|
Wiele sfer Mało gier |
|
Offtop - KanKan Bizarre Adventure
Jedius 9 Baka - Wto Kwi 16, 2013 12:17 am Temat postu: KanKan Bizarre Adventure Widziała samą siebie, z czyjąś dłonią na ramieniu. Z ręką noszącą na sobie liczne blizny, w większości jeszcze nie zagojone. Ręką, która miała na sobie obręcz kajdan, a wiszący u nich łańcuch składał się tylko z czterech ogniw, których ostatnie było wyraźnie... ułamane. Sam fakt, że teraz na to patrzy od razu przypomniał jej o zdaniu, które od zawsze marzyła wypowiedzieć. Wiedziała, ze to jest okazja. Wiedziała, że to się nie powtórzy. Wiedziała też, że nareszcie nastąpił przełom.
- Aanvaar hierdie verbond met jou dood... (Powinnaś tu być dużo wcześniej...)
- ...en jy sal nie weer gebore word. (...ale była wyprzedaż kokosów w supermarkecie.)
Momentalnie zapomniała o wszelkim bólu. Zapomniała o wszelkim haniebnym bytowaniu w tym miejscu. Głośny trzask uwolnił jej głowę od ciężaru. Wstała, wyciągając ręce przed siebie. Nie musiała długo czekać zanim jej nadgarstki nie zostały uwolnione jeden od drugiego, razem ze szczękiem pękającego łańcucha. Wyprostowała się, a do jej postawy powróciła jej dawna duma.
- Więc wyrocznia...
- ...nie kłamała, Adler.
Otworzyła oczy. W przyćmionym świetle pojedynczej żarówki wiszącej pod kamiennym stropem ujrzała dwoje krwistoczerwonych oczu pełnych determinacji. Postać ubrana w słomianą spódniczkę oraz jaskrawoczerwoną przepaskę na płaskiej piersi, okryta nieułożoną burzą czerwieni włosów, opierająca dłonie na długim, papierowym parasolu. Pochyliła ona lekko głowę - więc i ona zrobiła to samo.
- Mari Bonto de Moe.
- Kari Kari.
Uniosła kąciki ust w szczerym uśmiechu. Obróciła głowę, spoglądając wgłąb korytarza który na dobrą sprawę widzi pierwszy raz w życiu. Wolnym krokiem ruszyła w stronę uchylonych żelaznych drzwi, w których brakowało jednego pręta. Drzwi skrzypnęły, otwierając się zaledwie do połowy - zatrzymały się uderzając o ciało strażnika, który leżał tu z wielkim kokosem w ustach zanim zdążyła pomyśleć o życzeniu mu śmierci. Czerwonowłosa towarzyszyła jej jak cień. Okryła ją barwną koszulą w kwiaty, która niegdyś należała do leżącego tu mężczyzny. Obie słyszały zbliżające się nawoływania zaalarmowanej załogi całego Kantia Mart'u, w którego magazynie się znajdowały.
- Let's roll, Kari.
- Aye-aye!
Drobnymi krokami, z uniesioną głową skierowała się w stronę krzyków. Miały naprzeciw sobie blisko setkę rozjuszonych klientów. Powinny uciekać, ratować się póki mają szansę... ale byłoby to zachowanie zwierzyny uciekającej przed myśliwym. A w tym starciu to zdecydowanie nie one są zwierzyną. Tylko ta banda idiotów nie zdaje sobie z tego sprawy. Mari uniosła radiomagnetofon na swoje ramię i wcisnęła przycisk z obróconym w bok trójkątem. Kari wsunęła na jej oczy czarne okulary. Wśród skocznej, egzotycznej muzyki ruszyły naprzód tanecznym krokiem. Na spotkanie z przeznaczeniem.
* * * * *
Cała grupa stała w milczeniu. Nikt nie zakłócał panującej ciszy. Jedyne, co można było słyszeć to ciche bzyczenie jedynej lampy w sali. Skupienie było zbyt wielkie. Każdy przeszukiwał uważnie najgłębsze zakamarki swoich myśli. Patrzyli w jeden punkt. A było ich tu wielu.
Rin przygryzała kciuk w zdenerwowaniu. Emonsei gryzła własny kapelusz. Hitomi otworzyła na moment usta jakby chciała coś powiedzieć, ale znów je zamknęła. Lika przechylała na bok głowę. Vivy po prostu patrzyła. Desmond skrzyżował ramiona. Tedi'a wędrowała dłonią z lędźwi anielicy coraz niżej, centymetr po centymetrze, śliniąc się mimo powagi na twarzy. Dokładnie tak samo jak Hiroshi, po drugiej stronie. Tashi miała dłoń przy swojej brodzie. Shalissa marszczyła brwi. Florance też marszczył brwi. Sariel chowała wzrok w dłoni. Vaynard dłubał w nosie. A... Lah'ra. W końcu przerwała ciszę.
- Kto to? - wskazała przed siebie, na portret przed całą grupą. Był to portret chłopaka. Pytanie było dość dziwne, bo był przecież bardzo wyraźnie podpisany:
VIR.
* * * * *
Ocknęła się. Otworzyła szybko oczy, potrząsnęła głową. To już ranek. Zaczęła przypominać sobie wszystko, co ważne. Co to za miejsce w którym się znajduje, co tu robi, co dziś za dzień... Znów będą atakować, by zdobyć pożywienie, prawda...?
Chwila. Czy to dziś... Tak, chyba dziś. Na dziś szykowało się coś większego, ale jak zawsze szczegóły nie są jej znane.
Nie lubiła tych ataków. Właściwie, to najazdów. Problem w tym, że będąc w grupie musi robić to, co reszta. Gdyby jej w niej nie było, byłaby już zapewne martwa... Choć w sumie, czy to ma znaczenie? ...A, tak. Larl. To tylko dlatego jeszcze nie odeszła. Właśnie odwracała głowę, gdy zauważyła coś nietypowego. A właściwie wyczuła. Apaszka? Ręka powędrowała do jej szyi, przejechała palcami po materiale. Trochę czasu zajęło jej przypomnienie sobie ostatniej rozmowy oraz chwili, gdy chłopiec podarował jej tę chustę. Taak... Sięganie pamięcią wstecz sprawiało jej coraz więcej problemów. On śmiał się nawet, ze niedługo zapomni swego imienia, ale ona wcale nie uważała tego za śmieszne.
Odwróciła się i przebyła na czworaka drogę do drabiny. Obróciła się raz jeszcze i powoli, krok za krokiem zaczęła schodzić w dół. Potem schody...
Siedzieli już przy stole. Grali w karty. Ochrypłe od wiecznych wrzasków głosy były przez nią świetnie rozpoznawalne. Starała się nie rzucać im w oczy, chciała przejść niezauważona. Jeśli tylko nikt nie zwróciłby na nią uwagi...
- ...ował i zdobył kod. Pluskwa jest przygotowana... Czekamy tylko na niego.
- Jak rany, to jest genialne. To będzie nasz największy zakupowy rempejdż wszechczasów! Dajesz wiarę, jak się obłowimy?
- Taa... Źródlanie będą łazić za nami na kolanach błagając o kokosy. Ba, kokosy! Kupimy przecież jeszcze cały sprzęt do ich otwierania!
- Zac, jesteś genialny. Po prostu... genialny.
- Wiem. - dotychczas milczący mężczyzna o ciemnej, szarawej skórze uśmiechnął się szczerząc pożółkłe, niekompletne zęby w których trzymał kolorową, papierową trąbkę. Zmierzwił palcami krótką, nierówną brodę po czym sięgnął po jedną z kart klienta rzucając ją na stół. - Znów wygrałem. A ty, Tashi, przegrywasz już trzeci raz z rzędu.
Siedząca naprzeciwko kobieta zacisnęła zęby zirytowana, po czym rzuciła swoimi paragonami o blat.
- Po prostu farcisz, tyle! Nie gram już z tobą! - wrzasnęła wstając i szybkim krokiem poczęła kierować się ku schodom w dół, tupiąc przy tym ciężko glanami wśród śmiechu dwójki mężczyzn pozostałych przy stole.
- Ooo... no proszę. Jak się świetnie składa. - Zac podniósł się powoli ze swego miejsca. - Młoda! Ta, ty. Chodź do mojego pokoju. Zanim ruszymy, mam do ciebie pewną... sprawę.
Weszli do ciemnego pokoju. Tynk odpadał od ścian, sufit się sypał, podłoga była potłuczona... a jednak, to był najlepszy pokój w całym budynku. Umięśniony mężczyzna ominął wolnym krokiem jedyne biurko i otworzył w nim szufladę, krótko ją przeszukując. Zatrzymał się. Podniósł na nią wzrok. Gdy ta przełknęła głośno ślinę... Wyciągnął z szuflady różową kaczkę z origami, rumieniąc się lekko.
- P-podoba ci się? R-robiłem to całą noc, p-próbowałem, al-le... no, wyszło takie... khm. T-takie właśnie wyszło.
Białowłosa uśmiechnęła się szeroko, pokazując zęby mimo zaciśniętych ust. Pokazała nawet kawałek kości jarzmowej, co chyba onieśmieliło faceta.
- Może być. Wspaniała robota. Dziękuję. - powiedziała, podchodząc bliżej, by wziąć kaczuszkę w dłonie.
Jedius 9 Baka - Wto Kwi 16, 2013 2:03 am
- A teraz? A teraz?
- Wciąż zamknięte.
Cały ogromny plac otoczony był morzem ludzi. Każdy z nich gotowy był od biegu, kiedy tylko pojawi się sygnał. Do biegu przez cały plac, aż do wielkich drzwi nad którymi widniał czerwony neon "KANTIA MART". Na samym placu nie było nikogo poza jedną niską dziewczyną ubraną w ciemnozielone spodnie, bluzę i czapkę z daszkiem. Na bluzie zapinanej zamkiem błyskawicznym był napis "WOŹNY". Zamiatała brudne, pokruszone kafle drewnianą miotłą przeklinając swoje parszywe życie pomiędzy odpowiedziami na wciąż te same pytania.
- To już? Już?
- Nie. Zamknięte. Nihi, kurwa.
Szur szur szur. Zamiatała i zamiatała z ponurą miną. Bez wątpienia wyglądała na zmęczoną życiem. Właściwie, to całkiem jak zombie. Złowrogo spoglądała tylko na każdego kto próbował wyjść przed szereg czerwonymi oczyma, poprawiając co jakiś czas granatowe włosy. Właściwie, to był z nią ktoś jeszcze. Na jej głowie. Stała tam inna, niewiele wyższa dziewczyna, na jednej nodze, z drugą wystawioną w tył, pochylona w przód, z rękoma rozłożonymi na boki. Naśladowała chyba ptaka. Zdaje się, kruka. Bo była ubrana całą na czarno jak jej włosy, i co jakiś czas wykrzykiwała "Caw caw caw", machając rękoma. O dziwo, zachowywała idealną równowagę niezależnie od tego, co robiła ta na dole.
* * * * *
Wiatr się wzmagał. Może i dzień nie był specjalnie chłodny, szczególnie w porównaniu z wczorajszym, ale wyziębiało ją zdenerwowanie. Dlaczego? Przecież zawsze wszystko się udawało. Jednak tym razem, obserwując Zac'a i nieznajomego człowieka przy jakimś panelu obok bocznego wejścia do supermarketu odnosiła wrażenie, że teraz coś pójdzie nie tak, że... straci to wszystko co ma, a ma tak niewiele. Co chwila zaciskała drżącą dłoń na papierowej kaczce w kieszeni po to, by za chwilę puszczać ją z obawą, że może przypadkiem ją zgnieść. Nie wiedziała, że zrobiła to już dawno temu. Co chwila oglądała się za siebie. Czekała najdalej od drzwi, nigdy nie wiadomo czy ich grupą nie zainteresowało się jakieś pomniejsze stado dzikich klientów. Gdyby tak było, byłaby pierwszym celem. Ale... nie chciała podchodzić bliżej. Właśnie przez tą obawę, że... tam coś się może stać. Nie, tam na pewno coś się stanie. Stała więc tylko i czekała. Nie poruszyła się aż do chwili, kiedy wielkie drzwi zaczęły się żółwim tempem otwierać, a ze środka... zaczęła dobiegać jej uszu muzyka.
* * * * *
[ BGM: Go! Go! Carlito! ]
Spoglądała na kokosowy kielich przyozdobiony małą parasolką z wizerunkiem orła o szeroko rozpostartych skrzydłach. Jakże pięknie komponował się on z jej nowym kapeluszem ze słomy. Światło licznych świetlówek wysoko nad głową tańczyło tańczyło na powierzchni jej ciemnych okularów, gdy żwawo kiwała głową do rytmu muzyki z radiomagnetofonu. Jej piersi, trzymane jedynie kwiecistą koszulą zapiętą na tylko jeden guzik ochoczo powtarzały ten swoisty taniec. Ona, magazynierem! Sama ta myśl, choć niedawno tak realna, teraz napawała ją jedynie odrazą. Nigdy więcej. Wybrana z przepowiedni, czyimś pracownikiem... nie do pomyślenia. Nieśpiesznie przystawiła kokosowe naczynie do ust, palcami drugiej ręki delikatnie masując aksamit swej nowej przepaski udającej spódniczkę. Zamoczyła ledwie wargi nie poczuwszy nawet smaku soku, a już cofnęła rękę. Nie mogła tego dłużej słuchać. Każde kolejne słowo z tych parszywych ust napawało ją tylko większą nienawiścią. Przeniosła wzrok z kielicha przed siebie. Nabrała tylko tyle powietrza, by wystarczyło jej to do niegłośnego wypowiedzenia krótkiego słowa.
- Zwolniony.
Przeraźliwy krzyk wypełnił pomieszczenie. Szybko został on uciszony przez uderzenie rączki parasola Kari, która zrobiła to bardzo płynnie, ani na chwilę nie przerywając swojego efektywnego tańca. Taniec brzucha, taniec bioder. Uniesienie i opuszczenie rąk, wszystko idealnie pasujące do piosenki. I piruet z uderzeniem parasolem, który sprawił, że były kasjer wyleciał przez sufit. Wyleciał tam, gdzie będzie musiał spędzić resztę swojego życia. Wyleciał ku reszcie, gdzie będą gnić wśród najgorszego ścierwa.
Pośród samych siebie. W prawdziwym piekle.
W Kantyjskim Urzędzie Pracy.
Poprawiła bransoletkę, założyła znów nogę na nogę, podziwiając cudowny sandał na jej stópce. Gdy uniosła wzrok, kolejny skazaniec bez żadnych obiekcji stawił się już przed swym sądem ostatecznym. Kąciki jej ust uniosły się w szczerym uśmiechu. To wszystko była prawda. Jej moc jest nieskończona. Potrzebuje jedynie kontroli nad kokosami. A gdy zyska tą kontrolę... Będzie mogła nakazać światu wszystko, co tylko zapragnie. Nikt i nic nie będzie w stanie jej się sprzeciwić. Stanie się jego nowym...
Bogiem.
- Przedstaw się, hula!
Jej strażniczka... Spojrzała tu na dzierżącą parasol dziewczynę która jeszcze nie zdążyła ochłonąć z tanecznej gorączki i wciąż wykonywała piruety zamiast przynieść jej kolejnego kokosa. Strażniczka... osoba godna swej posady. Mimo kilku godzin nieprzerwanej, wyczerpującej pracy fizycznej nie okazała niezadowolenia choćby najcichszym westchnięciem. Choć ze zmęczenia powinna już padać z nóg, łapczywie chwytając oddech... nic podobnego się nie działo. Nie utraciła ani na chwilę swego wdzięku, wciąż dumnie wywijając pupą na lewo i prawo. Ta duma wcale jej nie przeszkadzała - była ona jedynie wizytówką tego, komu służy. Bóg powinien mieć swojego przedstawiciela... Kari Kari na to zasługiwała.
Przeniosła teraz wzrok na kolejną osobę pod przesłuchaniem. Jakaś ruda, piegowata dziewka. Dlaczego wysłuchuje jej skomleń, uniżonych próśb o ocalenie kariery, jeżeli wszystko co chce o niej wiedzieć może sama pozyskać jedynie krótkim spojrzeniem? Ba, może sprawić że zapomni ona o swej przeszłości, że stanie się kimkolwiek, kim ona sobie zażyczy by była? Czyżby aż tak cieszył ją widok zrównania czyjejś osoby ze zwierzętami prowadzonymi na rzeź, chórem nakłaniających swoje gardła do przerażonego krzyku o ratunek? Jakby w poszukiwaniu odpowiedzi ponownie zatopiła wzrok w pustej, brązowej skorupce, ledwie słuchając łamiącego się głosu dziewczyny klęczącej pod jej stopami wśród papierków po batonach.
- Fari-Fari, Fari... F-Fari Fari-Fari Farifari! Fari Fari Fari, Fari Fari Farifari Fari-Fari Fari Farifarifari. Fari... FariFari Fari Fari Fari Fa-- (F-Fari, pani... Potomkini Faritterheak'ów! Mam... dwadzieścia trzy lata, z czego ostatnie pięć spędziłam t-tutaj, w dziale warzywnym... Nie posiadam żadnych umiejętności, nie dan-ne mi było się edukować... pochodzę ze Źródła, z dolnego miasta. Mój ojciec był aptekarzem, matka... pracowała... publicznie. Jeśli zaś było dane pani słyszeć, mój dzi--)
Jeden krótki gest, uniesienie lewej dłoni natychmiastowo uciszyło piegowatą. Potrzebowała ciszy. Ciszy, którą tak bardzo ceniła... Ciszy, i chwili na zastanowienie. Spojrzeniem zza ciemnych okularów zmierzyła pracownicę... czy raczej "byłą" pracownicę? Z postury... mogła ją nawet przypominać. Rysy twarzy też nie różniły się znacząco. Może mogłaby jej użyć? Czy nakarmienie głupiej dziewki nadzieją warte jest ujrzenia rozczarowania na twarzy swych znienawidzonych kierowników, kiedy okaże się iż Mari, którą uda im się złapać... wcale nie jest tą, której zwolnienia pragnęli? Utrzymanie darmozjada może być naprawdę uciążliwe, ale... bała się też, że w jej nowym sklepie zabraknie rozrywki. Właśnie dlatego podjęła decyzję.
- Powstań.
Rude dziewczę wstało natychmiast. Mimo wszelkich siniaków zachowała prostą, sztywną postawę poza jej głową, która schylona była w wyrazie szacunku. Czekolada na jej kolanach zaczęła powoli spływać w dół, pokrywając coraz większy obszar goleni. Jej dłonie zacisnęły się, jakby usiłowała uchwycić nadzieję obiema garściami i nie puścić się jej, by nie ulotniła się zapewne wraz z jej życiem.
- We no puść tą muzę na głośniki. Byle szybko.
Opuściła jedną nogę, założyła na nią drugą.
Ruda jak w panice rzuciła się do przodu. przeleciała szybko do działu AGD tuż obok, szukając we wszystkich odtwarzaczach kasety z piosenką jej łaskawczyni. Ta zaś uśmiechnęła się szeroko ponownie. Jak nisko potrafią upaść ludzie by ratować swój zawód? Ciekawość uderzyła w nią nową falą. Wystarczająco dużą, by zachęcić ją do ponownego odezwania się, zaraz po tym, jak kopnięciem podcięła Kari która była w trakcie wykonywania potrójnego piruetu w powietrzu.
- Nie przypominam sobie, bym pozwoliła ci używać kaset!
Ruda cofnęła się, w panice znów szukając sposobu. Spojrzała szybko w bok, na twarz kobiety... ale jeszcze szybciej opuściła wzrok. Już wiedziała o co chodzi. Jeśli jednak chodzi o pracę... nie wahała się. Przez te lata nędznych zarobków i tak już wiele razy była równana z błotem... by nie powiedzieć, że z łajnem. Nachyliła głowę i tak, jak oczekiwała tego jej nowa pani... rzuciła się do działu z instrumentami, by potem zaciągnąć je stamtąd do studia w którym znajdował się mikrofon podłączony do wszystkich głośników w sklepie.
Zwęziła jedynie powieki, po raz kolejny przenosząc wzrok na kokos. Kątem oka widziała kolejnego mężczyznę padającego przed nią na kolana z obrzydzeniem komentując stratę wszystkich batoników na których musieli klękać. Poznała go po głosie. Nie zamierzała darować mu roboty, ale... niech głupiec karmi się nadzieją. Niech kontynuuje swoje błagalne wołania, ubliżając sobie i wszystkiemu co ma wartość w jego nędznym życiu, które niedługo się skończy. W tej chwili jej zainteresowanie skupione było na pełnym kokosie otrzymanym od Kari, z którego wnętrza wina jeszcze nie miała okazji zasmakować. Przymykając oczy przytknęła usta do słomki, pociągając mocno. Następnych kilka chwil spędziła na rozkoszowaniu się widokiem rudej która zaczęła teraz wygibasy z rękoma w górze, oraz słodkim smakiem zemsty, wciąż podrygując głową do rytmu.
Jedius 9 Baka - Pon Maj 20, 2013 12:08 am
- Teraz? Teraz? A teraz?
Niska już nawet nie odpowiadała na pytania, bo to nie miało sensu. Ile by nie powtarzać, i tak odpowiedź będzie ta sama. Tak więc, jedynym głosem który wypełniał krótkie okresy ciszy pomiędzy pytaniami było ciągle krakanie czarnowłosej. Nawet, jeśli wyraźnie już się zmęczyła machaniem, nawet jeśli było słychać, że jej głos zasłabł i ochrypł już od wysokich dźwięków, urywał się co chwila, gdy przełykała ślinę pomiędzy okrzykami. I tak niestrudzenie nawoływała jakby miało od tego zależeć jej życie. Cały czas. Aż do momentu, gdy z wnętrza budynku nie huknęła głośna muzyka. Bardzo głośna muzyka. Równocześnie z "Caw?" i odwróceniem się niskiej w stronę drzwi, jeszcze raz padło pytanie. Ostatnie pytanie.
- Otwarte...?
Nie trzeba było odpowiedzi. Automatyczne drzwi otworzyły się. Pojawił się w nich wysoki, postawny blondyn w skórzanej kurtce. Nabrał powietrza z dumną miną. Chciał coś chyba powiedzieć. Ale nie zdążył. Moment, w którym otworzył usta był momentem, w którym rozpoczęła się dla niego Operacja Pociągu Bólu. Masywny tłum stratował go w przejściu, przekrzykując się wbił się w środek supermarketu nie zważając na nic ani nikogo. A już na pewno nie na granatowowłosego kurdupla, z którego głowy znikła ta naśladująca ptaka.
- Nie biegać po placu. - mrukęła od niechcenia choć nikt na nią nie zwrócił uwagi. Wszyscy mijali ją przebiegając po placu, który dopiero co tak pięknie pozamiatała. W irytacji machnęła na odlew miotłą, trafiając przypadkowego przechodnia, który po niemal dosłownym wbiciu się drewnianego kija w łysą głowę zrobił salto w tył w powietrzu, padając bez tchu na posadzkę, zdeptany potem przez kilkanaście następnych zakupowiczów. Pieprząc to wszystko, mała wyrzuciła miotłę na ziemię i z niezadowoleniem na twarzy złapała kolejną przypadkową osobę, kobietę z irokezem i silnym chwytem powaliła ją na ziemię, wbijając następnie stopą jej głowę w kamienne kafle.
- Zamknięte. - stwierdziła w jej kierunku, choć ta zdecydowanie nie mogła tego usłyszeć. Otrzepała ręce, gdy wreszcie tabuny ludzi dookoła zdążyły się rozrzedzić. Wszyscy zdołali już wejść do środka, rozwalając przy tym kawałek ściany przy drzwiach. Została tylko ona, ciało z głową w ziemi, łysy i blondyn. Chociaż, nie. Była jeszcze ta "ptaszyca". Sprawdzała kieszenie łysego. W każdym razie, mała zdjęła z głowy czapkę, a następnie, po wyrzuceniu jej, odkleiła pasek z napisem ze swojej piersi. Wygląda na to, że pod napisem "WOŹNY" znajdował się napis "OCHRONA". Ostatnią rzeczą było podwinięcie rękawów, a potem stanowczym krokiem skierowanie się w stronę drzwi. Również depcząc po drodze blondyna.
* * * * *
- Karramba! Co to za plebs? - Mari wskazała z niesmakiem na nawałnicę zakupowiczów napływającą pomiędzy półki. Egzekucja pracowników była już właściwie zakończona, więc i Kari nie była specjalnie zajęta, choć wcale nie przestawała tańczyć. I tak naprawdę nie zwracała nawet większej uwagi na tłumy, odpowiadając blondynce wzruszeniem ramion podczas wygibasów. A przynajmniej do pewnego momentu.
- Ja cię! Cyce! Też na sprzedaż? - średniego wzrostu brunetka z długim warkoczem doskoczyła błyskawicznie do nic nie spodziewającej się de Moe i pochwyciła ją za jej wielkie Charyzmy, ściskając, obijając jedna o drugą, unosząc, znów ściskając... aż guzik strzelił. Mari cała oblała się rumieńcem, stęknęła rozkosznie, upuściła aż z wrażenia swojego kokosa. I było to na tyle poważne, że Kari przestałą tańczyć. Błyskawicznie spoważniała. Oczy zapłonęły szkarłatną żądzą mordu. kilkoma pewnymi krokami zbliżyła się do fotela i jednym silnym zamachem cepnęła brunetkę parasolką przez łeb. 1-hit KO. Warkoczasta zsunęła się na ziemię ze spiralami w oczach. Czerwona zaś stojąc po ciosie tyłem do blondynki, wsunęła parasol niczym miecz za słomianą spódniczkę.
- Zawsze tu by bronić twej godności, Adler. - oznajmiła ze śmiertelną powagą, pochyliwszy głowę. W tym momencie - umyślnie, czy nie, kto wie - parasol się otworzył. Jego siła była wystarczająca, by zerwać przepaskę z jej bioder, odsłaniając... wszystko. Nawet mimo muzyki, wydawało się, że zapadła chwila grobowej ciszy podczas której parasol razem ze spódniczką upadły na ziemię. Wszyscy wokół, którzy wzięli się nie wiadomo skąd i nie wiadomo kiedy, gapili się osłupiali. Trzy... dwa... jeden...
PIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIISK! Szkarłatna, czerwieniąc się teraz również na twarzy zakryła się gwałtownie dłońmi i niesamowicie szybkim biegiem rzuciła się w losowym kierunku przed siebie, wywijając tylko za sobą szkarłatną kitą. Szybko znikła z pola widzenia, choć można było śledzić jej drogę po ciałach, półkach i produktach, które wylatywały wysoko w powietrze coraz dalej od miejsca zdarzenia. Wszyscy przenieśli teraz swoją uwagę na Mari, której widać spodobał się ostatni gest i teraz sama zaczęła masować swoją Charyzmę. Do rytmu.
Boing, boing, boing.
* * * * *
- Fix do kretoszczura!
- Alfa piętnaście, mam!
- Oregano i liście laurowe!
- Gamma trzy, mam!
- Papryka i ogórki!
- Brawo siedem, mam!
- Doskonale. - Ray puścił przycisk krótkofalówki i opuścił rękę wzdłuż ciała. Mógł być z siebie dumny. Jego ludzie odwalili kawał dobrej roboty. Nikt nie potrafi robić zakupów tak, jak Federacja. Co jak co, ale Federaccy kupcy są najlepsi na świeeciee! Nikt nie może im dorównać. I niedługo zrobią taką fiestę, że z tymi kokosami będą mogli się schować. Ludzkość im podziękuje za przywrócenie przedwojennej świetności! Uniósł drugą rękę, wsuwając do dłoni papierosa. Pomacał się po kieszeni spodni, potem po marynarce. Gdzie jest jego zapal-- a, tak. Tuż przed jego ustami, już z odpalonym płomieniem. Śliczna zapalniczka benzynowa ze wszystkimi czterema figurami karcianymi. Zaciągnął się więc, wyciągając po tym peta z ust i wypuszczając obłok dymu podczas obserwacji uwijających się pomiędzy półkami żołnierzy. Wtedy coś do niego dotarło. Skoro tu trzyma krótkofalówkę, tu papierosa... to gdzie była zapalniczka? Mac, mac, mac... a nie, jest już w kieszeni marynarki. Widać potrafi działaś jeszcze szybciej niż myśleć. Całkiem logiczne. No bo przecież to nie jest tak, że w supermarkecie grasowałby jakiś...
Duch.
|
|