Samara Fisher: Różnice pomiędzy wersjami

Z Metawiki
Skocz do: nawigacja, szukaj
 
Linia 39: Linia 39:
 
[[File:Tonsofdice.png|thumb|right|200px|Samara podczas [[Gry międzysferyczne|rozgrywki]] [[Necroparis]].]]W historii pojawił się nowy element. Element zrodzony z czystej magii, z uczucia, którego żadne słowa nie były w stanie wyjaśnić. Muzyka. Niewiarygodna harmonia dźwięków, gestów, tonów. Konstrukcja składająca się z fragmentów które współpracowały w idealnej synchronizacji. Rytm i melodia, dwa czynniki które potrafiły przegonić wszystkie myśli, dające tak spokojną i cichą pustkę. Słowo "koncert", które przed poznaniem jego znaczenia wydawało się brzmieć równie okrutnie co reszta istnienia, nabrało ciepła już po usłyszeniu zaledwie kilku pierwszych tonów. Kombinacja pracy muzyków manifestowana dźwiękiem była zdarzeniem tak pięknym i drastycznie odmiennym od codzienności, że niedojrzałe, poranione serce nie potrafiło powstrzymać wzruszenia. Przeszywające wibracje odbijały się drżeniem całego ciała, a napływające emocje łzami. Niezapomniany nigdy moment uzyskania celu swej historii.
 
[[File:Tonsofdice.png|thumb|right|200px|Samara podczas [[Gry międzysferyczne|rozgrywki]] [[Necroparis]].]]W historii pojawił się nowy element. Element zrodzony z czystej magii, z uczucia, którego żadne słowa nie były w stanie wyjaśnić. Muzyka. Niewiarygodna harmonia dźwięków, gestów, tonów. Konstrukcja składająca się z fragmentów które współpracowały w idealnej synchronizacji. Rytm i melodia, dwa czynniki które potrafiły przegonić wszystkie myśli, dające tak spokojną i cichą pustkę. Słowo "koncert", które przed poznaniem jego znaczenia wydawało się brzmieć równie okrutnie co reszta istnienia, nabrało ciepła już po usłyszeniu zaledwie kilku pierwszych tonów. Kombinacja pracy muzyków manifestowana dźwiękiem była zdarzeniem tak pięknym i drastycznie odmiennym od codzienności, że niedojrzałe, poranione serce nie potrafiło powstrzymać wzruszenia. Przeszywające wibracje odbijały się drżeniem całego ciała, a napływające emocje łzami. Niezapomniany nigdy moment uzyskania celu swej historii.
  
Nowa ścieżka przyćmiła wszystkie inne. Była cięższa, dłuższa i bardziej kręta, ale posiadała coś, czego nie posiadała żadna inna - wynagradzała. Ból sińców i rozcięć od starych strun, drapiący pył wzbijany przez tańczące struny i odciski spowodowane zbyt dużym rozmiarem starej wiolonczeli były niczym wobec śpiewu poczciwego instrumentu który był jedynym spotykającym się z możliwościami finansowymi Jarrettów. Miast natłoku myśli i długich spotkań twarzy z poduszką, każda chwila wolnego czasu wypełniała się basowym pomrukiem na przekór każdemu stopniowi zmęczenia i szkarłatnych kropli spływających po napiętej stali. Wcześniejsza nadzieja rozpaliła się potężnym blaskiem, zacierając granicę między marzeniem a obsesją. Cel nigdy nie był tak oczywisty.
+
Nowa ścieżka przyćmiła wszystkie inne. Była cięższa, dłuższa i bardziej kręta, ale posiadała coś, czego nie posiadała żadna inna - wynagradzała. Ból sińców i rozcięć od starych strun, drapiący pył wzbijany przez tańczące drganie metalu i odciski spowodowane zbyt dużym rozmiarem starej wiolonczeli były niczym wobec śpiewu poczciwego instrumentu który był jedynym spotykającym się z możliwościami finansowymi Jarrettów. Miast natłoku myśli i długich spotkań twarzy z poduszką, każda chwila wolnego czasu wypełniała się basowym pomrukiem na przekór każdemu stopniowi zmęczenia i szkarłatnych kropli spływających po napiętej stali. Wcześniejsza nadzieja rozpaliła się potężnym blaskiem, zacierając granicę między marzeniem a obsesją. Cel nigdy nie był tak oczywisty. Tędy właśnie będzie prowadzić jej droga na szczyt. Siła tej przepięknej, harmonijnej struktury tonów może przyćmić jej tożsamość potwora, przynosząc pokój i zachwyt. Nieważne jak ciężka będzie ta droga, jest ona nagrodą już w czasie samej wędrówki.
 +
 
 +
Nauka zawsze była kłopotem, ale teraz została całkiem porzucona w otchłań zaniedbania. Żadna wiedza o świecie, historii czy sławach zamieszczających swoje dzieła na papierze nie mogła równać się pięknu łagodnego echa basu odbijającego się od obdrapanych z tapet ścian. Nauki manier, mowy oraz pisma nikły wobec bólu podrętwiałych palców, które mimo zmęczenia coraz sprawniej wędrowały po wpijającej się w skórę stalowej żyle; kalkulacje, rachunki i wzory były zbyt sztywne porównane do niemal bezsilnego już nadgarstka, łagodnym ruchem smyczka pobudzał wielkie, drewniane pudło do rezonansu. Przesiadujący w rogu klasy, jak najdalej od rówiesników, trupioblady nieuk tylko jeszcze bardziej nieprzyjemnym widział ta edukację, widząc czas zmarnowany na tę fasadę gdy mógł być poświęcony muzyce. Im dalej w przyszłość, tym mniej zauważalne było klasowe widmo, aż w końcu przestało się pojawiać w ogóle, ku uldze wszystkich dzieci, a ku niezadowoleniu jego opiekunów.
 +
 
 +
Być może żałowali przedstawienia kreaturze tej części świata. Ich słowa nigdy nie docierały naprawdę do jej uszu, a jakiekolwiek słowa które wyszły spomiędzy jej warg najczęściej nikły pośród ich własnego obrazu jej osoby, jednak teraz nawet ta namiastka kontaktu ulotniła się całkiem jak popiół na wietrze. Sztucznymi uśmiechami odsyłali uwagi i skargi nauczycieli, by nie stawiać dalej żadnych kroków ku poprawie. Niczym dwa zamki postawione na jednym dworze, żadna ze stron nie zamierzała ani ustąpić, ani wziąć pod uwagę drugą stronę, ani nawet choćby próbować jakkolwiek wpłynąć na przeciwne zdanie. Będąc dla siebie wzajemnie jedyną rodziną, małżeństwo i strzyga egzystowali w całkiem oddzielnych światach, ofiarując sobie nawzajem jedynie przeżycie za muzykę.
 +
 
 +
I to w końcu jednak uległo zmianie. Blada poczwara poczęła znikać spod domowego schronienia, z początku jedynie na dzień, potem na dłuższe okresy czasu. Cztery ściany stawały się coraz bardziej uwłaczające. Karuzela tonów nie mogła być tak okrutnie więziona. Otwarta przestrzeń na zewnątrz była pełna nienawiści, ale ona prawdziwie wierzyła, że ją pokona. Choć czekała na nią jedynie zamarźnięta grzęda, brudny krawężnik bądź nadkruszone schody, to tu właśnie szukała swojej przyszłości. Blady pokurcz, niewyrośnięta zjawa nawiedzała ulice pobliskiego Toronto, zalewając je żałobnym brzmieniem, dumnymi tercjami czy nawet radosnym marszem. To tu, pośród obojętnych gwarów deptaków po raz pierwszy spotkała się z tak abstrakcyjnym dotychczas konceptem, tak bardzo rozgrzewającym chłód istnienia małego potwora.
 +
Uznanie.
 +
 
 +
Nigdy wczesniej nie zdarzyło się, by któreś z ludzi dobrowolnie podeszło bliżej w celu innym niż szyderstwa bądź gnębienie. By nadstawili uszu, by spoglądali nie z pogardą, a zdumieniem. By otoczyli nie dla zamknięcia ucieczki, lecz dla otwarcia się na zaledwie kilka lat doświadczenia, które wypełniało cały pobliski eter, by skosztować wylanej duszy, by nie zabierać a dawać, co objawiło się stukotem miedzianych krążków o surowy kamień.
 +
To wszystko było tak niewiele. Szczątkowa tkliwość do której nikt nie przywoływał tak naprawdę wielkiej wagi. Mała poczwara była jednak tak wygłodzona na jakikolwiek slad sympatii, że dokarmiona choćby tak nikłą ilością zdławiła się nią wręcz, nawet dosłownie, gdy wyduszony z głębi piersi płacz odebrał jej władzę w rękach, gdy opadające łzy zaczęły mieszać się z nadchodzącą ulewą. Zaślepła, kończąc swój koncert krztuszac się w niekontrolowanych skórczach, nie potrafiąc nawet wstać z bruku. Żal zbratał się ze szczęściem i czernia zapadł dokoła, spowił mgłą nawoływania i krzyki, stłumił całkiem szarpnięcia. Nie zauważyłaby nawet, gdyby przekroczyła rzekę samotnego przewoźnika.
 +
 
 +
Czerwone ślepia otworzyły się ponownie dopiero tam, gdzie zrobiły to po raz pierwszy w życiu. Wszystko wokół znów było surowe, białe, chłodne. Jak pobudka z ułudnego snu. Powróciły te spojrzenia. Powróciły szykany. Towarzyszyły im teraz pytania. Skąd. Kto. Dlaczego. Odpowiadała własnymi. Gdzie. Kiedy. Nie było odpowiedzi na żadne z nich; ale co gorsza, nie było tez nigdzie oblicza jej jedynego, drewnianego przyjaciela. I nie było nikogo, kto miał pojęcie o jego stanie lub miejscu pobytu. Odrzucała jakąkolwiek wiedzę o własnym stanie. Jeśli jej palce nie mogły chwycić za gryf, jeśli ruchem ramion nie mogła zaświergotać ciepłym tenorem, nie chciała wiedzieć nic. Chandra odebrała jakąkolwiek wolę oporu, pozwalając patronom tego sterylnie surowego miejsca poznać tożsamość oraz prawowite miejsce pobytu bladej maszkary. Dwójka strażników położyła ścisły nadzór nad jej wolność. Historia wracała na swoje tory żelazną koleją. Zachodnia stacja. Wagon trzynaście. Miejsce siedzące. Ku staremu małżeństwu, oczekującemu w niewiedzy.
 +
 
 +
Znikąd, błysk. Iskry, płomienie i krzyk zniekształconego metalu. Spaczone czerwienią szkło sterczące z upiornej krtani, upuszczając swój szkarłat ku wzburzonemu gruntowi. Od ryku i hałasu, cisza. Kolej nie dotarła do swojej stacji końcowej. Pośród wielu pasażerów, swoją podróż kończyła też jedna z wielu pasażerów żelaznej drogi - Samara Fisher.
 +
 
 +
Nie było żadnych oklasków, żadnych wiwatów. Odeszła bez niczyjego zainteresowania, niczym zwykły koszmar, którym zawsze była.

Aktualna wersja na dzień 15:59, 4 maj 2022

Samara 'Gungnir' Fisher
x
Imię: Samara
Nazwisko: Fisher
Tytuły: Gungnir
Pochodzenie: Toronto, Kanada, Świat Mroku
Rasa/Gatunek: Człowiek
Płeć: Kobieta
Data urodzenia: 17 lutego 1893
Wiek: 122 lata
Wzrost: 143 cm
Waga: 47 kg
Karnacja: Albinos
Kolor oczu: Wyblakła czerwień
Kolor włosów: Białe
Aktualne zamieszkanie: 5 rue de Presbourg, Paryż, Francja, Świat Mroku
Zajęcie: Łowca głów

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Proin nibh augue, suscipit a, scelerisque sed, lacinia in, mi. Cras vel lorem. Etiam pellentesque aliquet tellus. Phasellus pharetra nulla ac diam. Quisque semper justo at risus. Donec venenatis, turpis vel hendrerit interdum, dui ligula ultricies purus, sed posuere libero dui id orci. Nam congue, pede vitae dapibus aliquet, elit magna vulputate arcu, vel tempus metus leo non est. Etiam sit amet lectus quis est congue mollis. Phasellus congue lacus eget neque. Phasellus ornare, ante vitae consectetuer consequat, purus sapien ultricies dolor, et mollis pede metus eget nisi. Praesent sodales velit quis augue. Cras suscipit, urna at aliquam rhoncus, urna quam viverra nisi, in interdum massa nibh nec erat.

Notatki / Historia

By otrzymać, trzeba oddać. By zyskać, trzeba stracić. By jedna rzecz miała prawo zaistnieć, innej to prawo musi zostać odebrane. Cały świat zbudowany jest wokół tej jednej, najprostszej zasady.

Historia zaczyna się 17 lutego roku pańskiego 1893. Zainicjowana przez dwójkę ludzi, imieniami William Fisher i Candace Fisher (Jarrett). Byli młodym małżeństwem, pełni energii, ambicji, woli do życia. Niedawno wprowadzeni w objęcia przyszłościowej metropolii prosto z koszmaru umierającej mieściny zaczęli wreszcie wieść życie ponad przewidywania, a nowe plany układali stromą ścieżką w górę. Każdy sukces był powodem do świętowania, a każde święto miało życzyć kolejnych sukcesów. Nic dziwnego, że informacja o zbliżającym się trzecim członku obiecującej rodziny była zarówno jednym, jak i drugim - sukcesem i świętem. Zdarzenie tak wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju, a jednak doświadczane przez niezliczenie wielu. Nietrudno sobie wyobrazić radość i przygotowania prowadzące do dnia przywitania, do dnia wesela i śmiechów, dnia będącego finalizacją błogosławieństwa. Dnia, który potrafi być śmiertelnym szokiem, gdy ludzkie marzenia zostają zrównane z rzeczywistością, gdy nadchodzi powrót świadomości tego jak słabe i ulotne jest życie człowieka. Gdy błogosławieństwo okazuje się być klątwą w przebraniu.

Jak przerażający może być widok nowonarodzonego dziecka? Jakim cudem nieświadoma jeszcze własnego istnienia istota, wydająca pierwszy krzyk egzystencji na świat już w pierwszych sekundach spędzonych poza łonem matki może zostać mordercą? Kto nie widział skąpanego we krwi stworzenia, o skórze białej jak sama śmierć i paskudnym spojrzeniu bezbarwnych tęczówek wijącego się pośród stygnących fragmentów planu szczęśliwej przyszłości nie może zrozumieć strachu, rozpaczy i gniewu które swymi potężnymi krzykami poruszały samymi fundamentami niewielkiego domu na przedmieściach metropolii. Z wysiłkiem równym zdmuchnięcia świecy cały świat począł się walić, rozstępować w swych posadach i niknąć echem w głuszy podobnie do słabnącego okrzyku zaciśniętych na lekarskim fartuchu pięści.

Historia mogła zakończyć się w minuty po jej rozpoczęciu. Jakim w końcu prawem kreatura miała prawo kontynuować swój żywot po grzechach których już jest winna? Choć mogła już zobaczyć odbicie własnej, przeklętej twarzy na ostrzu noża, piekło najwyraźniej nie było jeszcze gotowe. Choć był to kredyt którego nie miała gwarancji spłacić, otrzymała łaskę z rąk tęskniących. Artur i Jasmine Jarrett wiedzieli, że nigdy więcej nie będą mogli uzyskać nowych wspomnień do zabrania ze sobą w zaświaty ze swoją córką. Ich decyzją było przygarnięcie jedynego dziedzictwa, które im wtedy po niej pozostało - krwistookiego stworzenia, które zostało w czasie ratującej go podróży pobłogosławione imieniem. "Samara".

Słabość. Karłowatość. Problemy z kojarzeniem. Światłowstręt i problemy ze wzrokiem. Dziecko nie miało żadnych ulg podczas dorastania. Będąc obiektem szyderstw, gnębienia i innych przykrości nie tylko ze strony swych rówieśników, ale i części opiekunów z którymi miało obowiązek przebywać z powodów edukacji bądź zdrowotnych, znosiło to wszystko z nienaturalnym, stoickim spokojem. Akceptowało swój los. Młody umysł choć pękał w szwach od rozpaczliwych krzyków o pomoc, od żalu do wszelkich sił wyższych o postawienie przed nim takiego toru zwanego życiem, to nie był w stanie wybić się przez żelazną barierę jednej myśli wspieranej całą siłą woli - to jest pokuta. Złe uczynki spotykają się z karą, a codzienność jest tego przykładem. Choć Jarrettowie starali się skryć wszystko woalem tajemnicy, ona wiedziała. Nie docenili tak prostej i tak ludzkiej cechy jak wścibskość. Przecenili zaś poziom przeszkody jaką może stanowić pojedynczy zamek szuflady w starym biurku. Skarbnica korespondencji nie miała innego wyboru jak tylko stanąć otworem przed dziewięcioletnim paskudztwem i ujawnić wszystkie zapiski na przesiąkniętym nienawiścią papierze. Wiedziała, że od teraz jej życiu zawsze będą towarzyszyć odbite na duszy słowa - o byciu błędem, złą decyzją, o posiadaniu własnego miejsca pośród języków ogni piekielnych. Granicą do tego miejsca była wciąż jednak jedna rzecz - nadzieja. Nic nie jest nieskończone. Być może pokuta będzie mogła zakończyć się któregoś dnia. Być może nadejdzie dzień odkupienia, dzień pojednania i zgody. Ale droga do tego dnia będzie wybrukowana trudem ciężką pracą.

Samara podczas rozgrywki Necroparis.
W historii pojawił się nowy element. Element zrodzony z czystej magii, z uczucia, którego żadne słowa nie były w stanie wyjaśnić. Muzyka. Niewiarygodna harmonia dźwięków, gestów, tonów. Konstrukcja składająca się z fragmentów które współpracowały w idealnej synchronizacji. Rytm i melodia, dwa czynniki które potrafiły przegonić wszystkie myśli, dające tak spokojną i cichą pustkę. Słowo "koncert", które przed poznaniem jego znaczenia wydawało się brzmieć równie okrutnie co reszta istnienia, nabrało ciepła już po usłyszeniu zaledwie kilku pierwszych tonów. Kombinacja pracy muzyków manifestowana dźwiękiem była zdarzeniem tak pięknym i drastycznie odmiennym od codzienności, że niedojrzałe, poranione serce nie potrafiło powstrzymać wzruszenia. Przeszywające wibracje odbijały się drżeniem całego ciała, a napływające emocje łzami. Niezapomniany nigdy moment uzyskania celu swej historii.

Nowa ścieżka przyćmiła wszystkie inne. Była cięższa, dłuższa i bardziej kręta, ale posiadała coś, czego nie posiadała żadna inna - wynagradzała. Ból sińców i rozcięć od starych strun, drapiący pył wzbijany przez tańczące drganie metalu i odciski spowodowane zbyt dużym rozmiarem starej wiolonczeli były niczym wobec śpiewu poczciwego instrumentu który był jedynym spotykającym się z możliwościami finansowymi Jarrettów. Miast natłoku myśli i długich spotkań twarzy z poduszką, każda chwila wolnego czasu wypełniała się basowym pomrukiem na przekór każdemu stopniowi zmęczenia i szkarłatnych kropli spływających po napiętej stali. Wcześniejsza nadzieja rozpaliła się potężnym blaskiem, zacierając granicę między marzeniem a obsesją. Cel nigdy nie był tak oczywisty. Tędy właśnie będzie prowadzić jej droga na szczyt. Siła tej przepięknej, harmonijnej struktury tonów może przyćmić jej tożsamość potwora, przynosząc pokój i zachwyt. Nieważne jak ciężka będzie ta droga, jest ona nagrodą już w czasie samej wędrówki.

Nauka zawsze była kłopotem, ale teraz została całkiem porzucona w otchłań zaniedbania. Żadna wiedza o świecie, historii czy sławach zamieszczających swoje dzieła na papierze nie mogła równać się pięknu łagodnego echa basu odbijającego się od obdrapanych z tapet ścian. Nauki manier, mowy oraz pisma nikły wobec bólu podrętwiałych palców, które mimo zmęczenia coraz sprawniej wędrowały po wpijającej się w skórę stalowej żyle; kalkulacje, rachunki i wzory były zbyt sztywne porównane do niemal bezsilnego już nadgarstka, łagodnym ruchem smyczka pobudzał wielkie, drewniane pudło do rezonansu. Przesiadujący w rogu klasy, jak najdalej od rówiesników, trupioblady nieuk tylko jeszcze bardziej nieprzyjemnym widział ta edukację, widząc czas zmarnowany na tę fasadę gdy mógł być poświęcony muzyce. Im dalej w przyszłość, tym mniej zauważalne było klasowe widmo, aż w końcu przestało się pojawiać w ogóle, ku uldze wszystkich dzieci, a ku niezadowoleniu jego opiekunów.

Być może żałowali przedstawienia kreaturze tej części świata. Ich słowa nigdy nie docierały naprawdę do jej uszu, a jakiekolwiek słowa które wyszły spomiędzy jej warg najczęściej nikły pośród ich własnego obrazu jej osoby, jednak teraz nawet ta namiastka kontaktu ulotniła się całkiem jak popiół na wietrze. Sztucznymi uśmiechami odsyłali uwagi i skargi nauczycieli, by nie stawiać dalej żadnych kroków ku poprawie. Niczym dwa zamki postawione na jednym dworze, żadna ze stron nie zamierzała ani ustąpić, ani wziąć pod uwagę drugą stronę, ani nawet choćby próbować jakkolwiek wpłynąć na przeciwne zdanie. Będąc dla siebie wzajemnie jedyną rodziną, małżeństwo i strzyga egzystowali w całkiem oddzielnych światach, ofiarując sobie nawzajem jedynie przeżycie za muzykę.

I to w końcu jednak uległo zmianie. Blada poczwara poczęła znikać spod domowego schronienia, z początku jedynie na dzień, potem na dłuższe okresy czasu. Cztery ściany stawały się coraz bardziej uwłaczające. Karuzela tonów nie mogła być tak okrutnie więziona. Otwarta przestrzeń na zewnątrz była pełna nienawiści, ale ona prawdziwie wierzyła, że ją pokona. Choć czekała na nią jedynie zamarźnięta grzęda, brudny krawężnik bądź nadkruszone schody, to tu właśnie szukała swojej przyszłości. Blady pokurcz, niewyrośnięta zjawa nawiedzała ulice pobliskiego Toronto, zalewając je żałobnym brzmieniem, dumnymi tercjami czy nawet radosnym marszem. To tu, pośród obojętnych gwarów deptaków po raz pierwszy spotkała się z tak abstrakcyjnym dotychczas konceptem, tak bardzo rozgrzewającym chłód istnienia małego potwora. Uznanie.

Nigdy wczesniej nie zdarzyło się, by któreś z ludzi dobrowolnie podeszło bliżej w celu innym niż szyderstwa bądź gnębienie. By nadstawili uszu, by spoglądali nie z pogardą, a zdumieniem. By otoczyli nie dla zamknięcia ucieczki, lecz dla otwarcia się na zaledwie kilka lat doświadczenia, które wypełniało cały pobliski eter, by skosztować wylanej duszy, by nie zabierać a dawać, co objawiło się stukotem miedzianych krążków o surowy kamień. To wszystko było tak niewiele. Szczątkowa tkliwość do której nikt nie przywoływał tak naprawdę wielkiej wagi. Mała poczwara była jednak tak wygłodzona na jakikolwiek slad sympatii, że dokarmiona choćby tak nikłą ilością zdławiła się nią wręcz, nawet dosłownie, gdy wyduszony z głębi piersi płacz odebrał jej władzę w rękach, gdy opadające łzy zaczęły mieszać się z nadchodzącą ulewą. Zaślepła, kończąc swój koncert krztuszac się w niekontrolowanych skórczach, nie potrafiąc nawet wstać z bruku. Żal zbratał się ze szczęściem i czernia zapadł dokoła, spowił mgłą nawoływania i krzyki, stłumił całkiem szarpnięcia. Nie zauważyłaby nawet, gdyby przekroczyła rzekę samotnego przewoźnika.

Czerwone ślepia otworzyły się ponownie dopiero tam, gdzie zrobiły to po raz pierwszy w życiu. Wszystko wokół znów było surowe, białe, chłodne. Jak pobudka z ułudnego snu. Powróciły te spojrzenia. Powróciły szykany. Towarzyszyły im teraz pytania. Skąd. Kto. Dlaczego. Odpowiadała własnymi. Gdzie. Kiedy. Nie było odpowiedzi na żadne z nich; ale co gorsza, nie było tez nigdzie oblicza jej jedynego, drewnianego przyjaciela. I nie było nikogo, kto miał pojęcie o jego stanie lub miejscu pobytu. Odrzucała jakąkolwiek wiedzę o własnym stanie. Jeśli jej palce nie mogły chwycić za gryf, jeśli ruchem ramion nie mogła zaświergotać ciepłym tenorem, nie chciała wiedzieć nic. Chandra odebrała jakąkolwiek wolę oporu, pozwalając patronom tego sterylnie surowego miejsca poznać tożsamość oraz prawowite miejsce pobytu bladej maszkary. Dwójka strażników położyła ścisły nadzór nad jej wolność. Historia wracała na swoje tory żelazną koleją. Zachodnia stacja. Wagon trzynaście. Miejsce siedzące. Ku staremu małżeństwu, oczekującemu w niewiedzy.

Znikąd, błysk. Iskry, płomienie i krzyk zniekształconego metalu. Spaczone czerwienią szkło sterczące z upiornej krtani, upuszczając swój szkarłat ku wzburzonemu gruntowi. Od ryku i hałasu, cisza. Kolej nie dotarła do swojej stacji końcowej. Pośród wielu pasażerów, swoją podróż kończyła też jedna z wielu pasażerów żelaznej drogi - Samara Fisher.

Nie było żadnych oklasków, żadnych wiwatów. Odeszła bez niczyjego zainteresowania, niczym zwykły koszmar, którym zawsze była.