|
Wiele sfer Mało gier |
|
Xantesa - [Messy Hole] Noc shitpostowania
Jedius 9 Baka - Wto Wrz 17, 2019 3:32 pm Temat postu: [Messy Hole] Noc shitpostowania https://docs.google.com/document/d/1Iuk93DuK6X3mhwtKOAoNTiO2iEIdWldl3RRf-RGOxRQ/edit
Atmosfera całkiem jak nigdy - praktycznie pusto w Brudnej Dziurze, i to niedługo przed Wybiciem. Może dlatego, że na zewnątrz noc. Może dlatego, że ulewa. Ale w środku tak cicho, ze nie było żadnego problemu usłyszeć choćby z drugiego końca sali dźwięków energicznego klikania oraz uderzania palców o ekran telefonu. Tak samo, jak można było z dużą dokładnością podsłuchać muzyki ze słuchawek dousznych noszonych przez zieloną pokojówkę myjącą podłogę. Druga z nich siedziała za ladą oparta o blat tuż obok wieży ułożonej z ciastek, namiętnie pisząc coś na telefonie. Włosy farbowane na jaskrawą czerwień, krótka kitka z boku głowy.
Naprzeciwko niej siedział facet, który mógłby być równie szeroki co wysoki i to wcale nie przez tuszę. Wyraźnie rozbawiony spoglądał co chwilę na własny telefon, sącząc w międzyczasie żółtawy napój z bąbelkami ze szklanki. Przeczesał właśnie palcami swoje brązowe, krótko ostrzyżone włosy, po czym przeciągnął się mocno. Ciężko wyło uwierzyć, że jest w ogóle w stanie unieść ramiona ponac swoją głowę.
- I tera się wycyka. Nie przyjdzie. Wiksiarze tak mają. - dziewczyna wypowiedziała na głos swój komentarz, zostawiając telefon na blacie i wracając do konstrukcji swojego ciastkowego drapacza chmur. Facet wcale na to nie odpowiedział, tylko śmiejąc się z tego bezgłośnie rozejrzał i spojrzał na Ankę dzielnie walczącą z podłogą.
- Idźże wreszcie do domu, swoją drogą. Capi od ciebie. - przeniosła wzrok na faceta, niezadowolona. Ten odwrócił się znów do niej, z łagodnym, może trochę nieświadomym uśmiechem.
- Sama mi to... dałaś. To teraz nie narz...
- Dałam ci to żebyś capił i mogła cię stąd wyganiać, więc teraz wyganiam. Idź stąd.
- Ech... nieeeee. - szatyn opuścił głowę, chowając twarz na chwilę w skrzyżowanych na blacie ramionach. Czerwona prychnęła z pogardą i spojrzała znów na telefon, by zaraz ponownie rozległo się stukanie palców o ekran.
Rozległo się kilka uderzeń do drzwi. Chwilę później - kolejne uderzenie. Aż w końcu drzwi zostały otworzone lekkim uderzeniem z barka, nie na tyle silnym, by wyrządzić szkody, ale na pewno wystarczającym, by otworzyć drzwi. Z dźwiękiem dzwonka do środka wszedł młodzieniec opatulony skórzanym, czarnym płaszczem z ciemnoczerwonym szalikiem i fedorą, na którego natychmiast obejrzało się zombie z mopem. Swoimi niebieskimi oczami rozejrzał się po Dziurze na tyle, ile mógł - pomimo nakrycia głowy deszcz zdołał mu nalecieć na twarz, do oczu - co sprawiło, że miał trudności z otworzeniem lewego z nich. W prawej ręce trzymał czarną walizkę, w lewej - siatkę z napisem “STONKA” (i uśmiechniętą, rysowaną podobizną robaka) i coś, co wyglądało na dokument.
Anastazja, nieumarła pokojówka z zaszytymi ustami, natychmiast podbiegła bliżej gościa skora do pomocy w pozbyciu się płaszcza i odwieszeniu go na wieszak - tak czy siak, zaczęła od uprzejmego ukłonu. Opuścił walizkę na ziemię, postawił obok niej siatkę i przyjął pomoc w zdjęciu płaszcza. Pod płaszczem miał na sobie starodawną, choć względnie zadbaną marynarkę, białą koszulę. Ktoś obeznany w trendach mody powiedziałby “koniec XIX wieku w jakimś waniliowym świecie”. Skinął głową do Anastazji, zupełnie nie przejęty jej wyglądem, po czym bez słowa wyciągnął w jej kierunku runę un w ramach napiwku. Dziewczyna nie miała pojęcia co z nią zrobić, więc tylko ją trzymała w dłoniach. Dopiero później schowała ją w kieszeń.
- O matko, kolejna sierota. - Hersana, znana czasem jako Megapecker, westchnęła niezadowolona wypowiadając półgłosem swój komentarz. Pchnęła łokieć opartego o strół mężczyzny, ale nie była w stanie nim choćby wzruszyć. Westchnęła ponownie, rzucając kolejne spojrzenie w stronę nowego gościa - potem zmrużyła oczy, zamrugała, nachyliła się nieco w przód z głupawą miną. Dwie sekundy i znów zanurkowała do wirtualnego świata w telefonie. lookingfor.love.xa, logowanie, Megapecker...
Chłopak wyciągnął telefon - Vixorolla 320, sprawdził, czy ma tu zasięg… po czym szybko naskrobał jedną wiadomość na znanym forum obrazkowym. Klik. Wysłane.
Zajęło jej to chwilę. Bardzo zawiedzione, jak u dziecka któremu zabrano zabawkę spojrzenie przeniosło się na gościa, a z ust wydobył się niezadowolony jęk.
- O niech mnie cepią pieruuuunyyyyy... - przesłoniła dłonią twarz. Anka, całkiem nieświadoma o co chodzi, biegała tylko spojrzeniem szeroko (może zbyt) otwartych oczu między gościem a “barmanką”.
- Tere-fere-kuku. - Powiedział tylko, podnosząc z powrotem walizkę i siatkę i udając się bliżej siedzących. Mięśniak podniósł się lekko, spojrzał na gościa wzrokiem jak u zaspanego i odsunął się odruchowo kawałek.
- Czego. - uprzejmie przywitała nieznajomego pokojówka odsuwając od niego telefon, choć zostawiła go na blacie. Wciąż też dzieliła ich wieża z ciastek.
- Zimno jest. Może zaczniemy od gorącej czekolady z piankami, zaczarowaną miłością? - uśmiechnął się krzywo, jakby badając jej reakcję. Pochylił nieco głowę i zaczął grzebać w siatce, którą ze sobą przyniósł. “Hercia” gapiła się na niego nienawistnym wzrokiem przez dłuższą chwilę, po czym szybkim ruchem, odwróciła się. Krok za krokiem, ominęła regał z trunkami i weszła gdzieś za niego, pewnie na zaplecze. Kroki tam ucichły. Caltor przyglądał się przybyszowi, wciąż chyba próbując ogarnąć, kim on może być - ogólnie zdawał się być dość wczorajszy. Przy wejściu Anka, wzruszywszy ramionami, wróciła po prostu do pracy wśród stukotu kropli deszczu o szyby lokalu. Tak, telefon pozostał na blacie.
W końcu młodzieniec wygrzebał z siatki owoc - trochę niebieskawy, trochę żółtawy. Taki cętkowany w miarę po równo. Miał ich więcej niż jeden, co ktokolwiek zajrzał do środka mógł zauważyć - ale postawił na razie tylko jeden przed Caltorem.
- Nie przychodzi się z pustymi rękoma. Także przynoszę dla was “Suwenir” z dalekich krain. To owoc Tchea. To, jak będzie smakował, zależy od ciebie. - Oznajmił jakby to było oczywiste. - Miło poznać w cztery oczy.
- Ahaa... - oznajmił przeciągle szatyn. Po chwili zastanowienia, dodał jeszcze pytanie. - A bo my się nie znamy... nie? Caltor jestem. Niektórzy mów... a w sumie nieważne.
- Reginald Percival la Norne. Ale po prostu Reginald, tutaj, o ile mi się wydaje, takie imiona po prostu uchodzą za pretensjonalne i pompastyczne? I… Cartlon, Carlton… - sięgnął ponownie do telefonu, by się z nim skonsultować - przeglądając ten konkretny temat. W końcu uniósł twarz znad ekranu i powiedział tylko - Zamieniliśmy parę zdań, korespondencyjnie.
- A, że... Aaa! - wyglądało na to, że nieco się przebudził. Jednocześnie, okazał, że najpewniej dokładnie tak jak wyglądał, tak pewnie jest przysłowiowym słoniem w składzie porcelany - odwracał się do przybysza by mu podać dłoń na przywitanie, ale strącił podczas tego swoją szklankę z drinkiem i nie zauważył tego póki ta nie zderzyła się z brzękiem tłuczonego szkła o podłogę.
- Asz... kurde przepraszam... rozbiłem wam szkło. - stwierdził ze skruchą w głosie. - Czekaj, ja pozbieram...
Zbierał się już do pochylenia naprzód, z takim pochyłem, ze pewnie wyrżnąłby się o ziemię, gdyby nie zielona która zdążyła już dobiec do miejsca zdarzenia i złapać go powstrzymująco. Odepchnęła go, wyprostowała, a potem gestem krzyżowania ramion niemo przekazała, żeby nic nie robił, ona się tym zajmie. Tak też zaraz zaczęła, wyciągając z fartucha ścierkę i zbierając odłamki, a także ścierając, co mokre.
- Kurde no sory... a ty to Anka klawa jesteś. A i no... właśnie, Caltor. Cześć. - wielkie ramię wyciągnęło się ku Reginaldowi na przywitanie.
Ujął wielkie ramię oburącz i z szelestem siatki uścisnął i potrząsnął. Następnie znów sięgnął do swojego telefonu. lookingfor.love.xa, logowanie, SteamDuke. Przejrzał jeszcze raz landing page profilu osoby, za której "sprawą" się tu znalazł, w międzyczasie słuchając tego, co wielkolud (szerokolud?) miałby mu do powiedzenia. Było tam dużo różnych wymagań co do partnera, zaczynając od różnych wspominkach o braku futra, rogów i tak dalej, co w sumie mogło się w skrócie sprowadzać do bycia człowiekiem - a także wyraźnie zaznaczony “brak magikowania”.
W końcu znów można było usłyszeć kroki - chyba nie minęła nawet minuta? Czerwona wracała z pełną tacą. Zaraz można było poczuć zapach gorącej czekolady. Dziewczyna postawiła tacę na barze. Biały kubek z napisem “Believe in yourself!” odsunęła dalej od reszty, a następnie z porcelanowego dzbana zaczęła przelewać do niego parujący napój. Do połowy. Następnie wzięła puszkę z dozownikiem mlecznej pianki, którą po wstrząśnięciu zaaplikowała do naczynia. Kolejne były trzy pianki z okrągłego opakowania, każda z nich z uśmiechniętą buźką z karmelu - a na koniec, ponownie gorąca czekolada, by wypełnić kubek do pełna.
...Nie, jednak to nie był sam koniec. Odsunęła kubek dalej od gościa, bliżej siebie. Spojrzała mu prosto w oczy, odgarnęła włosy do tyłu nachylając się nad naczyniem, zrobiła dzióbek z ust i...
no, każdy chyba potrafi sobie wyobrazić, jaki dźwięk można przy tym usłyszeć. Choć chciała najlepiej, za pierwszym razem udało jej się opluć tylko własną brodę, ale chwilę później przeźroczysty strumień pociągnął się z jej ust w dół, przez chwilę wisząc i kołysząc się na boki, zanim skończył wewnątrz pełnego czekolady kubka. Przetarła rękawem usta i nie zmieniając poważnego wyrazu twarzy, znów patrząc się gościowi w oczy przysunęła gotowy napój bliżej niego.
- Smacznego. - stwierdziła krótko, choć w duchu życzyła, żeby się udławił. Caltor, zajęty teraz dziwnym owocem, całkiem wszystko przegapił.
Reginald spojrzał prosto w oczy swojej nowej znajomej i uśmiechnął się uprzejmie. Chwycił kubek do ręki i nie przerywając kontaktu wzrokowego zaczął pić gorący jeszcze napój, łyk. Po. Łyku. Pił tak i pił, póki go nie opróżnił całkowicie. Wtedy dopiero odezwał się mówiąc:
- Dziękuję.
Hersanna skrzywiła się wyraźnie zniesmaczona. Wydała z siebie krótkie stęknięcie, gdy na moment obróciła głowę. Potem oparła ją na dłoni, a łokieć na blacie. Po chwili namysłu zdjęła z włosów spinkę i ściągnęła z nich gumkę, by po krótkim potrząśnięciu głową całkiem upodobnić się do swojego zdjęcia profilowego z portalu.
- Więc, skoro to już wszystko, do widzenia. - oznajmiła dość spokojnym głosem, uprzejmie składając dłonie na blacie. Była bardzo dobrym aktorem. Caltor z owocem w jednej ręce, drugą męczył się z wpisywaniem tekstu na telefon, co chwilę cofając literki i próbując ponownie. Anastazja właśnie wstała ze ścierką pełną szkła i żwawo podreptała na zaplecze.
- Miałem przyjechać na białym koniu, ale białych koni nie można najwyraźniej przeprowadzać przez portale. - Zagaił od niechcenia, ponownie sięgając po telefon. Po chwili namysłu wyciągnął kolejny owoc, który postawił przed nią bez żadnego komentarza.
- Och, ależ skąd. Można. Nawet takie z tęczową grzywą i rogiem. - odpowiedziała niemal mechanicznym tonem, nie zmieniając swojej pozy - ale dmuchnęła w grzywkę przesłaniającą oko. Najwyraźniej naprawdę jej przeszkadzała. Owocu póki co nawet nie tknęła.
- To zależy którą granicę przekraczasz. Tutaj niestety nie miałem specjalnego wyboru. Z resztą, nie przepadam w ogóle za portalami. Wolę pociągi. Lokomotywy parowe mają swój nieodparty urok.
- Ależ tak, niewątpliwie. Zacofanie jak najbardziej do pana pasuje. - przytaknęła krótko skinieniem. Dmuch.
- Nie ma nic złego czuć miłość wobec swojego świata oraz jego tradycji. Nie przeszkadza mi to w cieszeniu się nowinkami technologicznymi. Czasami w tym całym sferonecie można napotkać wyjątkowe osobistości. - Odpowiedział, po czym trzymając telefon przy sobie wysłał tylko krótką wiadomość poprzez portal: “Naprawdę uroczo zmagasz się z grzywką :))” Telefon na blacie obok ciasteczkowej wieży zawibrował. Przysunęła go bliżej siebie, ale jeszcze na niego nie spojrzała.
- Ależ nie, skądże. Uważam nawet, że najlepiej czuć miłość do swojego świata będąc w swoim świecie. - wzdrygnęła się pod koniec, a potem odgarnęła kciukiem włosy na bok, choć te zaraz wróciły na swoje miejsce. Drugą ręką dyskretnie odblokowała urządzenie, które zaraz dało po oczach niebieskim hologramem wyświetlającym przeglądarkę z ogromną ilością zakładek. Mniej więcej w tym czasie z zaplecza wyłoniła się znów niema zombie - zuch dziewczyna, przyniosła haftowane, chyba bawełniane serwetki w tygryski, układając po jednej przed Reginaldem i przed Caltorem, który parsknął coś do siebie zapatrzony w swój, zdecydowanie starszy telefon. Póki co, był chyba w tej rozmowie całkiem nieobecny.
- Polecam na przykład te drzwi, świetnie działają. - skinęła głową na wejście, po czym schowała telefon pod blat i tam dopiero zaczęła coś przełączać, zerkając tylko co chwila ukradkiem.
- Działają dobrze, owszem. Solidnie wykonane. Ale nie śpieszno mi jeszcze przez nie przechodzić - noc jest młoda. Mogę prosić o dolewkę i zaczarowanie miłością? - uśmiechnął się bezczelnie, samemu znowu stukając wiadomość na telefonie - tym razem na forum obrazkowym. Pisał na telefonie szybko i wprawnie, zupełnie jak rasowy millenials. Cyk. Wiadomość wysłana.
Hersanna milczała przez chwilę, próbując wymyślić jakiś comeback, ale jedyne co zrobiła to odruchowe sięgnięcie do grzywki, które w ostatnim momencie powstrzymała. Po rozejrzeniu się za jakimkolwiek sposobem zrobienia czegoś na opak, znalazła go.
- Anka, zrobisz panu czekolady? - zapytała koleżankę, która spojrzała w jej stronę. Potem na mopa, którego zostawiła przy wejściu. I znów na tą za ladą, która zajęła się pisaniem czegoś na swoim telefonie. Podeszła grzecznie obok gościa i przesunęła tacę bliżej siebie, rozpoczynając podobną procedurę jak wcześniej Megapecker, tylko troszeczkę wolniej i ostrożniej.
- Ale wypuszczać płynów nie musisz. Obędzie się bez. - Oznajmił tylko spokojnie, spoglądając następnie w kierunku swojego widelada, który musiał mieć w sobie niemałe ilości alkoholu, jeśli jest tak zmarnowany. Zielona wyglądała na zaskoczoną komentarzem, i choć usta wciąż były wykrzywione w perfekcyjnym uśmiechu, oczy zdradzały chęć otrzymania wyjaśnienia. Mimo wszystko, po krótkiej pauzie kontynuowała, aż kubek napełnił się po brzegi, a ona sama ułożyła serduszko z palców, którym zakręciła nad napojem. W końcu wcale nie była nowa do tego, że niektórzy goście na swój sposób okazywali swoje obrzydzenie.
Caltor cyknął językiem, unosząc palec jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zrobił tego od razu, zaczynając od obrócenia się bokiem - tak, by być zwróconym przodem do całej trójki osób poza nim. Opuścił dłoń, dłubiąc owoc, starając się go chyba obierać bez patrzenia, bo patrzył na czarowany przez zombie kubek.
- Wiecie, wiecie co? Mam w sumie takie pytanie. Problem... właściwie. Nooooo... delikatny. - zaczął, ale nie dokończył. Popadł w zadumę.
- Jaki to problem? - Zapytał uprzejmie, poprawiając swoją marynarkę. Wyciągnął trzeci owoc i wyciągnął w kierunku Anki, po czym odebrał swój kubek, jak już został zaczarowany. Anka natychmiast zaprzeczyła, “kłapiąc” dłonią a potem kręcąc głową i wskazując palcem na swoje zaszyte usta. Ona nie jada.
- No... delikatny. - odparł mięśniak. - Bo nie wiem, czy wiecie, ale... wiecie... jak to jest, jak za dzieciaka komuś zrzucą tak, ten, za dużo... odpowiedzialności? - wyjaśniając, kręcił dłonią. Nawet, jeśli był napruty, starał się być uprzejmy. W tle dało się usłyszeć dmuchnięcie na grzywkę.
- Brzmi to jak mój brat, który jest obecnie właścicielem naszej rodzinnej faktorii handlowej. Od dziecka go ku temu szkolili, biedak nigdy nie miał życia. - upił czekolady, wciąż oferując zaszytoustej owoc. Wzięła go, bo nie chciała być niegrzeczna. Przez chwilę zastanawiała się, co z nim zrobić.
- Nooo... to może być trochę podobne. - przytaknął, w zadumie milknąc na chwilę. - Tylko... cholera, noo... Pandory to nikt nie uczył. - zmarkotniał wyraźnie, rozrywając w końcu owoc na dwie połowy, a potem przekładając obie do jednej ręki by długa mógł wydłubywać sobie kawałek po kawałku i żuć na spokojnie.
- Nie mam najmniejszej wątpliwości, że śmierdzący pijak i obleśny piwniczak stanowią dla Pandory rozwiązanie wszystkich problemów. - wtrąciła się Hersanna, podbierając z tacy pianki i układając je na szczycie ciasteczkowej wieży.
- A czego tej Pandorze potrzeba, Caltorze? - zapytał, nie zważając na uwagę dziewczyny. Zamiast tego podsunął owoc jeszcze bliżej niej, nie spoglądając w jej kierunku.
- A no właśnie, no bo... Jakby... dostała za dużo, i teraz spotyka tylko roszczenia którym nie może... jak to się mówi. Podołać, o. Wiesz, chodzi o... no siłę, jakby. Znasz te takie... historie? Jak ten... człowiek-mucha? - zwrócił się do rozmówcy, kiedy grzywkowa odsuwała owoc ponownie w jego kierunku.
- Nigdy o tym nie słyszałem. Ale opowiadaj dalej, tylko czekaj chwilę. - Odwrócił się ponownie do Hersanny, spojrzał jej prosto w oczy i powiedział tylko krótko - Przebyłem z tym dość znaczny dystans. Mogłabyś chociaż spróbować, Słodkogrzywna. - Po czym jak gdyby nic wrócił wzrokiem do rozmówcy, kiwnięciem głowy zachęcając go do kontynuowania.
- Nie odbieram podejrzanych podarków od podejrzanych nieznajomych, drogi panie. - zdążyła odpowiedzieć, nim Caltor kontynuował, gestykulując przy tym powoli dłońmi.
- Ona ma... siłę. Ale nie, że taką krzepę. Jak to mówią... że, moc. Bardzo dużą. Widziałem. No ale... to przez to, wiesz, wszyscy... w jej pierwszance, to wszyscy od niej wymagają, że skoro ona może, to ona musi... bo tam się jakieś rzeczy dzieją. Coś... inwazja bodaj. Ale, no, kurdeee! - potrząsnął mocniej ramionami, aż nim samym zatrzęsło. - Przecież ona ma chyba ile... nie wiem... szesnaście lat...? Do szkoły chodzi...
- Mogę zobaczyć jak wrócę do siebie, czy jest ktoś, kto by ją ewentualnie na jakiś transfer czy wymianę przyjął do Vix Castellum. Sam niewiele na to poradzę, bo magia to nie jest moja dziedzina.
- Ja proponuję udanie się do domów i przemyślenie wszystkiego na spokojnie. Nie po pijaku. - odezwała się uprzejmie grzywka, dmuchając w grzywkę.
- Transfer? Ale... bo czekaj... bo nie o to mi chodzi. Po... kolei. - chapnął kawałek owocu. Zamyślił się. Potem potrząsnął głową. - Teraz jak z nią chodziłem to może było trochę lepiej ale... no, ona... bo w tym pakiecie tego co umie, nie? To jest... chore. Nie kontroluje tego w ogóle, ale... Wyobraź sobie, że Anka to ona, nie? - pokazał palcem na zieloną, która jakby nagle się obudziła i zaczęła biegać zagubionym spojrzeniem po całej trójce. - I jakby teraz ktoś przyszedł i wziął jakiś... no nóż na przykład i ci go wbił. To wiesz co? - przekierował wskazanie z klatki piersiowej człowieka na klatkę piersiową zombie. - To nic byś nie poczuł. A ona. Miała by dziurę. O tu. No dosłownie. - westchnął ciężko. - To się... jakoś nazywa, ale ja się na tym nie znam. No ale chodzi o to, że... to jakby tego było mało... no bo to chyba oczywiste, że to jakby... śmiertelne, co nie? - spojrzał w oczy człowieka, szukając odpowiedzi.
- No i to jest rzeczywisty problem. Ale w takim świecie obfitującym we wszystko i wszystkich jak ten jakoś ciężko mi uwierzyć, że nie znalazłby… nie znaleźlibyśmy nikogo, kto by coś mógł na to poradzić. - dopił czekoladę do końca - Mam przepustkę na dwa tygodnie. Możemy czegoś spróbować.
- Wiesz jak... wiesz, jak ja się cholera dziwię? I ona... jej to nie pozwala nawet umrzeć w spokoju. Cholera, ona ma no... szesnaście lat...? Do szkoły chodzi.
- Tak, już to mówiłeś.
- Widziałem, jeden nie... jeden raz, jak, no... nie żyje. I to nie tylko dlatego, co powiedziałem. Ona sobie... no wiesz. Sama. Próbowała. Ale nie mogła, bo za każdym razem wraca. Pod walec raz wskoczyła... rzekę... Kuuuurnaaaaaa! A najwięcej z czym byłem w stanie pomóc, to zadanie z matematyki!
- Zobaczymy jutro co da się zrobić. Ale nie będziesz jej w stanie w niczym pomóc w twoim aktualnym stanie. Będzie jej potrzebny silny i wyspany Caltor. - Reginald obrócił się całkowicie w jego kierunku i położył obie dłonie na jego masywnych łapach, aż siatka, wciąż przewieszona na nadgarstku, zadyndała - Dlatego zrób to, co dla niej będzie teraz najlepsze i idź odpocznij, dobrze?
Westchnął ciężko. Wahał się jeszcze przez chwilę, póki nie wepchnął sobie w usta reszty owocu, wstając z miejsca.
- Może i... tak. Ech, dobra. - powstał z miejsca. - To... dzięki.
- Telefon. - pokojówka przypomniała, gdy ten się już odwracał do wyjścia. Usłyszał, sięgając po urządzenie trochę niezdarnie, po czym powoli zaczął faktycznie iść do wyjścia. Anastazja zaraz za nim, gotowa asekurować gdyby miał się wywalić. Raz już zdołała utrzymać górę. Hersanna odprowadzała go wzrokiem aż do wyjścia. Reginald również odprowadził go do wyjścia spojrzeniem, które następnie przeniósł na Hersannę.
- Nieładnie się wtrącać w nie swoje sprawy. - zauważyła czerwona, znów dmuchnąwszy grzywkę.
- Dantariańczycy nie mają w zwyczaju odmawiać pomocy, Megapecker. - odpowiedział, spoglądając krótko w telefon, po czym znów wracając do niej wzrokiem - To powiedz mi, dlaczego przesunęłaś w prawo?
- Nabrałam się na fałszywe informacje w opisie. - odparła szybko, sięgając po własne urządzenie, sprawdzając je zerknięciem pod blatem. Caltor wyszedł na nocny deszcz tak jak siedział, w czarnym podkoszulku. Anastazja pomachała za nim na pożegnanie i zamknęła drzwi, a potem uzbroiła się z powrotem w mopa i wróciła do pracy tam, gdzie ją skończyła.
Profil Reginalda, ozdobiony jego zdjęciem w sepii obok wielkiej, oszklonej wieży, przedstawiał go jako eleganckiego, młodego szarmanta z różą przypiętą do prawej piersi marynarki. Jako preferencje szukał kogoś inteligentnego, niezależnego, o głębokim wnętrzu i nietuzinkowej osobowości. Zachęca do rozpoczęcia rozmowy, zaprasza na kawę lub herbatę oraz ciasto, kusząc rozmowami na wszelakie tematy, kwiatami oraz długimi spacerami - a poza tym na boku jest poszukiwaczem przygód i należy do Ligi Odkrywców.
- Ależ jakie znowu fałszywe informacje? Przecież nie ma tam ani jednego przekłamania. - uniósł brwi nieco zdziwiony, ale starał się nie dać po sobie poznać tego, że to trochę ukuło jego dumę.
- Proszę pana, nie napisał pan tam nic o złodziejstwie. - oznajmiła wciąż tym samym, mechanicznym tonem, tym razem przechylając głowę by nie sięgać ręką ani nie dmuchać włosów. Sprytnie.
- Co takiego okropnego zrobili Ci ci niedobzi przybysze z Vix Castellum, że tak nami gardzisz? Nie wydaje mi się, byś była uprzedzona dla samego uprzedzenia. Byłoby to mało inteligentne, a ty masz się za osobę myślącą, czyż nie, Pecker?
- “Co”? - spojrzała na niego krzywo, i tym razem z bardzo szczerą niechęcią. - Powinieneś wiedzieć, co tu się działo przy pierwszym otwarciu przejścia. Hołota, nie społeczeństwo. Nie masz najmniejszego pojęcia, jak ciężko było potem wszystko naprawić, uzupełnić, odbudować. Powinieneś załączyć wszystkie informacje o waszej zachłanności, braku empatii, prostocie i gburstwie. I wcinaniu się w nie swoje sprawy. - odburknęła, podnosząc się ze swojego krzesła i pochylając do bocznej szafki. Coś w niej szukała, prawie całkiem schowana za blatem.
- To było bardzo dawno temu. Od tego czasu wiele się zmieniło - i wielu z nas, nowszego pokolenia, chce naprawić tą wyrwę, która powstała między naszymi społecznościami. Rozumiem, że jesteśmy inni. I że tamto nie było “w porządku”. Ale to było kiedyś, a teraz jest teraz. Rozumiesz, Słodkogrzywna?
- Słabo wam idzie to naprawienie. - stwierdziła, wstając w końcu. Położyła na blacie drewniane pudło, na którym był wypalony napis “Lestaria”. - Póki co, czuję jedynie obrzydzenie.
- Od czegoś trzeba zacząć. Mam nadzieję, że prędzej czy później uda nam się to odwrócić. Pomoc w takich sprawach jak ta przed chwilą to dobry krok do tego. Empatii nam nie brakuje. Prostota to bardzo względne pojęcie. Gburami naprawdę nie jest aż tak wielu z nas. A co do zachłanności, w tej chwili jestem zachłanny tylko na jednym punkcie. - wzruszył jednym ramieniem, machając nogami w powietrzu. Dziewczyna gapiła się na niego przez chwilę, po czym dmuchnęła tą wkurzającą grzywkę.
- Nie, to nie jest dobry krok. Jak Minkoo się dowie to załatwisz sobie tylko stałego bana. Caltor może i chce dobrze ale sam powinien wiedzieć, że w te sprawy się nie miesza. - jedną ręką otworzyła zamek pudełka, otworzyła wieko i obróciła w stronę gościa. W środku były jakieś... rurki. Wyglądały na zrobione z metalu, trochę jak fajki bez końcówki.
- Więc mam tak po prostu nic nie zrobić z faktem że właśnie usłyszałem, że jakieś dziewczę próbuje wciąż się zabić przez swoją przypadłość? Szybko zacznie się we mnie gotować, że jestem wobec tego bezczynny. - odpowiedział, ukradkiem spoglądając na zawartość pudełka. Dziewczyna spojrzała znów na ekran telefonu, ale nie widząc żadnych nowych wiadomości, zamachnęła głową na bok, zarzuciwszy włosami.
- We mnie się gotuje jak widzę waszą nację i nikt z tym nic nie robi. - sięgnęła do pudełka i wyciągnęła jedną z rurek, wciskając palec w jej szerszy koniec. Coś pstryknęło, dźwięk niemal jak złamana sprężyna. Po tym wsadziła węższy koniec w usta. A pudełko podsunęła dalej od siebie. Ku gościowi.
- A mimo to przesunęłaś w prawo i rozmawialiśmy długo i bardzo owocnie, póki nie spytałaś skąd właściwie jestem. Jeśli to nie jest definicja uprzedzenia to nie wiem co. - spojrzał na pudełko, które zostało podsunięte w jego kierunku. Zastanowił się chwilę, czy on również powinien spróbować.
- Ehe? Bo to jest uprzedzenie. - powiedziała, trochę sepleniąc przez przedmiot między zębami. - Ostatni Kastillończyk któremu mimo wszystko zaufałam na pierwszym spotkaniu pyta mnie, czy mam coś przeciwk-ko... - zawiesiła się na moment, zająknąwszy. Wyciągnęła rurkę z ust, dmuchnęła na grzywkę. - ...oddawaniu moczu na czyjąś twarz.
- Czy to dlatego zamknięto przejście? Ugh. Nigdy nie słyszałem, żeby było aż tak źle. Słuchaj, przepraszam za to, co się wtedy stało. Ale ja to nie tamci, dobra?
- Oho. Jest, najbardziej sztampowy tekst. Oczywiście, że nie jesteś jak wszyscy. - Dmuch. - Mieszkam w najbardziej wyśnieżynkowanym miejscu wszechświata, już się tego nasłuchałam. - znowu wsadziła rurkę między wargi. Zdaje się, że się tym zaciągała, choć nie było słychać żadnego zassania powietrza, jakiego można by się spodziewać na przykład po słomce. - Bierzesz czy nie?
- Jak zagryziesz tą Tcheą, którą przyniosłem. W ogóle, mam coś jeszcze dla ciebie, ale to może zaczekać. - teraz nieco bardziej zachęcony chwycił za swoją rurkę i powtórzył te same czynności, które wywołały wcześniejszy dźwięk złamanej sprężyny. Pod wsadzonym w szerszy otwór palcem coś się zapadło, ale nie wyglądało na to, żeby cokolwiek się zmieniło. Hersanna spojrzała na ciapkowaty owoc podejrzliwie. Caltor co prawda go zjadł, ale Caltor mógłby zjeść liściołaza żółtego i pewnie też by mu nic nie było. Pochyliła się raz jeszcze, wyciągając spod blatu nóż do masła, zabrała serwetkę którą Anastazja zostawiła Caltorowi a z której nie skorzystał, położyła na niej owoc i zaczęła go ostrożnie przekrajać w milczeniu. Reginald spróbował w tym czasie zaciągnąć się tym dziwnym ustrojstwem, uznając, że musi to działać przecież podobnie do cygara. Jakiś wymysł Xantesy, bez wątpienia. No, może nie do końca było to cygarem. Ze środka dało się zaciągnąć jakimś... żelem, może pastą. Bardzo mocny mentol, w ustach momentalnie zrobiło się chłodno. To pierwsze wrażenie zanikało dość szybko, pozostawiając po sobie jakiś smak... ciężko określić. Może trochę gorzkawy, ale nie w nieprzyjemny sposób.
- Co to niby jest? - Peckerowa zapytała, mając przed sobą owoc pokrojony już na osiem równiutkich części. Wciąż go nawet nie tknęła niczym innym niż palcami i nożem podczas krojenia.
- Owoc Tchea. Ciężko je teraz dostać, a poza Dantarią to praktycznie niemożliwe. Znam kogoś, kto wie, gdzie jeszcze rosną, więc wziąłem ich pięć jako “suwenir” z Vix Castellum. Wiesz, może tamta hołota nie dała tego poznać, ale jedną z tradycji jest to, że gdy kogoś się odwiedza, to przychodzisz z prezentem. - oznajmił, lekko mlaskając, wciąż analizując smak w swoich ustach. Zaciągnął się jeszcze trochę, czując, że to dziwne uczucie przypada mu do gustu.
- Ta. - Dmuch. Nachyliła się bliżej, lekko tykając jeden z kawałków swoją białą rękawiczką. W końcu się wyprostowała, odkładając na moment swoją rurkę na blat. - Ty pierwszy.
- Ty naprawdę mi nie ufasz. - przewrócił oczami, po czym sięgnął po tknięty kawałek. Powoli wsunął go sobie do ust i zaczął przeżuwać. Przymknął na chwilę oczy, czując słodycz, która powoli zaczęła wypełniać wnętrze jego ust. Momentalnie poczuł na twarzy muskanie wiatru, tak jak w te wietrzne dni, gdy wraz z rodziną wybierali się na wystawy okrętów. Smak najnowszego krzyku słodyczy - cukru na patyku, który za pomocą gazu był zamieniany w puch. Przyjemne płomyki ogniska na wieczornych obozach, na które zabierał go jego dziadek, oraz smak pieczonych orzechów laskowych. Dopiero po chwili otworzył oczy, przełykając to, co przeżuwał - i spojrzał w jej kierunku pytająco.
- Wydawało mi się, że to było jasne od samego początku. - mimo wszystko, sama sięgnęła po drugi kawałek. Powąchała go wpierw, zanim złapała zębami a potem wciągnęła, zaczynając powoli żuć. Patrzała w jego kierunku, utrzymując tą niechętną, pogardliwą wręcz minę - ale tylko na początku. Po jakimś czasie, jej brwi się zmarszczyły, a wzrok uciekł zdezorientowany na bok, przez chwilę błądząc po pomieszczeniu. Za chwilę powieki rozwarły się szerzej, jak w szoku, kiedy ta cofnęła się o większy krok. Niemal w panice, przełknęła, zaraz jeszcze bardziej się odwracając. Lewa dłoń szybko poleciała do twarzy, zasłaniając usta, a potem przeniosła się grzbietem na oczy.
- Co do kuwww... - odezwała się bardzo, bardzo słabym głosem, kompletnym przeciwieństwem wszystkiego dotychczas.
On sam przyglądał się temu wszystkiemu spokojnie, nie zdziwiony ani trochę. Wręcz przeciwnie - zupełnie jak gdyby spodziewał się podobnej reakcji. Odczekał, aż Peckerowa skończy swoją “fazę”, po czym odpowiedział spokojnie na jej pytanie:
- Owoc Tchea nie bez powodu został wyjedzony niemalże do wyginięcia. Dla każdego smakuje inaczej. Kojarzy się z najmilszymi, najbardziej utęsknionymi chwilami z naszego życia. Znajduje się nawet w starym herbie naszej krainy, jest tak symboliczny. Nie przyniosłem byle owocu jako prezent. Nie obawiaj się - nie mam pojęcia, z czym ci się skojarzył.
- Nie chcę go. - machnęła ręką, wcinając się w koniec jego wypowiedzi. Przetarła raz jeszcze twarz, po czym sięgnęła po omacku po swoją metalową rurkę. Nie potrafiła jej po prostu znaleźć, więc odwróciła się po nią - no, nie było trudno zauważyć zaczerwienionych oczu. I z miny, i z głosu można było bez problemu wyczytać, że była teraz zła. - Co, myślisz, że można mnie przekupić fałszywą przeszłością? Tego już nie ma, nie będzie, nie wróci. Mam to, co mam teraz, i na tym będę się skupiać.
- Chwali się. To bardzo dorosłe podejście. Ale mniejsza z tym, nie będę przecież naciskał, byś przyjęła więcej tego podarku, jeśli to nie sprawia ci przyjemności. I nie, nie próbuję cię przekupić. Bądźmy poważni. - zaciągnął się mocniej instrumentem, po czym wypuścił powietrze, przyglądając się jej badawczo. Wlepiony w niego, niechętny wzrok dość jasno mówił, że jego szczodry gest odebrała jako urazę. - Więc, tak jak mówiłem, zjawiłem się. Mogę liczyć na jakieś oprowadzenie, spacer? Wiesz, coś, co było na stole zanim nagle przestałaś się odzywać.
- Nie. Jestem w pracy. - ucięła krótko, zaciągnąwszy się metalowym instrumentem.
- Ale będziesz też i po pracy. - Skwitował.
- A czegoś się tak uczepił, a? - skrzywiła się, poniekąd też i po to, żeby strącić włosy z policzka.
- Bo oboje szukamy tego samego, nawet, jeśli próbujesz to wszystko zakryć tą swoją maską pogardy.
- Na pewno nie szukam nikogo, kto mnie truje pierwszanką. - powiedziała dość niewyraźnie, z dozownikiem w ustach.
- “Pierwszanką”? Nie znam waszego lingo.
Znów zerknęła na niego z wyrzutem. Ale odpowiedziała, mimo wszystko.
- Światem pochodzenia.
Pstryknął palcami. Przytaknął.
- Przepraszam. To była ignorancja - wasze okoliczności zdecydowanie różnią się od naszych. Coś, co dla nas jest przyjemnym wspomnieniem dla was musi być jak tortura. - Zebrał resztę owocu i wrzucił do siatki, którą następnie związał i opuścił na ziemię - Nie było moim zamiarem cię urazić. Stało się.
Obdarzyła go dłuższą chwilą naburmuszonego spojrzenia. Stojąca kawał dalej Anastazja powoli wróciła do pracy którą przerwała wyczuwając wcześniej sprzeczkę słowną. Nie czuła się na siłach próbować udobruchać kogoś takiego, jak ta z jej przełożonych. Po prawdzie, trochę się jej bała. Ale czujności nigdy za wiele.
- Jak mówiłam. Słabo wam idzie to ocieplanie wizerunku. - oznajmiła, zabierając jego serwetkę żeby przetrzeć jeszcze raz twarz.
- Jak to niektórzy mówią: “Nie od razu Hub zbudowano”, czy jakoś tak? - uśmiechnął się lekko - Będę nad tym pracował. Najważniejsze to przyznać się, kiedy się zrobi coś źle. zamiast iść w zaparte.
- ...ta. - odpowiedziała krótko, potrząsając metalem przed ostatnim zaciągnięciem się. Potrząsnęła po tym głową, zamknęła pudło i przysunęła je do siebie, kładąc na nim złączone dłonie. Odzyskała swój poprzedni ton. - Szanowny pan życzy sobie coś jeszcze, czy wybiera się już do domu?
- Mam dwa tygodnie. Na pewno tak szybko nie zniknę. Kiedy masz wolne od pracy?
- Niestety, jedną z niedogodności tego zajęcia jest bardzo elastyczny czas pracy którego nie idzie ustalić od górnie ze względu na to, jak czas działa - czy właściwie, nie działa - w Hubie, dlatego nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie.
- Czyli jutro.
- Obawiam się, że koncept “jutra” będzie tu bardzo ciężki do wychwycenia. W czasie naszej rozmowy, dla kogoś na pewno mogło minąć kilka godzin, dla kogoś innego nawet kilka “dni”. Czas nie jest równy w Hubie.
Przekrzywił głowę, spoglądając na nią z lekkim rozbawieniem.
- Naprawdę mi tego nie ułatwiasz, Peckerku. Mam się za tobą uganiać?
- Najpierw ogłaszasz walkę z niesprawiedliwym ocenianiem, a potem narzekasz, że nie masz łatwo? Typowe. - uniosła wyżej brodę, rzucając nań spojrzenie “z góry”.
- Skądże. Gdybyś po prostu się rozpłynęła po tym wszystkim co mówiłaś, uznałbym, że ta cała twoja historia to bujda. Ale przy twoim aktualnym podejściu… - podniósł się z miejsca i otrzepał ubranie - Tym bardziej mam zamiar udowodnić ci, że się mylisz. - przyklęknął przy swojej walizce i zaczął majstrować przy mechaniźmie, by ją otworzyć. Ona w tym czasie zabrała jego kubek, z niedowierzaniem zaglądając do środka, jakby nie dowierzała, że jest faktycznie pusty. Skrzywiła się i odstawiła go na tacę. W końcu wyprostował się, trzymając w ręku dwie z kilku rzeczy, które były zawarte w walizce - dość duży, pluszowy miś, oraz zamykana kartka zapisana w języku Dantariańskim, przedstawiająca park. Postawił je na blacie.
- Nie wyrzuć go tylko ani nie podeptaj ani nic takiego, bo złamiesz serce mojej siostrze, dobra? Ze mną możesz pogrywać ile chcesz, Peckerku.
- To po co zostawiasz tu jej rzeczy? - po przyjrzeniu się obu podarkom dłużej, wróciła wzrokiem do niego. - Jestem w pracy.
- Przeczytaj kartkę to zrozumiesz. - kiwnął głową na przedmiot. Jej uniesiony kącik ust wskazywał na dużą dozę sceptyczności w jej podejściu, ale wzięła tą kartkę do ręki, przenosząc na nią wzrok dopiero kiedy ją otworzyła.
Kartka zawierała bardzo nieudolny rysunek stojącego obok misia, oraz wiadomość, która przypominała bardziej bohomaz niż list:
Lisbeth napisał/a: | “HEj MEGaPEKER! <(^_^<)
WIDZIaLAM TFOJE ZDJENCIE
MASZ ŁADNY KUCYK I FAJNY KOLOR
HCIAŁAM Z REGINALDEM CIĘ ODWIEDZIĆ ALE
MÓWIĄ ŻE JESTEM zA maŁA
ALE DIMMI POWIEDZIAŁ Że
ON POJEDZIE I Z ToBĄ TROCHĘ ZOSTANIE
DBAJ O NieGO KIEDYŚ PRZYJADĘ
OK TO CZEŚĆ ! <3 |
- To jest... jakiś... wyższy poziom. - skomentowała, nie potrafiąc znaleźć lepszych słów.
- To moja siostra, Lisbeth. Ma sześć lat. Pytała, po co mi paszport, to jej powiedziałem. No i wtedy ona też chciała jechać, ale domyślasz się, czemu to głupi pomysł. No i uparła się, że “Dimmi” ma z tobą zostać póki ona nie przyjedzie po niego z powrotem.
- Jeśli myślisz, że spoglądając za każdym razem jak będę w domu na maskotkę będę myśleć o tym, jak to przyjechałeś i mi ją przekazałeś ze smutną historią o niewinnej siostrzyczce o którą bardzo dbasz, to masz bardzo słaby plan. - odparła dość powoli wypowiadając słowa, jak gdyby robiła to z ostrożnością.
Już pod koniec jej wypowiedzi wybuchnął śmiechem, jak gdyby absurdalność jej oskarżenia była dla niego zbyt śmieszna, by potraktować ją poważnie. Otarł łezkę z prawego oka.
- Słuchaj, Pecker, ty wiesz że czasami ludzie nie kłamią, nie snują wielkich planów i po prostu jest tak, jak mówią, że jest?
- Jeszcze z takimi nie pracowałam. - fuknęła krótko i dmuch na grzywkę. Zamknęła kartkę, odkładając ją na misia.
Minęła chwila, ale nie wytrzymał i parsknął znowu. Wziął kilka głębszych oddechów, by się uspokoić, choć wciąż miał głupi uśmiech na twarzy.
- To mogę wpaść “jutro”? - zapytał w końcu, zbierając z powrotem wszystkie swoja rzeczy i odwracając się w kierunku wyjścia. Przewróciła oczyma, zerkając na Ankę.
- Ta, możesz. Tylko dlatego, że nie mnie jest wypisywać zakazy.
- No to się zobaczymy. Będę musiał się zastanowić, co z tamtą sprawą tej Pandory. Może będę mógł coś poradzić. No, ale mniejsza. Przynajmniej już wiem, jaki serwis oferujesz w tej kafejce.
- Restauracji. - poprawiła go od razu.
- Restauracji. - Poprawił się zaraz po jej poprawieniu - Jest takie coś jak “Tsundere”. Na pewno kojarzysz - u was to bardziej popularne niż u nas.
- Bardzo nierealistyczny koncept. - skomentowała krótko.
- No to ty oferujesz serwis “Tsundere”. Tylko bez “-dere”. - wskazał ją “pistoletem” z palców i zaśmiał się krótko. Ona westchnęła, przewracając oczyma.
- No to do jutra. Ty też się trzymaj! - zawołał drugą część do Anki, po czym udał się do wieszaka, by ubrać swoją odzież wierzchnią. Zielona od razu odwróciła się w jego stronę i pomachała uprzejmie z szerokim uśmiechem.
Po starannym opatuleniu się w płaszcz i szal nałożył fedorę na głowę i udał się na zewnątrz, prosto w ciemność - w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Hersanna złapała za telefon gdy tylko zamknęły się drzwi, przeklikując na nim jeszcze przez chwilę, znajdując czas na kolejne wkurzenie się na brak klawiatury, oraz przedmuchanie grzywki. Po tym oparła się dłońmi o blat i gapiła się na pluszowego niedźwiadka dobre parę minut, zanim nie pokręciła wyraźnie głową ze zmęczonym westchnięciem. Zabrała tacę znów na zaplecze by pozmywać, i tym samym też całkiem sfinalizować to dziwne spotkanie.
|
|