Wiele sfer
Mało gier

Tea Party Time - Festnig.

Jedius 9 Baka - Nie Maj 01, 2011 7:36 pm
Temat postu: Festnig.
Ogromna sala była wypełniona ludźmi po same brzegi!
Barwne suknie, fraki, stroje błyszczały w świetle kolosalnych witraży przyozdabiających masywne, kamienne ściany podtrzymujące solidny strop wraz z pięknymi żyrandolami których klejnoty nadawały pomieszczeniu baśniowej wręcz atmosfery. Radosne śmiechy i okrzyki nie były w stanie zagłuszyć radosnej i podniosłej muzyki nadającej tempo lawirującym po parkiecie parom. Przyjemne uczucie błogości gościło nie tylko w każdym zakątku pięknej komnaty, ale także w jej sercu które szybkimi uderzeniami dawało o sobie znać. Bogato zdobiona, błękitna suknia była obiektem zazdrosnych spojrzeń innych dam, a jednocześnie źródłem licznych komplementów które otrzymywała od każdego napotkanego na drodze po szerokich schodach w dół kawalera. Jeden z nich, w białej masce czekał u dołu schodów z wyciągniętą w jej stronę ręka w geście zaproszenia do tańca. Z promiennym uśmiechem przyjęła zaproszenie sama kładąc swoją dłoń na jego dłoni. Zbliżyli się w uścisku. Jedna jego ręka pogładziła ją po karku, by po chwili objąć palcami szyję...
- Już czas.
Wszystko... nagle znikło. Znów wróciła wszechobecna czerń, chłód kamiennej posadzki i stęchłe powietrze. A do tego... ten żelazny, nieustępujący uścisk na szyi.
- No ruszaj się, zdziro!
Potężne szarpnięcie przesunęło ją po podłodze. Wiedziała, że on nie przestanie. Musi jej się szybko udać wstać, albo znów będzie musiała cierpieć z powodu wszystkich otarć które może nabyć będąc ciągnięta po szorstkim, skalnym podłożu. A wstać niełatwo, gdy ma się skute ręce.

- To ona?
- Ta jest. Niezłe ziółko, co?
Czyjaś tłusta dłoń podwinęła jej łachy, złapała za pierś. Choć chciała, tak bardzo chciała sypnąć teraz wiązką przekleństw, z całych sił wstrzymała usta wiedząc, że wcale nie wyjdzie jej to na dobre. W milczeniu dała się obmacywać wiedząc, do czego to prowadzi.
- A twarz? Pewnie wygląda jak hiena.
- Nic podobnego.
- To po co ten... hełm?
- Jest trochę... niebezpieczna. Dopóki nie dostaniemy urządzenia utrzymującego ją w stałej śpiączce, nie mogę go zdjąć.
- Mam nadzieję, że mnie nie oszukujesz.
- Przekonasz się, że to najśliczniejsza buźka jaką widziałeś. Daję ci na to gwarancję. Po prostu... to jedna z Chardinów.
- Ach... Rozumiem.
Dłoń przesunęła się niżej, dołączyła do niej druga. przesunęły się po pośladkach, potem na siłę rozchyliły jej nogi.
- Strasznie drogo ją liczysz.
- Wierz mi, że warto.
- Może najpierw noc na próbę?
- Też nie za darmo.
- Dobra. Ile?
- Powiedzmy, że...

Po wszystkim, znów została przerzucona przez kraty, upadając ciężko na bok. Zmęczenie dawało się jej we znaki - ponadto nie pamiętała już, kiedy ostatnio miała cokolwiek w ustach. Ale... to nic. Przecierpi swoje. Tak było w przepowiedni. A potem.. błękitna suknia... bal...

- Nie spać! Zaraz was stąd zabiorą. Obie.
Obie? Jest tu... ktoś jeszcze? Pokręciła głową jakby się rozglądając. Wprawdzie nic nie widziała z powodu niewolącego ją kasku, ale próbowała nasłuchiwać. Do tej pory nie słyszała nawet najcichszego szemrania i... tak było też teraz. Ale przecież ten... wyraźnie zwracał się do dwójki. Przekręciła się i na czworaka rozpoczęła poszukiwania. Nie wiedziała w sumie po co, ale przecież i tak nie miała nic innego do roboty. Ciągnięcie za sobą ciężkich łańcuchów było uciążliwe, uderzanie głową w kraty gdy zdążyła już dojść do końca celi przynosiło dużo dozę zawodu, ale mimo to nie przestawała. Po blisko pięciu minutach musiała sobie jednak dać spokój. Ból w kolanach był już wystarczająco silny by nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Zatrzymała się więc, usiadła.
W tym momencie poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Wyjątkowe w tym fakcie było to, iże nie próbowała ona jej ścisnąć, pociągnąć, popchnąć, czy po prostu pomacać. Raczej... przytrzymać. Pomóc. Od razu wyczute uczucie troski raptownie przyspieszyło bicie jej serca. Czerń jakby... rozjaśniła się. Zobaczyła... siedzącą postać, w brudnych łachach, z wielkim, kanciastym kawałkiem żelaza na głowie, metalową obrożą z grubym łańcuchem na szyi. skutymi ciężkimi kajdankami nadgarstkami... Poznała ją po poniszczonych włosach, które miejscami sterczały spod masywnego hełmu nijak nie przypominając swej dawnej, złotej barwy.
Widziała samą siebie, z czyjąś dłonią na ramieniu. Z ręką noszącą na sobie liczne blizny, w większości jeszcze nie zagojone. Ręką, która miała na sobie obręcz kajdan, a wiszący u nich łańcuch składał się tylko z czterech ogniw, których ostatnie było wyraźnie... ułamane. Sam fakt, że teraz na to patrzy od razu przypomniał jej o zdaniu, które od zawsze marzyła wypowiedzieć. Wiedziała, ze to jest okazja. Wiedziała, że to się nie powtórzy. Wiedziała też, że nareszcie nastąpił przełom.
- Aanvaar hierdie verbond met jou dood...
- ...en jy sal nie weer gebore word.
Momentalnie zapomniała o wszelkim bólu. Zapomniała o wszelkim haniebnym bytowaniu w tym miejscu. Głośny trzask uwolnił jej głowę od ciężaru. Wstała, wyciągając ręce przed siebie. Nie musiała długo czekać zanim jej nadgarstki nie zostały uwolnione jeden od drugiego, razem ze szczękiem pękającego łańcucha. Wyprostowała się, a do jej postawy powróciła jej dawna duma.
- Więc wyrocznia...
- ...nie kłamała, Adler.
Otworzyła oczy. W przyćmionym świetle pojedynczej żarówki wiszącej pod kamiennym stropem ujrzała dwoje krwistoczerwonych oczu pełnych determinacji. Postać ubrana w podobne łachy do jej własnych, okryta nieułożoną burzą czerwieni włosów, opierająca dłonie na długim, lekko skrzywionym pręcie o zakrwawionym końcu. Pochyliła ona lekko głowę - więc i ona zrobiła to samo.
- Marianella Suel de Chardin.
- Kareen Taella.
Uniosła kąciki ust w szczerym uśmiechu. Obróciła głowę, spoglądając wgłąb korytarza który na dobrą sprawę widzi pierwszy raz w życiu. Wolnym krokiem ruszyła w stronę uchylonych żelaznych drzwi, w których brakowało jednego pręta. Drzwi skrzypnęły, otwierając się zaledwie do połowy - zatrzymały się uderzając o ciało który leżał tu martwy zanim zdążyła pomyśleć o życzeniu mu śmierci. Czerwonowłosa towarzyszyła jej jak cień. Okryła ją skórzaną kurtką, która niegdyś należała do leżącego tu mężczyzny. Obie słyszały zbliżające się nawoływania zaalarmowanej załogi całej fortecy, w której się znajdowały.
- Chodźmy więc.
- Bez wahania.
Drobnymi krokami, z uniesioną głową skierowała się w stronę krzyków. Miały naprzeciw sobie blisko setkę uzbrojonych najemników. Powinny uciekać, ratować się póki mają szansę... ale byłoby to zachowanie zwierzyny uciekającej przed myśliwym. A w tym starciu to zdecydowanie nie one są zwierzyną. Tylko ta banda idiotów nie zdaje sobie z tego sprawy.

Jedius 9 Baka - Czw Cze 30, 2011 9:28 am

[ BGM: 川井憲次 - メイン・テーマ ]

Spoglądała na szklany kielich przyozdobiony złotym wizerunkiem orła o szeroko rozpostartych skrzydłach. Jakże pięknie komponował się on z tłem wypełniającego naczynie szkarłatu. Światło licznych świec z kandelabrów rozstawionych wokół jej tronu tańczyło wewnątrz kielicha ciesząc jej oczy, które przybrały już niemal identyczną barwę. Czerwień zachodzącego słońca, czerwień róży gdy zakwitnie w pełni... czerwień krwi. Ludzkiej krwi, którą mogłaby delektować się w tej chwili. Mogła... ale byłoby to dla niej obrazą. Nie mogła przyjąć do siebie krwi brudnego chłamu, nieczystych wyrzutków zwących siebie handlarzami niewolników. Ona, niewolnik! Sama ta myśl, choć niedawno tak realna, teraz napawała ją jedynie odrazą. Nigdy więcej. Wybrana z przepowiedni, czyimś sługą... nie do pomyślenia. Nieśpiesznie przystawiła naczynie do ust, palcami drugiej ręki delikatnie masując aksamit swej nowej sukni. Zamoczyła ledwie wargi nie poczuwszy nawet smaku wina, a już cofnęła rękę. Nie mogła tego dłużej słuchać. Każde kolejne słowo z tych parszywych ust napawało ją tylko większą nienawiścią. Przeniosła wzrok z kielicha przed siebie. Nabrała tylko tyle powietrza, by wystarczyło jej to do niegłośnego wypowiedzenia krótkiego słowa.
- Śmierć.
Przeraźliwy krzyk wypełnił kamienne pomieszczenie. Szybko został on uciszony przez zimną stal zakrwawionego ostrza, które szybkim pociągnięciem rozdzieliło gardło nieszczęśliwca na dwoje. Choć życie prędko się z niego ulotniło, silny chwyt za głowę nie pozwalał ciału upaść. Bijące resztkami sił serce wypluwało z rozdziawionej krtani jasnoczerwoną krew, z każdym wybiciem powiększając rozlegające się pod jej nogami czerwone jezioro. Jeden ruch szkarłatnowłosego egzekutora odrzucił zwłoki ku reszcie, gdzie będą gnić wśród najgorszego ścierwa.
Pośród samych siebie.

Poprawiła mankiet rękawa, założyła znów nogę na nogę, podziwiając błyszczący, czerwony pantofel. Gdy uniosła wzrok, kolejny skazaniec bez żadnych obiekcji stawił się już przed swym sądem ostatecznym. Kąciki jej ust uniosły się w szczerym uśmiechu. To wszystko była prawda. Jej moc jest nieskończona. Potrzebuje jedynie kontroli. A gdy zyska tą kontrolę... Będzie mogła nakazać światu wszystko, co tylko zapragnie. Nikt i nic nie będzie w stanie jej się sprzeciwić. Stanie się jego nowym...
Bogiem.
- Przedstaw się.
Jej strażniczka... Spojrzała tu na dzierżącą miecz dziewczynę która jeszcze nie zdążyła odziać się w nic innego niż te niewolnicze łachy. Strażniczka... osoba godna swej posady. Mimo kilku godzin nieprzerwanej, wyczerpującej pracy fizycznej nie okazała niezadowolenia choćby najcichszym westchnięciem. Choć ze zmęczenia powinna już padać z nóg, łapczywie chwytając oddech... nic podobnego się nie działo. Nie utraciła ani na chwilę swego wrażenia szyku, wciąż dumnie wyprostowana z powagą na twarzy. Ta duma wcale jej nie przeszkadzała - była ona jedynie wizytówką tego, komu służy. Bóg powinien mieć swojego przedstawiciela... Kareen na to zasługiwała.
Przeniosła teraz wzrok na kolejną osobę pod przesłuchaniem. Jakaś ruda, piegowata dziewka. Dlaczego wysłuchuje jej skomleń, uniżonych próśb o darowanie życia, jeżeli wszystko co chce o niej wiedzieć może sama pozyskać jedynie krótkim spojrzeniem? Ba, może sprawić że zapomni ona o swej przeszłości, że stanie się kimkolwiek, kim ona sobie zażyczy by była? Czyżby aż tak cieszył ją widok zrównania czyjejś osoby ze zwierzętami prowadzonymi na rzeź, chórem nakłaniających swoje gardła do przerażonego krzyku o ratunek? Jakby w poszukiwaniu odpowiedzi ponownie zatopiła wzrok w czerwieni kielicha, ledwie słuchając łamiącego się głosu dziewczyny klęczącej pod jej stopami w krwistych odmętach.

- F-Fariel, pani... Potomkini Katterheak'ów! Mam... dwadzieścia trzy lata, z czego ostatnie pięć spędziłam t-tutaj, w niewoli... Nie posiadam żadnych umiejętności, nie dan-ne mi było się edukować... pochodzę ze Źródła, z dolnego miasta. Mój ojciec był aptekarzem, matka... pracowała... publicznie. Jeśli zaś było dane pani słyszeć, mój dzi--

Jeden krótki gest, uniesienie lewej dłoni natychmiastowo uciszyło piegowatą. Potrzebowała ciszy. Ciszy, którą tak bardzo ceniła... Ciszy, i chwili na zastanowienie. Spojrzeniem, które przybrało teraz odcień purpury zmierzyła niewolnicę... czy raczej "byłą" niewolnicę? Z postury... mogła ją nawet przypominać. Rysy twarzy też nie różniły się znacząco. Może mogłaby jej użyć? Czy nakarmienie głupiej dziewki nadzieją warte jest ujrzenia rozczarowania na twarzy swych znienawidzonych oprawców, kiedy okaże się iż Marianella, którą uda im się zabić... wcale nie jest tą, której śmierci pragnęli? Utrzymanie darmozjada może być naprawdę uciążliwe, ale... bała się też, że w jej nowym świecie zabraknie rozrywki. Właśnie dlatego podjęła decyzję.
- Powstań.

Rude dziewczę wstało natychmiast. Mimo wszelkich siniaków zachowała prostą, sztywną postawę poza jej głową, która schylona była w wyrazie szacunku. Czerwień na jej kolanach zaczęła powoli spływać w dół, pokrywając coraz większy obszar. Jej dłonie zacisnęły się, jakby usiłowała uchwycić nadzieję obiema garściami i nie puścić się jej, by nie ulotniła się zapewne wraz z jej życiem.

- Możesz zostać pucybutem. Jeśli się pośpieszysz.

Opuściła jedną nogę, założyła na nią drugą. Z czerwonego pantofelka zaczęła powoli skapywać bordowa krew, każdym pluskiem ochlapując i drugą sztukę obuwia.

Ruda jak w panice rzuciła się do przodu. Zasłoniła dłonią niższy pantofel, zaczynając intensywnie myśleć. Nie miała czym wytrzeć jej butów... nie miała nic... poza własnymi łachami. Uświadomiwszy to sobie błyskawicznie zdarła z siebie szmaty obnażając się od pasa w górę. Używając świeżo uzyskanej ścierki poczęła próbować pozbyć się krwi z obuwia jej łaskawczyni. Ta zaś uśmiechnęła się szeroko ponownie. Jak nisko potrafią upaść ludzie by ratować swój żywot? Ciekawość uderzyła w nią nową falą. Wystarczająco dużą, by zachęcić ją do ponownego odezwania się, zaraz po tym, jak kopnięciem odtrąciła głowę czołgającej się pod jej tronem.
- Nie przypominam sobie, bym pozwoliła ci używać tej brudnej szmaty.

Ruda cofnęła się, w panice znów szukając sposobu. Spojrzała szybko w górę, na twarz kobiety... ale jeszcze szybciej opuściła wzrok. Już wiedziała o co chodzi. Jeśli jednak o przeżycie... nie wahała się. Przez te lata niewoli i tak już wiele razy była równana z błotem... by nie powiedzieć, że z łajnem. Nachyliła głowę i tak, jak oczekiwała tego jej nowa pani... spróbowała wyczyścić jej obuwie używając własnych ust i języka.

Zwęziła jedynie powieki, po raz kolejny przenosząc wzrok na kielich. Kątem oka widziała kolejnego mężczyznę padającego przed nią na kolana z ostrzem przystawionym do szyi. Poznała go po głosie. Nie zamierzała darować mu życia, ale... niech głupiec karmi się nadzieją. Niech kontynuuje swoje błagalne wołania, ubliżając sobie i wszystkiemu co ma wartość w jego nędznym życiu, które niedługo się skończy. W tej chwili jej zainteresowanie skupione było na pełnym kielichu, z którego wnętrza wina jeszcze nie miała okazji zasmakować. Przymykając oczy przytknęła usta do krawędzi, przechylając naczynie. Następnych kilka chwil spędziła na rozkoszowaniu się delikatną kwaskowatością jej nienawiści oraz słodkim smakiem zemsty.

Jedius 9 Baka - Pią Mar 15, 2013 7:16 pm

[ BGM: 川井憲次 - メイン・テーマ ]
+
[ SE: Burza. ]

Ciężki deszcz głucho uderzał o czarne skały będące jedyną ozdobą tego zapomnianego przez bóstwa miejsca. Żelazna zasłona chmur nie dopuszczała światła księżyca ani gwiazd do świata. Gdyby nie stara latarnia w kościstej dłoni zgarbionej staruchy, ludzkie oczy nie byłyby w stanie nic zobaczyć. Tak mogłoby wyglądać piekło. Bezkreśnie czarny labirynt pośród śliskich, zimnych skał. Brak miejsca na spoczynek, złowieszcze, kamienne ostrza czyhające na nieostrożnego wędrowca na każdym kroku. Jeden zły ruch, a podróż zakończy się okropnym upadkiem ku rozwartej gardzieli mrocznej pustki. Koniec, którego nikt nie ośmiela się życzyć najgorszemu wrogowi.
Gdy rozjaśniała błyskawica, która przecięła niebo niczym pęknięcie tarczy broniącej gwardzistę przed śmiercią, uniosła starą głowę okrytą kapturem. Niemal dotarła już do swego celu. Poluźniła chwyt na sękatej lasce, którą wspierała się podczas chodu. Sięgnęła powoli do swojej kieszeni, z trudem wygrzebując z niej jedyną rzecz, która utrzymała ją do dziś przy życiu. Życiu poświęconym na służenie. Życiu, które miało się dziś zakończyć. Ucałowała srebrny talizman na łańcuszku. Zmęczona odwróciła się w bok i zdecydowanym ruchem wyrzuciła medalion w bezdenną czeluść. Dobrze wiedziała, na co się pisze. Znała swoje przeznaczenie. I ruszyła znów naprzód, ku oddalonej sylwetce nadgryzionego przez ząb czasu zamku.
Pięć wieków to zdecydowanie za dużo. Ale już tej nocy nastąpi koniec. Nie miała pojęcia, czy jest to świadomość która przynosi jej radość, czy też żal. Jej los... był jej chyba całkowicie obojętny. Dopełniała jedynie tego, co musiało się stać. Dopełniała tego, co było wiadome od setek lat. Od jutra będzie jej dany spoczynek. Jej własne, niepowtarzalne miejsce w bezkresie piekła. Mimowolnie, zgorzkniały uśmiech wystąpił na jej twarz. Z ust, które odsłoniły krzywe, spróchniałe zęby nie wydobył się żaden dźwięk. Prócz szumu ulewy można było usłyszeć tylko chlupot wolnych kroków stawianych przez kobietę.
Brama była otwarta. Wszystko było przygotowane. Czekali tylko na nią. Musiała stęknąć kilkukrotnie z trudu, gdy wkraczała na pusty dziedziniec. Raz jeszcze potężna błyskawica rozdarła niebo, mocarny grzmot przełamał panujący bezgłos. To było jak znak. Bogowie chcieli, by się pośpieszyła. Każdy z nich, cała dziewiątka ją ponaglała. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Wiedziała o nich. I wiedziała też, kto będzie najbardziej z nich zadowolony na jej przybycie. Odbędzie jedyną w swym istnieniu rozmowę. Jej pierwsze przywitanie i ostatnie pożegnanie zarazem. Tuż przed chwilą, w której zostanie umieszczona w miejscu, które stanie się dla niej krainą wieczności... Oto przybywam, Strażniku Piekieł.
Gdy ciężkim krokiem dotarła do dębowych wrót, zmuszona była się zatrzymać. Wiedziała lepiej niż ktokolwiek inny, że nie wolno jej przekroczyć progu bez zaproszenia. Ujęła więc laskę w obie dłonie, mocno się na niej opierając. Zniszczone wiekiem ciało nie potrafiło powstrzymać się od drżenia. Ciężkie krople deszczu niemiłosiernie bombardowały jej zgarbione plecy, spływając w dół po powierzchni skórzanego, porwanego płaszcza. Nie narzekała. Nie miała prawa narzekać. W cierpliwości wyczekiwała nadejścia Klucznika.
Jej serce wybiło dokładną setkę razy, nim jej oczekiwania dobiegły końca. Dokładnie tak, jak zostało przepowiedziane przed wiekami. Mimo swojego wieku, doskonale słyszała zbliżające się kroki. Nie potrzebowała spoglądać w ich stronę by wiedzieć, kim jest. By wiedzieć, jak wygląda. Nawet, jeśli minął czas dłuższy niż samo życie, doskonale pamiętała tę twarz. A jednak, uniosła znów głowę. Zwróciła ją w bok. Chciała zobaczyć ją ostatni raz. Spojrzeniem pożegnać ją na całą wieczność.
Taaak. Doskonale ją pamiętała. Młoda, dziewczęca twarz przyozdobiona niewinnymi piegami. Spojrzenie zielonych oczu pełne powagi. Wyprostowana postura, z dumą prezentująca swoją przynależność. Z dumą prezentująca, czyją jest własnością. Żal przepełnił jej serce. Starucha uniosła kościstą dłoń, przykładając ją do rumianego policzka po odgarnięciu krótkich, rudych włosów. Wiedziała, że to ostatni raz, kiedy będzie mogła być w jej obecności.
- Katterheak... - zdarta krtań ledwie była w stanie wydobyć z siebie głos. Zwiotczałe usta miały niemałe problemy z ukształtowaniem głosu w słowa. Lecz przemogła się, by przekazać jej ostatnią wiadomość w swoim życiu. Jedyną wiadomość, którą mogła jej przekazać. - Przeklęte dziecię... Niechaj bogowie uszanują twój wybór. I niech twój los będzie łaskawszy od mojego...
- Festnig oczekuje twego przybycia.
- w odpowiedzi mogła usłyszeć krótkie zdanie, którego obojętny ton wcale jej nie zraził. Ruda pani strażnik jednak wcale na nią nie czekała. Odtrąciwszy jej drżącą dłoń stanowczo ruszyła w stronę podwójnych drzwi. Ujęła w dłoń złoty klucz dotychczas wiszący na chudym łańcuchu sterczącym z jej rękawa i umieściła go w zamku. Gdy przekręciła go ze zgrzytem, po raz kolejny rozjaśniała na niebie potężna błyskawica. Pchnięta para drzwi rozwarła się szeroko otwierając drogę ku ciemnej sali rozświetlonej jedynie blaskiem kilku świec. Katterheak pokłoniła się z gracją, jedną dłonią zapraszając kobietę do środka. Ta wolnym ruchem skinęła głową, przystając na polecenie. Jedynym wyborem było dla niej zgodzić się. Od przeznaczenia nie można uciec. Odetchnęła ze świstem w płucach, stawiając przed siebie swoje ostatnie kroki. Postawiła stopy na przygotowanym już, czerwonym dywanie, zostawiając za sobą mokre ślady błota oraz deszczu spływającego z jej łachmanów. Nie dalej jak trzy kroki później, mogła usłyszeć za sobą trzask. Wrota zamknęły się bezpowrotnie. Zamek zazgrzytał, niczym ostrze gilotyny tuż przed upadkiem na kark skazańca.

[ BGM: 川井憲次 - メイン・テーマ -罪 ]

Ponury wzrok skierowała na swoją lewą stronę. Czekała tak już kolejna osoba. Wiedziała, że będzie czekać. To ktoś, kto nie miał prawa jej zawieść. Uosobienie perfekcji ciała i duszy. Zabójcze piękno. Wcielenie szyku. Prawdziwy... diabeł. Diabeł pod postacią bladej kobiety o długich, krwistoszkarłatnych włosach. Diabeł, który pełni tu rolę tarczy. Nieprzebijalnej tarczy, która całym swym istnieniem chroni swojego właściciela. Kobieta zatrzymała się przy niej, musząc spojrzeć do góry by ujrzeć pochyloną nad jej głową twarz strażniczki trwającej sztywno w ukłonie z prawą dłonią położoną na własnym sercu.
"Kareen... choć ilość słów, które chciałabym ci przekazać wciąż się namnaża, potraktowałabyś mnie jedynie milczeniem. Wykonujesz swoje zadania z perfekcją, która nie pozwala na odstępstwa. Wykonujesz pracę, której nie podjąłby się nikt inny na ziemi."
Chciałaby jej to powiedzieć. Złożyć jej swoje gratulacje za świetnie wykonaną i wciąż wykonywaną pracę. Ale wszystko, co przeszło przez zaciśnięte, stare gardło, to jedno słowo.
- Dzię... kuję.
- Czy nie uważasz, że trochę na to za późno?

Jej uszu dobiegł głos wywołujący nieprzyjemne dreszcze na omdlałym karku. Głos, wokół którego obracało się całe jej życie. Przeniosła swój starczy wzrok na powrót przed siebie. Na podłużny, czerwony dywan otoczony przez pojedyncze świece, kończący się u podstawy kamiennych schodów. Uniosła go, wspinając się nim do góry. Ku najwyższym stopniom. Ku okazałemu tronowi, który się tam znajdował. Ku postaci w błękitnej sukni, która na nim zasiadała. Tak. Tej nocy nie będzie rozmawiać z diabłem. Ostatnia rozmowa jej życia należy do demona. Demona, który był jej przerażająco bliski.
- Festnig wita cię, Wyrocznio. Jak minęła podróż?
Ten szeroki, uprzejmy uśmiech pogodnej, młodzieńczej twarzy. Gest, który dla każdego rozumnego byłby okazem szczerości, tak naprawdę był tylko maską. Maską skrywającą najokropniejszy grymas jaki mógł istnieć w tym miejscu i czasie. Ale demon nie wiedział, że ona wie. Nie mógł tego wiedzieć. Jego rozum dopiero niedawno wpadł na pomysł, który jej znany był od wieków. Ona znała swój los; demon myślał, że będzie on zaskoczeniem. Marianella Suel de Chardin... niechaj po wieczność przeklęte będzie to imię.
- Wezmę to za... "męcząca". Ale jest to jak najbardziej zrozumiałe. Potrzeba nie lada wysiłku aby dotrzeć do niebios, prawda?
Złotowłosa leniwie podniosła się ze swojego miejsca. Oczywiście, że to zrobiła. Nie zmarnowałaby okazji, by osobiście powitać własnego gościa. Powiedziałaby, że brakiem kultury byłby brak choćby uściśnięcia dłoni. Gdy zstępowała w dół, powolny stukot granatowych pantofli o kamienne stopnie był jedynym dźwiękiem towarzyszącym uderzeniom kropli deszczu o szkło witraży. Starucha milczała. Nawet gdyby chciała coś powiedzieć, na pewno i tak nie była już w stanie. Spojrzała już w jej oczy. Oczy nieskalanego wahaniem bursztynu, które zapłonęły teraz plugawym szkarłatem. Zwiotczałe ciało nie mogło już wykonać żadnego ruchu. Całkowicie odmówiło posłuszeństwa, zastygnąwszy w zgarbionej pozie na wzór brudnego posągu. I umysł zaczął powoli zastygać. Miliony wspomnień odchodziły w niepamięć. Ta moc... żaden człowiek nie powinien jej posiadać. Czuła, jak jej zegar tyka. Wybiła jej ostatnia godzina.
- Żal przepełnia me serce. Nie widziałyśmy się tyle czasu! Nawet nie wiesz, jak się cieszę że cię widzę, o Wyrocznio.
Gdy złotowłosa dotarła do podstawy szerokich schodów rozwarła szeroko ramiona, by następnie objąć kobietę w serdecznym uścisku. Serdecznym dla każdego, kto jej nie znał. a starucha nie była taką osobą. Znała ją lepiej, niż ona sama znała siebie. Być może jakoś by zareagowała. Być może odpowiedziałaby cokolwiek, gdyby jej ciało nie było unieruchomione paraliżem przesiąkniętego złem spojrzenia. Witaj ponownie, córo otchłani. To były słowa, które wydobyłyby się spomiędzy wyschniętych ust. Nie wydobyło się jednak nic prócz głuchego oddechu.
- Tak bardzo się martwiłam. Nie miałam pojęcia, jak się miewasz. Bałam się, że... coś mogło ci się stać. A wtedy... nie mogłabym wziąć cię w objęcia. O wielka Wyrocznio. Nawet nie wiesz, jak bardzo nie mogłam doczekać się tego spotkania.
Kobieta poczuła to. Ale nawet nie potrzebowała tego czuć, by wiedzieć. Dłoń Marianelli sięgnęła do grubego, szerokiego pasa który obściskiwał jej kościste biodra. Ta dłoń odbierała jej ostatni przedmiot, który miała przy sobie. Jej ostatnią własność. Złoty, grawerowany sztylet o zakrzywionym ostrzu. Jego szpikulec przejechał po starych plecach, bez najmniejszego problemu rozcinając poły skórzanego płaszcza. Zatrzymał się dopiero w miejscu sterczących łopatek. Tam, gdzie znajdowało się jej serce.
- O tak. Serce chciało wydrzeć się z mej piersi bijąc radośnie na wieść, że przybywasz. Z niecierpliwością oczekiwałam, odliczając każdą chwilę. Taka okazja, jak ta... nigdy już nie mogła by się powtórzyć. Muszę ci podziękować, o Wyrocznio. Bez ciebie nie mogłabym osiągnąć swego marzenia. Dlatego... - Nóż nie potrzebował mocnego nacisku. Zdobione ostrze bez żadnego problemu zagłębiło się w plecy kobiety. Ale ta nie zareagowała żadnym szokiem, żadnym dźwiękiem. Nie mogła. Nieruchome ciało nie było w stanie nawet dać wyrazu dla swego bólu, na który oczekiwało już od wielu, wielu lat. - Dziękuję ci. Gdyby nie ty, świat nie mógłby cieszyć się nowym, wspaniałym ładem.
Niewiasta cofnęła się nieznacznie, by spojrzeć w zaśniedziałe oczy wieszczki. Nie puszczając sztyletu, drugą dłoń przyłożyła do jej twarzy, pozornie czułym gestem gładząc ją po obwisłym poliku. Powoli zsunęła tę dłoń niżej, by złapać ją za szyję. Gdy tylko zacisnęła na niej palce, te bez problemu zagłębiły się w pomarszczoną skórę. Trzymała ją, nie pozwalając upaść bezwładnie. Ubrana w najbardziej paskudny i złowieszczy uśmiech, zbliżyła do niej swoją twarz. Tylko po to, by połączyć usta ich obu w długim pocałunku. Jednak nie był to zwykły pocałunek. I obie o tym wiedziały. Zrobiła to, by spijać jej iście niebiańską krew nim ta zdołała opuścić wargi. Tę samą krew, która zaczęła skapywać z garści ściskającej rękojeść sztyletu.
W pomieszczeniu zapadła całkowita cisza. Choć to nieprawda, wydawało się, że mordercza ulewa wciąż nękająca stojącą przed bramą kluczniczkę ustała; choć to nieprawda. Ta cisza była znakiem od niebios, oddaniem szacunku dla konającej osoby. Kareen doskonale zdawała sobie z tego sprawę. W milczeniu, we wciąż niezmiennej pozycji złożyła jej własne podziękowania za lata służby. Ponura scena trwała aż do chwili, w której wśród gasnących jedna po drugiej świec ciało strudzonej kobiety zaczęło się rozpadać na proch. Nim zapanowała całkowita ciemność, w miejscu Wyroczni pozostało jedynie brudne ubranie przykrywające rozległą plamę jej własnej krwi, oraz jej własne prochy. Złotowłosa uniosła obie ręce ku niebu, podobnie jak i twarz będącą obliczem prawdziwego demona. Było to wywołaniem bóstw, na które otrzymała swoją odpowiedź. Gdy szkarłatne światło opadło na nią z kamiennego sklepienia, zacisnęła i drugą dłoń na świętym sztylecie nad jej głową, z radością przyjmując opadające jej na twarz krople krwi. Przymknęła powoli oczy. Wszystko, co potrzebowała teraz zrobić, to zapieczętować rytuał. Z determinacją i bez najmniejszego wahania... opuściła sztylet. Z całą jej siłą, wbiła go sobie w pierś. Nie było to bolesne. Było... ekscytujące. Z niegasnącym uśmiechem upadła na kolana. Nie mogła zobaczyć, jak błękit jej sukni bruka się z krwią. Słabnące ciało zachwiało się.
"Nie możesz mi uciec, Wyrocznio. Nie jesteś w stanie tego zrobić. Wiedz, że sprawię, byś na zawsze pozostała uwięziona w mym sercu."

Kareen wyprostowała się, na powrót słysząc szalejącą burzę. Obróciła się, i równym krokiem rozbrzmiewającym echem pośród kamiennej komnaty zbliżyła się do ciała swojej pani. Przyklęknęła na kolano i raz jeszcze zbliżyła dłoń do swej piersi, oddając jej w ten sposób cześć. Gdy biała błyskawica po raz kolejny rozświetliła pomieszczenie, pochyliła się, by unieść nieżywe ciało na ręce. Dokładnie w tym samym momencie, drzwi komnaty otworzyły się na oścież. W otwartym portalu można było zobaczyć sylwetkę Fariel Katterheak, która błyskawicznie usunęła się z przejścia i pochyliła w pokłonie. Obróciwszy się do wyjścia, Kareen Taella zaczęła kroczyć przed siebie. Nie zmieniła w żaden sposób tema, gdy przekroczyła wrota. Zimne krople błyskawicznie pokryły jej osobę, tak jak i twarz zmarłej, obmywając ją z krwi. Wolnym krokiem, nie zważając na trud poruszania się w coraz głębszym błocie, zmierzała ku trójce samotnych drzew na środku dziedzińca.

Dwukrotne uderzenie pioruna przekazało swoją wiadomość. Dwa dni. Więcej nie trzeba było czekać. Teraz, wiedzieli to już wszyscy. Umęczone dusze zaczęły zbierać się z nadzieją, że uda im się odebrać część łaski dla siebie. Były ich tysiące. Tysiące, naprzeciw którym stała jedynie dwójka, chroniąca bramy do duszy swojej pani.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group