|
Wiele sfer Mało gier |
|
Że Gra - Ruiny Nieznanego Zamku
Jedius 9 Baka - Pon Sie 10, 2020 9:28 am Temat postu: Ruiny Nieznanego Zamku ====================================================================
++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
To może być koniec, może być początek.
[ LORN - ANVIL ]
++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
====================================================================
Znów trafiłeś do tego ponurego miejsca. Długie schody prowadziły do pustego, kamiennego tronu na szczycie pogrążonej w ruinie sali, podczas gdy ich dół urywał się, kończył nicością, otwierał na czerń w której jedynie po przyjrzeniu się można było zobaczyć oddalone gdzieś światła. Trochę przypominało ci to widziane w filmach sceny podróży kosmicznej, ale te zazwyczaj odbywały się w szczelnych pojazdach a nie na kamiennym gruzowisku na którym w mig powinno ci zabraknąć powietrza, nie wspominając już o rozerwaniu wskutek ciśnienia. Zostałeś pozostawiony pod okiem Wściekłej Dentystki, która stała zaraz obok tronu.
Znalazłeś się tutaj bardzo nagle. Pamiętasz, że raptem chwilę temu byleś z całą resztą na tym całym "bankiecie", że miał tam odbyć się jakiś sąd któremu miała zostać poddana Emonsei - zresztą, widziałeś ją w dość kiepskim stanie na samym środku wielkiej sali, tuz obok Shalissy. Czymkolwiek jednak miał dokładnie być ten sąd lub ewentualna kara, tego się nie dowiedziałeś. Ostatnie momenty dotyczyły propozycji, czy raczej wyzwaniu które sam rzuciłeś blisko początku spotkania. Kocia zwierzchniczka Hiroshiego, Rin, rzuciła hasło o jakimś odebraniu ci immunitetu na czas pojedynku, a to z kolei bardzo szybko sprawiło, ze gówno uderzyło w wiatrak. Ktoś krzyknął "zapomnij" gdzieś z sali, a potem w kilka chwil wzniósł się ogromny raban z "trybun" znajdujących się wszędzie wokół. Nastąpił jasny błysk, Widziałeś Tedi'ę wkakującą na stół i drącą się coś przed siebie, w ręce Shalissy stojącej w centrum pojawiła się zaraz złota tarcza, która ledwie jedno mrugnięcie później przyjęła na siebie z ogromnym hukiem jakiś płonący pocisk, który opadł na nią z góry, z nieznanego źródła. Siedząca obok ciebie Kari próbowała chyba odepchnąć cię dłonią w tył, trochę jakby chciała cię zasłonić, ale po jej minie widziałeś, że chyba i ja to tak naprawdę przerastało. Po zuchwałym uśmiechu nie było ani śladu, a ekspresja wyrażała bardziej strach. Przed wami wyrosła zaraz lodowa ściana, niszcząc wszystkie przekąski które tam się znajdowały, ale zasłaniając was przed tym, co zaczęło się dziać na sali - niestety, przez to również i wam ograniczono widoczność. Kaliusnamsei, "ozdobiona" blizną jedna z sióstr Emonsei która była sprawcą twych ostatnich ubytków w uzębieniu pochwyciła wtedy was oboje w pas z nadludzką siłą i zaciągnęła stamtąd przez drzwi które znajdowały się za stołem, a które po szalonym locie w wielokolorowej przestrzeni przyprowadziły was... tutaj. Do tego zimnego, martwego świata, a raczej jego drobnego odłamka.
"Jesteś z siebie dumny? Mam nadzieję, że jesteś. Wiesz, czym się równa śmierć bez tego... 'immunitetu'? Śmiercią! Khh... Końcem, kresem, klęską! Rudy futrzak zabierze ci duszę i już po wieczność będziesz jej zabawką! Nie mogę... nie mogę skończyć w niewoli! Nie po to tutaj jestem!"
Piirmeg, robak w twojej głowie zdecydowanie nie brzmiał już na takiego, któremu było do śmiechu tak jak dotychczas. Bez problemu potrafiłeś wyczuć u niej panikę. Zresztą, tak naprawdę chyba nikomu nie było tutaj do śmiechu. Zabliźniona zdawała się cały czas spoglądać na ciebie jedynie z pogardą, co chyba jasno przedstawiało jej stosunek do twojej osoby. Oprócz niej i ciebie, była tu jeszcze oczywiście Kari. Dziewczyna siedziała na schodach tyłem do wspomnianego tronu oraz tej, która stała obok niego. Złożone w spólną pięść dłonie podpierały jej brodę knykciami kciuków. Albo była zamyślona, albo zmartwiona, albo się modliła. Choć to ostatnie brzmiało w sumie mało prawdopodobnie. Do kogo niby można się modlić w miejscu, gdzie z tymi całymi "bogami" można porozmawiać twarzą w twarz?
Cinek - Wto Sie 25, 2020 6:27 pm
Dojście do siebie i zorientowanie się w sytuacji zajęło mi dłużej niż chwilę. Czułem się, jakbym zamyślił się podczas czytania książki i musiał przeczytać dobre pół strony od nowa, a czytając stopniowo przypominałem sobie kolejne fakty. No tak, wielka sala, była tam chyba jakaś impreza. Faktycznie... Wspomnienia wracały do mnie jedno po drugim. Chyba powiedziałem kilka słów za dużo i nie mam tutaj na myśli tylko rzucenia wyzwania Rin. Przyznałem się do zabicia Lah'ry, co również przyczyniło się do wywołania sporego zamieszania. Zamieszania, które przerodziło się... w walkę? To wspomnienie też wróciło do mnie niczym sen. Nie mogłem nic wtedy zrobić. Wygląda jednak na to, że teraz jestem już bezpieczny.
Spojrzałem na tron. Zabranie immunitetu. Postawienie tego warunku było jednak głównym powodem, dla którego wszyscy oszaleli. Śmierć tej dwutwarzowej dziwki i moje przechwałki były jedynie rozgrzewką. Czemu wszyscy tak się tym przejęli? Czy to jakieś święte prawo? Cholera wie. Wiedziałem tylko jedno - nie wolno mi teraz przegrać.
"Marudzenie typowe dla rozpieszczonych nieśmiertelnością robali. Umrzeć i naprawdę zginąć, dramat... ty tak na serio? Gdzie znajdziesz lepszą motywację do wygrania walki, jeśli nie śmierć? My, ludzie, może i faktycznie jesteśmy słabi. Ale chcemy żyć. Desperacko trzymamy się życia, boimy się je stracić. I dzięki tej desperacji i strachowi potrafimy łamać kolejne limity naszych ciał i umysłów. Nie dam się zabić, nie po tym jak daleko udało mi się zajść. Widziałem już, do czego jesteś zdolna podczas naszych walk. Jeśli połączymy siły, będziemy niepokonani. Weź się w garść, pasożycie."
Zrobiłem kilka kroków w stronę tronu, zatrzymałem się i kucnąłem, patrząc w ten cały kosmos pod sobą. Naprawdę niebezpieczne miejsce.
-Gdybyś nie wybiła mi zębów, może nawet podziękowałbym Ci za uratowanie życia - powiedziałem do "dentystki", po czym splunąłem soczyście w Otchłań pode mną. -Co my tutaj robimy? Co się tam do cholery stało? Gdzie jest Emonsei?
Jedius 9 Baka - Wto Lut 23, 2021 12:01 am
"Wiesz, co jeszcze jest ludzką domeną? Głupota! Idiotyzm! Nikt nie popełnia tyle kretynizmów co wy, dwurękie pokraki, a ty jesteś tego idealnym przykładem!"
Głos odpowiedział ci prawie natychmiast. Byłeś w stanie bez problemu wyczuć emocje które towarzyszyły odpowiedzi - przede wszystkim, przerażenie. Zamęt, który bardzo upraszczał procesy myślowe, zaburzając trzeźwość umysłu. Kiedy oddalałeś się od otchłani idąc ostatnie dwa stopnie w górę, Piirmeg kontynuowała swoje narzekanie.
"Przeklęte niech będą decyzje Emonsei! Wiedziała, że będziesz mieć skłonności do skończenia ze sobą... do skończenia ze mną! Wiedziała, chciała się mnie pozbyć! Że nie będziesz potrafił rozróżnić kwiatowego półbożka od ucieleśnienia samej śmierci, emanującej... takim... chłodem!"
Splunąłeś w otchłań przed sobą. Ślina bardzo szybko zniknęła w czerni. Nie było żadnego dźwięku, żadnego rozpryśnięcia jakiego można by spodziewać się po próżni - po prostu znikła, jakby nigdy jej tam nie było. Nie wiadomo, czy do samo stałoby się i z tobą, gdybyś tam choćby przypadkiem spadł, ale na pewno nie zachęcało to do skakania.
Cały czas czułeś na sobie wzrok dentystki. Gdy zadałeś kilka swoich pytań, nie otrzymałeś żadnej odpowiedzi. Nie słownej. Wpierw była tylko cisza. Jakiś czas później coś, co mogłeś określić jako cyknięcie językiem. Jeszcze chwilę po tym, narastający, dziwny dźwięk, mogący przypominać mieszanie czegoś gęstego w kotle, bądź odgłosy z głębin - gdy odruchowo odwracałeś wzrok w jej kierunku, zdążyłeś katem oka zobaczyć tylko czarna sferę, która gwałtownie rosnąc pochłonęła wkrótce ciebie w całości, albo wszystko wokół ciebie. I...
Na początku wydawało ci się, że nic się w sumie nie stało. Otworzyłeś oczy, które odruchowo zamknąłeś - i w tym momencie przejrzałeś też mniej dosłownie. Nadal kucałeś u szczytu schodów, ale... nie tylko. Jednocześnie stałeś też obok siebie, z nagą dłonią wyciągniętą ku własnej głowie, która właśnie cofała się znów do dołu, do spoczywającej pozycji. Widziałeś siebie samego w rzeczywistym czasie, choć stojąc obok. Jednocześnie siedziałeś też poniżej, na schodach, spoglądając w pustkę z głowa opartą na obu pięściach. I... byłeś też gdzie indziej, w całkiem zdemolowanym pomieszczeniu, śmierdzącym siarką i kurzem. Kilka par twoich oczu z bardzo podobnej perspektywy spoglądało na siwe sylwetki, ledwie widoczne spośród tumanów. Trzymałeś tam kogoś. Ty sam, w kilku osobach, obejmowałeś, podtrzymywałeś kogoś w czerwonych szatach... i byłeś przez kilka ciał podtrzymywany, zarazem. Nadkruszony grunt który kiedyś był kaflami pod twoimi bosymi nogami cały naznaczony był czerwienią krwi, której zdawało się wciąż przybywać.
Wzrok jednak nie był jedynym zmysłem, którego nagle miałeś więcej niż kiedykolwiek dotychczas. Momentalnie uderzył cię natłok uczuć i myśli, które kłębiły się i splatały ze sobą nawzajem, płynąc wspólnym nurtem poprzez twoją świadomość. Zamyślenie, niepewność, złość - bardzo dużo złości, wymierzonej w ledwie widoczne sylwetki przed tobą. Był też... głód. Okropny głów, który skręcał wnętrzności, pożerał nawet myśli. Głód unikał spojrzeń na kałużę krwi, czując, że jedno zerknięcie wystarczy do całkowitego utracenia kontroli.
"Nie mogę tutaj skończyć..."
Piirmeg. Ledwie słaby głos zabrzmiał potężnym echem w twojej głowie, błyskawicznie natrafił na niezbitą ścianę połączonych uczuć, czy też jednego uczucia spotęgowanego kilkukrotnie - pogarda. Bardzo wyraźnie czułeś wstręt do tchórzostwa, do wątpliwości, do podejrzeń. Głos też musiał być tego świadom, bo zamilkł całkiem, zachłysnął się grobową ciszą.
- ...ąż nie wystarczy. Wypowiedzą się wszyscy. I nie przystanę, dopóki nie usłyszę dwukrotnie więcej przyzwoleń niż sprzeciwów. - Jedna z sylwetek przed tobą kończyła właśnie przemawiać, wskazując otwarta dłonią przed siebie. Pokazywała na kogoś, kto znajdował się bliżej - kto klęczał nieopodal na jednej nodze, kogoś posiadającego bardzo wyraźne, rozłożyste, śnieżnobiałe skrzydła. Mogłeś łatwo rozpoznać te osobę po głosie. To była Lika.
- Ja... dobrze. Ja rozumiem. Proszę jedynie... zaprzestańcie walczyć. - Oznajmiła. Odczekała chwilę. Po tej chwili, powoli podniosła się ze swojej pozycji bardziej do pionu, i mogłeś wtedy dojrzeć inna postać podnoszącą się spomiędzy gruzów, spod anielicy. Podobna wzrostem do niej, dwie długie kity... to musiała być ta cała Vivy.
- Ach. W takim razie. Wstrzymuję się od głosu. - ta odpowiedziała od razu, otrzepując się z kurzu. Momentalnie poczułeś z jakiegoś powodu przypływ gniewu, wściekłości wręcz, zobaczyłeś swoje własne ręce próbujące wbić palce w pokruszony kamień pod sobą by przyciągnąć cię naprzód, by zbliżyć się do głosu - ale nie mogłeś. Gorąca dłoń na twoim czole trzymała cię w miejscu, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Spojrzenie w bok ukazało zadziorny uśmiech opalonego gościa o bordowych włosach, który cykając językiem pokręcił przecząco głową.
- Oczywiście, że się wstrzymasz. - inny, upiorny głos rozbrzmiał z przeciwległego, całkiem niewidocznego końca sali. Brzmiał, stanowczo, żądająco wręcz, i na pewno nie podobnie do nikogo, kogo byś znał. Mogłeś dostrzec, jak za pierwszą z sylwetek powoli wyłania się z tumanów inna, lśniąca błękitem... im bardziej się zbliżała, tym bardziej byłe pewien, iż błękit jest jedynie światłem, który niczym płomienie otulał szczupły, ciemniejszy kształt, który najpewniej był... szkieletem. - Po twoich czynach nie wyobrażam sobie innej decyzji.
Upiór próbował wyminąć pierwszą sylwetkę - nie byłeś w sumie nawet pewien, czy idzie on przed siebie, czy też może unosi się tuż nad ziemią - jednak droga została mu zablokowana przez złoty rozblask, który pierwsza sylwetka utworzyła na wyciągniętej dłoni. Z samego motywu złota jak i dalszym skojarzeniu głosu, musiałeś w końcu zorientować się, że ta blokującą dostęp do Liki i Vivy osobą musi być Shalissa. Upiór nie próbował sforsować gestu walkirii i zatrzymał się. Koścista dłoń powędrowała do złotej, delikatnie naciskając ją do opuszczenia. Jednocześnie, błękitne płomienie poczęły przygasać, ciemniejąc i przypominając w końcu bardziej cienie, które zaraz utworzyły kształt wokół szkieletu. Kształt przypominał rogatą osobę, co nie przypominało ci nikogo konkretnego, dopóki nie odezwał się odmieniony głos. To była ta, która według cudzych myśli miała być twoją oprawczyni. - Moje zdanie znasz, Iustie.
- Pewnie, cokolwiek! - kolejny głos. Całkiem niewidoczny, pochodzący gdzieś z... lewej. - Niech ginie! Wszyscy się możecie w ogóle pomordować, jak tak wam śpieszno!
Po raz kolejny, napad wściekłości. Wciąż jednak nie dane mu było się uwolnić. Żelazny uścisk zbyt mocno trzymał twoją głowę przy ziemi.
- Z całym szacunkiem... - kolejny głos docierał gdzieś z góry. Jedynie dwie pary twoich oczu zwróciły się w tamtą stronę, by dojrzeć wielką dziurę w kopulastym suficie, otwierającą się na pomarańczowe niebo. Gdzieś tam, na brzegu postrzępionego otworu widać było sylwetkę niespecjalnie dużej - może rozmiaru dorosłego człowieka - skrzydlatej jaszczurki. To prawdopodobnie ona teraz przemawiała. - Zajmuję to miejsce od zbyt niedawna, by móc stanowczo opowiedzieć się za tak drastyczną metodą, jak i przeciw niej. W imieniu Lontevy oraz reprezentując wolę Sariel, chce również wstrzymać się od zabrania decyzyjnego głosu.
- Nie możecie... dec- cydować o tym, co do was nie należy... - z trudem, rozległ się twój własny głos, potęgując ból w trzewiach. Widziałeś jednocześnie, jak to trzymana przez ciebie postać przemawia, niewątpliwie upadając gdyby nie twój uścisk. wiedziałeś, do kogo należy głos - to Emonsei. - Wasze prawa... nie dotyczą mnie, nie dotycz- ą, nik-kh... nikogo z moich...
- Dotyczą. Od kiedy na nie przystałaś, dołączając do tego pojedynku. A w szczególności, od kiedy osoba o której mowa eliminuje twoich rywali.
Ryknąłeś. Gniew wziął nad tobą górę i wściekle rozwinąłeś szkarłatne szpony wrzynając się w beton który bez problemu uległ pod twą nadludzką siłą ale chwilę później, szpony znikły. Poczułeś, że utraciłeś jedną ze swych świadomości dokładnie w momencie, gdy echo wrzasku ucichło.
- Oczywiście, jesteś głosem sprzeciwu. Rozumiem to. I szanuję. Ale zgodnie z zasadami które trzymają tu nas wszystkie, każda z nas musi wygłosić swoje zdanie.
Fala pożałowania i goryczy przeleciała przez wszystkie twoje myśli.
- Niech więc będzie. - jeszcze jeden głos. Tashi. Ale jej też nigdzie nie widać. - Gdy w końcu zapadła decyzja o zaproszeniu najbardziej zainteresowanych na jedno z tych zebrań, miałam szczerą nadzieję iż uda nam się przeprowadzić je w pokoju. Niestety, nie udało nam się pokazać z lepszej strony. Wysilmy się proszę, by choć zakończyć to spotkanie odrobiną kultury. - Choć wciąż nie było nigdzie widać mówiącej postaci, Shalissa wyraźnie zwróciła się gdzieś na twoją prawą stronę. Gdzieś za Vivy, gdzieś za Liką. Jedna z twoich rąk sięgnęła do twarzy postaci w czerwieni, delikatnie ujmując ją pod brodą. Głowa z pomocą dłoni zwróciła się ukosem do tyłu, na tyle na ile pozwalała szyja - zobaczyłeś twarz Emonsei. Chociaż tu nie wyglądała na poranioną, ale na pewno nie wyglądała na w pełni zdrową. Nie jesteś też pewien, czy było tak zawsze czy nie, ale z dwojga czułków, jeden z nich był urwany mniej więcej w połowie. W każdym razie, inną parą oczu zobaczyłeś też spoglądającą na ciebie inną twarz, choć z tej samej rodziny - zmartwiony wzrok zielonych oczu szybko zbudził falę pychy i pogardy jednocześnie, która zaraz całkiem wymazała troskę z tej twarzy. Obie pary oczu odwróciły się od siebie.
- Rozwiązanie wydaje mi się bardzo... jednostronne. Niewłaściwe. Ale wydaje mi się, że Desmond nie liczył na żadną pomoc rzucając swoje wyzwanie. By jego słowa nie były rzucone na wiatr i pozbawione konsekwencji, uważam, że uczciwy pojedynek będzie najsprawiedliwszym konsensusem. Lah'ra nigdy nie otrzymała żadnego wsparcia. - duch wody dokończyła swoją przemowę. Nastała niedługa cisza, podczas której Shalissa zwróciła się twarzą do anielicy.
- Lika? - zapytała krótko, ale tamta nadal nie odpowiadała. A przynajmniej nie od razu. Spojrzała ku Vivy, która po prostu siadła na ziemi, skulona, jakby obrażona na wszystkich wokół. Właściwie, to jej reakcja i nastawienie tutaj była dość dziwna, bo przecież pamiętasz, że po nazwaniu cię morderca w ogóle nie chciała z tobą rozmawiać.
- Ja... - zaczęła, i znów przerwała. W kolejnym momencie ciszy praktycznie spod ziemi wyrosła koło niej inna, skrzydlata postać, bez chwili wahania chwytając ją i przytulając. Jedną ręką. - Umh. Naprawde nie wiem. Nie wiem, dlaczego Desmond to zrobił. Ja myślałam, że... - głos załamał się niemal na skraju łkania. - Dlaczego tak się zmienił... nie rozumiem. Ale... naprawdę nie umiem znaleźć tu wyjścia. - anielica gestem dłoni odsunęła skrzydlatą postać od siebie, występując dwa kroki w kierunku walkirii oraz kociej śmierci. - Chcę...! Chcę mieć tylko... jedną prośbę. Błaganie. Pani Rein... Proszę nie odbierać jego wspomnień, jego... osobowości. Choć spodziewam się dużej ceny, jeśli taka będzie twoja wola... zapłacę ją, by go od ciebie odebrać. Być może to właśnie śmierć jest doświadczeniem, którego potrzebuje by... zrozumieć.
- Interesująca propozycja. Mogę się nad nią zastanowić. - bez wątpienia, postać która niedawno była upiorem, stojąca przy Shalissie to Rin.
- Mm. Tyle musi mi wystarczyć. - Anielica stwierdziła, choć nie potrafiła ukryć żalu w głosie. - Niechaj więc tak to się rozegra. Pojedynek. Tylko bardzo, bardzo proszę... niechaj zaśnie bez bólu czy cierpienia. Doznał go już wiele. Zbyt wiele. - odetchnęła.
- Mój głos w tym momencie nie ma już znaczenia. - skrzydlata za Liką zdradziła się głosem - Tedi'a. - Prawda, Iustie?
- Prawda. - Shalissa przytaknęła głową. - Ja również przychylam się temu rozwiązaniu.
Poczułeś nowy przypływ paniki wewnątrz siebie, która zaraz spotkała się z jeszcze większą ilością pogardy napływającej zewsząd. Czułeś niemal, jak pod jej wpływem część ciebie chciała wyrwać się ze środka, uwolnić się z cielesnego więzienia. Nadaremno.
Cinek - Sob Mar 06, 2021 3:50 pm
Przyglądałem się całej scenie ze zdumieniem. Nie tylko przyglądałem, ale i pochłaniałem ją wszystkimi innymi zmysłami. Musiała być to projekcja czegoś, co już się wydarzyło, bądź leci "na żywo", właśnie w tym momencie. A ja jestem tego świadkiem, najwyraźniej bez wiedzy i świadomości zebranych tutaj osób. Wyglądało na to, że Emonsei jest w nie lada tarapatach. Uważnie przysłuchałem się rozmowie, starając się zrozumieć jej cel. Czy to co się teraz dzieje to efekt naszej walki z Lah'rą? Mogłem być tego niemal pewny. Nie pora jednak teraz na rozpamiętywanie przeszłości. Piirmeg najwyraźniej straciła już zdrowy rozsądek. Musiałem przeanalizować całą sytuację i zaplanować swoje następne kroki. Mój cel zmiecenia reszty pionków z powierzchni planszy i przejęcia kontroli nad całą grą nie uległ zmianie.
Ach, odezwała się Lika. Anioł nieudacznik, przez którego straciłem kontrolę nad potworem, który cały czas we mnie drzemał. Straciłem też kogoś, na kim mi zależało. Gdyby tylko dała mi jakiś znak, zrobiła cokolwiek, abym wstrzymał się wtedy, w lesie... Ale taka już rola niebiańskich istot, aby przyglądać się biernie i patrzeć na nasze cierpienia. Cierpienia, dzięki którym jestem teraz potężniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Śledziłem uważnie dalszy tok rozmowy. W końcu padło moje imię. No tak, teraz pamiętam, wyzwałem Rin na pojedynek. Mówiła wtedy też coś o zniesieniu immunitetu na czas walki, przez co stracę jakiekolwiek szanse na powrót do gry w przypadku porażki. Była to jednak jedyna i niepowtarzalna okazja, abym mógł przejąć kontrolę nad całym tym śmiesznym teatrzykiem.
Czułem jednak coś jeszcze. Słowa Liki na końcu dyskusji nie dawały mi spokoju. Złapałem się jedną ręką za głowę, choć nie wiedziałem, czy to w tej chwili było w ogóle możliwe. Czułem gniew i smutek, co wyprowadzało mnie z równowagi. Czułem, że różne przeciwstawne emocje rozsadzą mi zaraz czaszkę, musiałem dać im upust. Wiedziałem, że anielica prawdopodobnie mnie nie usłyszy, nic jednak nie przeszkadzało mi w tym, aby spróbować. Skupiłem się na jedynej z osób, z którą miałem w tej chwili jakąkolwiek więź, więź Szkarłatu. Skupiłem się na Emonsei, osłabionej i żałosnej. Wytężyłem wszystkie zmysły na tej jednej z wielu "swoich" manifestacji, próbując przejąć nad nią kontrolę choćby na chwilę i w niewielkim stopniu. Próbowałem przemówić jej głosem do Liki.
- Lika... Nie potrzebuję twojej litości - syknąłem przez zęby. - Dobrze wiesz, czemu się taki stałem. Wszystko obserwujecie, wszystko widzicie. Popełniłem niewybaczalną zbrodnię, masakrując niewinną rodzinę w strachu przed utratą Fiołka. Już za późno, aby mi jakkolwiek pomóc. Cała ta wasza gra... jesteście siebie warci.
Dokładam wszelkich starań, aby moje słowa przebiły się do realnego świata, w którym odgrywała się cała ta scena. Szkarłat, siła woli, krzyk moich emocji. Jeśli nie przemówię głosem Emonsei, staram się przemówić przynajmniej w umyśle Liki. Nie wiedziałem czemu, jednak niewielka część mnie desperacko chciała pomimo tego zostać uratowana. Szybko jednak otrząsnąłem się i spróbowałem zdusić to uczucie w zarodku. To oznaka słabości, na którą nie miałem teraz czasu. Nie wybaczę im tego, co mi zrobili. Nigdy. Wszyscy poniosą karę.
"Nawet nie próbuj, Piirmeg. Twoje żałosne próby ucieczki są daremne. Obiecuję ci jednak jedno - jeśli przeżyjemy ten pojedynek, dołożę wszelkich starań, aby pozwolić ci opuścić to ciało. To twoja pierwsza i ostatnia szansa."
Jedius 9 Baka - Sob Lip 09, 2022 11:31 pm
https://docs.google.com/document/d/1EIR7t50fo2eUhhXfC5I8RBmBuyU0OaL8eZPC8f7GVDA/edit
|
|