|
Wiele sfer Mało gier |
|
Konoha Tea Party - A small kakera, not so far away...
Anonymous - Pon Paź 25, 2010 7:24 pm Temat postu: A small kakera, not so far away... [ST
Halloween. Nieco ponad rok od dnia, gdy wschód słońca nigdy nie nastał. Chłód październikowej nocy przeszywał wszystkich na wskroś, uwidaczniając obłoczki pary przy każdym ich wydechu. Nawet największy mróz nie jest jednak czymś, co powstrzymałoby ludzi od cieszenia się z jakiegoś święta. A zwłaszcza dzieci. Cała Konoha zalana była morzem śmiejących się pociech i ich rodziców poprzebieranych w ‘straszne’ stroje i wędrujące od drzwi do drzwi ze słynnym okrzykiem ‘cukierek albo psikus!’.
Pośród nich jednakże był jeszcze ktoś, cień ludzkiej osoby, lawirujący w ciszy między wszystkimi tymi szczęśliwymi ludźmi z kocią gracją. Zauważyć go zdawało się być rzeczą wymagającą wielkiego wysiłku, mimo że ten nawet nie próbował się chować. Po prostu nie rzucał się w oczy nikomu...Za wyjątkiem jednej osoby, która szturchnęła go w ramię.
-Hn? A...Witaj, Tidus- chrapliwy, niby lekko obudzony z głębokiego snu głos wydobył się z krtani cienia.
-Hiroshi...- mężczyzna zamilkł na chwilę, jakby o czymś myślał- Nie mógłbyś chociaż dzisiaj spróbować o wszystkim zapomnieć, uśmiechnąć się?
-Wiesz, że to niemożliwe. Zwłaszcza dzisiaj.
-Ponieważ przypominasz sobie o-
-Nie, nie o to chodzi- Hiroshi przerwał mu w pół zdania- Ten dzień napawa mnie obrzydzeniem. Jest to dzień, w który nagle wszyscy przypominają sobie o tym, że kiedyś umarł im ktoś bliski. Nagle jutro z samego rana zacznie się wielka pielgrzymka na cmentarze by złożyć należne wyrazy szacunku dla zmarłych. A wszystko po to by następnego dnia o tym zapomnieć. Doprawdy, robi mi się niedobrze na samą myśl o takiej bezczelnej hipokryzji.
Tidus patrzył przez chwilę na swojego przyjaciela w milczeniu, po czym głęboko westchnął, tworząc wielki obłok bieli.
-Wiesz, że nie powinieneś tak oceniać wszystkich? Słyszałem, że niektóre kultury z zachodu traktują ten dzień jako radosny.
Suchy, powolny śmiech rozległ się z gardła Hiroshiego.
-Cóż radosnego jest w pamiętaniu o śmierci?
-Cóż, według nich Dzień Zmarłych to jeden dzień w roku, który pozwala nieboszczykom na odwiedzenie ich bliskich. Ponowne spotkanie, wyjście ze świata zmarłych na krótki okres.
-Heh...Zabawna teoria. Muszę już iść- cień odwrócił się- Do zobaczenia, Tidus.
Ponownie zniknął on w tłumie. Jego niedawny rozmówca śledził go przez moment wzrokiem, lecz po chwili poczuł szturchnięcie w ramię. Odwrócił głowę i zobaczył Hinagiku, jego kompankę z drużyny. Ironią było, że dowiedział się o tym dopiero po egzaminie na chuunina, w którym razem wzięli udział.
-Kto to był?
-Hiroshi Akaru. Jounin. Mój nader dobry przyjaciel...A przynajmniej do niedawna.
-Obraziłeś go czymś?
-Żeby tylko- chłopak westchnął cicho- Rok temu wyruszył na...dość skomplikowaną misję. I z niej nie wrócił. Przynajmniej nie ten sam Hiroshi, którego ja znałem. Ten Hiroshi został w trybie natychmiastowym promowany na jounina, miał nawet przewodzić naszej drużynie, ale Hokage wątpił w jego zdrowie psychiczne...Z każdym dniem zastanawiam się, czy nie miał racji. Zresztą, teraz to nieważne. Wracaj do patrolowania.
[Zignorujcie końcówkę]
I jednak, stał tutaj. Idiotyzm. Tak, jakby uwierzył w całą tę historię Tidusa. Jakie są szanse na spełnienie tego marzenia? Jeszcze mniejsze, niż na spełnienie poprzedniego. To już nie jest szansa jedna na nieskończoność, to szansa jedna na zero.
A mimo to, stał tutaj. Wraz z powolnym wschodem słońca znalazł się na polanie jakieś pół kilometra od wioski, gdzie znajdował się grób jego ukochanej. Duże, złocone litery na marmurowym nagrobku głosiły po prostu ‘Yuu’. Nic więcej. Kwiaty leżące przed nim wciąż były świeże, a znicz palił się wątłym płomieniem. Był jedyną osobą, która tu przychodziła i najprawdopodobniej jedyną, która o tym miejscu widziała. Usiadł na zbitej z paru desek ławeczce i czekał.
Wraz z nadejściem południa spadł deszcz. Potężny deszcz, maskujący wszystko znajdujące się dalej niż pięć metrów i boleśnie uderzający go po ciele. Lecz on czekał. Z każdą minutą przepełniała go nadzieja...I strach. Strach, że ta nadzieja ponownie przyniesie jedynie gorzki smutek. Widząc, jak stary znicz gaśnie, wyciągnął drugi i po wielu próbach zapalił. Czekał dalej.
Słońce zaszło, zabierając ze sobą resztki ciepła. Lodowaty deszcz nadal tłukł go po twarzy, jednak znacznie on osłabł, teraz będąc jedynie lekkim kapuśniaczkiem. Nie ruszył się z miejsca. Czekał. Z każdą minutą ogarniały go coraz sprzeczniejsze uczucia. Złość mieszała się z dziecięcą wręcz wiarą w sukces, rozgoryczenie ze spokojem, strach z radością. Czuł się zupełnie sparaliżowany...Tak jak wtedy. Jednak wtedy jego nadzieja dała mu tylko ból. Tym razem...Tym razem będzie inaczej, zapewniał samego siebie w duchu.
Po chwili, deszcz na dobre przestał padać. Mimo, iż była już głęboka noc, można powiedzieć, że się przejaśniło, gdyż księżyc oświetlał mokry grób, nadając mu dziwnie pięknego, niebieskawego połysku. Może teraz, gdy już nie pada, to się stanie? Może teraz nareszcie będzie mógł ją znowu ujrzeć?
I wtedy...Usłyszał on znajomy sobie dźwięk. Dźwięk dzwonu, obwieszczający koniec pełnej godziny. Wyciągnął z kieszeni chronometr, który kiedyś dostał od Tidusa na urodziny.
Północ.
Drugi dzień listopada.
Cud...Ponownie się nie wydarzył.
[Klik]
Wszedł do domu i natychmiast udał się w kierunku schodów do piwnicy. Jego kroki odbijały się cichym echem od chłodnych stopni i ścian. Nie zważając nawet na brak światła niżej, schodził dalej. Znał tu wszystko na pamięć. W końcu odruchowo położył rękę na żeliwnej klamce i nacisnął.
Ciężkie, żelazne drzwi otworzyły się z jękiem dręczonego kota. Nieomal natychmiast poczuł odór gnijącego mięsa. Ujrzał oświetlone słabą lampą naftową słoiki z organami, pojemniki konserwujące zwłoki, całe kończyny porozrzucane na stołach, leżące na ziemi księgi i zakrwawione notatki na ścianie, ukazujące rzeczy takie jak dokładna budowa anatomiczna człowieka jak i metody wykorzystywania chakry do kontrolowania energii życiowej. Makabra tego miejsca spowodowałaby odruch wymiotny u co bardziej odpornych psychicznie. Zabawne, aż się stęsknił za tym widokiem. Gdy tylko jego oko ponownie spoczęło na starych zapiskach dotyczących wykorzystanych już technik, uspokoił się. Mawiają, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. Uznał, że mają rację- ten dzień przyniósł mu nie tyle rozgoryczenie, co nauczkę. Wiara? Nadzieja? Czcze wymysły ludzi słabych, którzy prędzej czy później zginą, wyśmiani przez los. Jeśli chce się z nią jeszcze kiedykolwiek spotkać...Musi na to zapracować. Będzie jednak potrzebował więcej substratów jego badań. Znacznie więcej niż służenie dla Konohy kiedykolwiek będzie w stanie mu zapewnić. Cóż, oni prędzej czy później go znajdą...I zamierza przyjąć ich ofertę. Jeszcze kiedyś znowu ją zobaczy, usłyszy jej głos. Przyrzekł to jej, gdy konała. Nikt i nic nie powstrzyma go od dotrzymania tego słowa.
[Lalala]
-I jak?
Całość nagle jakby zamarła w bezruchu. Czas stanął. Na środku sali zmaterializowało się trzech mężczyzn, siedzących przy stole, na którym znajdowały się filiżanki z kawą i miniatura pomieszczenia, w którym właśnie siedzieli. Jeden z nich nie mógł ukryć swojej radości, uśmiechając się promiennie i chichocząc pod nosem.
-Podoba się wam mój mały dodatkowy rozdział do tego, co działoby się na Jedi Modo? Fufufu...Ależ to byłby dopiero początek! Ten scenariusz ma wielki potencjał! Prze-o-gro-mny! A dzień zmarłych jest wspaniałą okazją, by pogłębić jego traumę, czyż nie?
Śmiał się nadal, w czasie, gdy pozostała dwójka patrzyła na niego z mieszaniną swoistego podziwu i zniesmaczenia. Po chwili jednak zniknęli, a czas powrócił na swe dawne tory...
|
|