Wiele sfer
Mało gier

Gra - Prolog: Evanescent Encounter

Cinek - Pią Cze 22, 2012 11:20 pm
Temat postu: Prolog: Evanescent Encounter
Michael Aquato
Mimo że wczoraj siedziałeś nad swoimi notatkami do późnej nocy, wyspałeś się wyjątkowo dobrze. Kiedy obudziłeś się i spojrzałeś na budzik stojący na szafce nocnej, zobaczyłeś w ciemności czerwone cyfry oznajmiające o godzinie 5:37. Wraz z dzisiejszym poniedziałkiem rozpoczął się dla ciebie ostatni tydzień pracy nad specjalnym projektem, którego realizację Korporacja zleciła tobie i grupie innych inżynierów. Od niecałych dwóch miesięcy zajmowaliście się modyfikacją pewnych reaktorów energetycznych starszej generacji - co najdziwniejsze, nie mieliście tak właściwie żadnego pojęcia, jaki jest w tym cel, ze względu na wprowadzenie ostatnio do masowej produkcji ich dużo wydajniejszych odpowiedników. Sama praca również nie przynosiła większych efektów, jednak wasi pracodawcy wydawali się być zadowoleni z wyników, ponieważ zespół otrzymywał regularne fundusze na prowadzenie dalszych badań i realizowanie zleconych zadań. No ale cóż, dopóki dostawałeś pieniądze, chyba nie powinieneś narzekać na pracę. Zwłaszcza, że już na dniach czekała cię sowita premia w postaci pięciocyfrowego przelewu.
Wstałeś z łóżka, przecierając oczy. Panujący w kawalerce półmrok nie sprzyjał twojemu wzrokowi, sięgnąłeś więc po okulary. Zza zasłoniętego firankami okna słychać było monotonny szum deszczu, zaś cały budynek kamienicy tonął w kojącej zmysły ciszy. Cóż, wypadałoby coś ze sobą zrobić, aby zdążyć się trochę ogarnąć i dotrzeć na ósmą do pracy. Na codzienne taksówki raczej nie było cię stać, musiałeś więc jak zwykle polegać na swoich butach i parasolce...

Irn Yankobe
Ostatni miesiąc nie był dla ciebie zbyt bogaty w zlecenia, wczorajszego wieczoru uległo to jednak zmianie. Codziennie o tej samej godzinie odwiedzałeś tą samą budkę z hot-dogami, gdzie mniej więcej raz na tydzień lub dwa odwiedzał cię jeden z informatorów gangu narkotykowego, dla którego obecnie pracowałeś. Przywódca "White Serpents" zajmował się dystrybucją białego proszku, znanego na ulicach jako Coconine Powder i raczej nie miałeś co narzekać na pieniądze, które ci oferował za zlecone zadania i zwykłą lojalność. Poza tym, potrafiłeś o siebie zadbać i pozostać anonimowy, nie miałeś więc w związku z tym żadnych problemów z prawem.
Stałeś w rogu jednej z bocznych ulic, na której oprócz dużych kałuż, kontenerów ze śmieciami i śpiącą w kartonach prostytutką nie było praktycznie niczego ani nikogo. Rzucany przez stojące blisko siebie budynki cień był późnym wieczorem idealnym ukryciem, z którego z powodzeniem mogłeś obserwować stojący przy głównej ulicy hotel. Raz na jakiś czas spomiędzy grup przechodzących drogą ludzi i androidów mogłeś przez sekundę lub dwie zawiesić oko na ubranego w garnitur mężczyznę, widocznego przez okno wiodące na znajdującą się na parterze restaurację. Siedział on na kanapie, obejmując ramionami dwie siedzące obok niego kobiety. Na stole stał szampan w metalowym kuble z lodem, było tam też chyba coś do jedzenia. Za mężczyzną tkwił prawdopodobnie jego ochroniarz - wysoki młodzieniec ubrany w czarną, skórzaną kurtkę z ćwiekami. Ze swoim różowym irokezem, czarnymi okularami i tatuażem na szyi wyglądał bardziej na zwykłego ćpuna niż zabijakę. Twoje zadanie było proste - zakraść się do pokoju krawaciarza i przeszukać go w celu odnalezienia podrobionego narkotyku, który podobno sprzedawał. Nowobogacki zwrócił uwagę mafii, która chciała mieć pewność co do źródła jego zarobków - po czym wysłać po niego odpowiednich ludzi i dotrzeć do wytwórcy, aby raz na zawsze zamknąć konkurencyjny interes. Potrzebowali jednak dowodu, aby nie babrać sobie rąk w razie pomyłki szpiegów-amatorów. Tutaj wkraczałeś ty. Mogłeś zawsze zrezygnować z zadania, chociaż szef White Serpents nie należał do ludzi, którym bezpiecznie jest odmawiać. Została też kwestia wykonania przez ciebie zlecenia. Zbliżała się powoli północ - twój cel mógł w każdej chwili wrócić do pokoju, którego numeru póki co jeszcze nie znałeś. Mogłeś też zawsze zaczekać, śledzić go i zaskoczyć podczas snu. Dla twojego zleceniodawcy liczyły się tylko rezultaty.

Tidus - Sob Cze 23, 2012 12:57 am

Zgramoliłem się z łóżka, mechanicznie nasuwając okulary na nos i patrząc na budzik. Nie jest tak źle. Pięć godzin snu a jestem wypoczęty. Chociaż chyba i tak potrzebuję szybkiej dawki zimnej wody spod prysznica, by obudzić się w pełni. Ale z powodu deszczu chyba sobie tego dzisiaj oszczędzę. Tylko przeziębienia mi teraz brakowało.
Zabrałem z ziemi ubrania i zacząłem na siebie naciągać w powolnym marszu ku kuchni. Czy też raczej aneksowi kuchennemu. Wyciągam dowolne resztki po obiadach na wynos, które zebrały się przez cały ten czas w lodówce i wrzucam do pierwszego lepszego garnka i ustawiam na kuchence, by je podgrzać. Naprawdę, muszę kiedyś nauczyć się gotować. Ciągłe życie na chińszczyźnie nie może być zdrowe.
Po zjedzeniu ciepłego śniadania zarzucam na siebie biało-szarą kurtkę, zakładam buty i zabieram parasol oparty o ziemię, mrucząc cały czas pod nosem wczorajsze notatki, by niczego nie zapomnieć po drodze do pracy. Cholera, może po tym wezmę jakiś urlop? Nie dość, że pracuję nad skończonym bezsensem, to jeszcze muszę zabierać robotę do domu.
No cóż. Czas wybierać się w drogę.

Jedius 9 Baka - Nie Cze 24, 2012 11:59 pm

[Ot, by się lepiej wczuć: Icarus - Main Theme]
[qt:46a6367b5d]http://kantia.pl/files/01.%20Icarus%20-%20Main%20Theme.mp3[/qt:46a6367b5d]

Siedzi tam. Siedzi tam kolejna szuja, do skraju obrzydliwości obnosząca się ze swoim majątkiem. Robota taka jak ta należała w sumie do najprzyjemniejszych. Kiedy wiem, że robię coś, co jest w stanie całkowicie zniszczyć życie kogoś takiego jak ten tchórz, usiłujący zbić majątek na łatwiznę tylko po to, by obnosić się z pieniędzmi... w jakiś sposób dodawało mi to motywacji. Nawet, jeśli zachowanie to było cholerną hipokryzją. Pewnie lubiłem się w tych momentach usprawiedliwiać myślą, że oni w przeciwieństwie do mnie nie mieli ciężkiego dzieciństwa. Tyle, że... nie powinienem był teraz o tym myśleć. Mam robotę do wykonania.
Starym przyzwyczajeniem wsunąłem ręce w kieszenie. Wolnym krokiem wyszedłem z kryjówki, zmierzając w stronę hotelu. Po drodze zmierzyłem go wzrokiem, określając liczbę jego pięter. Im mniej, tym lepiej dla mnie. Poszukiwania właściwego pokoju będą dużo krótsze.
Po wejściu do środka od razu szukam wzrokiem i kieruję się do recepcji. Cierpliwie czekam tam, aż ktoś się mną zainteresuje, badając wzrokiem wszystko, co mają za ladą. Może znajdę gdzieś wykaz, które pokoje są zajęte, a które wolne? Jeśli nie wykaz, to może półkę, szafkę, lub wieszaki z kluczami bądź kartami do poszczególnych drzwi? Szczęściem byłoby znaleźć coś takiego. W każdym razie, gdy w końcu ktoś się mną zainteresuje, krótko kiwam głową na przywitanie, zwracając wzrok ku rozmówcy.
- Chcę wynająć pokój. Dużo macie ich wolnych?

Cinek - Pon Cze 25, 2012 12:27 pm

Michael Aquato
Po wstaniu z łóżka i ubraniu się podszedłeś do lodówki w celu przygotowania sobie jakiegoś posiłku. Wewnątrz poza kończącym się ketchupem, połową kostki masła i białym opakowaniem z wczorajszymi resztkami z obiadu nie było niczego. Wyciągnąłeś białą paczuszkę, zaglądając do środka. Makaron z kurczakiem i warzywami wypełniał jej niecałą połowę. Powinno póki co starczyć, najwyżej kupisz sobie jakiegoś batonika z maszyny w pracy. Tak czy inaczej nie byłeś jakimś szczególnym głodomorem, powinieneś więc dać sobie radę. Po odgrzaniu posiłku i zjedzeniu tego co się nie przypaliło, zarzuciłeś na siebie płaszcz, zabrałeś parasol, po czym wyszedłeś z mieszkania. Sterowane elektronicznie drzwi po naciśnięciu przycisku schowały się w ścianie, aby ponownie wrócić na swoje miejsce i cicho piknąć po twoim wyjściu. Zaraz po zejściu na parter i opuszczeniu kamienicy otworzyłeś parasol, wyruszając pustą, lekko zamgloną ulicą w stronę jednej z placówek badawczych Korporacji, w której obecnie prowadziłeś prace nad swoim projektem.
Dzielnica 5-A, w której mieszkałeś, była czwartą spośród ponad dwudziestu pod względem najbiedniejszych w całym Los Angeles - wyłączając z tego wydzielone strefy dla najbogatszych, do których proletariat nie miał wstępu. W obecnej chwili mieszkałeś tutaj ze względu na niedużą odległość od aktualnego miejsca zatrudnienia, nie musiałeś też płacić zbyt dużego czynszu, a warunki mieszkaniowe były znośne. Poza tym, tak czy inaczej twoja pozycja jako inżyniera Korporacji odstraszała potencjalnych złodziejaszków. Może nie byłeś nikim specjalnie groźnym ani ważnym, jednak lepiej zawsze dmuchać na zimne. Wchodzenie w drogę osobie zakładającej do pracy mundur z tym samym logiem co uzbrojeni po zęby agenci nie było zbyt dobrym sposobem na życie.
Placówka badawcza numer cztery nie należała do największych. Parter, jedno piętro administracyjne, jedno z biurami projektowymi, no i podziemne laboratorium. Ty pracowałeś w tym trzecim, to jest na samej górze. Po przesunięciu przez czytnik swojej karty identyfikacyjnej zostałeś wpuszczony do środka - standardowo przeszedłeś przez odpowiednie bramki wykrywające broń, potem skaner tęczówki oka, po czym dopiero zostałeś wpuszczony do korytarza z kilkunastoma prywatnymi pokojami i dwoma windami. Po dostaniu się na drugie piętro ruszyłeś w stronę swojej pracowni.
Mimo wczesnej godziny w środku były już cztery osoby. Powiesiłeś swój płaszcz, przywitałeś się zdawkowo z obecnymi, po czym zasiadłeś do swojego biurka i wziąłeś się do roboty. Pomieszczenie miało na oko czterdzieści metrów kwadratowych, naokoło pod ścianami znajdowały się stanowiska badawcze połączone w jeden, bardzo długi stół. Poza głównym wejściem były też drzwi prowadzące na inny korytarz, z którego można było dotrzeć między innymi do toalety i kilku pomieszczeń informatycznych. Zdążyłeś już przywyknąć do tego miejsca, wiedziałeś jednak, że niedługo znowu cię pewnie przeniosą. Możliwe, że będzie się to wiązało z kolejną przeprowadzką. Myśląc nad tym oraz paroma innymi sprawami zacząłeś przygotowywać się do pracy. Przeglądając długą jak nigdy listę zleceń na ostatni tydzień nie było ci zbyt wesoło, nie mogłeś jednak nic na to poradzić. Podłączyłeś oscylator cyfrowy do swojego komputera, podpiąłeś odpowiednie kabelki do rdzenia energetycznego jakiejś starej broni plazmowej, po czym odpłynąłeś w wir żmudnych kalibracji.
Kiedy zbliżała się jedenasta, poczułeś się już trochę zmęczony. Nawet twoje mikrowszczepy nie nadrabiały za wszystkimi obliczeniami i analizą wykresów, które musiałeś zrobić. Na szczęście zbliżała się powoli krótka przerwa. Już miałeś zająć się zapisem wyników, kiedy poczułeś się trochę słabo. Skręt kiszek dał do zrozumienia, że może faktycznie powinieneś zacząć uczyć się gotować i zrezygnować z odgrzewanych fast-foodów. Przydałoby się chyba przejść na chwilę do toalety, zaufanie swojemu organizmowi w tych sprawach nie byłoby najlepszym rozwiązaniem.
-Hej, Michael, nie wyszedłbyś może po pracy na jakieś piwko? - zapytał cię Thomas Blake, jeden z twoich "kumpli z pracy", siedząc obok ciebie przy swoim prywatnym laptopie i klikając coś myszką. -Mam cholerny problem z ustawieniem częstotliwości w tym debilnym symulatorze sygnałów, a ty się trochę na tym znasz. Nie chcę, żeby mnie wyjebali na zbity pysk tuż przed wypłatą. Ale spoko, ja stawiam jakby co.

Irn Yankobe
Po krótkich przemyśleniach postanowiłeś zakończyć obserwacje i zdobyć trochę informacji. Opuściłeś swoją kryjówkę, po czym zacząłeś slalomem mijać przechodzących przez ulicę ludzi, raz na jakiś czas lekko potrącając kogoś barkiem. Krótko przyjrzałeś się hotelowi - miał on trzy piętra. Sam budynek nie był jednak zbyt duży, szybko zauważyłeś że na każdym z poziomów może znajdować się góra dziesięć pokoi. Po krótkiej analizie ilości okien po jednej stronie mogłeś zgadywać, że najprawdopodobniej osiem.
Wszedłeś do środka, rozglądając się krótko. Z tego co widziałeś po szyldzie nad wejściem, był to lokal trzygwiazdkowy, chociaż wystrój wnętrza pozostawiał wiele do życzenia. W obecnej chwili znajdowałeś się w dzielnicy, która nie plasowała się zbyt wysoko w rankingu tych zamożniejszych, no i nie miałeś się co dziwić. Twój cel najwidoczniej, pomimo sporej rozrzutności, nie chciał rzucać się zbytnio w oczy, obnosząc się swoim stanem konta w bogatszych dzielnicach, gdzie coś takiego od razu przykułoby uwagę odpowiednich osób. No ale cóż, wyglądało na to, że nadal nie był wystarczająco ostrożny, skoro od okrutnej kary za jego przekręty dzieliło go już tylko kilka kliknięć twojego wytrycha. Jeśli ci się poszczęści, za jakiś kwadrans będziesz już w drodze powrotnej do swojego mieszkania.
Podszedłeś do recepcji, za którą znajdowały się wieszaki na klucze. Pierwszy rząd, pokoje 101-108, drugi 201-208, trzeci 301-308, czyli w sumie dwadzieścia cztery. Zresztą, tak jak się tego spodziewałeś. Na swoim miejscu nie wisiały jedynie trzy klucze, do pokoju 101, 103 i 201, nie mogłeś mieć jednak pewności, że akurat tyle mieszkań jest w tej chwili zajętych - zawsze ktoś mógł wyjść, zostawiając swój klucz w recepcji. Poza tym na ladzie leżała księga gości hotelowych, otwarta na zapełnionej do połowy stronie. Po podejściu bliżej od razu zauważyłeś imię i nazwisko swojego celu - Gary Madson, pokój numer 308. Cóż, dosyć wysoko. Poza tym przy okazji zauważyłeś, że pokój 307 również był przez kogoś zajęty, wpisy znajdowały się zaraz jeden pod drugim. Spojrzałeś w bok, jednak z tego miejsca nie mogłeś dostrzec mężczyzny ani nikogo siedzącego w restauracji, no chyba że cofnąłbyś się i wychylił - jadalnia znajdowała się trochę na tyłach w porównaniu z recepcją, poza tym odgradzała je ściana.
-W czym mogę pomóc? - zapytała góra szesnastoletnia dziewczyna, ubrana w skromną sukienkę i czarną opaskę na włosach. Miała dużo piegów i długie, rude włosy, z których kilka było siwych, co cię trochę zdziwiło. Twoją uwagę zwrócił również spory siniak na jej lewym ramieniu. Zanim zdążyłeś cokolwiek powiedzieć, z zaplecza recepcji zagrzmiał głos jakiegoś mężczyzny.
-Mówiłem ci ruda pindo, że masz umyć podłogę w kuchni! - zaraz po krzyku rozległ się głośny tupot, na który twarz dziewczyny zbladła momentalnie. Po chwili spomiędzy zasłonek wyszedł wysoki, łysy mężczyzna ze sporą nadwagą. Miał na sobie biały podkoszulek i upięte tuż pod wystającym brzuchem dżinsy. W oczy rzuciła ci się też długa blizna po wyjątkowo grubym szwie, biegnąca przez jego lewe ramię. -Jak jeszcze raz...
Mężczyzna zamilkł od razu, kiedy cię zobaczył. Natychmiast złapał dziewczynę za rękę, pociągnął na siłę i wyrzucił na zaplecze jak zwykłą rzecz, po czym uśmiechnął się do ciebie szeroko. Chyba starał się być uprzejmy. Zauważyłeś, że miał dwa złote zęby.
-Zapraszam bliżej, co mogę dla pana zrobić? - zapytał, zacierając lekko ręce. Po poinformowaniu go o swoim życzeniu, uśmiechnął się jeszcze szerzej. -Mamy prawie całe drugie piętro wolne, do wyboru do koloru. Siedem pokoi, proszę sobie wybrać. Z widokiem na ulicę czy podwórko?

Jedius 9 Baka - Pon Cze 25, 2012 6:12 pm

Księga hotelowa... że też od razu o tym nie pomyślałem. Oszczędzi mi to wiele kombinowania. Chciałem odpowiedzieć rudej dziewczynie w czym może pomóc, kiedy pojawił się ten łysy otylec. Piękne traktowanie pracowników. Kij go zresztą wie, może to nawet jego córka. Pokazałbym mu co myślę o takim traktowaniu, ale mam trochę inne zadanie.
- Mam nadzieję, że goście nie są traktowani w podobny sposób. - skomentowałem krótko, spoglądając w stronę zaplecza. Wyciągnąłem tylko jedną rękę z kieszeni, kładąc ją lekko na blacie. - Potrzebuję pokoju na jedną noc. To, co będę widział przez okno jest mi dość obojętne. Byle nikt mi nie hałasował w nocy z pokoju obok. Nie lubię, jak się mi przeszkadza podczas snu. - powoli przeniosłem wzrok na faceta. Spokojnie poczekałem na jego odpowiedź. Będzie pewnie próbować utwierdzić gościa, że stara się o świadczenie jak najlepszych usług klientom, hmm? Skoro więc ta rozmowa już trwa, warto by dowiedzieć się czegoś o ewentualnych zabezpieczeniach. Dlatego też zadałem kolejne pytanie po tym, jak skończył cokolwiek teraz robił - próbował podać klucz, czy coś takiego.
- Obyście nie mieli tu problemów z włamywaczami. Gdy ostatnim razem nocowałem w Los Angeles, miałem wątpliwą przyjemność bycia ofiarą jednego z nich. Jestem pełen wiary, że nie będę musiał znów przez to przechodzić. - odchrząknąłem krótko po wypowiedzi, odwracając głowę w stronę jadalni, nasłuchując i stamtąd głosów. Może uda mi się na podstawie rozmów wywnioskować jakoś, czy pan Madson szybko zamierza wrócić do pokoju.

Tidus - Pon Cze 25, 2012 9:45 pm

Jak Jedi to i ja

Odłączyłem się od kalibracji rdzenia, gdy tylko jakaś wyścigówka zaczęła mi jeździć po żołądku. Chryste, dzisiaj wieczorem spróbuję chociaż zrobić samemu spaghetti. Może robota nie będzie się tak warstwiła, jeśli uda mi się w przyszłości unikać takich kłopotów. Podniosłem się powoli od biurka z zamiarem odwiedzenia toalety. Przynajmniej robota zbliża się ku końcowi. Mam już chyba parę dobrych pomysłów, jak ustawiać parametry rdzeni by utrzymać podobną wydajność przy niższym zużyciu en-
Oczywiście, ktoś musiał mnie zatrzymać w pół drogi. Thomas Blake, jeśli dobrze pamiętam. I oczywiście, zaraz po jakże altruistycznej propozycji wyjścia na piwo wyjaśnił, o co mu naprawdę chodzi. Acz bądźmy szczerzy, darmowe piwo piechotą nie chodzi.
-Czemu by i nie. Zaraz wrócę. Przygotuj te cholerstwo i pokaż mi co ci nie wychodzi, jak wrócę.
Po rzuceniu jakże lakonicznego zdania, skierowałem się ku wyjściu, do toalety, zaś po załatwieniu spraw fizjologicznych wracam od razu pomóc Thomasowi z tym...czymś. O ile oczywiście coś nie zatrzyma mnie po drodze.

Cinek - Pon Cze 25, 2012 10:47 pm

Irn Yankobe
Otyły mężczyzna trochę się speszył na twoje pierwsze słowa. Szybko machnął ręką, przepraszając za sceny - wytłumaczył, że dziewczyna jest nowa w pracy i strasznie się leni, dlatego trzeba trzymać ją krótką ręką. Dzieciaki w końcu naprawdę potrafią wleźć na głowę, jeśli się ich nie upilnuje, przynajmniej jego zdaniem. Kiedy jasno określiłeś swoje oczekiwania odnośnie miejsca noclegu, grubas kiwnął szybko kilka razy głową, po czym odwrócił się i przeleciał wzrokiem rzędy wieszaków. Chwilę później zdjął z jednego z nich kluczyk z brelokiem, na którym znajdowało się wyblakłe logo hotelu i numer pokoju: 208.
-W tym miejscu na pewno nie będzie panu nikt przeszkadzał! Drugie piętro, koniec korytarza, drzwi po prawej. Płatne z góry, 80 kredytów. Według regulaminu powinien pan się wymeldować o 10 rano, ale chyba nic się nie stanie, jak zostanie pan do południa - mężczyzna uśmiechnął się, uważnie obserwując, w jakim stopniu jego szczodrość poprawiła ci humor. Kiedy poruszyłeś po chwili temat włamywaczy, zmarszczył brwi z lekkim uśmiechem, pokręcił głową i machnął od niechcenia ręką. -W tej części dzielnicy nie ma złodziei, panie. A nawet jak się jakiś napatoczy, to mam tutaj pod ladą dla niego mały prezent. Poza tym, mamy mocne zamki, podwójne szyby próżniowe w oknach i pełny monitoring, jest pan tutaj bezpieczny jak nigdzie indziej.
Kiedy teraz o tym wspomniał, zauważyłeś, że przy klatce schodowej znajdującej się po twojej lewej stronie pod sufitem wisi nieduża, biała kamera z czarnym obiektywem. Nie wiedziałeś jednak, czy działa - nie widziałeś w tej chwili nigdzie żadnej migającej lampki ani nic takiego. Zawsze mogła to być jedynie atrapa, zainstalowana jako straszak. Poza tym, o ile dobrze wykonasz swoją robotę, wiadoma osoba nie zdąży złożyć donosu o włamanie, ponieważ będzie miała wtedy trochę inne problemy. Mimo że zlecenie nie wydawało się szczególnie trudne do wykonania, musiałeś przyjąć jakąś taktykę działania.
Kiedy przysłuchałeś się rozmowom dochodzącym z jadalni, wyłapałeś stamtąd tylko kilka bezużytecznych zdań. Jakieś słabych lotów dowcipy, śmiech dwójki kobiet, grzechot kostek lodu i gulgoczący dźwięk lejącego się szampana... Chyba jeszcze chwilę tutaj zabawi. Po otrzymaniu klucza od recepcjonisty zostałeś poproszony o wpisanie się do księgi gości i uiszczenie opłaty.

Michael Aquato
Zdecydowałeś, że nie będziesz odkładał wizyty w toalecie na później. Poza tym, i tak do przerwy na drugie śniadanie nie zrobisz raczej już nic pożytecznego, możesz więc zacząć ją sobie trochę wcześniej. Chyba nikt nie będzie się o to czepiał, w końcu dobry odpoczynek to gwarancja wydajnej pracy przez dalszą część dnia.
Twoja odpowiedź przyniosła Thomasowi wyraźną ulgę. Młody mężczyzna oparł się wygodnie o oparcie krzesła obrotowego, zakładając ręce za głowę - wyglądało to trochę jakby był pewien, że ma już problem z głowy. Nie wiedziałeś czy to znaczy, że oczekuje odwalenia całej jego roboty przez ciebie, czy może po prostu ufa twoim zdolnościom i chciałby jedynie usłyszeć kilka przydatnych wskazówek, a później to pójdzie już jak z płatka... No ale to nie teraz. Póki co, miałeś inny problem na głowie.
Wyszedłeś z pomieszczenia drugimi drzwiami, przeszedłeś przez część głównego korytarza, po czym skręciłeś w lewo, w trochę węższy. Przechodząc obok pomieszczeń informatycznych zauważyłeś, że wszystkie były zamknięte i chyba nieczynne - najwidoczniej miała miejsce jakaś konserwacja sprzętu, instalacja nowego oprogramowania czy coś w tym stylu. Na całym piętrze było pusto i chyba wasza ósemka była jedynymi obecnymi na nim pracownikami. Po dojściu korytarzem do toalet wszedłeś do środka, aby załatwić sprawę bolącego brzucha.
Zajęło ci trochę dłużej niż się spodziewałeś, jednak wychodząc z ubikacji po niecałym kwadransie poczułeś, że od razu ci lżej. Po opuszczeniu toalety ruszyłeś w stronę głównego korytarza, który prowadził prosto do drzwi, za którymi znajdowała się twoja pracownia. Zamyśliłeś się trochę nad rezultatami swoich kalibracji. Cholera, chyba walnąłeś się przy jednym z parametrów... Czy aby na pewno użyłeś tam dobrego wzmocnienia? Możliwe, że w wartości wpisałeś sto zamiast dziesięć, jedno zero za dużo. W tym wypadku był to mały szczegół, ale warto to poprawić...
Zakręcając w stronę drzwi usłyszałeś jakiś hałas. Charakterystyczna, stłumiona seria strzałów z broni plazmowej, błyski błękitnego światła przez niedużą szybę przed tobą, wrzaski ludzi. Zamarłeś na chwilę w miejscu, po czym cofnąłeś się o krok. Coś mocno uderzyło w drzwi, spod których po paru sekundach zaczęła powoli wylewać się ciemna, czerwona ciecz. Przez szybę w drzwiach, poza paroma kolejnymi błyskami, mignęły ci mundury Korporacji. Czarne.
-Czterech, pięciu... sześciu! Gdzie jest pozostała dwójka?! - usłyszałeś krzyk, na dźwięk którego przeszły cię ciarki. Odruchowo cofnąłeś się kolejny krok, twój zmęczony mózg ponownie wrócił do pracy na pełnych obrotach...

Tidus - Wto Cze 26, 2012 4:34 am

O...Cholera jasna. Co się do jasnej cholery tam dzieje? Z pewnością nie wypadek przy pracy. Szlag, szlag...Sabotaż tych śmieci z gangów? Chociaż, broń energetyczna świadczyłaby raczej o wyższym poziomie zaawansowania zarówno technicznego jak i finansowego... Ale dlaczego akurat nasz wydział? Nie pracowaliśmy nad niczym ważnym, durne ulepszenia bzdur...
Ach, cholera jasna, nie ma czasu myśleć. Windy. Raczej nie będą siedzieć w tym pomieszczeniu, czekając jak głupi na to, bym wrócił z toalety. Zaczną mnie szukać po całym piętrze, więc dam im małą wskazówkę...Chociaż szlag, nie tylko mnie- mnie i jedną osobę więcej z grupy. Cholera, czy kogoś z ekipy brakowało? Myśl, myśl.
Biegiem do wind. Wezwać tę będącą bliżej i posłać ją od razu po zjawieniu się na parter. A samemu udać się jak najszybciej za najbliższy róg, w stronę schodów. Wejść piętro wyżej i schować się, wciąż mając tych...ludzi w zasięgu słuchu. Muszę wiedzieć, czy zostawią kogoś na straży. Czego mogli szukać? Całe piętro opuszczone, poza naszą ekipą...Nie mówcie, że Korporacja to ukartowała. Dlaczego mieliby zabijać własnych ludzi? Ale...te mundury. Ten zbieg okoliczności. Za wiele elementów tu pasuje.
CO SIĘ DO JASNEJ CHOLERY DZIEJE?

Jedius 9 Baka - Śro Lip 04, 2012 3:15 pm

Kiwnąłem głową, nie odzywając się już więcej. Dowiedziałem się chyba wszystkiego, co mogłem od niego wyciągnąć. Zapewne więcej mogłaby mi powiedzieć tamta ruda, jako że raczej nie przepada za swym pracodawcą, ale raczej nie będę teraz marnować czasu by jej szukać. Wpisałem się do księgi gości, zapłaciłem należność i odebrałem klucz. Dwieście osiem a trzysta osiem... czyli ten sam pokój, tylko na innym piętrze. Jeśli od razu ruszę do celu, okaże się że kamery rzeczywiście działają i ktoś przyjdzie się spytać co robię, będę mógł zawsze powiedzieć, że pomyliłem piętra. Znakomicie.
Odchodzę więc od lady i ruszam ku schodom, którymi wchodzę na najwyższe piętro. Sprawdzam, czy nikogo nie ma w korytarzu. Nasłuchuję, czy nikt z pobliskich pokojów nie ma ochoty nagle sobie wyjść. Choć najlepiej by było, gdyby w tym momencie były puste. No i, jeśli powyższe warunki będą spełnione, podchodzę do drzwi z numerkiem Trzysta Osiem. Mocne zamki, co? Zaraz zobaczymy. Lubię małe wyzwania. Wytrychy w dłoń i jedziemy z koksem.

Cinek - Śro Lip 04, 2012 10:15 pm

Michael Aquato
Zacząłeś błyskawicznie analizować sytuację. Postanowiłeś najpierw dostać się do wind, jednak najprostsza droga prowadziła przez twoją pracownię, która była w tej chwili miejscem kaźni. Z drugiej strony główny korytarz był zbyt długi, abyś zdążył dobiec do drzwi na samym jego końcu, prowadzących na korytarz z windami niezauważony - przemieszczałbyś się wtedy w prostej linii do drzwi, za którymi byli ludzie ubrani w mundury Korporacji, przez co zostałbyś bardzo długo na widoku. Dla wprawnego strzelca odległość kilkudziesięciu metrów nie była też żadnym problemem, zwłaszcza że większość broni Korporacji wyposażona była w inteligentne celowniki z modułem stabilizującym. Twoja głowa w przeciągu sekundy wyglądałaby jak pękający arbuz. Błyskawiczne obliczenia największego prawdopodobieństwa przeżycia nakazały ci schować się w korytarz z salami informatycznymi i toaletami, po czym dostać się do wind drogą okrężną. Po drodze, o ile dobrze pamiętałeś, znajdowało się też wyjście ewakuacyjne, które mogłoby być dobrą alternatywą, gdybyś został w jakiś sposób otoczony. Niestety, jako że twoja pracownia znajdowała się na drugim, najwyższym piętrze, na górze znajdował się już tylko dach. Zawsze mogłeś tam znaleźć jakieś schronienie, nie byłeś jednak pewny, czy byłby to dobry pomysł...
Biegłeś bocznym korytarzem, mijając toalety. Jeszcze tylko dwa zakręty w prawo i powinieneś być na prostej drodze do wind. Szybko jednak zacząłeś wątpić, czy dasz radę zdążyć... Nagle, zanim jeszcze dotarłeś do pierwszego zakrętu, ktoś z całej siły pociągnął cię za kołnierz. Wpadłeś szybko do jakiegoś ciemnego pomieszczenia, uderzyłeś plecami o ścianę, a do twoich ust przylgnęła ciasno czyjaś dłoń. Otworzyłeś szeroko oczy, patrząc na twarz... swojego kolegi z pracy, który był najprawdopodobniej tym drugim, któremu udało się uniknąć rzezi w pracowni. Charles Garcia, pół Hiszpan, główny inżynier wojskowy, lider waszego zespołu.
-Zamknij się i słuchaj. Korporacja nas zdradziła, planowali to od początku tego cholernego projektu - powiedział półgłosem, nerwowo zerkając w stronę korytarza. W tej chwili znajdowaliście się chyba w jakimś składziku, ale po zniecierpliwieniu widocznym na twarzy twojego znajomego wyglądało na to, że nie pobędziecie tutaj długo. -Masz mi zaufać i nie zadawać pytań, bo obaj zginiemy. Na mój znak biegniemy do wyjścia ewakuacyjnego i zbiegamy na parter, stamtąd wydostaniemy się przez tylne wyjście. Musimy się pospieszyć, zanim zablokują wszystkie przejścia i uruchomią drony bojowe, wtedy będziemy skończeni!
Mężczyzna wystawił głowę na korytarz, którym niosło się echo krzyków - najprawdopodobniej rozkazy i polecenia dowódcy oddziału. Nie mieliście dużo czasu, zbliżały się one nieubłaganie.
-Trzymaj i biegnij! - zwrócił się do ciebie Charles, wciskając ci do dłoni jakąś broń. Nie miałeś czasu się jej przyjrzeć, ale wyglądało to na jakąś strzelbę małych gabarytów o krótkie lufie, twoje biomechaniczne ramię mogło ją bez problemu unieść. Była to chyba jakiegoś rodzaju broń energetyczna.... nie było jednak teraz na to czasu - mężczyzna wypchnął cię w stronę, w którą wcześniej biegłeś, samemu od razu opuszczając kryjówkę. Krzyki z głównego korytarza nasilały się z każdą chwilą...

Irn Yankobe
Wybrałeś klucz do mieszkania numer 208, po czym bez słowa zapłaciłeś należną kwotę, wpisałeś się do księgi gości i ruszyłeś ku trzeciemu piętru, obmyślając po drodze swój plan działania. Zarówno kamera na parterze jak i na każdym następnym piętrze nie dawały żadnego znaku życia, byłeś więc dobrej myśli...
Już na półpiętrze przed ostatnim poziomem budynku zreflektowałeś się, że coś jest nie tak. Słyszałeś wyraźnie kroki gdzieś na końcu korytarza - chyba pomiędzy dwoma znajdującymi się naprzeciwko siebie pokojami, czyli 307 i 308. Mógłbyś też przysiąc, że poczułeś swoimi nozdrzami dym tytoniowy. Zakradłeś się do brzegu korytarza nie wydając praktycznie najmniejszego szmeru, po czym zajrzałeś dyskretnie wgłąb - faktycznie, na jego końcu stał jakiś typek pokroju tego, który pilnował w tej chwili tego całego Madsona. Z tym wyjątkiem, że ten wyglądał na starszego i trochę bardziej umięśnionego. Zauważyłeś również, że jego lewe ramię na pewno nie było organiczne. Mężczyzna stał oparty o drzwi pokoju numer 308, paląc papierosa i patrząc nieobecnym wzrokiem to na sufit, to na podłogę. Schowałeś się za ścianę, pozostając nadal niezauważonym. Nie miałeś pewności, czy ten gość wyszedł tylko zapalić, czy ma zamiar stać tam całą noc. Póki co nie słyszałeś żadnych kroków z dołu klatki schodowej, jednak szybko mogło się to zmienić, musiałeś więc podjąć jakąś decyzję...

Tidus - Pią Lip 06, 2012 3:37 am

Szlag, jednak tego nie zaplanowałem. Zapomnieć w panice o rozplanowaniu piętra, na którym tyle już pracuję, cholera jasna. Dobra, może jednak się u-
Hn, co do...Charles? Cholera jasna, czyli to on ocalał? Nie zamierzam się odzywać jak ostatni idiota, zdradzając nasze położenie. Korporacja...Dlaczego mieliby zabijać własnych ludzi? Co tu się do cholery dzieje?
Cóż, będę miał czas zadać te pytania, gdy przeżyję. Wolę zaufać potencjalnie szalonemu współpracownikowi, który dał mi strzelbę niż uzbrojonym cholerawiekim, którzy chcą nas zamordować. Biegnę więc co sił w nogach za Garcią, dla pewności spoglądając od czasu do czasu za siebie i celując z otrzymanej broni. Cholera, cholera, cholera...

Jedius 9 Baka - Pon Lip 09, 2012 9:47 pm

I... po wszystkich dotychczasowych spotkaniach pojawia się prawdziwa przeszkoda. Najprostszy możliwy sposób ochrony przed niechcianymi gośćmi, znany ludzkości od zarania dziejów. Strażnik. Osoba, której można powierzyć ochronę swoich dóbr wiedząc, że stanie pomiędzy nimi a zagrożeniem niczym mur, nikogo nie przepuszczając. I moim zadaniem będzie teraz spróbować ten mur ominąć... bądź go wyburzyć.
Przesunąłem dłoń wewnątrz kieszeni, by odnaleźć paralizator. To najpewniejsza metoda, na jaką mnie w tej chwili stać. Największy problem jest tylko taki, że muszę się wpierw znaleźć wystarczająco blisko. Cóż... jak to mówią idioci uczestniczący w tych porąbanych wyścigach... bez ryzyka nie ma zabawy. A kozie raz śmierć.
Zdejmuję okulary, chowając je do lewej kieszeni. Może i dobrze służą jako potencjalna ochrona, ale bez nich powinienem wyglądać bardziej wiarygodnie. Trzymając obie ręce w kieszeniach płaszcza, wychodzę powoli zza rogu. Głowa nisko schylona, ciało zgarbione, powieki przymknięte - tak, jak może wyglądać człowiek który od dawna nie zaznał snu i udaje się właśnie na spoczynek. W tej pozie nie mogę pewnie polegać na wzroku patrząc pod swoje nogi, więc wysilam słuch, który może mnie zaalarmować gdy tylko ten wykona potencjalnie niebezpieczny ruch - dźwięk szczęku broni, agresywne zawołanie - wtedy będę musiał się zatrzymać i podnieść wzrok na niego. Póki jednak nic podobnego się nie stanie, bądź jego zawołania nie będą niczym znacząco różniącym się od "stój, wstęp wzbroniony", idę dalej. Po drodze wysilę się nawet na udawane ziewnięcie, przysłonione niedbale lewą ręką. Prawa wciąż tkwi w kieszeni, zaciśnięta na paralizatorze.
Pamiętam chyba układ korytarza po pierwszym spojrzeniu? Licząc drzwi, które minąłem, będę mógł określić jak daleko jestem od celu. Wystarczy mi zbliżyć się na nie więcej jak cztery, pięć metrów. Jeśli to się uda, gwałtownie zmieniam tempo. Wysilam protezy nóg do pracy na maksymalnych obrotach, ruszając naprzód najszybciej jak tylko jestem w stanie. Zaczynam od schylenia się nisko. by maksymalnie wydłużyć jego czas reakcji - jeśli jest uzbrojony w broń palną, będzie próbował strzelić w pierś bądź głowę, a jeśli moja sylwetka z jego oczu gwałtownie się zmniejszy, będzie potrzebował więcej czasu na celowanie, o ile w ogóle zdąży tę broń wydobyć. Ale powinno być już wtedy za późno. Po zaledwie dwóch szybkich krokach wyszarpuję paralizator z kieszeni, kierując go przed siebie ciosem prawej ręki. Wyskakując naprzód, chcę mu go wbić w pierś, uruchamiając przy kontakcie. Tak, by poczuł maksimum efektu urządzenia w czasie, gdy mnie powinna chronić skórzana rękawica. Oby nie zdołał wydobyć z siebie żadnego głośnego dźwięku. Oby padł za pierwszym razem.
Gdyby udało mu się pochwycić moją rękę w locie, a nie udałoby mi się skierować paralizatora przeciw ramieniu które mnie pochwyciło, zostaje mi jeszcze druga z silnych kart które mam w zanadrzu - gaz łzawiący. Pozostaje mi tylko nadzieja, że zdążę skierować tę broń przeciwko mięśniakowi i wtedy potraktować go paralizatorem dla pewności zanim zdoła on zrobić coś, co bardzo by mnie bolało.

Cinek - Pon Lip 09, 2012 10:59 pm

Michael Aquato
Wszystko działo się tak szybko, że praktycznie nie miałeś czasu nawet się zastanowić, czy zaufanie Garcii było dobrym pomysłem. Cóż, przynajmniej wszystko na to wskazywało. Twoje myśli dosyć szybko odbiegły od spraw teorii spiskowych, musiałeś skoncentrować się na bieganiu - może nie byłeś jakoś szczególnie zapuszczony, jednak w większości siedzący tryb życia w takich sytuacjach mógł dawać się we znaki.
Kiedy dotarliście do końca korytarza, skręciliście w prawo. W tej chwili byliście na prostej drodze do wyjścia ewakuacyjnego, z którego twój znajomy miał zamiar skorzystać. Niestety, zostało tam jeszcze jakieś pięćdziesiąt metrów, a krzyki i ciężki tupot zbliżały się do was nieubłaganie - najgorsze było to, że nie byłeś już do końca pewny, czy zza twoich pleców, czy z okolic drzwi ewakuacyjnych. Co jakiś czas oglądałeś się za siebie, celując w tamtą stronę mini-strzelbą, za każdym razem z ulgą stwierdzając, że nikt jeszcze nie dotarł do zakrętu. Twoja syntetyczna ręka z łatwością utrzymywała broń, co było jedynym plusem tej sytuacji. Niestety celowanie w biegu nie było już takie proste. Mówiąc szczerze, to chyba pierwszy raz w życiu miałeś w ręku broń, której miałeś zamiar na kimś użyć. Oczywiście, tylko jeśli ten ktoś wejdzie ci w drogę. Potem to się zobaczy.
W połowie korytarza zacząłeś czuć, że zaczynasz być naprawdę zmęczony. Ciągle jednak w twojej krwi szalała adrenalina, która utrzymywała twoje ciało w energicznym ruchu. Nie zamierzałeś się teraz zatrzymać. Po dłuższej chwili dotarliście na koniec korytarza, drzwi do wyjścia ewakuacyjnego były tuż przed wami, po swojej prawej mieliście korytarz prowadzący dalej do wind, z którego... usłyszeliście głośne sapanie. Kiedy odwróciliście się w prawo, zobaczyliście dwóch biegnących wolnym truchtem żołnierzy w kominiarkach. Byli ubrani w czarne kombinezony, każdy z nich miał przy sobie pistolet maszynowy, naszywka na ramieniu z symbolem "CC" przekreślonym błyskawicą nie dawała wam żadnych złudzeń - był to znak Korporacji. Mężczyźni, będący niecałe dziesięć metrów od was, podnieśli głowy, spostrzegając was. Charles zareagował natychmiast, podnosząc swoją broń i celując w pierwszego z mężczyzn...

Irn Yankobe
Postanowiłeś wybrać bezpośrednie starcie, rezygnując z bezpieczniejszych, acz zapewne bardziej długotrwałych dróg dostania się do pomieszczenia. Walka w zwarciu nie była twoim głównym atutem, jednak w tej chwili nie miałeś zamiaru wdawać się w bezsensowną szarpaninę - wolałeś uśpić czujność swojego przeciwnika, po czym zadać jeden decydujący cios z zaskoczenia. Jakby nigdy nic, wyszedłeś zza rogu i ruszyłeś korytarzem w stronę mężczyzny. Zanim spuściłeś wzrok, zauważyłeś kątem oka, że ten praktycznie natychmiast na ciebie spojrzał. Potem widziałeś już jedynie swoje mechaniczne stopy i przemykającą pod nimi podłogę. Nie wiedziałeś, na ile twoje aktorstwo zdawało egzamin, musiałeś jednak wykonać plan do końca niezależnie od sytuacji. Kiedy minąłeś drugą parę drzwi, zostało już tylko kilka kroków do dystansu, z którego miałeś zacząć szarżę... Jeden nagły impuls, zerwałeś się do błyskawicznego biegu. Twoje biomechaniczne protezy uderzyły trzykrotnie w ziemię, pozwalając ci pokonać cały dystans praktycznie w przeciągu niespełna dwóch sekund. Mężczyzna widząc to był wyraźnie zaskoczony, cofnął się szybko do tyłu potykając się przy tym i upadając na ziemię... ledwo musnąłeś go swoim paralizatorem, po czym sam zawadziłeś stopą o jego nogi, zaplątałeś się i upadłeś na swojego oponenta, jednak głowę miałeś trochę niżej. Nawet nie zauważyłeś kiedy wypuściłeś swoją broń z dłoni. Natychmiast dobyłeś swój gaz łzawiący i rzuciłeś się z nim w stronę jego oczu, natychmiast jednak został on wytrącony ci z ręki silnym, bolesnym uderzeniem. Zaraz po tym poczułeś uderzenie buta na swojej klatce piersiowej, wystarczająco silne aby powalić cię na plecy. Zauważyłeś kątem oka, że zbir rzucił się po twój gaz łzawiący, który odbił się właśnie od ściany i potoczył prosto w jego stronę...

Tidus - Śro Lip 11, 2012 1:12 am

Szlag! Wiedziałem, że nie ma tak dobrze. Pomijając już nawet fakt, że moje ciało jest co najmniej niedostosowane do biegania. Dwóch. Uzbrojonych. Ufając przeczuciu, i niech mnie chuj strzeli jeśli teraz zamierzam zaufać czemukolwiek innemu, zastrzelą nas jak kaczki gdy tylko minie zaskoczenie. Innymi słowy, muszę działać najszybciej jak mogę.
Zatrzymuję się w biegu i kucam na jednym kolanie, by móc szybko wrócić do biegu ale i, licząc na pochopność działania panów w czerni, uniknąć kulki w czoło. Celuję z broni energetycznej w któregokolwiek z nich i bez najmniejszego oporu czy wahania pociągam za spust. Nie staram się nawet wycelować w żadną część ciała, nie mamy na to czasu- niech chociaż upuszczą w szoku broń a my biegniemy dalej. Tylko tyle mi potrzeba.

Jedius 9 Baka - Wto Lip 17, 2012 12:01 pm

I jak zwykle przy takich sytuacjach wychodziło na wierzch moje nieprzygotowanie do pojedynków, w których nie posiadam przewagi całkowitego zaskoczenia. Nie tylko straciłem główną broń, ale też zapasową, a do tego leżę na ziemi jak skończony idiota. Sytuacja w której nie chciałem się znaleźć, a jednak się znalazłem. I jakkolwiek mógłbym to przeżywać, nie miałem teraz na to czasu.
Krótka analiza sytuacji. Porównanie pozycji... tu jestem na przegranej pozycji. Gość może się przede mną bronić nogami wciąż mając wolne ręce, w które za chwilę wpadnie mu mój własny środek którego zamierzałem użyć do wygranej. Próba odciągnięcia go od tego raczej nie miała najmniejszego sensu biorąc pod uwagę moją siłę fizyczną. Mierną siłę fizyczną. Pluj sobie w brodę za brak treningu, Irn, pluj.
Interesujące jest, że jegomość który raczej mi się nie przedstawi sięga po moją własną część ekwipunku. Czyżby był nieuzbrojony? Nie czyni to z niego najlepszego strażnika. Cóż, jeśli naprawdę tak jest, może mam jeszcze szansę. Wbrew moim pierwotnym chęciom, nie obędzie się chyba bez ofiar śmiertelnych. Oby tylko szczęście było po mojej stronie. Zmuszony jestem to zrobić, więc nie zwlekam ani chwili - usiłuję jak najszybciej podnieść się na nogi, dobywając sztyletu. Zaciskam prawą dłoń na jego rękojeści, lewą zginając w łokciu by osłonić nią twarz. Muszę wziąć pod uwagę to, że przeciwnik może zdążyć użyć gazu którego nie chciałbym być ofiarą - dlatego trzeba działać na wyczucie. I trzeba to robić szybko.
Ponownie szarżuję naprzód. Lewy łokieć wystawiony najbardziej naprzód z mojego ciała ma za zadanie utorować mi drogę oraz dać znać, kiedy wejdę w kontakt z przeciwnikiem. By jednak nie polegać jedynie jedynie na zmyśle dotyku, wzrok mam skierowany w dół - być może ten wcale nie będzie wstawał, a spróbuje zaatakować gazem z pozycji leżącej; wtedy powinienem zauważyć jego nogi, później miednicę. Czekam tylko tyle, ile potrzebuję zanim wykonam decydujący atak prawą ręką - dźgnięcie sztyletem tuż pod żebra oponenta. Oby się udało. I oby nie był jednym z typów, którzy w przypływie wielkiego bólu zaczynają się drzeć jak opętani.
Niezależnie od powodzenia ataku jestem przygotowany na konsekwencje. Zamykam po jego próbie, mając wstrzymany oddech od jakiejś chwili. Po ataku natychmiast się wycofuję. Ale pod żadnym pozorem nie puszczam rękojeści noża, jeśli atak się powiedzie to wycofując się z niego wyszarpuję go z jego ciała. Tej broni pod żadnym pozorem nie mogę mu oddać. I... cóż. Tu nadchodzi kolejna chwila na zorientowanie się w sytuacji.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group