|
Wiele sfer Mało gier |
|
Tea Party Time - Serce Szkarłatu.
Jedius 9 Baka - Pon Paź 10, 2011 3:13 pm Temat postu: Serce Szkarłatu. [ BGM: Snowfield (endless) ]
Czas...
Upływał tak powoli. Tak bardzo powoli. Mroźny wiatr który można było odczuć nawet po tej stronie budynku odbierał czucie z palców, utrudniał wręcz oddychanie. Przemoknięte od śniegu buty zdawały się być jak z cementu. Na temperaturę nie pomagała nawet gruba kurtka ze skóry Brahmina, czy stary koc owinięty wokół szyi. Wszystko to sprawiało, ze oczekiwanie było niemożliwe do zniesienia. Dużo przyjemniej byłoby wrócić do swojego domu... albo przynajmniej miejsca, które nazywa się potocznie domem. Myśl o gorącej beczce z paleniskiem choć z jednej strony pomagała utrzymać się przy zmysłach, z drugiej strony była przekleństwem, które niszczyło resztki silnej woli. Podobnie jak wspomnienie posiłku, którego nie miało się w ustach od dwóch dni. Rzucenie tego wszystkiego i odbiegnięcie "do siebie" byłoby tak wspaniałym rozwiązaniem... gdyby nie to, że było wbrew obietnicy. Obietnicy o bardzo prostej treści. By pod żadnym pozorem, w żadnej sytuacji, nigdy więcej... nie poddawać się. Jak by sytuacja nie wyglądała, zawsze przeć do zwycięstwa... bo ucieczka gorsza jest od przegranej. Tak mówił, co...? Tak mówił. Mówił też wiele innych rzeczy, nawet jeśli niemal nikt go nigdy nie słuchał. Dlaczego więc ta jedna kwestia musiała tak mocno zapaść w pamięć...?
Gdy biała smuga zaczęła wędrować po gwieździstym niebie, para oczu skierowała się w jej stronę. Stare powieści mówią, że spadająca gwiazda posiada moc która może spełniać życzenia ludzi. Tylko, czy to na pewno prawda? Nie da się w tym momencie odeprzeć myśli, że to tylko spadający kawałek meteorytu spalający się w ziemskiej atmosferze. Rozsądek mówi, że tak jest, nauka mówi, że tak jest... ale na przeciw nim staje wiara, chęć wiary w to, by magia taka jak ta istniała naprawdę. Ta chęć jest dużo silniejsza od przytłumionego mrozem rozumu. Poza tym, jeśli nie wie się jak jest naprawdę, należałoby... spróbować. Prawda? Czy zaniechanie próby nie było by jak ucieczka, jak poddanie się? Myśli szybko ułożyły się na jednoznaczną decyzję. Przecież nic nie szkodzi spróbować. Tylko jak należy wypowiedzieć takie życzenie? W myślach? Na głos? I przede wszystkim... jak powinno ono brzmieć?
Łamiący się głos był niemal niesłyszalny. Jedynie biały obłok pary który wydobył się z popękanych ust mógł świadczyć o tym, że te kiedykolwiek się otworzyły. Ledwie chwilę później broda, usta i nos znów schowały się za podwiniętym wysoko kocem. Niewielkie dłonie naciągnęły mocniej czapkę na głowę same znów chowając się w głębokich kieszeniach. Znów... oczekiwanie.
Gwiazdy nie było już na niebie... ale przecież nikt nie powiedział, że takie rzeczy spełniają się od razu. Na niektóre rzeczy trzeba poczekać dłużej. Wymagają one cierpliwości. Cechy, o którą tak przecież trudno. Właśnie, cierpliwość...
To oczekiwanie zdaje się nie mieć końca. Nie wiadomo nawet, ile czasu już upłynęło. Chłód powoduje bolesne pulsowanie w skroniach wraz z każdym uderzeniem serca. Do tego brak wiedzy na temat tego, ile jeszcze przyjdzie tu stać...
Ponoć gdy ma się jakieś zajęcie, czas upływa szybciej. Tylko jakie można mieć zajęcie na środku śnieżnej pustyni? Szalejąca z drugiej strony zamieć zatarła już nawet ślady, więc nici z ich liczenia. Jedyne, co zawsze ma się ze sobą to... własne wspomnienia. Te jednak nie były wcale przyjemne. To, jak tutaj dotrzeć. To, jak się wszystko zaczęło...
Lekko przymknięte oczy pomagały się skupić.
[ BGM: Roaring Tides (endless) ]
To nie było tak dawno temu.
Niewielkie pomieszczenie wypełnione było niepewnością. Niepewnością, a także strachem. Jak zawsze, nikt z dorosłych nie wiedział o tym spotkaniu. Gdyby było inaczej, ich los byłby już dawno przesądzony. A jednak, nie mogli się tu ukrywać w nieskończoność. Ich nieobecność zostałaby w końcu zauważona. Znalezienie i dostanie się do środka nie stanowiłoby dla dorosłych żadnego problemu. Czas gonił więc całą szóstkę znajdującą się w środku. Przy braku świateł nie mogli nawet widzieć swoich twarzy, ale mimo to wiedzieli kto gdzie się znajduje. Znali swoje głosy w wystarczającym stopniu, by być w stanie je rozpoznać nawet gdy porozumiewali się półszeptem. A ściszenie tonu było wymagane by uniknąć wykrycia.
- To jest już pewne. Chcą się nas pozbyć. Słyszałem ich rozmowę. - blondyn był najstarszy z ich grupy. Nawet jeśli był ze wszystkich najbardziej dziecinny, z samej racji wieku został kimś na wzór przywódcy. Nie było zapotrzebowania na taką osobę, ale mimo to się pojawiła. - Musimy stąd uciec jak najszybciej. Znalazłem starą mapę... na południe stąd powinna być osada w której moglibyśmy się ukryć. To kilka godzin drogi stąd... jeśli się pośpieszymy. - choć starał się brzmieć przekonująco, zdenerwowanie brało górę. Wszyscy dobrze pamiętali co się stało gdy poprzednim razem inna grupa próbowała uciec z tego miejsca. Wszystko, co działało przeciw prawu było odnajdywane i kończyło się w jedyny możliwy sposób. A przecież to, co teraz robią... również jest przeciw prawu.
- Jesteś... absolutnie pewien? Przecież jest jeszcze szansa, że nas wysłuchają... - brunetka wciąż ściskała dłoń swojej siostry-bliźniaczki siedzącej obok.
- Z tego co wiem, innych nie słuchali. Nigdy nie czekają. Egzekwują od razu. - młodszy, siwy chłopak brzmiał tak naprawdę najpewniej z całej grupy. Wcale nie było to jednak dlatego, że się nie denerwował. Po prostu zaprzepaścił on już dawno nadzieję. Od roku głosił wciąż swoje pesymistyczne myśli. I choć nikt mu zazwyczaj nie wierzył, okazywało się w końcu, że ma rację.
- Egzekwują, jeśli wiedzą o winach. Jeśli tylko przeczuwają.... poddają próbie. I tu pojawia się problem. Siedzi w kącie. - szatyn był najwyższy ze wszystkich nastolatków, prawdopodobnie też najlepiej zbudowany. Wśród rówieśników, zawsze wygrywał każdą możliwą bójkę. Gdy wspomniał o problemie, wszyscy zwrócili się w oddalony kąt pokoju, gdzie siedziała ostatnia osoba. Nawet, jeśli tego nie widziała, mogła poczuć na sobie ich wzrok. Uczucie gdy cała uwaga skupia się na tobie nie jest przyjemne, jeśli zamierzeniem wszystkich jest pogarda bądź politowanie. Na zaciśnięciu pięści nie mogło się skończyć.
- Swoją starą nazywaj problemem, kutasie. - choć ciche i wycedzone przez zęby, zdanie niosło ze sobą dużą dawkę emocji, głównie tych negatywnych. Nie trzeba chyba zaznaczać, że słowa uraziły mocno adresata. On również zacisnął pięści, podnosząc się z kucnięcia.
- Stul pysk, ty głupia sieroto. - oboje wyraźnie powstrzymywali się przed wrzaskiem. Wiedzieli, że zbyt głośne zdanie może równać się z ich końcem w tej właśnie chwili. Wystarczyłby jeden strażnik, który przechodziłby obok budynku. - Nie dość, że jesteś słaba, to jeszcze pojebana! To przez ciebie chcą nas pozabijać, to przez ciebie nie możemy stąd wyjść... i jeszcze działasz nam na szkodę!
Nikt z reszty nie opowiedział się za żadną ze stron. Choć z jednej strony wiedzieli, że mogło teraz dość do bardzo złej sytuacji, mogła rozpocząć się bójka w której być może doszłoby do skutków których nie dałoby się już odwrócić. Ale mimo to wiedzieli, że ma on rację. Zgadzali się z nim. Dlatego pozwalali mu działać wedle jego uznania, nie robiąc nic by go powstrzymać.
- Wy chcecie się poddać. Jak najgorsze, skurwione tchórze chcecie stąd uciec. To się nie zakończy w chwili, gdy dotrzecie do jakiejś zapyziałej osady. Nikt nie będzie was chronił za darmo. A oni będą was gonić. Choćby na koniec świata. Nie dadzą wam rozpowiedzieć nikomu tego, co ma tutaj miejsce. Nie rozumiecie tego? Sann miał rację. Wy jesteście zbyt głupi by to wszystko pojąć. - zawsze wyśmiewana i dyskryminowana z powodu swej nieudolności, brzmiała teraz nadzwyczaj pewnie siebie. Wiedziała, że jej racje są słuszne. Chciała przemówić im do rozsądku. Gdyby tylko jej wysłuchali... można by wszystko zmienić. Można by było nawet zakończyć tę niekończącą się torturę raz na zawsze. Jeśli tylko...
- Czy ty naprawdę tego nie widzisz? Sann nie żyje, idiotko. Zabili go właśnie za te jego głupie pomysły. Chcesz liczyć na to, że pozwolą ci żyć? Kurwa, mi może jeszcze, ale tobie? Jesteś tu równie potrzebna co data ważności na materacu!
- Nie będę o nic prosić. Stanę im naprzeciw.
- Że-co? Ty? Tego miasta chroni horda uzbrojonych ludzi z których każdy przebrnął piekło przez które my musimy teraz przechodzić... i nie dajemy rady właśnie przez ciebie! Żeby cokolwiek zrobić, potrzebowalibyśmy chyba jakiegoś cudu! Znaleźć pomoc z zewnątrz to nasza jedyna opcja kretynko, bo chyba... - chłopak zawiesił głos, słysząc skrzypnięcie. Wszyscy umilkli. Cisza... cisza... wyglądało na to, ze to tylko wiatr poruszył jakąś częścią metalowych konstrukcji na zewnątrz.
- Ja... wierzę w cud.
- Teraz powtarzasz te same idiotyzmy co tamten rudy pojeb. Też wierzył w cud. Skończyło się na tym, że rozstrzelali go zanim zdążył zacisnąć pięści.
- To... dlatego, że nikt z was nie zrobił nic, żeby mu pomóc.
- A ty mu pomogłaś?
Pytanie sprowadziło kolejną falę ciszy.
- Cud... może się zdarzyć. Ale nie nadejdzie on sam z siebie. Trzeba się o niego postarać. Jeśli naprawdę zaczęlibyście w to wierzyć, jeśli poświęcilibyście temu wszystkie swoje staranie... w ten sposób można stworzyć swój własny cud. Dzięki wierze i determinacji.
- Ja pierdolę... ta plotka była prawdą. Ty jesteś naszą Karą. Karą za naiwność.
- Nie... wierzysz w cud?
- Oczywiście, że nie! Wybijesz to sobie wreszcie z tego durnego łba?
- ...Jeśli... cię pokonam...
Coraz cichsze słowa zamarły w bezdźwięczności. Nikt nawet nie podpowiedział na to, co usłyszał. To brzmiało jak kiepski żart. Na pewno, z ust kogoś postury anemika.
- Pokonać? Ty? Mnie? Kompletnie ci odbiło?
- Chyba... że się boisz.
- Jesteś chora. twoje złudne wierzenia kompletnie rozpierdoliły ci mózg.
- Jak możesz tak mówić o czymś, czego sam nie posiadasz...?
Uniosła pięści przed sobą. Uczyła się o tym, jak trzymać gardę. Wiedziała, jakich ataków oczekiwać nawet mimo braku widoczności. Długi czas przygotowywała się na tą chwilę. Wiedziała, że jeśli pokaże im jak niemożliwe staje się możliwym, wreszcie ją wysłuchają. To była jedyna droga. Droga, która prowadzi do zwycięstwa. I będzie nią brnęła tak daleko, jak tylko da radę.
Szatyn odebrał tę prowokację dokładnie w taki sposób jak można się było tego spodziewać. Szybkim krokiem zbliżał się do najmłodszej dziewczyny. Nie wiedział gdzie dokładnie się znajduje, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Prosty cios prawej pięści trafił za pierwszym razem. Jej blok nie wytrzymał jego siły. Pięść prześliznęła się między ramionami i trafiła ją prosto w twarz, zmuszając do cofnięcia się o dwa kroki. Chciała pozbierać się do siebie, przygotować na powrót obronę, ale trafił ją już kolejny cios. Kolano zgniotło jej wszystkie organy wewnątrz brzucha, zmuszając do schylenia się. Złączone pięści szatyna trzasnęły ją w kark, powalając na zimną ziemię. Choć tego już nie czuła, nabrała wilgotnego piasku w usta. Była w szoku. Przecież robiła wszystko jak powinna. Popełniła jakiś błąd? Gdzie? Czy... da radę jeszcze się podnieść?
- Teraz rozumiesz, głupia dziwko? Z tym co masz nie dasz rady się mi przeciwstawić. To samo będzie jak spróbujesz się lać ze strażnikami. Tyle, że oni mają jeszcze karabiny! - chłopak splunął na ziemię tuż obok jej głowy. Zamierzał chyba ją trafić, ale nie było to łatwe nie widząc celu. - Rozpierdolą cię tak samo, jak mutanty wyjebały twoich starych.
Dźwięk, który wydała zabrzmiał jak warknięcie. Lekko się chwiejąc dźwignęła się na drżących ramionach w górę, unosząc się do pionu. Nie zwracała już uwagi na to, co do niej mówi.
"Jeszcze ci mało?"
Wszystko, co chciała teraz zrobić to udowodnić, że miała rację. Cud jest osiągalny. Należy zbudować go na determinacji. Włożyć w to wszystkie starania. I przede wszystkim... działać.
Tak, to na pewno był jej błąd. Dała mu wykonać pierwszy ruch. To nigdy nie powinno mieć miejsca. Jeśli chce osiągnąć to w co wierzy, musi przeć naprzód. Musi atakować. Bez żadnego kroku w tył. Uniesiona w górę pięść poszybowała natychmiast naprzód. Jednak... nie spotkała się z policzkiem chłopaka. Zamiast tego poczuła uścisk na szyi. Z początku poczuła nieodpartą chęć zaciśnięcia na jego dłoni własnych palców, ale... przypomniała sobie, o czym przed chwilą myślała. Przeć naprzód. Skoro on ją trzyma, to może po tym poznać gdzie on jest... a skoro ma zajętą rękę...
Druga z jej pięści zaczęła lecieć do przodu. Doznała jednak kolejnego zaskoczenia, gdy została nagle zatrzymana przez drugą dłoń chłopaka. Chciała coś wymyślić, ale... dusiła się. Chciała złapać powietrze. Udało jej się tylko stęknąć. Miała właśnie resztkami sił wykonać kopnięcie, ale... została odepchnięta. I puszczona. Znów upadła na ziemię. Zaczerpnęła natychmiast powietrza. Coś mówi? Nie liczyło się to dla niej ani trochę. Nie liczyło. Znów zaczęła wstawać. Raz jeszcze zacisnęła pięści. Przeć naprzód? Oczywiście. Wcale nie znaczy to jednak, że ma to robić w tak oczywisty sposób. Zaskoczenie przeciwnika również jest tym, co może doprowadzić do zwycięstwa. Schyliła głowę i przykucnęła znów ruszając przed siebie. Uderzyła go głową. W tym momencie miała zaatakować pięścią do góry, miała trafić go w brodę... ale on był szybszy. Jego kolano ugodziło ją po raz kolejny. Kolejna fala bólu dotarła z głowy. Brutalnie pociągnięta za włosy została rzucona na ziemię. Nie mogła się już z niej nawet podnieść... była przy niej trzymana. Ciężkie ciosy zaczęły spadać na jej twarz. Raz za razem była odciągana od świadomości. Nie była w stanie zauważyć momentu, w którym łzy zaczęły się mieszać z jej śliną i krwią. Wszystko zaczęło zanikać. Oddalać się. Głosy. Zapachy. Odczucia. Razem z nimi jej możliwość dokonania cudu. Cud... nie zdarzył się. Zupełnie, jakby nie miał szansy się pojawić. Nadeszło zwątpienie. Czy nie ma racji? Naprawdę nie można tego było dokonać? Co, jeśli myliła się co do tego wszystkiego? Ale... przecież miała się nie poddawać... i nie poddała! Starała się do samego końca... dlaczego nie wyszło? Co poszło nie tak?
Czuła, że za chwilę odpłynie. Chyba... chyba już ją zostawił. Nawet nie wiedziała. Dalekie echa. Przeróżne dźwięki wypełniały jej głowę. Zdawało jej się, że niektóre nawet rozumiała.
"Zostaw"
"Co robisz, smarkaczu?"
Nie wiedziała kiedy i skąd wzięło się to jasne światło. Miała jednak wrażenie, że ktoś ją stamtąd nawołuje. Cały czas, ktoś wywołuje jej imię.
- Nn-nie... jestem... Karą...
Wszystko zaczęło się mieszać. Przestała odróżniać zmysły. Nie wiedziała, czy coś widzi, czy słyszy... właściwie, to nic już nie wiedziała. Nie było to już istotne. Cud nie nadszedł. Nic się już nie liczyło.
- Ka... reen...
[ BGM: Snowfield (endless) ]
Po otwarciu oczu... nic się nie zmieniło. Noc wciąż była tak ciemna jak wcześniej. Nikt nie nadchodził. Być może nikt nigdy nie miał nadejść. Być może to wszystko był tylko sen... Być może to wszystko tylko urojenie, efekt działania jej wyobraźni. Czy naprawdę chce w to wszystko wierzyć?
Kolejny już raz tej nocy wyciągnęła z kieszeni srebrny amulet. Znów była pod wrażeniem, jak jego powierzchnia pięknie połyskuje odbijając światło gwiazd. Co to za symbol? Co on oznacza? Włócznia wewnątrz koła? Nie, ten łuk nie pasuje do drzewca... Może to pióro...? Może... ech. Nic nie przychodziło jej do głowy. Być może wkrótce się dowie.
O ile... rzeczywiście sobie tego nie zmyśliła.
Ten chłód...
Mróz, którego już ma dosyć...
Ale przecież... amulet istnieje.
Tylko czy nie znalazła go przypadkiem? Może dorobiła do niego historię...? Może to były halucynacje...?
Chciała wierzyć, że to wszystko prawda. Ale jedna myśl nie dawała jej spokoju. Myśl, która inicjowała wielką walkę rozumu z wiarą.
Martwi...
nie wracają do żywych.
Śnieg zaczął pokrywać jej zanurzone w zaspie ciało. Wystające spod czapki włosy barwy jasnego drewna z każdą chwilą stawały się coraz bielsze. Skostniałe palce smukłej dłoni wciąż zaciśnięte były na amulecie.
To już tylko kwestia kilku chwil, nim przepadnie wśród śnieżnej pustyni. Nikt nie będzie w stanie odnaleźć jej ciała.
Jedius 9 Baka - Nie Maj 13, 2012 12:57 pm
[ BGM: Thomas Bergersen - Illusions (endless) ]
Nie, to nie była iluzja. Nie było to żadne złudzenie. To wszystko było zbyt realne. Wszystkie migoczące wokół światła. Nieprzerwanie zmieniające barwę, jasność, położenie. Dla jednych wyglądające jak taniec świetlików w najciemniejszą z nocy, dla innych jak sen szaleńca. Ich blask odbijał się wyraźnie od każdego przedmiotu. Światło dawało także ciepło można było je poczuć. Nie tylko ciepło, ale i ból, który wywoływało. Ból świadomości, percepcji otoczenia. Tak natarczywe, agresywne uczucie. Uczucie możliwości, chęci i niechęci. Uczucie życia.
To nie była iluzja. Ze światem wszystko było jak najbardziej w porządku. Gołe ściany kantami przeobrażały się z jasnego, obdrapanego tynku w śliskie, półokrągłe organiczne wnętrze; dalej w krąg łańcuchów spojonych jaskrawym, pulsującym paskudztwem; w suchy kamień, zimny i nieustępliwy. Nie było góry, dołu. Nie było przestrzeni, choć miejsca był ogrom. Na odległość nie było zapotrzebowania. Nikt nie miał zamiaru się tu ruszać. Bo przecież nie było tu nikogo. Prawda?
To nie była iluzja. Mosiężny klucz był jak najbardziej prawdziwy. Jego powierzchnia choć stara, pięknie lśniła rezonując każdy błysk. koło uchwytu miało wyraźną szczerbę. Trzon wgłębienia. Na pewno był używany niejednokrotnie. Kombinacja zębów twardego metalu mogła pasować do najróżniejszych drzwi. Klucz mógł otworzyć wszystko, niezależnie jakie wrota postawiłaby mu na drodze ludzka wyobraźnia. Musiał być w stanie je otworzyć. Inaczej nie miałby prawa bytu. A w świecie nie ma rzeczy, których istnienie pozbawione jest sensu. Utorować drogę, to był sens jego bytu. Bez niego nie miałby prawa istnieć. A istniał, wśród otaczającego go miejsca, zwanego światem. I istnieć nie przestanie. Nawet, jeśli nie może wciąż napotkać drzwi na swojej drodze.
Nie, nie była to iluzja. Zaprzeczało temu popękane drewno ubite w całość szczerbatymi śrubami wkręconymi w żeliwne pasy. Również miało na sobie liczne ślady zużycia... ale to dobrze. Znaczy to, że spełnia swoją rolę. Że przyjęło na siebie niejedno uderzenie. Wykonało to, do czego zostało stworzone, uformowane i utrzymane. Fakt, że wciąż istnieje w całości świadczy o tym, że bez cienia zarzutu dopełniło swojego zadania. Bowiem jakkolwiek nie byłaby użyta, zadaniem tarczy jest chronić. Osłonić przed zagrożeniem, którego skutki mogą zmienić, zniszczyć istnienie. Osłonić przed gniewem, wściekłością, która przez jeden byt skierowana jest przeciw drugiemu. Zapobiec zmianie losów, losów nieodwracalnych. Takich, które mogłyby zagrozić samemu światowi. Wciąż istnieć, twardo, niewzruszenie i z pokorą odbierać swój los. Spełniać swe przeznaczenie jako narzędzie, będąc kierowanym przez inne narzędzie.Gdy żaden z trybików wykona swoją pracę należycie, cały mechanizm zadziała. Świat może zostać ocalony.
O żadnym złudzeniu nie mogło być mowy. Barwna flaga była potwierdzeniem tych słów. Pożółkłe drzewie sztandaru niejedno już widziało i gdyby tylko potrafiło mówić, mogłoby opowiedzieć ponad setkę historii. Jednak nie temu służyło. Bez objęć mocnego materiału miałoby zupełnie inną formę. Materiału, który mimo wielu obszarpań i rozdarć, wciąż utrzymywał się w spójnej całości. Barwne hafty wciąż pamiętały, czym zostały nacechowane. Tylko razem były znakiem. Symbolem. Ikoną dumy, zadziorności. Tym, co jednoczyło istnienia. Wspólny... cel. Wspólne działanie. Inspiracja. Wznosząc się wzwyż, przynosił chwałę. Łopocząc dumnie wyniesiony ponad głowy miał honor istnień na sobie wypisany. Nie mógł opaść. Bowiem gdy opadnie, staje się wstydliwym obiektem hańby. Porwany na strzępy i zdeptany tracił całe swoje znaczenie. Przestawał dawać wiarę, nadzieję, odwagę - dlatego nie mógł upaść. Upadek byłby końcem nie tylko dla niego. Odpowiedzialność była zbyt wielka. Była trybikiem dla wielu konsekwencji. Dlatego nie wolno mu było upaść. I nie upadł.
Nie trzeba było więcej dowodów. Ale było ich więcej. Takich jak głos, prowadzący przez pustkę. Wskazujący drogę. Był jak mentor, czuwający nad swym podopiecznym. Nie pozwalał na zbłądzenie które nie mogło przynieść żadnych korzyści. Bo czym zakończyć mogło się odbiegnięcie w w bezkres? Zagubienie było tu słowem mocno bagatelizującym sprawę. Prowadziło do zapomnianej wieczności. Zmieszania się wszystkiego. Drogi już nigdy nie można by wtedy odnaleźć. A na to nie można pozwolić. I głos dobrze to wiedział. Dlatego nawoływał. Chciał powrotu. Nawrócenia. Chciał cofnięcia.
Przebudzenia.
Jak można przebudzić się ze świata? czy to w ogóle możliwe? Który zmysł może w tym pomóc? Wzrok... obserwował to, co było mu pokazane. Widział ściany, światła, obiekty. Najdoskonalszy ze zmysłów? Wciąż... bardzo wiele brakowało mu do tego miana. Zbyt łatwo go przesłonić. ograniczyć. Wyeliminować na zawsze. Mimo swojej precyzji, nie można było tu na nim polegać. Jest zbyt niedoskonały. Słuch...? Nie musi się koncentrować na jednym punkcie. Potrafi pokonać przeszkody. Bez zważania na pozycję, zrozumieć całe środowisko. Piski. Skrzeki. Szczęki. Gwizdy. A jednak... wystarczy mu silniejszy sygnał, by całkiem zagłuszyć wszystkie pozostałe. Dźwięki zlewają się, tworząc niespójną całość. Nie, nie. Jest zbyt niedoskonały. Węch... pozwala nam ocenić sytuacji, gdy zawodzą dwa poprzednie ze zmysłów. Dostarcza nam informacji, których szczegółów czasem nawet nie rozumiemy. Ale nawet bez zrozumienia jesteśmy w stanie je pojąć. Zapach życia, ciała... smród śmierci, zwłok. Tak bardzo różniące się, choć wzrok i słuch często nie potrafi ich rozdzielić. Czy jednak ten zmysł będzie tu wystarczający? Nie. Zbyt łatwo go zwieść. Dostarczyć mu fałszywych informacji, wabiąc w pułapkę. Tak, zdecydowanie nie można na nim całkowicie polegać. Jest zbyt niedoskonały. W takim razie, smak? Ten nie różni się znacząco od węchu. Jest w zasadzie jego bratem. Precyzyjniejszym. Trudniejszym do oszukania. Ale ma poważną wadę. Wymaga kontaktu. Kontaktu w takim stopniu, który jeż aż nadto niebezpieczny. Zdecydowanie nie jest tym, czego szuka. Jest zbyt niedoskonały. W takim razie ostatni, dotyk. Mniej niebezpieczny w kontakcie od od smaku. Szybszy od węchu. Czulszy od słuchu. Precyzyjniejszy od wzroku. Jest od nich wszystkich doskonalszy Wydawać się mogło, że jest właśnie tym, czego potrzebuje, ale... nie. Z jego użyciem wiąże się strach. Albowiem pomyłka jest przy nim najboleśniejsza. Czuć ją najgorzej. Ból wywołuje strach. Szczególnie ból, który nie został jeszcze dokonany. Świadomość tego, że ból można otrzymać. dlatego właśnie dotyk również jest zbyt doskonały.
Głos jednak każe szukać dalej. Jest... coś jeszcze. Coś, co nie jest znane nikomu, kto się urodził. To, co pozwala nam dowiedzieć się zdarzeń które jeszcze nie miały miejsca. Usłyszeć głos, który nawet nie istnieje. Zobaczyć to, co niewidoczne. Trzeba tylko do tego sięgnąć. Nie każdy ma dostęp do tej siły; a ci którzy ją mają, obawiają się jej, nie rozumiejąc. Dla niego trzeba wyzbyć się swych wszystkich obaw. Porzucić przyzwyczajenia. Oddać swoje życie. Opuścić siebie. Zapomnieć własne istnienie.
I zrobić to prędzej, niż popadnie się w obłęd.
Dłonie wciąż tkwiły w bezruchu. Niewyobrażalnym cierpieniem paliły zarówno one jak i twarz, pokryte w szkarłacie. Lepka czerwień wciąż opływała w dół, szukając najłatwiejszej drogi. Wypełniała każdą bruzdę, zagłębienie. Nie zważała w żadnym stopniu na to, po czym się porusza. Każda powierzchnia była dla niej drogą. I blada jak kreda chuda skóra, podrygująca co chwilę lekkim drżeniu, i nierówne brwi uniesione i zastygłe w wyrazie przerażenia. Rubinowy potok nie zatrzymywał się również na zasłonie rzęs, która nie była dla niego żadną przeszkodą. Bez problemu zabarwił gładką biel powierzchni oka, przy tym również się nie zatrzymując. Parł dalej, pokrywając sobą całą resztę nieruchomej twarzy. wypełniał usta. zbierał się na brodzie, by co chwila szkarłatną kroplą oznaczyć swój teren na szarzyźnie ubrania. Tak bardzo, jak było to zbędne, gdyż i ono w całości było już zbrukane krwią...
Tyle uczuć mieszało się ze sobą w tej chwili. Najczęściej przeciwstawnych. Obawa i pewność. Radość ze złością. Podburzenie z akceptacją. Ale najsilniejsze ze wszystkich było teraz zrozumienie. Pojęcie tego wszystkiego, co dotychczas było tajemnicą. Przyjęcie do siebie tego, co tyle czasu było odrzucane. Rozjaśnienie tego, co ukryte za mgłą zwykłego, ludzkiego strachu. I przede wszystkim, rozpoznanie głosu. Tego, który miał ją prowadzić. To było jak... uwolnienie od łańcuchów więżących egzystencję. Pozbawienie siebie ograniczeń. I jak bardzo nie narastałaby żądza wykorzystania wszystkiego, co poznane... przyjęcie odpowiedzialności. Zaakceptowanie swej roli wraz z uświadomieniem sobie jej znaczenia. I wolno przełykając zgorzkniałą ślinę, przyjęcie formy klucza, tarczy i sztandaru...
Jedius 9 Baka - Pon Cze 25, 2012 12:53 am
- Nareszcie potrafisz patrzeć.
Nie wie, czego spodziewała się po tym głosie, ale jego usłyszenie zaspokoiło jej pragnienia. To była aprobata. Poczuła to, czego teraz potrzebowała. Teraz, gdy brodziła w ludzkiej krwi.
Ponad tysiąc lat ludzkich doświadczeń. Ponad tysiąc lat ludzkiego cierpienia. Uczucie, którego nie można równać nawet z mękami zniewolonego ptaka, któremu wyrywać by pióro po piórze na przemian z solą sypaną na rany. Gehenna wszystkich możliwych wymyślonych przez ludzki umysł metod tortur i jeszcze po stokroć więcej. Coś, przy czym najsilniejszy ból fizyczny staje się tak mały jak ukąszenie komara. Żaden człowiek nie ma prawa przetrwać tej udręki. Więc dlaczego...
Dlaczego ona stoi tu, spoglądając na własne dłonie?
Chłód kamiennych ścian rezonował plusk uderzenia każdej kropli o taflę krwawego jeziora. Dokładnie tak jak i dźwięki wydawane przez szkarłatną ciecz które rozlegały się echem przy każdym postawionym przez nią kroku naprzód. Cały ten ból, jakby... zniknął. Chociaż... nie, nie zniknął. Było inaczej. Po prostu nie zwracała już na niego uwagi, ponieważ... widziała swój cel. Mimo ciemności, czerwona rękojeść była nie do przeoczenia. Była... piękna. Nie mogła być stworzona przez żadnego z ludzi. Z bardzo prostego powodu. Ludzie nigdy nie mogą osiągnąć doskonałości. A perfekcyjność była słowem, które zdecydowanie do niej pasowało.
- Nigdy więcej nie będzie dane nam się spotkać. Ale wierzę, że osiągniesz sukces. Musisz... tylko ty możesz zatrzymać serce. Ponieważ od dziś jest to twoje serce.
Mogła jedynie wyobrażać sobie, jak wygląda ostrze.Do tej rękojeści... pasowałoby chyba każde. Dlatego trzeba być uważnym. To nie może być pierwsze ostrze, które uda jej się dostrzec. Jest tylko jedno, które zadziała. Tylko jedno, które dostarczy nieograniczonej mocy...
- Musisz znaleźć wszystkie odłamki. Nie masz wiele czasu. Musisz się śpieszyć, Kareen. Musisz.
Idealnie pasowała do dłoni. I nie było w tym nic dziwnego. Była stworzona właśnie dla jej ręki. Była tworzona... przez ponad tysiąc lat. Tylko po to, by ona mogła jej użyć w ciągu swojego krótkiego życia. Dopiero teraz zaczęła to wszystko rozumieć. Te wszystkie życia. Ta odpowiedzialność... na jej barkach. Nie wolno jej się wahać. Zwątpienie będzie równać się zgubie. A pani piekieł nie daje drugiej szansy.
- Wyrocznia chce przekazać ci ostatnią wolę. Znajdź ją. I zapamiętaj dobrze jej słowa. Będą twoją jedyną wskazówką.
Potrafiła się do tego przyzwyczaić. Ten ból... był znośny. Nie podda się zawodzeniom zmarłych. Nie może. Nie, póki nie wykona swojego jedynego zadania.Nawet przez myśl jej teraz nie przeszło by wypominać w swej wyobraźni zachowanie tych, których jeszcze niedawno mogła nazywać rówieśnikami. Ta grupa, która chciała uciec z obozu... która zostawiła ją w tyle... oni nie mieli już dla niej żadnego znaczenia. Niemal nic nie miało. Dużo bliżej jej było do narzędzia. Narzędzia, które nie zawiedzie wykonania swej powinności.
- To jest nasze pożegnanie. Idź. Idź i czyń, co do ciebie należy.
Musi zacząć od znalezienia odzieży. Ludzie będą jej tylko przeszkadzać, jeśli tego nie zrobi. Potem... odnaleźć wyrocznię. Wiedziała, że jej przepowiednia będzie najpewniej ostatnią. Nawet ktoś tak potężny jak ona nie może używać swej mocy w nieskończoność. Od jej słów będzie zależała cała jej przyszłość. Chociaż... nie. To bardzo źle powiedziane.
Od jej słów...
Będzie zależeć przyszłość tego świata.
|
|