zdecydowanie były już bez życia. Jej palce były wbite głęboko w ich szyje, a ostatki szkarłatnej energii właśnie wędrowały przez knykcie do jej ciała. Gdy rozbrzmiał jej głos, upuszczała już poczerniałe truchła na ziemię. Wysuszone, pozbawione ostatków życia zwłoki skruszyły się w kontakcie z podłożem. Dla Lah'ry było już za późno na reakcję. Ledwie się odwróciła. Nie zdążyła otworzyć ust, gdy szkarłatna pięść wbiła jej się w brzuch, niemal łamiąc ją w pół. Jej ciało zwiędło na miejscu, zaczynając się sypać. Sprowokowało to tylko szaleńczy uśmiech rubinookiej. Driada myślała, że uda jej się zwiać tą samą sztuczką. Nic podobnego. Rozrywając biały płaszcz, rozpostarły się ogromne, krwawe skrzydła. Jeden ich ruch niczym katapulta wystrzelił krwawą pannę w powietrze ukosem, niczym anioła śmierci pędzącego z wyrokiem. Gdy rozległ się pierwszy grzmot, którego samo echo mogło ogłuszyć człowieka, pierwszy karmazynowy błysk, widziałeś już, gdzie ukrywa się bogini natury. Czy też raczej ukrywała. Jej ciało bezwładnie koziołkowało w powietrzu wznosząc się coraz wyżej, gonione nieubłaganie przez Emonsei, wciąż przyspieszającą łopotami potężnych skrzydeł. Drugi grzmot. Trzeci. Oślepiające błyski ku twemu przerażeniu przybierały tylko na sile. Nie tylko sile, ale i szybkości. Czwarty. Piąty. Szósty, siódmy, ósmy. Lah'ra nie miała żadnych szans na obronę. Wielki szpikulec opadł na kamienny grunt niczym pozbawiony przytomności wąż, odciskając po sobie koleinę. Zdaje się, że wśród huków dało się słyszeć narastający wrzask skrzydlatej, dający upust jej nienawiści. Dziewięć, dziesięć, jedenaście... dwanaście. Ostatni był bez cienia wątpliwości najpotężniejszy. Jego impet był wystarczająco silny by wyrwać w ścianie dziurę wielkości przeciętnego domu. Zatrzęsło posadami całego budynku. I wstrząsy te nie słabły z czasem, a przybierały na sile. W oddali, przy nowym otworze na świat zewnętrzny było widać władczynię roślin, opadającą nieubłaganie ku pękającej ziemi, głową w dół. Mimo dystansu widziałeś, że nie miała ręki. Emonsei miała chyba początkowo ją gonić, ale wyraźnie się zawahała. Nic dziwnego. Cały budynek zaczął się walić. Zdążyłeś zauważyć, że robak krótko spojrzał się w twoją stronę. Tyle byłeś w stanie stwierdzić bez problemu. Karmazynowy blask jej oddalonych oczu nie zostawiał miejsca na pomyłki.
- Hah! To wszystko, co potrafisz zrobić!?
Kamienny grunt wybrzuszył się pod tobą. Białe fragmenty sklepienia zaczęły spadać dookoła, z trzaskiem rozbijając się na otwierającym coraz to więcej paszczy podłożu. Ziemia cały czas była w ruchu. A do tego, nawet ty mogłeś się zorientować, że powodem trzęsienia ziemi nie było wcale uderzenie w ścianę budynku. Widziałeś, jak gigantyczne ramię przypominające zakrzywiony w łuk kolosalny pień miotało się na wszystkie strony próbując wydostać się z wykopanej sobą jamy po ataku który powinien zgnieść Emonsei na krwawą plamę. Ale nie było wątpliwości, że wcale się to nie udało.
- Chcesz usłyszeć o PRAWDZIWYM Odrodzeniu? CHCESZ, SUKO!?
Duży odłam spadł tuż obok ciebie, niemal cię przygniatając. Znów uniknąłeś śmierci, tym razem nawet się przecież nie starając. Kamienna kra, na której przemierzałeś to burzliwe morze gruzu przechyliła się mocno na bok sprawiając, że sturlałeś się niżej co zakończyło się bolesnym upadkiem, a następnie częściowym przysypaniem gruzu. Nic już niemal nie przysłaniało nieba. Mogłeś powoli unieść wzrok. Zobaczyć czarną sylwetkę z szeroko rozpostartymi skrzydłami na tle jasnego, okrągłego księżyca. Głową w dół zaczęła ona nurkujący lot, prosto ku drugiej sylwetce, stojącej na szczycie monstrualnego konaru wijącego się po ziemi.
- nie masz o tym pojęcia, prawda? By cokolwiek zyskać, wpierw musisz coś oddać! Wiem o tym. Wiem o tym więcej, niż ktokolwiek inny! By ratować coś bliskiego mojemu sercu, musiałam poświęcić coś równie bliskiego! By uratować cokolwiek zostało z mojego świata, musiałam twarzą w twarz wymordować własną rodzinę!
- Kogo obchodzi twoja przeszłość, ty przeklęty, przebrzyd...
Krzyki obojga przerwał potężny ryk drewnianego ramienia, które zerwało się z ziemi wyrwawszy swoje zakończenie z przepastnej jamy, od razu szerokim łukiem nacierając całą swoją masą na na opadającą Emonsei. Ta nawet nie widziała, co nadciąga. Wciąż drąc się coś wniebogłosy nacierała na swój cel, zasłaniający się właśnie kolejną odnogą gałęzi. Widziała tylko to, co przed nią. To, co pragnęła zniszczyć. Nawet w ostatnim momencie nie spostrzegła gigantycznej masy drewna, która zmiażdżyła jej bark. Nic nie mogła zrobić, gdy wybita z toru, wciąż popychana przez wielkie ramię zbliżała się do powierzchni zielonego wzgórza. Spod grubej kory wysunęły się ostre kolce. Jeden z nich przebił jej bok, pozbywając jej kolejnej porcji krwi. Zaledwie sekundę później, masyw wgniótł ją w ziemiste zbocze. Miejsce jej spoczynku pokryły tumany wznieconego pyłu.
- Deh... Desmond...!
Lah'ra znalazła się pośród gruzowiska, upadając ze zmęczonego korzenia, który nie mógł już się dłużej poruszać. Pozbawiona ręki, drugą wyciągnęła w twoim kierunku, biegiem zmierzając ku tobie, utykając co chwila. Była... spanikowana. Ona uciekała.
- Parszywy kleszcz, nie... nie może już stanąć nam na drodze! Możemy na... nareszcie się połączyć, nareszcie zaznać spokoju! Poda, daj mi tylko swoją dłoń...!
Choć wciąż dzieliła was spora odległość, leżąc u dołu zbocza odłamków częściowo przysypany, mogłeś zobaczyć, że Driada odniosła poważne obrażenia w tej walce. Nie tylko nie miała jednej ręki, miała też dziurę nad biodrem. Oba te otwory były... puste. Czarne. Jak gdyby wypełniała ją smoła.
- Poświęciłam Vekliluy, by się odrodzić. Poświęciłam Servisei, by się odrodzić...! Nie pozwolę, by ich istnienie poszło na marne!
Głos dobiegł jak zza grobu. Na horyzoncie po raz kolejny rozbłysło wyraźne, uparte światło szkarłatu ku jeszcze większemu przerażeniu białowłosej. Jej bieg załamywał się coraz częściej na skraj upadku.
- Tak, będziesz mógł się... odrodzić! Żyć na nowo, bez żadnych trosk! Nikt nie wejdzie ci w drogę...!
Karmazynowy ognik wzbił się w powietrze. Wykonawszy obrót, zaczął się zbliżać z oszałamiającą prędkością. I był to już ostatni raz, gdy był w stanie to zrobić. Dobrze to wiedział. To były ostatnie zamachy silnych skrzydeł, nabierające prędkości by zbliżyć połamane ciało do bezbronnych pleców Mih'ry.
- Nazywasz się jego opiekunką, gdy ja wiem więcej od ciebie? Dla niego nie ma już zbawienia. Ale wciąż ma przed sobą wybór!
- Haah... nie słuchaj jej!
Ostatni rozbłysk czerwonego światła. Jej skrzydła znikły. Wciąż pędząca ku swojemu celu skoncentrowała całą pozostałą jej energię w jedynej zdrowej, prawej dłoni. Szkarłatna aura otoczyła jej palce, przedłużając je do rozmiaru szponów zdolnych wyrwać życie z każdego istnienia.
...Nie mogła już zmienić toru lotu. Pędziła prosto ku bladym, nagim plecom. Widziałeś to bardzo dobrze. Już w powietrzu była gotowa do zadania ciosu. Za kilka chwil wszystko się rozstrzygnie. Acz... coś lekko przesłaniało ci widok. Coś cienkiego... i czarnego. I szybko domyśliłeś się, co to jest. To było na wyciągnięcie ręki. Rękojeść czarnej kosy, stercząca spod kamieni. Zdałeś sobie sprawę, że mógłbyś ją pochwycić, a jeśli mogłaby udzielić ci podobnej siły, jak wcześniej miecz... na pewno miałbyś jeszcze szansę jakoś zareagować. Pomóc... którejś ze stron. Której tylko zachcesz. Która... okaże się bardziej przekonująca.
- Może poświęcić ją by ocalić ciebie, czego właśnie pragniesz... bądź poświęcić ciebie... by ocalić JĄ!
- To nieprawda! Dlaczego miałabym cię okłamywać!? Desmond!
- Szykuj się na swój koniec,
MIIIH'RRRRRRRRAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
_________________
. . .
 
 
Cinek
Najszybszy poster na dzikim zachodzie


Wiek: 35
Dołączył: 28 Kwi 2011
Posty: 376
Wysłany: Śro Mar 27, 2013 4:02 pm   

Poczułem, jak coś we mnie pękło. Jak mogłem być taki głupi? Od kiedy zacząłem ufać osobie, która wykorzystuje wszystkich do swoich własnych celów i nie posiada w sobie nawet cienia empatii? Emonsei miała rację - nie mogłem liczyć już na zbawienie. Byłem skończony w najgorszy z możliwych sposobów. Pozostała mi jednak jeszcze jedna, ostatnia rzecz, którą mogłem wykorzystać. Pozostał mi wybór. Wolna wola, której nikt nie jest mi teraz w stanie zabrać.
Lara. Osoba, która chciała śmierci Fiołka za zdradę. Która roześmiała mi się prosto w twarz, kiedy poprosiłem ją o pomoc. Dlaczego teraz miałaby mi pomóc? Obiecała mi zbawienie, uśmiechając się paskudnie i zwodząc swoimi przebiegłymi sztuczkami, licząc na to, że wpadnę w jej sidła i zostanę na zawsze jej niewolnikiem, pustą kukiełką prowadzoną przez jej własne, egoistyczne cele. Moje cierpienie nie skończyłoby się - ono by się dopiero zaczęło. Chciała poświęcić Fiołka, dziewczynę, która była pierwszą na świecie akceptującą mnie osobą. Poczułem, jak zrobiło mi się słabo. Moje ciało w przeciągu chwili wypełniło tyle agresji i nienawiści, że nie potrafiłem się dłużej powstrzymywać. Zupełnie, jakbym stracił kontrolę nad sobą... myślałem już tylko o jednym.
Wyrwałem wbitą obok mnie kosę, po czym zacisnąłem z całej siły lewą dłoń w pięść i jednym szybkim ruchem rozprowadziłem wyciśniętą z rany krew po ostrzu. Wrzasnąłem z gotującym się w moim głosie gniewem, natychmiast rzucając się w stronę Lary, korzystając z całej szybkości, jaką otrzymałem dzięki dobyciu tego przeklętego oręża. Moje oczy były jednak skierowane na kogo innego. Zaraz po ominięciu driady złapałem atakującą ją Emonsei za ubranie, hamując nogami o podłoże.
-Ona... jest... - wrzasnąłem, obracając się i ciskając czułkowatą w ścianę. -...MOJA!
Zaraz po pozbyciu się Emonsei ze swojej drogi, złapałem za kosę oburącz, po czym robiąc obrót z potężnym zamachem uderzyłem metalowym zakończeniem rękojeści driadę prosto w twarz. Kiedy ta odleci do tyłu, natychmiast się za nią rzucam. Doskakując do niej jak najbliżej, wyprowadzam pierwsze ciosy, miażdżąc ją zaciśniętymi do bólu pięściami i potężnymi kopnięciami.
-Zdychaj... zdychaj... zdychaj... zdychaj... - majaczyłem syczącym głosem, wytrzeszczając oczy w obłąkanym, bezlitosnym spojrzeniu. Wyprowadzałem swoje zamaszyste ciosy coraz szybciej, od czasu do czasu uderzając Larę drzewcem kosy, chcąc zadać jej jak najwięcej bólu i wydłużyć jej cierpienie. -Zdychaj! Zdychaj! Zdychaj...!
Aacvi, gnijąca dziewczyna wpadająca w szał. Jeden strzał wystarczył, aby jej zmasakrowane oblicze przyozdobiło podłogę. Most... katastrofa. Widziałem twarz Fiołka. Była bardzo nieśmiała, zresztą jak zwykle, jednak gdzieś w jej zakłopotanym, odwróconym ode mnie spojrzeniu... zdawał się być widoczny cień uśmiechu. Później widziałem krew. Hordy szarżujących na nas zombie, dziewczyna sparaliżowana ze strachu, ściskająca w okaleczonej dłoni swój amulet. Strzały, śmierć, wszędzie potwory... potem eksplozja, ludzkie żniwa, pusta otchłań pełna zimnych trupów. Widma przeszłości, których zimny oddech mogliśmy odczuć na własnym karku... Miasto! I znowu śmierć. Brat zabija siostrę, matka swoje dzieci, nikt nie wie, co się naprawdę dzieje. Fiołek i ja uwięzieni w blaszanej klatce. Fiołek celująca sobie pistoletem w twarz.
-Zdychaj! Zdychaj! - wrzeszczałem, zupełnie już się nie kontrolując. Tym razem to ostrze kosy poszło w ruch, obracając się jadowicie lśniącą stroną w kierunku Lary. -Zdychaj! ZDYCHAJ! ZDYCHAJ!
Las. Obóz. Rodzina. Kobieta w ciąży, jej mąż, starszy człowiek... małe dziecko, przestraszone, schowane w przyczepie. Strzały. Niewinne ofiary okrutnego, egoistycznego samosądu. Uzbrojona w pistolet ręka skierowana w stronę uciekającej przed moim szaleństwem dziewczyny.
-ZDYCHAJ! ZDYCHAJ! ZDYCHAAAAAAAAAAAJJJ!!!
Zebrałem całą energię, jaką dawała mi kosa, kończąc szaleńczą rzeź jednym, potężnym kopnięciem - wkładam w nie tyle siły, aby moja stopa przebiła ciało przeklętej driady na wylot, zadając jej tym samym śmiertelny cios. Po chwili wyciągam nogę, natychmiast łapiąc lewą dłonią za włosy konającej, zmuszając ją do uklęknięcia. Natychmiast staję za nią, szczerząc zęby w obłąkańczym uśmiechu pełnym chorej satysfakcji. Ostrze kosy ustawiam poziomo, na wysokości oczu driady.
-Przejrzyj na swe prawdziwe oczy... Lah'ro! - powiedziałem, przystawiając brzytwę do twarzy bogini i jednym, silnym ruchem rozcinając wzdłuż jej zamkniętych powiek głęboką ranę, wkładając w swój ostatni cios nie tylko cały swój gniew, nienawiść i pogardę... ale i niewypowiedzianą, zepsutą do szpiku radość z dokonanej zemsty.
_________________
> Karta postaci.
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Śro Mar 27, 2013 6:17 pm   

Obserwując cię przez zamknięte powieki, Lah'ra nie miała pojęcia, jakimi intencjami naprawdę się kierowałeś. Zacisnąwszy lewą dłoń wyciągnąłeś przed siebie prawą, by pochwycić czarną rękojeść. Na nic nie czekałeś, bo doskonale znałeś procedurę. Własną krwią nakarmiłeś czarne ostrze, wyrwane spod ciężkich kamieni szybkim ruchem. Znów nastąpił ten wspaniały przypływ siły. Siły, która czyniła cię zdolnym do stania na równi z każdą z obecnych tu osób.
- T-tak! Wymaż tego insekta... niech nic już więcej nie zepsuje!
"Ta krew... słodkości! Zabawmy się, zdobądźmy jej jak najwięcej!"
Nie musiałeś wcale tego słuchać. Dobrze wiedziałeś już, co zamierzałeś zrobić. Wyrwałeś się spod gruzu jakby w ogóle go nie było. Pędem ruszyłeś naprzód. Jak wystrzelona z łuku strzała minąłeś pobladłą driadę, wyskakując naprzeciw Emonsei. Wściekły wzrok was obojga skrzyżował się w locie. Z was dwoje, jedynie ty miałeś teraz siły na reakcję. I oboje to wiedzieliście. Pochwyciłeś ją za podarty płaszcz, który niegdyś biały nosił na sobie teraz znaczące ślady błota i krwi. Pociągnąłeś ją ze sobą, zatrzymując jej pęd i sprowadzając ją na ziemię. Gdy tylko odzyskałeś grunt pod nogami, z krzykiem z ust obróciłeś się i wyrzuciłeś połamaną w kierunku ściany. Krótki kontakt z nią wystarczył byś widział, w jak złym była stanie. Jej lewa ręka była całkowicie pozbawiona czucia, zwisając bezwładnie z pokruszonego barku. Prawa noga była złamana zarówno w udzie jak i goleni, nie będąc teraz niczym innym jak workiem z kośćmi, stającym się bardziej zbędnym balastem niż kończyną. Do tego, prawy bok jej twarzy był całkowicie zdarty z ciała razem z uchem, nie było na nim ani skrawka skóry. A jednak, mimo tego wszystkiego, to wciąż ona była w ataku. Wycieńczona do skraju własnego życia, wciąż ona była myśliwym, zawzięcie goniącym driadę przepełnioną paniką. Aż do chwili, w której nie przerwałeś jej pogoni, posyłając jej ciało prosto na ścianę.
Odwróciłeś się. Prosto ku białowłosej, która przestała biec. Pusty uśmiech wstąpił na jej twarz. Miała zamiar się zaśmiać. Ale nie zdążyła tego zrobić. Potężny cios rękojeścią trafił ja w twarz, okręcając ją w bok. Zachwiawszy się na nogach zaczęła się cofać, ale nie zamierzałeś jej na to pozwolić. Byłeś szybszy. O WIELE szybszy. Nieustępliwie zasypałeś ją gradem ciosów, nieubłaganie niszczących jej pozornie piękne ciało. Raz za razem, odrzucona kolejnymi uderzeniami próbowała się wycofać. Uparcie utrzymywała pion. Nie dawała się powalić, co tak naprawdę... było dla niej teraz tylko jeszcze gorsze. Jej lewa ręka złamała się w ramieniu. Pod lewym obojczykiem pojawił się kolejny czarny otwór. Drzewiec kosy wbił jej się w biodro, po wyszarpnięciu wyrywając ze środka czarną maź. Z każdą chwilą, z każdym jej krokiem, z każdym twoim krzykiem jej ucieczka była coraz bardziej beznadziejna. I nawet, gdy udało ci się zmiażdżyć kopnięciem jej udo, nie pozwalałeś jej upaść. Każdy następny cios, niosący coraz więcej wściekłości wybijał ją z powrotem do tej pogardy godnej pozycji manekina do bicia. Nie miała szans zaznać spokoju. Niesiony goryczą swej przeszłości okładałeś ją dalej ze wszystkich swych wciąż nie słabnących, a nawet narastających sił. Do wszystkich ciosów dołączyły potężne cięcia. Płonące Gniewem Szkarłatu ostrze przeżynało jej plugawe ciało na wylot, raz za razem wyrzucając z niej pokłady czarnej energii. Rzeźbiłeś w jej korpusie czarny wzór nienawiści, dodając coraz to nowsze szczegóły. Tak długo, aż w zenicie swej wściekłości zakończyłeś to szlachtowanie najsilniejszym kopnięciem, na jakie było cię stać. Szkarłatny grom bez problemu przebił jej ciało na wylot, rozsadzając też jeden z jej boków do samego końca. To był już jej koniec. Ale nie dla ciebie. Nie pozwoliłeś jeszcze jej upaść, chwytając ją za jej srebrne włosy. Wszedłeś za jej plecy i przyłożyłeś ostrze do twarzy. Pożegnałeś ją ostatnim okrzykiem. I ostatnim cięciem. Z linii jej oczu wypłynął czarny szlam, spływając po gnijącej twarzy do otwartych w niemym krzyku ust, zalewając je i dławiąc. Całe jej ciało poczęło więdnąć, pokrywając też grunt pod nią plugawo czarną kałużą. Osłabła, bez żadnych sił dogorywała, upadając na tyle nisko, na ile tylko pozwalał twój chwyt.

Kosa wypadła ci z ręki. Upadła na ziemię, już nie jako broń, ale jako kolejna postać w białym stroju. Chwiejąc się wstała na nogi i krzywym krokiem zaczęła oddalać, mocno zgarbiona. Zaczęła odkasływać, pluć czarnym szlamem. Po przebyciu kilkunastu kroków upadła na czworaka zupełnie już nie wytrzymując i jeszcze silniej wymiotując czernią, krztusząc się i dławiąc. Bez wątpienia, po spróbowaniu ciała Lah'ry jako ostrze, upłynął z niej cały entuzjazm, którym była przepełniona po zasmakowaniu twojej krwi. Nie klęczała jednak w tym miejscu sama. Widziałeś zaraz obok Emonsei czołgającą się jedną ręką ku niej. Za jej poturbowanym ciałem ciągnął się okropnie długi, czerwony ślad. "Kosa" zauważyła ją już dawno, ale nie uciekała. Wręcz przeciwnie, podeszła bliżej, powstrzymując dalsze wymioty. Niemal rzuciła się na leżącą, pozwalając jej wbić jej prawe ramię w swój brzuch. Akt desperacji? Złości? Wciąż osłupiały, niemal sparaliżowany po utracie swojej siły mogłeś tylko obserwować, jak z ugodzonego miejsca wydobywała się ta czarna energia. Emonsei... zabierała ją. Wyciągała ją z ciała tej drugiej, tej "Kosy". Choć podobny gest powinien raczej wykrzywiać twarz obojga w cierpieniu, wcale to tak nie wyglądało. Klęcząca wyraźnie przepełniona była ulgą. Tak, jak Emonsei radością.
Słabłeś, czułeś to wyraźnie. Czy jednak można było powiedzieć, że znów jesteś starym Desmondem? Zdecydowanie nie. To prawda, w porównaniu do potęgi którą władałeś przed chwilą, znów byłeś słaby. Ale różniłeś się znacząco od tamtego człowieka. Trzymałeś w ręku głowę wijącej się bezwładnie pod twoimi stopami "bogini natury", topiącej się we własnym szlamie. Zdecydowanie, byłeś teraz kimś zupełnie innym. Czy można było powiedzieć... "Zabójcą Bogów"?

* * *

Rikon poprawił swoją maskę, zasiadając na szczycie ostatniego fragmentu ściany, który pozostał w całości obserwując całą scenę. Nikt go nie zobaczył i pewnie już nie zobaczy. Pstryknął najzwyklejszym długopisem, otwierając leżącą mu na udach brązową księgę. Przewertował kilkanaście stronic, zatrzymując się na jednej z nich na moment. Krótko zaśmiał się do siebie, po czym grubą, poziomą linią przekreślił nagłówek karty. Z trzaskiem zamknął tomiszcze i obracając długopis w palcach zwrócił znów wzrok ku postaciom na dole.

* * *

- Widziałaś? - siwy mężczyzna wskazał na białą ścianę korytarza zatrzymując krok. - Drzwi znikły. Ciekawe, co się stało...?
Towarzysząca mu wodna nimfa podeszłą bliżej i przyłożyła dłoń do marmurowej ściany, przejeżdżając po niej delikatnie palcami. Nie odezwała się ani słowem. Westchnęła tylko głęboko.
- ...nie mów mi, że to...
Próbując położyć rękę na jej barku, nie doczekał się odpowiedzi. Szybkim krokiem kobieta odeszła od tego miejsca, kierując się dalej wgłąb korytarza. Nie gonił jej. Z całkiem obojętną twarzą wzruszył jedynie ramionami.
- Cóż, jak mówią... rodziny się nie wybiera.

* * *

- Lepiej mi wytłumacz, czemu nie jesteś na służbie. Jeśli coś się stanie, to będzie twoja wina.
- A co miałoby się stać? Wszyscy boją się wyściubić nosa. Bo ich smoki zjedzą, albo Krwawa Panna dopadnie, tee-hee-hee.
Dwójka płomiennych, skrzydlatych istnień zlatywała właśnie z wysoka, opuszczając nocą Podniebne Miasto. Jedna z nich wciąż przyspieszała i zwalniała, popisując się nadmierną ilością powietrznych akrobacji.
- Tym bardziej trzeba tego pilnować. Nie mam zamiaru znów wrócić na służbę przy Bramie.
- Nic-się-nie-sta-nieee! Wyluzuuuj! - uspokajała drugą uśmiechem. Miała sporo racji, ale przecież... przezorny zawsze ubezpieczony, prawda?

* * *

- Zabiłeś ją. Teraz ją pożryj, nie zostawiając ani śladu. - Znów usłyszałeś głos Emonsei. Była niesiona na plecach tej drugiej, mając dłoń wciąż wbitą pod jej żebrami. Dwójka powoli zbliżała się ku tobie. - Chyba, że się obawiasz.
_________________
. . .
 
 
Cinek
Najszybszy poster na dzikim zachodzie


Wiek: 35
Dołączył: 28 Kwi 2011
Posty: 376
Wysłany: Śro Mar 27, 2013 7:40 pm   

Czułem się doskonale nawet po tym, jak straciłem trzymaną w dłoniach kosę. Wszystko wydawało się teraz dużo łatwiejsze. Moje słabości znikły bezpowrotnie, pozwalając mi w końcu rozłożyć skrzydła. To uczucie było naprawdę cudowne. Lah'ra, a raczej to co z niej zostało, zwisało bezwładnie z mojej garści. Godne pożałowania truchło. Zwyciężyłem.
Zamknąłem oczy, pochylając głowę. Zacząłem cicho śmiać się do siebie, aby chwilę później wybuchnąć na cały głos. Śmiałem się z całej tej sytuacji. Czułem niesamowitą satysfakcję z tego, że to wszystko... mogło być takie proste od samego początku. Teraz, kiedy nic mnie już nie hamowało, świat i cała ta przeklęta gra stała przede mną otworem. Ale najpierw priorytety. Musiałem zrobić jakiś pożytek z tego, co mówił do mnie ten ledwo żywy karaluch. Jeśli pożrę Lah'rę... czy zdobędę część jej mocy? Byłoby to jak najbardziej na miejscu. Zwłaszcza, że miałem dużo ambitniejsze plany do zrealizowania niż mój poprzednik.
-Nie będziesz musiała mnie prosić dwa razy - powiedziałem z kpiącym uśmieszkiem, po czym podciągnąłem ciało Lah'ry, złapałem je drugą ręką, po czym wbiłem zęby w jej szyję. Nie posiadałem jeszcze zbyt dużo wiedzy na temat tego świata i praw, jakie w nim działają... ale w tym przypadku byłem niemal pewien, że pożeranie musi odbywać się w podobny sposób. Jeśli czuję jakiegoś rodzaju przepływ energii, pomagam sobie swoją własną wolą we wzmocnieniu go i gwałtownym przyspieszeniu. Jeśli jednak ciało musi zostać pożarte dosłownie... cóż, nawet jeśli zajmie mi to więcej czasu, warto spróbować. W końcu w tym miejscu wcale mi się nie spieszy.
_________________
> Karta postaci.
 
 
Jedius 9 Baka
Pierdolony leń


Wiek: 34
Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 1394
Wysłany: Śro Mar 27, 2013 9:42 pm   

Choć wielka sala już nie istniała, twój śmiech i tak rozniósł się echem. Szczery śmiech zwycięzcy, pławiącego się przegraną swojej ofiary. Ofiary... którą masz jak najbardziej prawo teraz skonsumować. Rzeczywiście nie trzeba ci było tego powtarzać. Uniosłeś żałosne zwłoki, pochwyciłeś je drugą dłonią i wgryzłeś się w jej krtań. Nie stanowiło to żadnego problemu. Już w pierwszej chwili poczułeś, jak obrzydliwa maź wypływa z ciała Driady. Paskudna. Plugawa. I ciebie mogła zmusić do wymiotów. Ale... było coś jeszcze. Po chwili poczułeś to trochę lepiej. Wciąż tkwiła w niej ta... energia. I mogłeś po nią sięgnąć. Tak jak wcześniej, ostrze czarnej broni odbierało ją tobie, tak teraz... ty odbierałeś ją Oszustce. Mogłeś wyczuć jej znaczenie. To była jej przeszłość. Jej doświadczenie. Jej zepsute uczucia. Osobowość. Jej wola. Odbierałeś jej wszystko. Nie miałeś zamiaru zostawić jej zupełnie nic. Niszczyłeś całe jej istnienie, zamieniając je w pokarm dla siebie samego. Nie czułeś już obrzydzenia. Bardziej... satysfakcję. Nie, coś nawet więcej niż satysfakcję. Można to było nazwać radością. Podnieceniem. Im więcej energii pochłaniałeś, tym więcej jej pragnąłeś. To było... uzależniające. Ale wcale nie miałeś zamiaru sobie tego odmówić.
Jej ciało kruszyło się w rękach. Twoja szczęka kłapnęła pod rozpadającą się szyją, tracąc z nią kontakt. Ale wiedziałeś już, że wcale nie potrzebowałeś tego robić w ten sposób. Wystarczył jakikolwiek kontakt. Wystarczyła dłoń. Zadowalająca kradzież życia całkowicie tłumiła wszystkie twoje zmysły. To było coś... cudownego. Doprowadzało do euforii! Jeśli tak wygląda żywienie się innymi w tym świecie... to bez żadnych wątpliwości chcesz tego więcej!
Nie mogłeś zauważyć trzech strumieni krwi, które popędziły pod twoimi nogami, mijając cię. Byłeś zbyt zaabsorbowany. Nie wiedziałeś, kim są. Nie wiedziałeś, że ciało przywiązane i przygniecione do pnia znikło, tak samo jak oba nabite na wielki pal. Że teraz zbierały się i wirowały tuż nad dłonią Emonsei w postaci niestabilnej, bordowej kuli. Kuli, którą zgniotła palcami, rozbryzgując wokół.
To się... kończyło. Ciało, które konsumowałeś, praktycznie już nie istniało. Zaczynałeś powracać do zmysłów, niesamowicie odświeżony. Nasycony. Pełen nowej, niesamowitej energii. Tak... bez najmniejszego cienia wątpliwości, chciałbyś tego więcej. Spróbować nowych... "smaków". Usłyszałeś gruchot, krek, jakby komuś łamano kości. Ale było zupełnie przeciwnie. To była Emonsei, która... stała już na własnych nogach. Jej lewy bark właśnie skrzywił się wydając ponownie ten odgłos, uniósł i... naprostował. Jej twarz także była już cała. Jedynie pokryta w większości krwią. Podobnie jak jej ubranie.
Pod jej nogami leżała ta, która niedawno służyła ci jako kosa. Zaś wokół niej, z trzech karmazynowych kałuż, wyłaniały się trzy sylwetki. Poznałeś je. To były wszystkie te trzy istoty, które wcześniej poległy. Nie powinny żyć. Ale żyły. Zwróciły się ku Emonsei, padając na kolano i pochylając nisko głowy. Zauważyłeś, że... brakuje tutaj dwójki. Dwójki, którą wcześniej "Krwawa Panna" unosiła za gardziele po pojawieniu się za plecami "Bogini Natury". One... właściwie, ich pozostałości, wyschnięte na wiór wciąż spoczywały w miejscu, w którym zostały upuszczone.
- Poświęciłeś jedno życie by uratować drugie. Dopełnię tego życzenia. Ale dla ciebie nie ma już zbawienia. - odezwała się poważnym tonem, tak do niej niepodobnym. Cały czas miała uniesioną jedną dłoń, nad którą wirowała malutka kula krwi. - Zakończyłeś swoje życie, by móc się odrodzić na nowo. By otrzymać nowe życie, które w niczym nie będzie przypominać poprzedniego. Ale by móc z niego skorzystać, potrzebujesz jeszcze jednego. Musisz powrócić. A nie możesz zrobić tego beze mnie. - Dziewczyna, jeśli można o niej było tak powiedzieć postąpiła krok naprzód, kładąc stopę na plecach leżącej. - Nowa dusza nie pasuje już do starego ciała. Potrzebujesz i jego, by móc się w pełni odrodzić. Potrzebujesz mego daru, by stać się mieczem. Niszczącym każdy opór, żywiący się pokonanymi by rosnąć w siłę. Tego właśnie chcesz, prawda? Rosnąć w siłę. Zyskiwać potęgę. Mogę ci to zagwarantować, jeśli pojmiesz swoje zadanie. Musisz zrobić tylko jedno, by otrzymać to ode mnie. - powoli opuściła uniesioną dłoń, zaciskając pięść. Krew pokryła chciwie jej palce, przybierając dużo jaśniejszy, karmazynowy kolor, rozjaśniała szkarłatną aurą przypominającą jęzory płomieni. - Wyrzeknij się swej przeszłości. Powiedz to na głos. Nie chcesz już swego słabego, głupiego i obrzydliwego ciała. Przyjmij dar z otwartymi ramionami... i pokłoń się przede mną.

* * *

- Sialala... ogrody Severii umierają, coś jest nie tak!
- I co mam zrobić? To nie nasza sprawa. Zostaw to Shinitori.
- Ale... Ale nigdzie ich nie ma! - ruda Walkiria z paniką w głosie zwracała się do złotej. Ta spojrzała na nią znad wypełnianych papierów, palcami jednej dłoni zdejmując okulary. Samym spojrzeniem nakazała, by ruda kontynuowała.
- Sprawdziłam korytarze, cały Vers, Xantesę, nigdzie, nigdzie nikogo nie ma! Enit mówiła, że coś się dzieje w zachodniej Kolmarii, że czuła, że... a wciąż się nie może ruszyć... że, Hemosivil...!
Złota przyjrzała się drugiej raz jeszcze, uważnie, śmiertelnie poważnym wzrokiem. Po to, by nabrać pewności. Tym razem to nie jest kolejny głupi żart, jakich ofiarą staje się coraz częściej ostatnimi czasy. Ta panika nie mogła być udawana. A tego słowa nikt tu nie używa bez powodu. Wstając gwałtownie chwyciła rudą za błękitny kołnierz uniformu i przyciągnęła bliżej, zmuszając ją do żałosnego jęknięcia i zakołysania króliczymi uszami.
- Zwołaj całe Skrzydło Wschodu. Każdy ma się stawić w Kolmarii. Terit Udos. Będę czekać na miejscu.
- Terit Udos...? Ale nie mamy...
- JUŻ! - wrzasnęła z całej siły, puszczając trzymany kołnierz. Bez zwłoki rozpięła pierzaste skrzydła, ruszywszy w niesamowitym pośpiechu naprzód. Z silnym trzaskiem staranowała dębowe drzwi obracając je w drzazgi, rzucając pod nosem wściekłe "jeśli to ta przeklęta obca znów coś..." nim znikła za brzegiem szerokiego mostu na zewnątrz. Ruda jeszcze chwilę się zawahawszy, w końcu pobiegła, jak jej nakazano. Właściwie, jej bieg przypominał bardziej długie skoki. Zostawiła za sobą puste pomieszczenie, w którym dopiero teraz zaczęły opadać na ziemię teczki, segregatory i setki pojedynczych kartek...
_________________
. . .
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  



smartDark Style by urafaget
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,03 sekundy. Zapytań do SQL: 9